Gdy następnego dnia na witrynie "Krytyki Politycznej" ukazał się wywiad z Henryką Krzywonos, zatytułowany: "Krzywonos: Nikt nie broni pracowników", w mojej głowie pojawiło się pytanie: czemu to stwierdzenie nie padło kilkanaście godzin wcześniej? Pani Henryka w wywiadzie słusznie zauważa, że "obecna "Solidarność" nie robi nic". Z drugiej strony, jeśli weźmie się pod uwagę stopę uzwiązkowienia w Polsce, wściekłe wręcz ataki medialnego głównego nurtu na związki zawodowe, politykę rządów po '89 roku z Platformą Obywatelską na czele oraz przemiany ekonomiczne, prowadzące do "końca ery etatów" i przenoszenia pracy na umowy cywilnoprawne – trudno nie zauważyć, że sytuacja dla organizacji związkowych jest bardzo trudna. W takiej sytuacji, gdy na sali z jednej strony siedzi premier rządu odpowiedzialnego za antyzwiązkową politykę, a z drugiej prezes partii o mimo wszystko związkowej podbudowie, to skierowanie ostrza tylko w kierunku tego ostatniego jest ostatecznie stanięciem po jednej stronie pseudosporu toczonego przez PiS i PO.
Wypowiedź słynnej motorniczej była doskonale pozbawiona treści. Poza jej kilkunastoma ostatnimi sekundami, w których padły słynne już słowa o bezczeszczeniu pamięci zmarłego brata, przemowa było pustą formą, którą każdy i każda mógł wypełnić samodzielnie, konkretyzując własny obraz. A ramy owego obrazu to bohaterskie wystąpienie, które nie tylko kładzie kres kłamstwu i obłudzie, ale także dosięga samego serca ciemności, reprezentowanej przez Jarosława Kaczyńskiego i PiS. Utrwaliła ona dychotomiczny i prostacki podział na dobrych i złych, tak chętnie lansowany przez TVN.
Telewizja, jeśli chce jednocześnie przekazywać informacje i przyciągać rzesze odbiorców, musi umieć przekształcać je w historie. A nic nie wciąga tak, jak kolejna wersja opowieści o walce dobra ze złem. W trwającym od ponad 3 lat spektaklu role są już dawno rozdane – PiS jest tym "złym", PO tym "dobrym". PiS – to Ciemnogród, fanatyzm, agresja, nienawiść, małostkowość, chamstwo i zacofanie. Platforma – to Unia Europejska, stadiony, modernizacja, uśmiech Donalda Tuska i siła spokoju. Wreszcie: PiS to obciach, Platforma – fajni goście.
Ten podział nie jest nowy. Widzieliśmy go już w TVNie, gdy na polskiej scenie politycznej aktywna była Liga Polskich Rodzin, a zwłaszcza Andrzej Lepper i Samoobrona. Wówczas Samoobronie z łatwością dorobiono gębę chamów, prostaków i... no właśnie, obciachu. Z jednej strony był twór o wdzięcznej nazwie POPiS, z drugiej straszono niezdecydowanych buraczaną, rozkrzyczaną gębą polskiego chłopa, zawsze roszczeniowego, tak bardzo nie pasującego do naszych jakże światłych, europejskich aspiracji.
Już wtedy realne podziały i spory polityczne zastępowane były przez konflikt na płaszczyźnie kulturowej. Oto dwa światy, nowe wydanie Polski A i Polski B. Jednak różnice między nimi nie są różnicami klas społecznych, grup posiadających odmienne interesy i różne wizje w kwestii podziału owoców pracy czy struktury własności. Tego wszystkiego, co stanowi o podziałach politycznych na prawicę i lewicę, liberałów i socjalistów. Konflikt opiera się owszem na różnicach – ale w stylu i wizerunku, prawie dokładnie tak, jak opisał to w kontekście Stanów Zjednoczonych, na przykładzie stanu Kansas, Thomas Frank. W polskim wydaniu, wizji TVN i PO, po jednej stronie są "frajerzy", "nieudacznicy", "chamy", "Ciemnogród", "hołota" (z reguły z przymiotnikiem "roszczeniowa") i "mohery". Wszyscy ci, których wolelibyśmy wyrzucić poza nawias i pole naszego widzenia, by nie zawstydzali nas swoją obecnością i by nie opóźniali naszego marszu w przyszłość. Z drugiej strony są pionierzy tego marszu – przedsiębiorcy, menadżerowie, ładni, dostojni politycy, artyści (a przynajmniej artystyczny mainstream), oraz liberalna inteligencja. Choć więc chodzi o to, by podziały klasowe zastąpić różnicami kulturowymi, to sama opisana powyżej retoryka ma silne podłoże klasistowskie – w formie niechęci i dyskryminacji tych wszystkich, którzy w Polsce po '89 roku się nie odnaleźli.
Zastąpienie realnych sporów politycznych tylko pustą retoryką pozwala uprawiać dominującym ugrupowaniom politycznym to, dzięki czemu są w stanie utrzymywać się przy sterze: postpolitykę. Bo główną różnicą między PiS a PO jest retoryka. Oczywiście, można by wskazać także kilka innych różnic: np. PiS, mimo wszystko, posiada bazę związkową, gdy dla PO główną bazą jest PKPP "Lewiatan". Kiedy jednak "przychodzi co do czego", Jarosław Kaczyński na stanowisku ministra finansów obsadził Zytę Gilowską oraz deklarował nawiązanie do reform Wilczka, puszczając oko do przedsiębiorców. Tak więc różnice w wizerunku i manichejski podział na dobrego i złego są korzystne nie tylko dla mediów, ale i dla obu walczących stron – bo podtrzymują polityczne i ekonomiczne status quo.
O ile więc wystąpienie Henryki Krzywonos, którym zdobyła sobie tak wielką popularność wśród elektoratu Platformy, nie powinno dziwić, jeśli potraktuje się je jako element teatralnej gry między PO a PiS, to zaskakująca jest w tym spektaklu rola "Krytyki Politycznej". Dotychczas ciężko było uznać, że KP jako organizacja popiera którąkolwiek z obecnych w parlamencie sił politycznych. Jeśli na portalu toczyła się dyskusja o wyborach prezydenckich, to obok głosów sugerujących poparcie PO, pojawiał się wywiad z Moniką Strzępką lub felieton Kingi Dunin. Gdy Cezary Michalski po raz kolejny lansował tezę o "konserwatywnej modernizacji" z neofickim zapałem zachęcając do wspierania PO, odpowiadał mu m.in. Tomasz Piątek.
Jednak, gdy nieoficjalnym sztandarem neoliberalnego, rządowego ugrupowania i jego elektoratu staje się jedna z "twarzy" lansowanych przez KP, u każdej osoby z sercem po lewej stronie powinien pojawić się wielki znak zapytania. Zdjęcie z konferencji prasowej, na którym znalazła się Jolanta Kwaśniewska oraz rozmowa z historykiem z IPN, stanowiąca odpowiedź na rewelacje prezentowane przez Jarosława Kaczyńskiego prowadzą do wniosku, że "Krytyka Polityczna", zamiast w całości odrzucić, postanowiła włączyć się w teatralny spór PiS a PO. Spór, którego sednem z pewnością nie są prawa pracownicze czy redystrybucja dóbr. Jego celem jest podtrzymywanie iluzji debaty publicznej, po to by mówiąc słowami George'a Carlina: "oni mogli chodzić do banku", gdzie oni to nikt inny jak klasa właścicieli: przedsiębiorczy wyzyskiwacze i sprzymierzone z nimi elity polityczne i medialne.
Mateusz Mirys
Tekst ukazał się na stronie Młodych Socjalistów (www.mlodzisocjalisci.pl).