Bartłomiej Kozek: Polska 2030 - postpolityka czy rozwój?

[2009-12-11 09:23:16]

Najbliższe notki na blogu będą moimi osobistymi przemyśleniami na temat niemal 400-stronnicowego dokumentu, mającego być długofalowym kompasem dla działań kolejnych rządów. Nie za bardzo jestem przekonany do tego pomysłu, bowiem "Polska 2030. Wyzwania rozwojowe", usiłując przybrać szaty obiektywnego, eksperckiego opracowania, starają się przekonać do jednej, ściśle określonej doktryny rozwoju - doktryny dość mocno nasiąkniętej neoliberalizmem. Owszem, to jego złagodzona nieco wersja, pochylająca się także nad problemami ekonomicznymi części społeczeństwa, ale nadal utrwalająca przekonanie, że "to wszystko ich wina". Oddając szacunek za wykonaną pracę, chciałbym jednak zwrócić uwagę na nieco szczegółów proponowanej tu koncepcji, z którymi trudno mi się zgodzić. Tak jak i sam dokument jest nad wyraz obszerny, tak i jego opisanie zajmie nieco miejsca na łamach bloga. Zaczynamy.

Wprowadzenie do dokumentu

Ciekawym jest fakt, jak łatwo jest dość skompromitowane w wyniku aktualnego kryzysu ekonomicznego pojęcia usiłować zrewitalizować, zmieniając nieco ich nazwę. Mieliśmy do tej pory historie o "przypływie, który podnosi wszystkie łódki" (tak skutecznie, że mierzący nierówności wskaźniki Giniego rósł tak w USA, jak i w Polsce), a także o "ściekającym w dół bogactwie", które ma spadać na gorzej sytuowanych niczym okruchy z pańskiego stołu. Kiedy okazało się, że trickle down effect nie za bardzo chce działać, np. redukując rosnące różnice dochodowe między najbiedniejszymi a najbogatszymi grupami dochodowymi w Stanach Zjednoczonych, więc powoływanie się na niego byłoby intelektualnym obciachem, należało wymyślić inne sformułowanie. I wymyślono - strategię, która ma przynieść Polsce zbawienie, nazwano "modelem polaryzacyjno-dyfuzyjnym".

Rozszyfrujmy ten zwrot. Wedle ekipy ekspertów Donalda Tuska (wspieranych przez klub parlamentarny Platformy Obywatelskiej) nie ma za bardzo przeciwdziałać faktowi nawarstwiania się nierówności - tego typu działanie uważają niemal za niebezpieczne do kraju - a kierować środki na rozbudowę "ośrodków rozwoju", czyli wielkich polskich metropolii (Warszawa, Kraków, Katowice, Wrocław, Poznań, Trójmiasto, Łódź), zaś na pozostałych terenach tworzyć warunki infrastrukturalne do korzystania z efektów inwestycji w tych ośrodkach. Skupianie się na silniejszych ma tworzyć warunki polaryzacji, a odpowiednia infrastruktura, o której przy okazji dalszych rozdziałów - dyfuzji społecznej, a więc tworzenia szans na wyrywanie się z bardziej zapóźnionych obszarów. Oczywiście koncepcja ta ubrana jest w szczytne słowa - model ten ma tworzyć warunki do tego, by także i w mniejszych ośrodkach powstawały warunki do ich rozwoju. To, że chodzi o realizację przekonania, że autostrady mają być "rynnami", po których ma ściekać bogactwo z "Polski A" widać gołym okiem.

By tego typu plan się powiódł, należy zapewnić, że nie istnieje dla niego alternatywa. Tak więc "państwo dobrobytu" nazywane jest "obciążeniem dla rozwoju" (szczególnie musi to dotyczyć pokazywanej za wzór udanych reform edukacyjnych i rozwoju nowoczesnych technologii Finlandii...), a zastąpić je ma docelowy model "welfare society", gdzie rolę państwa w dostarczaniu usług publicznych i opieki społecznej zastępują organizacje pozarządowe. Kto z takim postawieniem sprawy się nie zgadza, ten z całą pewnością chce dla Polski "dryfu rozwojowego", a więc marnowania jej szans na wzrost jakości życia i wzrost gospodarczy, a do tego należy do "sił roszczeń", które walczą o rząd dusz z "siłami aspiracji". Podobnej nowomowy i zmiany znaczeń istotnych koncepcji rozwojowych będzie w tym dokumencie więcej, bowiem jego język ma kluczową rolę w tym, w jaki sposób ma on być odbierany.

Co ciekawe, raport powstawał w okresie kryzysu. Nazwano go czasem "twórczej destrukcji" (sic!), z dystansem patrzono na wzrosty zadłużenia i na pakiety stymulacyjne w innych państwach. Jednocześnie wielokrotnie umknął refleksji autorów fakt, że kryzys najsilniej uderzył w gospodarki, które stawia się za wzór projektowanych reform w Polsce. Mimo faktu, że zgodnie z prezentowanym w raporcie wykresem polski rynek pracy, wedle badania "The Global Competetiveness Report 2008-2009" jest równie wydajny, co średnia wśród krajów przechodzących transformację z etapu rozwoju napędzanego przez wydajność na etap napędzany przez innowacyjność, sugeruje się, że jest wręcz przeciwnie. Receptą na rzekomo istniejący problem jest uelastycznianie rynku pracy i "nauka w każdych okolicznościach". Bardzo wyraźnie sugeruje się tu, że marnujemy potencjał osób, które unikają jednoczesnego studiowania i pracy, a także osób w wieku emerytalnym, co zwiastuje dążenia do siłowego wpychania na rynek osób z tych grup. Pracownice i pracownicy mają być już nie tylko mobilni, ale też dysponować mają "możliwością działania w trybie 24/7". Niewiele wskazuje na to, by tego typu tryb działania dał się pogodzić na przykład z równowagą między pracą a czasem wolnym...

Także i wybór określonych wskaźników i uznanie ich za reprezentatywne, a który będzie widoczny w dalszych rozdziałach. Przykładem pierwszym z brzegu może być definicja wykluczenia transportowego. Największą uciążliwością wedle zespołu Michała Boniego nie są na przykład spowodowane przez prymat indywidualnego transportu samochodowego korki, ani też zamykanie olbrzymiej ilości linii kolejowych od czasu transformacji ustrojowej - proces dopiero niedawno zahamowany. Problemem przeciętnego Kowalskiego czy Nowakowej jest fakt, że... ma daleko do lotniska! Mam dziwne poczucie, że rząd, firmując tego typu punkt widzenia na świat i tego typu hierarchię problemów sam nieco buja w obłokach.

Wyzwanie 1 - Wzrost i konkurencyjność

Kiedy już znamy ramy ideowe, w obrębie których będziemy się stosować, a także pewne chwyty językowe, którymi "Polska 2030" jest upstrzona, możemy zająć się konkretami. Już w tytule tego wyzwania - określonego jako pierwsze - widać, że z deklaracji o podnoszeniu jakości życia nici. Wbrew propagowanym stereotypom jakość życia nie jest równoznaczny z przyrostem PKB, tutaj natomiast troska o tego typu wskaźnik znika zupełnie. Istotnym dla naszego kraju jest zatem - jak zwykle - pogoń za "wzrostem i konkurencyjnością", bez wyraźnego zaznaczenia, jakim właściwie celom ma ona służyć. Być może chodzi tu o to, by mieć na drogach jeszcze więcej samochodów, a w szafach - jeszcze więcej markowych ubrań, ale takie pojęcie szczęścia zdaje się mi obce.

Z raportu widać, że marzenia o "drugiej Irlandii" nadal nie zniknęły z głów krajowych decydentów. Wychwala się "zdrowe podstawy długotrwałego wzrostu" tego kraju, natomiast zupełnie zapomina się o aktualnej sytuacji, gdzie padają pomysły w stylu obniżenia poziomu pensji w sferze budżetowej czy też zmniejszenia wysokości płacy minimalnej. Rzecz jasna tego typu kategorie jakości życia nie są specjalnie interesujące dla zespołu Michała Boniego, w przeciwieństwie do dajmy na to produktywności pracy. Podobnie znajdujące się w głębokim kryzysie gospodarki państw bałtyckich dostają rozgrzeszenie - mają one "szybko się adaptować", więc z kryzysu mają wyjść szybciej. Cóż, uznawane za "niereformowalne mastodonty" gospodarki Niemiec i Francji wychodzą z recesji (oby na trwałe), podczas gdy PKB Łotwy, Litwy i Estonii potrafi obniżać się nawet w dwucyfrowym tempie - już tego typu proste obserwacje powinny dać PO do myślenia. Widać nie dają...

W tym rozdziale mamy do czynienia z wieloma fetyszami. Jednym z nich jest społeczna aktywność zawodowa. Problem to dość realny, bowiem jeśli w ogóle mamy myśleć o państwie wyrównującym jakiekolwiek szanse, odległym od pomysłów Donalda Tuska, musi ono mieć solidną bazę fiskalną. Program aktywizacji zawodowej osób po 45 roku życia musi powstać, bowiem w przeciwnym wypadku system emerytalny ma szansę w spektakularny sposób zmienić się w ruinę (chyba, że dokona się odważnej reformy dotyczącej zasad jego funkcjonowania). Inna sprawa, że jako problem uznaje się niski wskaźnik aktywności zawodowej osób do 25 roku życia. Recepty na tę sytuację znajdują się rozproszone po całym dokumencie, ale dające się pozbierać w logiczną całość. Jeśli ktoś, chwaląc się edukacyjnym boomem i zarazem wzorując się na "gospodarkach opartych na wiedzy" świadomie prze w stronę wprowadzenia odpłatności za studia, to chodzić mu może tylko o jedno - o siłowe wepchnięcie na rynek pracy osób, których nie będzie stać na kontynuowanie edukacji i w ten sposób hamować jakiekolwiek procesy zmiany społecznej.

Innym fetyszem jest marzenie o eksporcie towarów wysoko przetworzonych, kojarzone z rewolucją technologiczną. Tej fantazji towarzyszy tabu - "Polska 2030" powołuje się tutaj na przykład szwedzki, jednocześnie nie wspominając przy nim o wysokim poziomie usług publicznych i świadczeń społecznych w tym kraju. Nic w tym dziwnego, wszak w kraju o liniowym podatku od przedsiębiorstw w wysokości 19% największym problemem ma być, uwaga uwaga, nadmiar regulacji i uciążliwe opodatkowanie! Boję się myśleć, jaki jego poziom (i tak sytuujemy się tu poniżej unijnej średniej) wydaje się dla PO odpowiedni... Kolejnym marzeniem jest elastyczność rynku pracy. Marzenie to bardzo ciekawe, bowiem na przytoczonej w raporcie skali restrykcyjności OECD lokujemy się znacząco poniżej UE-15 (starych państw członkowskich) i poniżej średniej dla nowych państw członkowskich. Krajami, które mają bardziej poluzowane rynki pracy są na przytoczonym wykresie (na zdjęciu) Węgry i Irlandia. Nie muszę chyba pisać na temat sytuacji gospodarczej w tych krajach, ani wspominać o rosnącym poparciu dla faszyzującej partii Jobbik nad Dunajem, notującej już wskaźniki dwucyfrowe?

W Europie Zachodniej, w odpowiedzi na wysokie koszty pracy zdecydowano się na rozwój koncepcji flexicurity, a więc uelastyczniania rynku pracy przy jednoczesnym zapewnieniu przez państwo wysokiej jakości siatki zabezpieczeń socjalnych. Działania te odniosły największy sukces w Danii (zredukowanie poziomu bezrobocia w latach 90. XX wieku z 9 do mniej niż 3%) i Holandii. W ten sposób poprawiała się zarówno pozycja pracodawcy, mogącego swobodniej kształtować poziom zatrudnienia, jak i pracownika, mającego dzięki hojnym i programom szkoleniowym zasiłkom szansę na zdobycie fajnej pracy, bez konieczności podejmowania za wszelką cenę zatrudnienia poniżej kwalifikacji. Termin ten bardzo często stanowił jednak zasłonę dymną do wprowadzania sprzecznych z jego założeniem reform rynku pracy, zakłócających równowagę na linii pracodawca-pracownik. Wiele wskazuje na to, że tak flexicurity pojmowane jest przez ekipę Donalda Tuska. Wiele jest zatem odwołania do elastyczności rynku pracy, do konieczności dostosowywania się do potrzeb pracodawców, natomiast niewiele zapowiedzi dotyczących zapowiedzi utworzenia odpowiedniej infrastruktury socjalnej.

Utożsamianie wzrostu gospodarczego ze wzrostem zatrudnienia co najmniej od lat 90. XX wieku jest anachronizmem, wszak elastycznie podchodzące do rynku pracy USA notowały już okresy "jobless growth". Nic to również, że w innym, przywołanym w raporcie grafie - tym razem "Badania atrakcyjności inwestycyjnej Europy" kwestia elastyczności rynku pracy nie jest najważniejsza dla inwestorów zagranicznych przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych (przede wszystkim - 54% - istotna jest przejrzystość prawa oraz infrastruktura logistyczno-transportowa, 51% - infrastruktura komunikacyjna, zaś elastyczność kodeksu pracy - tylko 38%) - liczą się dobrze brzmiące, neoliberalne hasła, coraz bardziej odstające od oczekiwań już nie tylko środowisk pracowniczych, ale już nawet od potrzeb pracodawców! A historie o "niskiej elastyczności wynagrodzeń" w zderzeniu z istniejącym w Polsce rozwarstwieniem płacowym (polecam tekst Anny Delick ze strony "Krytyki Politycznej") brzmią zupełnie księżycowo...

Pomysły obniżenia podatków również zdają się brzmieć niczym z innej epoki. O ile jeszcze obniżka podatków dla najsłabiej zarabiających ręce i nogi jeszcze ma (można to osiągnąć w prosty sposób, np. podwyższając kwotę wolną od podatku), o tyle już wołanie o obniżkę "krańcowych stawek podatku dochodowego" wprawia w konsternację. Przypomnę - od czasu rządów Leszka Millera spadł CIT z 28 do 19%, zniesiono podatek spadkowy dla najbliższej rodziny, a także obniżono stawki składki rentowej i podatku PIT z 19, 30 i 40% na 18 i 32%. Progresja podatkowa spadła prawie do zera, a obecne cięcia skutkują brakiem miliardów złotych w budżecie, które mogłyby przyczynić się np. do stworzenia prawdziwie modernizacyjnego pakietu antykryzysowego (wraz z pomocą funduszy unijnych). Nie lubię używać mocnych słów, ale tego typu sugestie trącić zaczynają piramidalnym dogmatyzmem.

Nieco lepiej jest z hasłem zwiększania bazy podatkowej - szczególnie w kontekście włączania w system jednolitych ubezpieczeń społecznych i podatków rolniczek i rolników. Brakuje jednak alternatywnej wizji rozwoju wsi - jest tylko o konieczności (niby dlaczego?) wzrostu poziomu urbanizacji i zmniejszenia udziału rolnictwa w strukturze zatrudnienia (to jeszcze się broni). Skoro tak jednak, to czemu brakuje jakichkolwiek pomysłów na tworzenie nierolniczych miejsc pracy na obszarach wiejskich, może poza tymi związanymi z telepracą. Czy mieszkańcy obszarów wiejskich nie zasługują na rozwój usług, które zmniejszałyby presję na zbędną mobilność i wzmacniały wspólnoty lokalne? Przyjęcie euro jest rzecz jasna pożądaną perspektywą, ale już "harmonizacja stawek VAT" brzmi zdumiewająco - PO chyba ma świadomość, że tego typu działanie (VAT jest podatkiem regresywnym) najbardziej uderzy w osoby o niskich dochodach, które odczują wzrost cen artykułów podstawowych, takich jak żywność? Cóż, już ten rozdział nie nastraja pozytywnie co do hierarchii wartości całego zespołu eksperckiego...

Wyzwanie 2 - Sytuacja demograficzna

Grozi nam "obciążenie demograficzne osobami starszymi" - oto, co rządy PO sądzą o osobach w wieku emerytalnym. Będzie ich za dużo, więc Polki muszą rodzić. W okresie, kiedy jak nigdy potrzebujemy odejścia od modelu dzietności w kierunku tworzenia bardziej empatycznego świata, gdzie istotne będą ludzkie uczucia, przedefiniowanie znaczenia rodziny, zapewnienie faktycznej równości płci, nadal myśli się przede wszystkim o "wyrobieniu osiągów", bo nie da się tego inaczej nazwać. Owszem, będziemy musieli zmierzyć się z wyzwaniem zapewnienia równowagi tego typu społeczeństwa, ale przekonanie, że rozwiążemy wszelkie problemy za pomocą kontynuowania dotychczasowego wzrostu populacji (bez zapewniania jej godnych warunków życia) jest jakimś koszmarem. Co będzie, kiedy wszystkie rządy dojdą do tego samego wniosku i ilość ludzi na Ziemi nadal będzie rosnąć, przy dość ograniczonej liczbie zasobów i rosnących aspiracjach? Znacznie ważniejszym miernikiem w tym momencie byłaby jakość życia - dla wielu kochających się ludzi problemem w posiadaniu dzieci są bądź to kwestie zdrowotne (jednocześnie w PO trwa wielka kłótnia o in-vitro i ciągną się pomysły posła Gowina na ograniczenie jego dostępności), bądź też życiowo-finansowe, takie jak niestabilność finansowa czy też brak równowagi między czasem wolnym a pracą. Zmęczeni ludzie nie chcą mieć dzieci - ale to akurat nie mieści się w kręgu rozważań "Polski 2030".

Zmiany w modelu rodziny są zauważane - i, jak na prawicę przystało, traktowane wrogo. Ubolewa się nad ilością rozwodów, wskazuje na statystyki, dowodzące nieszczęśliwego dzieciństwa dzieci z niepełnych rodzin, a zapomina się o jednym - jak państwo ma zmuszać ludzi do tego, by się nie rozwodzili albo też zniechęcać do życia "na kocią łapę"? Czy oznacza to większą podatkową dyskryminację osób pozostających w innych formach związków? Brakuje np. refleksji kulturowo-ekonomicznej nad faktem, że obecnie najwięcej dzieci rodzi się w dużych miastach, gdzie zarazem największy jest zakres istnienia "związków nieformalnych". Może chodzi tu o to, że w wielkich aglomeracjach większy jest dostęp do pracy, która zapobiegnie popadnięciu w pułapkę biedy, lepszy jest dostęp do infrastruktury opiekuńczej takiej jak żłobki, umożliwiającej kobietom łączenie życia zawodowego z rodzinnym... Na szczęście autorzy raportu widzą chociaż ten ostatni problem, co więcej, wyrażają nieśmiałe przekonanie, że problem z małą ilością placówek na obszarach wiejskich może mieć coś wspólnego z tym, że jest to domena samorządów (a te bywają chronicznie niedofinansowane).

Trzeba też przyznać, że pewne dostrzegane przez Zielonych problemy są tutaj również zauważane. Dziwnym bowiem trafem to w Szwecji ryzyko wypadnięcia kobiety z rynku pracy z powodu urodzenia dziecka jest mniejsze niż nad Wisłą. Spostrzeżenie, że większa równość między płciami wpływa dobrze na wzrost narodzin dzieci. Cóż, to w sumie szokujące że dopiero teraz możemy przeczytać dokument, w którym przyznaje się, że najlepiej jest wtedy, kiedy posiadanie potomstwa zamiast bycia wynikiem społecznej presji jest efektem świadomego wyboru kochających się ludzi. Deklaracje, że "polityka prorodzinna" powinna obejmować także związki inne niż małżeńskie brzmi wręcz wywrotowo, chociaż jest to bardziej pogodzenie się z rzeczywistością niż uznanie prawa ludzi do poszukiwania szczęścia poza tradycyjnie pojmowanymi strukturami społecznymi. Tym bardziej, że sam "Raport" przyznaje, że niezależnie od poziomu aktywności polityki państwa w zakresie dzietności "progu replikacji" (2,1 dziecka na parę, co gwarantuję stabilność poziomu ludności) nie osiągniemy...

W wyzwaniu tym mieści się także kwestia zdrowia. Brakuje tutaj jasnego i wyraźnego opowiedzenia się za przyjęciem profilaktyki jako domyślnej formy dbałości o jakość życia. Tego typu kwestie, jak łatwy dostęp do odpowiednich badań, zmniejszanie poziomu zanieczyszczenia wód i powietrza, poprawa jakości środowiska naturalnego (szczególnie w miastach) mają kluczowy wpływ na ilość zachorowań, ich natężenia czy też poziomu śmiertelności. Chcąc wydłużyć ilość lat spędzanych przez Polki i Polaków w zdrowiu, nie można tych elementów polityki zdrowotnej zaniedbać. Z treści raportu wydaje się jednak, że poprawa stanu zdrowia nie jest dla rządu Tuska ważna z powodu poprawy jakości życia obywatelek i obywateli, ale z powodu... chęci włączania osób w wieku emerytalnym w rynek pracy. Brak zwrócenia uwagi na rosnące problemy z utrzymaniem równowagi między pracą a czasem wolnym rzuca się tu w oczy.

Na koniec zaś rzut oka na pewien dość realny problem, a mianowicie wyludnianie się całych połaci naszego kraju. Na Podkarpaciu znika z niektórych wiejskich obszarów co czwarta osoba do 30. roku życia. Kierunek jest jasny - bądź to duże miasta, bądź też emigracja zarobkowa. Niewiele jest zachęt do pozostawania na tych obszarach, a pomysły w stylu elastycznej w zależności od regionu płacy minimalnej wcale nie zwiastują, że będzie lepiej. Tereny dawnej "Kongresówki" czy też Opolszczyzna również będą poddane presji migracyjnej, co może skończyć się upragnioną "polaryzacją" i marazmem na obszarach uznawanych za "Polskę B".

Przed nami odpowiedź na parę ważnych pytań, takich jak te o podwyższenie progu wieku emerytalnego, zrównanie wieku przechodzenia na emeryturę kobiet i mężczyzn, na koniec zaś o tworzenie warunków rozwoju "gospodarki opieki" (związanej np. z obsługą osób starszych) i zatrudniania ich w elastycznej formie, jeśli będą sobie tego życzyły. W żadnym wypadku jednak nie można limitować im prawa do świadczenia, które nabyły, jak również siłowo zmuszać do powrotu do pracy.

Wyzwanie 3 - Wysoka aktywność zawodowa oraz adaptacyjność zasobów pracy

"Upraszczając, mamy wybór między niepewną stabilnością młodego emeryta – byłego pracownika przedsiębiorstwa dotowanego przez państwo – a adaptacyjną mobilnością telepracownika, który świadczy usługi trzem różnym pracodawcom." Cytat z horroru Stephena Kinga? Niekoniecznie - oto "Polska 2030" właśnie. Fałszywe alternatywy, absurdalne dylematy rozwojowe pod płaszczykiem dbałości o modernizację. Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek ze współpracowników Michała Boniego próbował świadczyć telepracę 3 pracodawcom, ale zachowanie tego typu zdania w ostatecznym dokumencie (który, jak przypuszczam, był redagowany) świadczy najlepiej o tym, jak ma wyglądać wysoka jakość życia według PO.

Rozdział ten zaczynamy od kwestii niskiej aktywności zawodowej Polek i Polaków. Sugeruje się oczywiście uelastycznienie rynku pracy. Jakichkolwiek sygnałów wykorzystania kryzysu ekonomicznego do dokonania pewnych przewartościowań ekonomicznych i inwestycji w zielone miejsca pracy (odnawialne źródła energii, budownictwo i poprawa efektywności energetycznej w jego obrębie, transport zbiorowy etc.) ani widu, ani słychu. Proces rosnącego zróżnicowania płac traktowany jest jako zjawisko najzupełniej naturalne, które może wyreguluje się samo, a jeśli nie, to i tak nic złego się nie stanie. Pod pojęciem "flexicurity" chce się przemycić system, który nie ma z nim nic wspólnego. Wartością w wypadku "flexituskicy" nie jest w żadnym wypadku równowaga między pracownikiem a pracodawcą, lecz przystosowaniem tego pierwszego do potrzeb tego drugiego.

Gdyby było inaczej, zaraz obok uelastyczniania rynku pracy mówiłoby się o odpowiednich zabezpieczeniach społecznych, ułatwiających zmianę pracy. Jeśli tego typu gwarancji nie ma, a bezrobocie kojarzy się ze społeczną stygmatyzacją (wszak bezrobotni to nie osoby mogące np. szukać pracy odpowiedniej dla swoich aspiracji, tylko "nieroby"), to nic dziwnego, że Polki i Polacy nie są przekonani do opinii, że zmiana pracy od czasu do czasu jest czymś dobrym. U nas wskaźnik ten nie przekracza 30%, podczas gdy w dwóch najbardziej "mobilnych" państwach - Danii i Szwecji - waha się między 70 a 80%. Może dlatego, że w Danii wysokość zasiłków dla bezrobotnych wynosi 90% średniej płacy z ostatnich 12 tygodni pracy (max. 85 euro - dziennie!) przez 4 lata, przy czym po roku (pół roku dla osób poniżej 25 roku życia) należy brać udział w finansowanych przez państwo programach aktywizacyjnych. W efekcie co roku od 25 do 35% pracujących w Danii zmienia pracodawcę - także z własnej woli. Rzecz jasna o takich udogodnieniach, które zaczerpnąłem ze świetnego tekstu Tomasza Borejzy, w "Polsce 2030" nie przeczytamy, bowiem tego typu progresywnych planów planów ekipa Tuska raczej nie ma.

No i znów receptą ma być obniżanie podatków - tym razem jeśli chodzi o zmniejszenie szarej strefy. Ten sam efekt mieliśmy osiągnąć dzięki zmniejszeniu CIT z 28 do 19% - brak zrozumienia, że bariery mogą tkwić zupełnie gdzie indziej (np. w czasie trwania procesu zakładania legalnej działalności gospodarczej, braku internetyzacji tego procesu, a także w niskim poziomie zaufania do państwa i kulturze przyzwolenia na działania w tejże "szarej strefie"). Dużo lepiej byłoby, gdyby więcej funduszy publicznych przeznaczać (o tym przynajmniej napisali...) na kształcenie zawodowe, szczególnie kierowane do grup do tej pory słabo nim objętych, czyli osób młodych i starszych. Wszak "najsprawniejsze rynki pracy", na które wskazuje się w "Polsce 2030"( w załączonym wykresie) - USA, Wielka Brytania, Irlandia, Węgry - przeżywają dziś niewesołe czasy. Zresztą - nawet w przywołanym wykresie widać wyraźnie, że Polska nie odstaje znacząco w poziomie restrykcyjności od średniej krajów OECD.

I znów czeka odpowiedź na kwestię następującą - czy każda ulga dla pracodawcy musi przynosić krzywdę pracownikowi? Wydaje się, że nie - Zieloni od lat zwracają uwagę na szanse, jakie daje ekologiczna reforma podatkowa, czyli zmniejszenie opodatkowania pracy na rzecz opodatkowania zanieczyszczeń. W ten sposób można by zmniejszyć koszty pracy, jednocześnie zachowując fundusze na osłony społeczne. Bardzo interesującą propozycją zespołu Michała Boniego - to z kolei piszę bez ironii - jest pomysł negatywnego opodatkowania osób najsłabiej zarabiających, co mogłoby usprawnić proces adresowania pomocy socjalnej dla najbardziej potrzebujących.

Wyzwanie 4 - Odpowiedni potencjał infrastruktury

Jakie wyzwanie związane z mobilnością w naszym kraju można by uznać za najważniejsze? Zależy, kogo się pyta. Jeśli chodzi o rząd, to zdaje się, że chodzi o to, byśmy byli zmuszeni do jak najmniejszej ilości przesiadek w celu dojazdu na lotnisko. Oczywiście nikt do końca nie wie, jak rozbudowę infrastruktury dla transportu lotniczego da się pogodzić z polityką klimatyczno-energetyczną, o której przeczytamy w kolejnym rozdziale, ale nie jest to specjalnie istotne. Ekipa Boniego zakłada, że ten środek transportu, emitujący olbrzymie ilości gazów szklarniowych, do tego w wyższych rejonach atmosfery, przez co jest jeszcze bardziej szkodliwy niż transport samochodowy pod tym względem, stanie się naszym oknem na świat - i na Polskę. Pokazuje to najlepiej, o co chodzi w "rozwoju polaryzacyjno-dyfuzyjnym" - o wsparcie dla najbardziej elitarnego, najmniej dostępnego dla szarego człowieka środka transportu. Co więcej, ma on być wspierany nie tylko w połączeniach międzynarodowych (obecnie, z powodu kryzysu, bilety drożeją), ale ma także wzrosnąć jego udział w krajowych przewozach pasażerskich. Byłaby to prawdziwie koszmarna wizja, w której ludzie z samochodów przesiadają się w samoloty. Co więcej, inwestycje w infrastrukturę tego typu mają szansę poważnie naruszyć zrównoważony rozwój obszarów, takich jak Suwałki czy Bieszczady - bo i tam planuje się inwestować w lotniska... Zresztą raport nie za bardzo kryje, komu ma to służyć - chodzi o zachęcanie do przybycia mitycznych "zagranicznych inwestorów", zamiast wspierania rodzimej małej i średniej przedsiębiorczości...

Trudno jest też wyleczyć kompleks braku autostrad. Nic to, że wedle wyliczeń Centrum imienia Adama Smitha (któremu chyba ciężko zarzucić przesadne ekologiczne inklinacje) budowa kilometra dróg ekspresowych jest 10 razy tańsza od kilometra autostrady - z tego typu kompleksów trudno jest się wyleczyć. Oczywiście, że stan dróg nie jest najlepszy, tylko czy w ciągu ostatnich lat zanotowaliśmy znaczącą jego poprawę dzięki unijnym funduszom? Wydaje się, że nie do końca. Jednocześnie z góry zakłada się, że udział kolei zarówno w przewozie osób, jak i towarów będzie się malał - nie robi się zbyt wiele, by ten groźny dla środowiska trend odwrócić. Oczywiście słyszymy o superszybkiej kolei Y - Wrocław/Poznań-Łódź-Warszawa, szkopuł w tym, że po pierwsze - kolej powyżej pewnej prędkości z powodu zużycia energii i emitowanego hałasu przestaje być przyjazna środowisku (efekt ekologiczny) i - po drugie - nakłady inwestycyjne na ten projekt mogą ograniczyć fundusze na bardziej zrównoważoną w skali kraju renowację i rozbudowę sieci kolejowej, mającej większy potencjał na zagwarantowanie spójności społecznej (efekt społeczny). Pamiętajmy też, że w ostatnich latach, podczas gdy nakłady na infrastrukturę kolejową wzrosły 4-krotnie (z 57,1 do 219,4 mln euro), to na drogi - już 7-krotnie (z 177 do 1.236,9 mln euro). Jednocześnie przy wydatkowaniu unijnych funduszy na projekty transportowe na lata 2007-2013 aż 60% z nich poszło na transport drogowy, a na kolejowy - niecałe 22%, o czym można wyczytać w jednej z publikacji Instytutu na rzecz Ekorozwoju. Świadczy to najlepiej o trzymaniu się przekonania, że priorytetem powinno być zapewnianie rozwoju indywidualnego transportu samochodowego, czego efektem zła jakość powietrza w miastach, korki, wzrost emisji gazów szklarniowych z tego segmentu oraz spadek atrakcyjności kolei.

Pamiętajmy, że kolej również może przyczyniać się do modernizacji kraju i poprawy dostępności przestrzennej rejonów do tej pory traktowanych jako peryferyjne. "Polska 2030", zwracając uwagę na fakt słabej infrastruktury na obszarach Polski wschodniej (od Warmii i Mazur po Podkarpacie) zapomina wspominać o potencjale takich inwestycji, jak np. Rail Baltica, a więc połączenia przebiegającego przez Podlasie aż do Tallina. Rozbudowa sieci kolejowej i odpowiednie inwestycje infrastrukturalne, zachęcające m.in. do multimodalności zwiększyłyby atrakcyjność tego środka transportu, np. w kontekście przewozu towarowego.

Bardzo dobrze, że kwestie infrastruktury transportowej połączono w tym dziale z infrastrukturą internetową. Stoimy przed wyzwaniem zwiększenia dostępności usług publicznych poprzez sieć, zapobieżeniu wykluczenia cyfrowego obszarów wiejskich, a także znacznych grup ludności - osób o słabym statusie materialnym, a także starszych. Darmowy internet socjalny na terenie całego kraju zdaje się tu być koniecznością i należy zastanowić się, czy tego typu obowiązku nie powinno na siebie wziąć państwo, bądź to samodzielnie, bądź też z samorządami lokalnymi. Odblokowanie cyfryzacji mediów (jeśli oczywiście uda się uratować media publiczne) będzie z kolei pełnić znakomicie rolę udostępnienia bogactwa rodzimej twórczości kulturowej dla wszystkich "usieciowionych". Tego typu krok - pełną digitalizację swoich archiwów - podejmuje brytyjska BBC, warto zatem czerpać z najlepszych wzorców. Prawo do rozwoju kulturalnego mamy bowiem wszyscy - nie tylko ci z nas, mający szczęście mieszkać w miejscowości o bogatej infrastrukturze kulturalnej. Do tego typu planów rządowych przyczepić się nie da.

Wyzwanie 5 - Bezpieczeństwo energetyczno-klimatyczne

Tu jest o czym pisać, bowiem spora część rządowych planów zwyczajnie nie trzyma się kupy. Popatrzmy na fatalistyczne przewidywania ciągłego wzrostu zapotrzebowania na energię w krajach Unii Europejskich i skontrastujmy je z wyliczeniami "[R]ewolucji energetycznej" Greenpeace (na zdjęciu - jest też i wersja dotycząca Polski). Nagle okazuje się, że wzrost efektywności energetycznej i uwzględnienie na poważnie kwestii negawatów, a więc zaoszczędzonych jednostek mocy może poważnie ograniczyć ów wzrost. Porównanie "scenariusza referencyjnego" z tym, w którym podejmuje się realne działania na rzecz ograniczenia emisji gazów szklarniowych i zazielenienia energii wskazuje wyraźnie, że trzeba tego po prostu chcieć. Sytuacja, kiedy w wykresie zużycia energii nie uwzględnia się negawatów sprawia, że wszelkie nawoływania do działań w tym zakresie pozbawia się jakiegokolwiek sensu. Brak przekonania, że w sytuacji, gdy polska gospodarka jest 2,5 raza bardziej energochłonna od unijnej średniej nie warto na poważnie, jak pisze w swoim tekście na temat energetyki atomowej Wojciech Kłosowski, zająć się łataniem dziur w wiadrze, zamiast ciągłego dolewania do niego wody nie napawa optymizmem. Zapomina się, że potencjał np. poprawy termoizolacji budynków wraz z montowaniem na nich instalacji energetycznych (np. paneli słonecznych) potrafi obniżyć zużycie energetyczne nawet do 80% w najbardziej skrajnych przypadkach. A pieniądze zostają w naszych kieszeniach...

Strasznie tu dużo o bezpieczeństwie energetycznym. Rozwiązaniem problemu uważa się budowę elektrowni atomowych - tak, nie jednej, ale dwóch. Oczywiście ich otwarcie w roku 2020 w żaden sposób nie będzie mogło przez najbliższe 10 lat przyczynić się do poprawy bezpieczeństwa energetycznego, zmienić bilans energetyczny czy też odegrać pozytywnej roli w przeciwdziałaniu zmianom klimatycznym. W fetysz nowoczesności energii atomowej wierzy się tak mocno, że już odnawialnym źródłom energii nie poświęca się wiele miejsca - poza ogólnikowymi stwierdzeniami o tym, że warto by je wspierać. Lokalne społeczności zachęca się, kusząc wizją miejsc pracy, podczas gdy zapomina się, że wedle cytowanych przez Jean Lambert danych z jej publikacji na temat zielonych miejsc pracy 1 TWH energii nuklearnej zapewnia pracę jedynie 75 osobom, podczas gdy gaz ziemny od 250 do 265, zaś energetyka wiatrowa, w zależności od warunków, od 918 aż do 2.400! Zapewnia się jednocześnie, że energia z tego typu elektrowni będzie tania, jednak niedawno nagłośnione badania Polskiej Grupy Energetycznej mówią coś zupełnie innego - może ona być dwukrotnie droższa niż energia z węgla czy gazu, które zupełnie przeczą wyliczeniom cytowanego przez rząd pana Strupczewskiego! Tymczasem wraz z upowszechnianiem się i poprawą efektywności energetyka odnawialna tanieje - szacunki wskazują, że podwojenie ilości wiatraków skutkuje obniżeniem kosztów energii z tego źródła o 20%.

To, że rząd woli trzymać się niepotrzebnej nam do niczego technologii wynika z niezrozumienia podstawowych trendów we współczesnej energetyce. Po pierwsze, odchodzi się od sytuacji, kiedy konsumentka/konsument jest jedynie odbiorcą energii na rzecz decentralizacji energetycznej. Panele słoneczne i usprawniona efektywność termoizolacji, urządzenia do zbierania wody deszczowej i jej późniejszego wykorzystywania w gospodarstwie domowym, domy pasywne - tego typu pomysły nakręcają koniunkturę, tworzą miejsca pracy i poprawiają jakość życia, nie szkodząc środowisku naturalnemu. Tego typu działania zwiększają naszą autonomię, uniezależniają od energetycznych monopoli, a nawet pozwalają - w wypadku, gdy wyprodukujemy nadwyżkę mocy - na jej sprzedaż do sieci energetycznej. Stworzenie inteligentnych sieci energetycznych, umożliwiających nie tylko odbiór, ale i przesył energii - to jedno z wyzwań, które powinno być koniecznie wspomniane w tym raporcie. Nie jest - cóż, widocznie duzi chłopcy lubią poważne zabawki, takie jak elektrownia atomowa, a nie to, co może pomóc w zupełnym przewartościowaniu myślenia o energii.

Innym - realnym - wyzwaniem związanym z bezpieczeństwem energetycznym jest stworzenie transeuropejskiej sieci przesyłowej. Nie jest to jednak innowacyjny pomysł rządu Tuska - w tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego partie należące do Europejskiej Partii Zielonych bardzo wyraźnie mówiły o konieczności powołania Europejskiej Agencji Energetyki Odnawialnej - ERENE, która finansowałaby tego typu ponadnarodowe inwestycje. Wyliczenia Fundacji Boella nie pozostawiają wątpliwości - chociaż pojedyncze kraje UE mogą nie być w stanie zdobywać całości swej energii w sposób odnawialny (np. Polska - przy aktualnym poziomie technologicznym - około 43% wedle danych Instytutu na rzecz Ekorozwoju), to jednak, w skali całej UE, taka zmiana jest możliwa z powodu nadwyżek energetycznych w niektórych krajach (np. energii słonecznej w Hiszpanii). Zdecydowanie się na ten odważny krok i lobbowanie na rzecz ERENE przez polski rząd mogłoby sprawić, że wieloletnie marzenia o uniezależnieniu energetycznym od Rosji (a zgadnijmy, w którym z leżących w pobliżu naszego kraju państw znajdują się złoża uranu - i gdzie są one relatywnie tanie?) mogłyby stać się rzeczywistością.

To są realne problemy i wyzwania, które mogą stać przed polską energetyką w najbliższym czasie. To one powinny być głównym zmartwieniem tego rządu, podobnie jak i opracowanie długofalowych programów, służących adaptacji zawodowej związanej z przekształceniami w energetyce. To ważne, by wraz z ograniczaniem udziału węgla kamiennego (i potencjalnie także rezygnacją z używania najbardziej zanieczyszczającego środowisko węgla brunatnego) osoby, które miały dzięki temu miejsca pracy otrzymały wsparcie zawodowe, umożliwiające przekwalifikowanie się, najlepiej w stronę "zielonych miejsc pracy". W niektórych regionach - takich jak Bełchatów - może to stać się istotnym problemem społecznym, z którym należy się zmierzyć. Inwestowanie w technologie, podtrzymujące "energetyczne status quo", takie jak sekwestracja węgla, świadczy o braku chęci dokonania realnych zmian w sektorze. Równie niepokojące są pomysły konsultowania się w sprawie sposobów redukcji emisji gazów szklarniowych jedynie z przemysłem, bez wspominania o społecznościach lokalnych, związkach zawodowych czy organizacjach ekologicznych. Panie Tusk, nie tędy droga do modernizacji!

Wyzwanie 6 - Gospodarka oparta na wiedzy i rozwój kapitału intelektualnego

Darmowe studia, jeśli wierzyć raportowi Tuska, wcześniej czy później znikną. W zamian oferować się będzie studentkom i studentom możliwość zadłużania się od najmłodszych lat i wchodzenie w dorosłe życie z koniecznością ich spłacania. Jednocześnie - w tym samym raporcie - pieje się z zachwytu nad fińskim sukcesem w tworzeniu społeczeństwa wiedzy. Ekipie Michała Boniego radziłbym zapoznać się z wydaną niedawno książką Manuela Castellsa i Pekki Himanena "Społeczeństwo informacyjne i państwo dobrobytu". Jej autorzy wyraźnie wskazują, że bez darmowej edukacji od przedszkola po studia rozwój tego kraju nie byłby możliwy. Darmowy dostęp do wiedzy, szczególnie w okresie studiów wyższych, pełni kluczową rolę - silna indywidualizacja na każdym poziomie edukacji pozwala na poświęcanie się swoim pasjom, zaś silne wsparcie państwa (tanie kredyty, infrastruktura taka jak akademiki etc.) sprawia, że osoby studiujące nie odczuwają presji pracy za wszelką cenę i dzięki temu mają więcej czasu na badania, samorozwój i dzielenie się wiedzą. W taki sposób działa nowoczesne "społeczeństwo sieciowe", zaś pomysły rodem z "Polski 2030" zadają kłam twierdzeniu o budowaniu spójności społecznej, dążąc do wypchnięcia z sektora edukacji wyższej młodych ludzi, którzy już dziś obok wyników egzaminów zbyt często muszą martwić się o związanie końca z końcem.

W dokumencie widać coraz bardziej postępujące zakusy na autonomię uniwersytetów. Jak inaczej interpretować zalecenie, by przy doborze kadry uniwersyteckiej dokonała się zmiana "metod (wyboru) demokratycznych na merytokratyczne? Traktowanie uczelni wyższych nie jako instytucji edukacyjnych, ale placówek kształcących siłę roboczą jest europejskim kuriozum. Współpraca uniwersytetów z przedsiębiorstwami w innych, bardziej rozwiniętych krajach unijnych nie zachodzi w ten sposób. Podobnie wartości uczelni nie mierzy się karierą w biznesie, tylko dorobkiem naukowym. Coraz wyraźniej widać też tendencję do tworzenia polskiej ivy league - głównych ośrodków, które będą szczególnie wspierane w rozwoju. Spójrzmy raz jeszcze na górę mapy - tam państwo zdecydowało się rozszerzyć publiczną bazę uniwersytecką z 2 do 20 placówek, rozlokowanych w całym kraju, co pozwoliło na bardziej równomierny jego rozwój i na zahamowanie wyludniania się bardziej peryferyjnie położonych obszarów kraju. Czy to nie przypadkiem parę rozdziałów temu ekipa Boniego na wyludnianie się Polski Wschodniej? Jeśli coś ten proces wstrzymuje, to są to właśnie uczelnie wyższe - tak jak w Rzeszowie, gdzie stały się prawdziwymi inkubatorami rozwoju. Polaryzacja wydatków ma sporą szansę, by podciąć korzenie tego wzrostu.

Oczywiście nie sposób krytykować plany zwiększania wydatków na badania i rozwój - obecny ich poziom - 0,56% polskiego PKB - jest żałośnie niski. Jeśli już jednak chce się, by sektor prywatny więcej inwestował w tego typu działania, to nie należy utyskiwać na obecny udział wydatków publicznych w B+R, ale uelastycznić go tak, by fundusze publiczne wspierały finansowo rozwój nowoczesnych technologii. Pamiętać należy, że innowacyjne rozwiązania wymagają często poważnych nakładów finansowych do ich zainicjowania, niezależnie od spodziewanych zysków, więc publiczne wsparcie dla tzw. infant industries jest jak najbardziej uzasadnione. Szczególne zainteresowanie państwa powinny budzić te działania, które służyć mogą zrównoważonemu rozwojowi, a więc zmniejszające emisję gazów szklarniowych, poprawiające wydajność pracy i jakość życia. Tam, gdzie technologie mogą służyć wspólnemu dobru (także, gdy kreowane są oddolnie, np. przez internetowych pasjonatów), np. poprzez tworzenie internetowych mechanizmów demokracji uczestniczącej, a niekoniecznie będą musiały być interesujące dla biznesu, wsparcie publiczne nadal będzie musiało przyjmować finansową formę.

Wracając ponownie do Finlandii - tam państwo poradziło sobie z problemem poprzez dwie, mocno autonomiczne i efektywne (jedna zatrudnia 200, a druga - 60 osób) instytucje. TEKES jest publicznym funduszem badawczo-rozwojowym, który realizuje własne projekty w działaniach uznanych za priorytetowe, jak również udziela wsparcia finansowego (50-70% kosztów projektu) już podejmowanym przez np. uniwersytety i przedsiębiorstwa działaniom. Z kolei SITRA pełni funkcję "państwowego kapitalisty", finansującego poprzez wejście z własnym kapitałem nowo powstające i rozwijające się przedsiębiorstwa. W 95% wypadków są to te, które dostawały już fundusze w ramach TEKES. Do tego SITRA jest think-tankiem, kreującym kierunki rozwoju polityki informacyjnej. Dobrze by było, gdyby podobne instytucje znalazły swoje miejsce także nad Wisłą.

Oczywiście są też i pozytywne sygnały, takie jak pomysły ulg edukacyjnych, np. na szkolenia samorozwojowe, a także zwrócenie uwagi na pilną konieczność rozbudowy sieci żłobków i przedszkoli, szczególnie na terenach wiejskich. Bardzo rozczarowuje za to ogólne podejście do edukacji, które premiuje konkurencje zamiast współpracy. Do tego absolutny brak w tym rozdziale wzmianek na temat edukacji obywatelskiej - będzie o niej trochę (ale i tak stanowczo za mało) pod sam koniec "Polski 2030". To absurdalne pojmowanie roli edukacji - nie ma bowiem mowy o tworzeniu wykwalifikowanych, świadomych swych praw pracownic i pracowników bez jednoczesnego kreowania obywatelek i obywateli. Ale może o to tu chodzi, wszak proponuje się, by zwiększyć współpracę w tworzeniu szkolnych programów nauczania z przedsiębiorcami, ale już o związkach zawodowych czy jakichkolwiek organizacjach pozarządowych, mogących kreować przestrzeń zrozumienia swych praw i szerzenia poczucia przynależności wspólnotowej nie ma ani słowa. Skoro tak, to jak tu wierzyć w zapewnienia o chęci poprawy poziomu zaufania społecznego?

Wyzwanie 7 - Solidarność i spójność regionalna

Ekipa Tuska marzy o wzroście urbanizacji, nie ma natomiast pomysłu, jak chce powstrzymać rozlewanie się miast na obszary wiejskiej, a to właśnie ów "urban sprawl", czyli wyprowadzanie się na tereny podmiejskie sprawia, że saldo migracji wychodzi na korzyść obszarów wiejskich. Do tego, kiedy rząd PO-PSL proponuje "dyfuzję", czyli klasyczne ściekanie bogactwa do gorzej sytuowanych warstw społecznych, wyniki badań czarno na białym wskazują na konieczność dużo bardziej proaktywnych działań - i to nie tylko w obrębie poszczególnych regionów czy między obszarami wiejskimi a dużymi miastami, ale już nawet poszczególnych dzielnic wielkich miast. Nadal bowiem np. w samej Warszawie różnice edukacyjne widoczne chociażby w wynikach egzaminów gimnazjalnych między np. Ursynowem a Pragą Północ są znaczące. Zapowiedzi rewitalizacji miejskiej z okazji Euro 2012 szybko zostały zredukowane do poziomu zapewnienia dojazdu na Stadion Narodowy, co przekreśla jakiekolwiek szanse na prospołeczny charakter tej imprezy sportowej. Dodajmy do tego odpływ młodych ludzi z terenów peryferyjnych, zachodzący w ostatnich latach "drenaż mózgów" poprzez odpływ z kraju osób z wyższym wykształceniem i dziedziczenie biedy - czy nadal mamy skupiać się tylko na tych, którzy już radzą sobie nieźle?

Wygląda na to, że dla autorów "Polski 2030" nie ma innego wyjścia, skoro uważają, że walka z rosnącą polaryzacją dochodów oznacza "rezygnację z ambitnych celów gospodarczych". Nic zatem dziwnego, że dzięki takiemu podejściu zagraniczni inwestorzy, o czym informuje sam raport, cenią nas głównie z powodu taniej siły roboczej, bo już jeśli chodzi o jakość życia to wedle raportu Mercer Warszawa ulokowała się na 85. miejscu, za Pragą, Budapesztem, Lubljaną i Wilnem. Wzrost jakości życia, poprzez dajmy na to rozwój transportu zbiorowego czy wysoka jakość usług publicznych służyć będzie inkluzji społecznej. Podobnie, jak jakości estetycznej, ekologicznej demokratyzacji i uporządkowaniu niejasności inwestycyjnych polskich miast służyć będzie systematyczne uchwalanie planów zagospodarowania przestrzennego - akurat w tym ostatnim wypadku trudno nie potwierdzić rządowej diagnozy. Jeśli już jednak chodzi o transport zbiorowy, to wyraźnie przegrywa on z uwielbieniem dla indywidualnego transportu samochodowego. Kiedy porównamy mapy szybkości dojazdu do miast wojewódzkich za pomocą samochodu i za pomocą kolei widzimy wyraźnie, że to przyspieszenie dojazdu autem stanowi priorytet, a kolej - poza aglomeracją warszawską i trójkątem Katowice - Kielce - Kraków znacząco nie będzie przyspieszać. Nawet i w strategiach społecznego wkluczania widać lekceważenie dla polityki klimatycznej i zrównoważonego rozwoju.

Wyzwanie 8 - Poprawa spójności społecznej

Z kwestią spójności społecznej nierozerwalnie łączy się kwestia spójności społecznej w ogóle. Aktualny system funkcjonowania polityki socjalnej jest głęboko niezadowalający i nie pozwala na trwałe wyciąganie ludzi z biedy. Bardzo widocznym zjawiskiem są chociażby wyższe koszty utrzymania gospodarstwa domowego wraz ze wzrostem ilości dzieci, przez co wraz ze wzrostem ich liczby wzrasta odsetek ubóstwa. O ile dla małżeństwa bez dzieci wynosi on 5,9%, o tyle już dla dwójki wzrasta do 15,2, a czwórki i więcej - do 48,9%! Nie zmienia tego becikowe, które nie rozwiązuje ani problemu braku środków w rodzinach, ani też nie zapewnia kapitału startowego dla osób młodych przy wchodzeniu w dorosłość. Jedną z reform rządu Tony'ego Blaira było stworzenie każdemu nowo rodzącemu się dziecku specjalnego konta, na które rząd do 18 roku życia wpłaca pewną kwotę pieniędzy, które można będzie wykorzystać dopiero po przekroczeniu progu pełnoletniości. Być może tego typu działanie warte by było przeniesienia na grunt polski, ma bowiem znacznie większy potencjał emancypacyjny i zapobiegający dziedziczeniu biedy niż 1.000 złotych z okazji przyjścia na świat. Pamiętajmy bowiem, że możemy "poszczycić się" niechlubnym rekordem najwyższej stopy ubóstwa wśród dzieci, przekraczającej 25%.

Wymienione w "Polsce 2030" kwoty pomocy społecznej, takie jak zasiłek rodzinny (48 zł na dziecko do 5. roku życia, 64 zł do 18. r.ż. i 68 zł do 24 r.ż.) chyba nikomu nie pozwalają wierzyć, że mogą one mieć realny wpływ na poprawę jakości życia i zapewnienie równości szans. Kolejne niepokojące sygnały dotyczą malejącej liczby osób niepełnosprawnych na rynku pracy, "fawelizacji" polskich miast (sugeruje się, że i tak niedofinansowane organizacje pozarządowe dadzą sobie wepchnąć odpowiedzialność za ten problem), a także pojawiającego się zjawiska istnienia miejsc pracy nie dających gwarancji wiązania końca z końcem (junk jobs). Pojawiają się także nowe formy wykluczenia - energetyczne czy też zdrowotne. Konieczne wydaje się - jak wspomniałem już wcześniej - zapewnienie powszechnego dostępu do wysokiej jakości profilaktyki zdrowotnej, bowiem pogarszanie stanu zdrowia dodatkowo zmniejsza szansę osób wykluczonych na rynku pracy. Z wykluczeniem energetycznym trzeba walczyć "na zielono", a więc poprawiając efektywność energetyczną budynków, zapewniając im własne źródła energetyczne, takie jak panele słoneczne (w polskich warunkach inwestycja w nie zwraca się w niższych rachunkach za prąd po 3 latach) - co wymagać będzie poważnego traktowania instrumentu Funduszów Termoizolacyjnych.

Wyzwanie 9 - Sprawne państwo

Sprawne państwo jest tam, gdzie nie ma państwa - tak można chyba najlepiej podsumować diagnozę "Polski 2030". W czasach szalejącego kryzysu szermowanie hasłem "deregulacja", kiedy jak byk widać, że zderegulowane gospodarki wcale nie radzą sobie jakoś rewelacyjnie (mówiąc eufemistycznie) wydaje się co najmniej kuriozalne. Widać potęga wiary w odchodzącą w przeszłość ideologię neoliberalną przesłania skutecznie zdrowy rozsądek. Kiedy na całym świecie mówi się o konieczności równowagi między sektorem publicznym a prywatnym, raport - na końcowych stronach, żeby znużony czytaniem reszty człowiek nie zwrócił na to uwagi - zaleca prywatyzację usług publicznych, nawet pomimo faktu, że pokazuje się wykresy wyraźnie wskazujące, że istnieją alternatywy (na zdjęciu). Dialog społeczny traktuje się jako ostateczne podporządkowanie się "zdrowemu rozsądkowi", tożsamemu z przekonaniami społeczno-ekonomicznymi rządu. Idealny stan dyskusji chyba najlepiej może określić hasło "dyktat eksperckiej merytokracji", w której nie ma miejsca na artykułowanie interesów innych niż zbieżne z tymi rządowymi. Chociaż proces legislacyjny z pewnością wymaga zmian (włącznie z zadawaniem sobie tak podstawowych pytań jak te o sensie i celu poszczególnych regulacji), to jednak podważanie prawa demokratycznie wybranego Sejmu do ingerencji w treść ustaw przygotowanych przez rząd brzmi zgoła totalitarnie.

Jeśli szukać gdzieś racjonalizacji wydatków na służby mundurowe i na wymiar sprawiedliwości, to należy jak najszybciej zacząć szukać funduszy na rewitalizację najbardziej zaniedbanych obszarów miast, na ambitne programy aktywizacji zawodowej, a także na tworzenie infrastruktury sportowej i kulturalnej dla młodzieży - tak, by zamiast trafiać do więzień za posiadanie niewielkiej ilości narkotyków mogła realizować swoje pasje. Bez walki z przeludnieniem więzień i podjęcia realnego wysiłku resocjalizacyjnego nie ma mowy o trwałym ograniczeniu zakresu recydywizmu. Życzliwie patrzę na nieśmiałe propozycje związane z rozpowszechnianiem sprawiedliwości naprawczej, gdzie dąży się do pojednania sprawcy przestępstwa z ofiarami i odpracowania winy dla lokalnej społeczności, zamiast wymierzania kary przez abstrakcyjny wymiar sprawiedliwości. Podobnie zwiększenie dostępności pomocy prawnej jest koniecznością, jeśli chcemy widzieć np. więcej powstających przedsiębiorstw.

W rozdziale tym zabrakło (nic dziwnego, wszak zmierza on w kierunku promowania merytokracji zamiast demokracji) zaproponowania jakichkolwiek działań na rzecz zwiększenia wpływu obywatelek i obywateli na działania państwa i samorządu. Nie ma nic na temat promowania w samorządów budżetów partycypacyjnych, a więc wydawania publicznych pieniędzy na działania wybrane przez same mieszkanki i mieszkańców danej jednostki samorządowej. Brakuje dążeń do tworzenia "rad konsumenckich", nawet o charakterze doradczym, złożonych z lokalnych aktywistek i aktywistów społecznych i organizacji pozarządowych, które mogłyby pomagać w wyszukiwaniu rozwiązań służących poprawie jakości świadczenia usług publicznych, takich jak ochrona zdrowia, edukacja czy też transport zbiorowy. Wielka szkoda, ale czego się spodziewać - wszak usługi te mają być sprywatyzowane...

Wyzwanie 10 - Wzrost kapitału społecznego Polski

Szkoda również, że tak istotne wyzwanie nie znalazło się wcześniej na liście wyzwań - tak naprawdę bowiem o żadnych usprawnieniach w działaniu państwa bez wzrostu świadomości społecznej i poczucia, że państwo nie jest "ciałem obcym" nie może być mowy. Jeszcze gorzej, gdy tego typu wyzwanie sprowadza się do roli zastępowania państwa w wykonywaniu jego funkcji. Skoro jednak wymyśla się tak wyjęte z kosmosu stwierdzenia, jak to, że powiaty pełnią ogromne znaczenie wspólnotowe, to nic dziwnego, że dąży się do instrumentalizacji społeczeństwa. Dokonuje się jego podziału na tę część, która dysponuje "kapitałem przetrwania" i "kapitałem adaptacji", a tą, która cechuje się posiadaniem "kapitału rozwojowego". W tym pierwszym umieszcza się tak istotne dla tworzenia poczucia wspólnoty wartości, jak egalitaryzm czy bezpieczeństwo, zaś "postępową" uznaje się "merytokrację" i "skłonność do ryzyka". Budowanie nowoczesnego społeczeństwa poprzez wrzucanie do jednego wora poczucia równości i ksenofobii (będących wedle ekipy Tuska składnikami "kapitału przetrwania") jest karygodnym nadużyciem, wskazującym na ideologiczne zaślepienie.

Puszczając oczko do bardziej liberalnego światopoglądowo elektoratu, PO uznaje potrzebę budowania tolerancyjnego środowiska, co ma hamować aktualny, konserwatywny system wartości społecznych. Co więcej, otwarcie mówią o konieczności upowszechniania się wartości postmaterialnych czy też o zagrożeniach związanych z tabloidyzacją mediów. Jednocześnie jednak podminowują, chociażby poprzez pomysły w stylu planu Hausnera dla kultury możliwości zaistnienia tego typu wartości, utowarawiając usługi publiczne. Zachłystując się teorią kapitału kreatywnego Richarda Floridy "Polska 2030", narzeka się na wysoki odsetek studentek i studentów studiów humanistycznych w stosunku do ogółu, a jednocześnie - na niski udział kultury w zatrudnieniu. Cóż, być może ów hołubiony przez Platformę sektor prywatny wcale tak wielu miejsc pracy w tym dziale gospodarki nie stworzył, na przykład z powodu katastrofalnie słabej edukacji kulturalnej w szkołach, która nie rozbudza zapotrzebowania na sztukę? To niesamowite, że dopiero na samym końcu tej publikacji (dokładnie - na stronie 373 z 396) zaczyna się mówić o konieczności edukacji obywatelskiej w szkołach czy o pomysłach w stylu partnerstwa publiczno-społecznego.

Podsumowanie

Zamiast podsumowywać ten dokument, lepiej zwieńczyć wskazującym na głębokie odrealnienie Donalda Tuska, jeśli firmuje swą twarzą tego typu dokument. Uwaga, cytat będzie mocny: "Kryzys będzie bowiem szansą dla tych państw, które zdołają pozytywnie wyróżnić się na tle światowej przeciętności zdolnością do adaptacji, modernizacji i reform, a zagrożeniem dla tych, które nie umiejąc poprawnie zidentyfikować własnych słabości i wyzwań przyszłości, uciekną w protekcjonizm oraz łatwą ekspansję fiskalno-monetarną".

Baracku Obamo, zostałeś ostrzeżony!

Bartłomiej Kozek


Tekst ukazał się na blogu Zielona Warszawa (zielonawarszawa.blogspot.com).

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku