"Pojednanie" to modne słowo w polskiej polityce, po którym, podobnie jak po nawoływaniu do "dialogu", zawsze następuje przypis na dole strony do "Dominus Iesus"1 przypomnienie, że dialog owszem, ale w naszym języku i na naszym terenie (przywódcy innych wyznań niż chrześcijaństwo katolickie przyjeżdżają do papieża, podczas gdy głowa Kościoła rzymskiego do ich krajów jeździ spotkać się z katolikami), a pojednanie też chętnie, byle w imię wartości wyznawanych przez nas.
I tak, jeden z najbardziej powściągliwych komentatorów sprawy, Waldemar Kuczyński, apeluje, byśmy zaczęli rozumieć, iż "Rosjanie też mają Ojczyznę" (czytać to chyba należy: a nie opiekuńczą Mateczkę Rosję) oraz że tak niedawno otworzyła się dla nich droga do wolności i muszą się dopiero jej nauczyć ("GW", 7 kwietnia 2010).
Wacław Radziwinowicz przypomina, kto w tej sprawie ma tak naprawdę rację moralną: "Siergiej Karaganow, znany komentator moskiewski wywołał kiedyś w Polsce burzę mówiąc, że 'Polacy mają problem z Katyniem'. To nieprawda. My nie mamy takiego problemu, przynajmniej w sensie moralnym. Problem z Katyniem i innymi zbrodniami bolszewickimi mają Rosjanie. My wiemy, co się stało w 1940 r., kto wydał rozkaz, kto organizował egzekucje, kto strzelał - nawet to, kto przepisywał na maszynach do pisania listy skazanych. I najważniejsze - wiemy, że zabijanie niewinnych ludzi w imię ideologii, w celach państwowotwórczych, jest niedopuszczalnym złem" ("GW", 6 kwietnia 2010).
Z kolei sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik nie bagatelizował własnej roli historycznej: "Życzę sobie, aby był to moment przełomowy dla pchnięcia na inne tory rozliczenia [Rosji] ze stalinizmem. Pytanie do premiera Putina czy z tej szansy skorzysta". Putin skorzystał, ale nie do końca. Według sprawozdania z konferencji prasowej w Katyniu: "Putin potępił stalinizm, ale nie do końca. (...) ani razu nie użył słów "Stalin" czy "NKWD". Zło, które potępił, jest wciąż pozbawione twarzy. (...) Tak samo jak nie ukląkł przed ofiarami Katynia na oba, ale na jedno kolano". Autorzy sprawozdania nie mają żadnych wątpliwości, jak powinien przebiegać "dialog": "To dobra wiadomość dla całego świata. W Katyniu Putin pokazał Rosji europejską drogę uporania się z przeszłością" (wyborcza.pl, 7 kwietnia 2010).
Dzięki sprawie katyńskiej mamy więc szansę odzyskać moralną wyższość, tak łatwo kojarzoną z pozycją ofiary – a niemałym zagrożeniem było dla niej ujawnienie wydarzeń w Jedwabnem i okolicach czy dyskusje o pogromie kieleckim. Piękny film Andrzeja Wajdy, telewizyjne nagłośnienie i nieodmiennie narodowościowa retoryka przekładają się na wyniki badań socjologicznych: wśród uczniów szkół średnich aż 32% uznało Katyń za największy symbol cierpienia Polaków w czasie II wojny światowej (Auschwitz wskazało 44%). Co interesujące, badania dotyczyły "wiedzy historycznej" licealistów (za "GW", 7 kwietnia 2010).
Jak widać więc, utrzymanie roli ofiary jest poważnym zadaniem strategicznym. Nie tylko pozwala utrzymać dobre samopoczucie i jasność przekazu (bo ofiara jest zawsze dobra, a sprawca zawsze zły) – dwie sprawy szalenie ważne w polityce – ale też uniknąć przykrego obowiązku dzielenia się. Choć Polska już jakiś czas temu doszlusowała (co prawda na skraj peletonu, ale jednak) do grupy najbogatszych państw świata, nadal powszechna świadomość wzdraga się, przed wydatkowaniem pieniędzy z budżetu państwa na pomoc humanitarną (a już nie na obronność).
Polityka wobec imigrantów w kraju nad Wisłą pozostaje najostrzejsza w Europie, a permanentne rasistowskie i, ostatnio, islamofobiczne wyskoki raczej nie świadczą o społecznym poparciu dla jej złagodzenia. Z ulgą i radością przyjęliśmy natomiast wiadomość o zainstalowaniu na stołecznym gruncie FRONTEX-u, europejskiej agencji ochrony unijnych granic.
Jakże łatwo jest też, z pozycji ofiary, mówić o holokauście dzieci nienarodzonych, a jednocześnie topić, palić (na szczęście w postaci kukieł) i zaszczuwać (tym razem na żywo) faktyczne ofiary naszego prześladowanego państwa i społeczeństwa. Przy okazji można chyba zaryzykować stwierdzenie, że nawiązanie w osobie Kandydata Na Prezydenta do Pana Tadeusza – epopei o rozbiorowym ogołoceniu Narodu – to znakomite posunięcie polityczne.
I tylko jedno w tym pięknym, moralnie słusznym i znakomicie funkcjonującym obrazku może budzić pewien niepokój. Co bowiem się stanie, jeśli Władimir Putin nareszcie znajdzie zaginioną teczkę z Białoruską Listą Katyńską i w negocjacjach postawi ultimatum: Lista za ropociąg czy odstąpienie od mącenia na Białorusi (a taki lub podobny przebieg zdarzeń sugerują co bardziej pesymistyczni eksperci)? Bliska nam literacka, tolkienowska logika ochrony tożsamości za wszelką cenę nie pozwoliłaby przecież odpowiedzieć: dziękujemy, ale w takim razie nie.
Przypis:
1. "Dominus Iesus" (łac. "Jezus jest Panem") – właściwie Deklaracja Kongregacji Nauki Wiary Dominus Iesus o jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa i Kościoła ogłoszona 6 sierpnia 2000 przez prefekta Kongregacji Nauki Wiary kardynała Józefa Ratzingera po zatwierdzeniu 16 czerwca 2000 przez papieża Jana Pawła II.
Agata Czarnacka