Wiec rozpoczął się około godz. 12 i potrwał około półtorej godziny. Na demonstracji pojawiły się delegacje "Solidarności" z całego kraju, byli też przedstawiciele "Solidarności 80". Podczas manifestacji nie brakowało klasycznych związkowych atrybutów, były trąbki, gwizdki i petardy, płonęły opony, a portrety Donalda Tuska zostały obrzucone jajkami. Były radykalne hasła jak choćby "do gazu" pod adresem przedstawicieli rządu PO. Jeden z manifestantów chodził w koszulce z napisem "chuj w dupę PO" i z drugiej strony "TVN chuje".
Dziwić mogło, że mobilizacja "Solidarności" z całego kraju dała zaledwie 2 tys., a może nawet mniej, demonstrantów. Wytłumaczeniem będzie tu zapewne fakt, że jedynym jej celem było przypomnienie o losie stoczni i polskiego przemysłu stoczniowego i... apel do władz, czy też postulat stworzenia specjalnej strefy ekonomicznej. Trudno, by związkowcom z całej polski, czy byłym pracownikom stoczni, chciało się przychodzić na demonstrację, której jedynym celem jest zaapelowanie do władz. W istocie demonstracja ta, podobnie jak poprzednie tego typu akcje była jedynie alibi dla władz związku, mającym sprawiać wrażenie, że związek coś robi, gdy tymczasem nie podjęto żadnych realnych działań, które miały szansę na skuteczną walkę o uratowanie stoczni.
Wiec zaczął się od dość nudnych przemówień przewodniczącego zachodniopomorskiej "Solidarności" Mieczysława Jurka i przewodniczącego "Solidarności" Janusza Śniadka, który po kilku ostrzejszych słowach wzywał oczywiście do dialogu. Ciekawsze były przemówienia następnych mówców, przeważnie przewodniczących regionalnych struktur związku z różnych części kraju. Przewijał się w nich przede wszystkim wątek nieskuteczności tego typu akcji i zapowiedź, że będzie to "ostatnia tak pokojowa forma protestu". Nie tylko u mówców można było zaobserwować zniechęcenie do tak nieskutecznych form walki, było ono wręcz powszechne. Jeden z mówców wspomniał, że należy walczyć w swoim zakładzie pracy, że takie demonstracje nic nie dają, że rząd się nimi nie przejmuje, a telewizja przedstawia w sposób skrajnie nieobiektywny i niekorzystny dla związkowców. Trudno się z tym nie zgodzić, ale który to już raz liderzy "S" zapowiadają, że to już ostatni raz, kiedy "jesteśmy tak grzeczni"? Robotnicy, zarówno członkowie "Solidarności", jak i innych związków, czy też niezrzeszeni w żadnym związku, muszą zdawać sobie sprawę, że nie mogą liczyć tylko na swoich "liderów", że jeżeli ich walka ma być skuteczna, to muszą liczyć przede wszystkim na siebie. Muszą naciskać na związkowych biurokratów, a jeżeli to nic nie da to działać wbrew nim.
Nie da się ukryć, że sprawa stoczni została już przegrana, a w zasadzie przez "Solidarność" oddana walkowerem. Postulat stworzenia specjalnej strefy ekonomicznej jest już tylko chwytaniem się brzytwy przez tonącego. Jak mogła by wyglądać praca w nowych ultraliberalnych warunkach (jeśli w ogóle udało by się dzięki niej stworzyć jakieś miejsca pracy), do których z pewnością doprowadziła by strefa, widać było choćby w wypowiedzi jednego z przedstawicieli Gdańskiej "S". Mówił on o tym że 1500 osób, które znalazły zatrudnienie w resztkach Stoczni Gdynia, pracuje w warunkach przypominających XIX-wieczny kapitalizm. Bez umów o pracę, a jedynie na tzw. umowach śmieciowych, po kilkanaście godzin na dobę. Mówił że pracownicy po wyjściu z pracy "wyglądają jak pijani". Wiadomo także, że ludzie ci pracują w fatalnych warunkach, bez odzieży roboczej, a nawet hełmów. Dziś, w obliczu prywatyzacyjnych i likwidacyjnych nastrojów jakie panują w rządzie, losem stoczniowców są zagrożeni także inni pracownicy, choćby kolejarze czy pocztowcy, a przede wszystkim - górnicy. I jeżeli nie chcą podzielić ich losu, to muszą się zdecydować na inne, niż tylko wiece i demonstracje formy walki. Czas pomyśleć o powrocie do hasła strajku generalnego i okupacji zakładów, od których wszakże zaczęła się historia "Solidarności".
Dzisiaj chętnie urządza się obchody kolejnych rocznic powstania "Solidarności", ale nie mówi się o tym, że są to przede wszystkim rocznice wielkich i skutecznych protestów robotniczych, podczas których klasa robotnicza pokazała swoją siłę, przede wszystkim za pomocą strajków okupacyjnych, kiedy całe regiony stawały w obronie każdego wyrzucanego z pracy. Dziś takich wyrzucanych z pracy są dziesiątki, a nawet setki tysięcy - w ciągu roku przybyło 600 tys. bezrobotnych! Robotnicy i związki są pod ścianą i nie mają się już gdzie cofnąć. Jeżeli naprawdę nie nawiążą do tradycji Sierpnia '80 roku - tradycji strajków okupacyjnych i generalnych oraz walki o każde miejsce pracy - pozostanie im tylko bezrobocie lub praca na umowę śmieciową, po kilkanaście godzin na dobę, za nędzne grosze. Jak mówił jeden z przemawiających na wiecu: "Nie ma nic gorszego, niż pogarda polskiego robotnika, bo on w końcu powstanie i wtedy będzie koniec tej władzy!" Należy wziąć sobie do serca te słowa i zacząć działać, dopóki nie będzie za późno!
Piotr Tronina
Tekst ukazał się na stronie Grupy na rzecz Partii Robotniczej (www.wladzarobotnicza.pl).