Partia pełni władzy
Teraz Platforma bierze wszystko. Katastrofa smoleńska była dla PiS prawdziwą katastrofą polityczną. Politycy tej partii na pewno brali pod uwagę scenariusz, w którym przegrywają wybory prezydenckie. Przedstawiciele tego środowiska mogliby wówczas okopać się jeszcze w takich instytucjach jak NBP, biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, IPN. Jednoczesna śmierć szefów tych instytucji rozbiła te kalkulacje w drobny mak. PO bierze wszystko. Ostatnim bastionem kontrolowanym przez środowiska opozycyjne wobec rządu są media publiczne. I właśnie o media publiczne rozegra się pierwsza polityczna batalia po wyborach prezydenckich. O jej wyniku zadecyduje zapewne postawa walczącego o życie PSL-u. Na jaką kalkulację zdecydują się ludowcy? Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie wiemy już, że i bez mediów publicznych PO sprawuje w mediach hegemonię. Każdy, kto oglądał debaty prezydenckie i przymknął oczy na zachowania redaktor Lichockiej, nie mógł mieć co do tego wątpliwości. Tyle telewizja i radio. A prasa? Wszystkie tygodniki opinii ("Polityka", "Wprost", "Newsweek", "Przekrój", "Przegląd", "Tygodnik Powszechny") są życzliwe wobec PO. W świecie dzienników załoga "Rzeczpospolitej" z każdym dniem podwyższa umocnienia Świętej Trójcy. Tabloidy są bardziej elastyczne, chociaż redaktor Warzecha również umacnia się w swoim mniejszym okopie. Generalnie takiego poparcia medialnego jak PO w nowożytnej polskiej polityce nie miała jeszcze żadna formacja rządząca.
Co zrobi z tym poparciem? Trudno powiedzieć, czy w ciągu swoich "500" dni zdecyduje się na "konieczne reformy", o które od lat upominają się dyżurni telewizyjni eksperci. Nie wchodząc w szczegóły, przypomnijmy, że chodzi o wprowadzenie do końca konsensusu waszyngtońskiego. Tuskowi władza się podoba i odda ją niechętnie. Stąd też jego zaangażowanie w ostatnie dni kampanii tracącego w oczach poparcie Komorowskiego. Premierowi zaświtała wizja świata po wyborczym zwycięstwie Kaczyńskiego. Świata, w którym przestałby być premierem. Nie dlatego, że koalicja PiS-SLD-PSL przeprowadziłaby konstruktywne wotum nieufności, zamieniając Tuska na Pawlaka. Na takie współdziałanie byłoby za wcześnie. Ale zabawa pt. "Ustrzel Tuskowi jednego ministra co tydzień" – proszę bardzo. Szczególnie jeśli wcześniej opozycja (do której pewnie dołączyłby PSL) wymieniłaby sobie Marszałka Sejmu, przyspieszając przyspieszoną i tak emeryturę polityczną przegranego Komorowskiego. Scenariusz od którego dzieliło nas 2,5 pkt. proc. Scenariusz, który może wrócić, a którego zwieńczeniem byłoby zmuszenie Tuska do podania rządu do dymisji i rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych. Czyli powtórka z roku 2007. Ludowcy raczej "na dzisiaj" nie zdecydują się na realizację tego scenariusza, ale po wyborach samorządowych w partii może się zagotować.
Front Jedności Narodu i co mu zagraża
Tusk raczej będzie grał na zorganizowanie wyborów w terminie. Czyli w czasie trwania polskiej prezydencji w UE. Po wejściu w życie Traktatu Lizbońskiego i po zakończeniu rozpoczynającej się właśnie prezydencji belgijskiej okaże się z pewnością, że prezydencja niewiele może. Jednak na pewno może się skompromitować. PO w kampanii będzie grała strachem przed "kompromitacją w oczach Europy". Zbuduje po raz kolejny Front Jedności Narodu, który już raz zadziałał w czasie euro wyborów, gdy na sztandary wpisano "Buzek na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego" - chcesz aby Polska była ważna, głosuj na PO. Chcesz aby Polska była ważna i poważna – głosuj na rząd Tuska – tak będzie brzmiało hasło wyborów podczas prezydencji. Wyborów trudnych dla PO, bo odbywających się w roku 2011. A większość ekspertów wyraża opinię, że budżet na ten właśnie rok będzie jednym z najtrudniejszych w historii Polski.
Czy Platforma straci wówczas władzę? To już wróżenie z fusów. Scenariuszy jest bez liku. Jeden z nich ma duże szanse się ziścić i mocno osłabić pozycję Tuska. Jest to mianowicie sojusz Komorowski-Schetyna. Jeden daje tandemowi twarz i majestat, drugi wpływy w partii i rozgałęzioną sieć wpływów. Jeśli ten duet dobierze sobie trzeciego tenora (Schetyna nie nadaje się na szefa PO), to scenariusz zakładający, że Tusk straci władzę nie tylko w państwie, ale i w partii, wcale nie jest taki nierealny. A wielu szeregowym działaczom nie bardzo się podoba, że przy Tusku najważniejsze pozycje zajmują osoby takie jak Boni, Ostapowicz, Rostowski, Bielecki, a w przyszłości jeszcze może kilku nowych, którzy z aktywem PO morza wódki bynajmniej nie wypili. A tacy zawsze są podejrzani.
PiS z przyszłością, SD bez przyszłości
Walki o władzę w najbliższym czasie nie będzie w PiS-ie. Prezes Kaczyński osiągnął wynik wymarzony. Czy pozostanie na lata hegemonem politycznym środowisk "na prawo od PO"? Wiele zależy od wyniku wyborów parlamentarnych. Jeśli PiS nie wróci po czterech latach do władzy, przegra ente wybory z rzędu, to przywództwo Kaczyńskiego może zacząć kruszeć. Czy jednak wyobrażamy sobie PiS bez Jarosława Kaczyńskiego? Albo inaczej, czy wyobrażamy sobie PiS z innym przywódcą niż Kaczyński, zakładając że ten oddaje je następcy z własnej nieprzymuszonej woli? Czy pucz w PiS-ie jest w ogóle możliwy?
W tekście przedwyborczym pisałem, że klucz do zwycięstwa w wyborach ma Olechowski. W jakimś sensie miał, jego elektorat (a jeszcze w kwietniu Olechowski go miał) przyczynił się do ostatecznego sukcesu Komorowskiego. Cały dramat Olechowskiego i Piskorskiego polega na tym, że nie uchwycili momentu, kiedy można było ten elektorat z PO, za przeproszeniem, przehandlować. Po nim każde wycofanie się Olechowskiego byłoby kapitulacją niosącą ze sobą wybitnie mizerne polityczne profity. Olechowski z Piskorskim nie tylko ponieśli sromotną klęskę, ale nawet - używając adekwatnego tutaj języka polskiego biznesu – nie potrafili skaszować swojego politycznego projektu. A wracając na ciut wyższy poziom, po raz kolejny mogliśmy obserwować polityczną klęskę formacji ciut na lewo od PO, dla niepoznaki czasami nazywanej mianem centrolewicy. Przedstawiciele polskiego establishmentu politycznego, medialnego, a czasami nawet naukowego, są święcie przekonani, że wyborcy czekają na powstanie takiej właśnie formacji. Za każdym razem wyborcy rozwiewają ich nadzieje. Tak było w przypadku Partii Demokratycznej, kandydatury Henryki Bochniarz, listy Porozumienie dla Przyszłości. Tak też skończyły się sny o potędze Andrzeja Olechowskiego i Pawła Piskorskiego.
The Wind of Change?
Od "centrolewicy" przejdźmy do lewicy. Kończąc mój tekst przedwyborczy, postawiłem tezę, że "scenariusze dla lewicy nie są hurraoptymistyczne. Ale to akurat nic nowego". A jednak. Idzie nowe. Może scenariusze hurraoptymistyczne nie są, ale na lewicy powiało optymizmem.
Można powiedzieć, że Napieralski wziął swoje. LiD miał 13,1 proc. poparcia. Napieralski ciut więcej – 13,7. Nie o to jednak się rozchodzi. Od kiedy pamiętam w środowiskach lewicowych niezwiązanych z SLD popularna była teza, że jeszcze parę lat i SLD wyginie jak dinozaury. Wymrze elektorat "lewicy mundurowej". Mokotów zamieni się w dzielnicę japiszonów, a SLD zniknie z powierzchni ziemi. Dzisiaj wiemy, że tak nie będzie. Napieralski przyciągnął do SLD najmłodszych wyborców. Odwrócił strukturę wiekową eseldowskiego elektoratu. Niezależnie od tego, czy przyciągnięci przez niego młodzi wyborcy pozostaną przy SLD już na stałe, SLD pokazało, że ma zdolność przyciągania młodych wyborców. To zmiana jakościowa i jedno z najważniejszych przewartościowań w polskiej polityce.
Druga zmiana dotyczy przyciągnięcia przez SLD środowisk politycznych innych niż secesjoniści z Sojuszu, znajdująca się na śmietniku historii Partia Demokratyczna i zasłużona, ale słabiutka Unia Pracy. SLD umiał zbudować inny blok sojuszy niż ten, którego wyrazem był LiD. Poparcia udzielili Napieralskiemu Zieloni 2004 i Partia Kobiet. Korzyści z tego aliansu powinny być obopólne. SLD może znaleźć klucz do wielkomiejskiego elektoratu – Sojusz i Napieralski mają wyraźne problemy z pozyskiwaniem wyborców w dużych miastach. Zieloni i Partia Kobiet mogą wejść do politycznej gry na poziomie samorządowym i krajowym. Nie twierdzę, że są skazani na sukces. Ale alians z Sojuszem daje im na pewno nieporównywalnie większe szanse na polityczny sukces niż bloki typu Porozumienie dla Przyszłości. SLD znalazł również – na razie na małą skalę – sposób na dotarcie do środowisk akademickich i intelektualnych, które trudno określić mianem postkomunistycznych. Apel popierający Napieralskiego podpisali m.in. prof. Magdalena Środa, prof. Bohdan Chwedeńczuk, prof. Jerzy Drewnowski, dr hab. Piotr Żuk, czy współkierujący Ośrodkiem Myśli Społecznej im. F. Lassalle’a Rajmund Niwiński. To kolejna zmiana jakościowa.
Na razie to tylko kilka kroków SLD w dobrym kierunku. Czy będą kolejne? SLD pod przywództwem Napieralskiego może zamknąć się w gronie własnego aparatu, wybierając przyszłość partii politycznej sekty. Może też – zawierając sojusz z Zielonymi i Partią Kobiet – otworzyć się na nowe ruchy społeczne (feministyczny, LGBT, ekologiczny), organizacje pozarządowe oraz środowiska akademickie i intelektualne. Doskonałą okazją będą jesienne wybory samorządowe. Napieralski umocnił się w partii, czy wystarczy mu odwagi, aby przeciwstawić się działającym w niej grupom interesu? A może będzie tkwił w błędnym kole: "Jesteśmy słabi, bierzemy jeden mandat w okręgu, dlatego musimy na jedynce wystawić sprawdzonego towarzysza, w efekcie nie pozyskujemy nowych wyborców, tracimy starych, jesteśmy słabi, bierzemy jeden mandat w okręgu..." I tak aż do powolnej politycznej śmierci. A może jednak przerwie to błędne koło?
Tekst ukazał się na stronie internetowej "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).