Pożytki płynące z nie neutralnych kategorii ekonomicznych
Artykuł prof. Jana Dziewulskiego pt. "Praca produkcyjna i dochód społeczny" w sposób prosty, jasny i rzetelny przedstawia kwestię przydatności zastosowania kategorii pracy produkcyjnej i przeciwstawienia jej kategorii pracy nieprodukcyjnej. Poza doskonałym przybliżeniem tła, na którym powstało to rozróżnienie, i wytłumaczeniem powodów, dla których miało ono mniejsze lub większe zastosowanie, prof. Dziewulski ukazuje znaczenie tych kategorii dla dzisiejszej gospodarki polskiej.
J. Dziewulski nie umniejsza problemów związanych ze stosowaniem podziału na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną. Według wielu teoretyków, podkreślanie tego podziału leżało u podłoża zacofania gospodarczego krajów "realnego socjalizmu". Lekceważenie (rzekome) prac badawczych i rozwojowych i, co za tym idzie, wypominane "władzy ludowej" dyskryminowania materialnego pracowników twórczych, wynalazców i innowatorów, przekładało się na odpadanie gospodarki państwowej w rywalizacji ekonomicznej. J. Dziewulski przychyla się do owej tezy o dyskryminowaniu płacowym sfery nieprodukcyjnej, szczególnie pracowników naukowych i inteligencji twórczej. Sprzyjała temu metoda liczenia dochodu narodowego w krajach "realnego socjalizmu". Poza tym jednak, jak podkreśla J. Dziewulski, szczególnie dzisiejsza sytuacja zacofania gospodarczego, w której przyjmowanie bezkrytyczne kryteriów efektywności gospodarczej z warunków krajów wyżej rozwiniętych, sprzyja także utrwalaniu owego zacofania. Wybór kryteriów produkcyjności dla danej gospodarki nie jest zabiegiem neutralnym, ale ma wpływ na sposób organizowania systemu produkcyjnego danego kraju.
Można by polemizować z utartym poglądem na dyskryminację płacową pracowników twórczych w PRL, z którym to poglądem solidaryzuje się autor mimo własnej analizy dziejów pewnych kategorii ekonomicznych. Kwestia relacji między różnymi grupami społecznymi w PRL jest bardziej złożona niż wynikałoby z tego powszechnego poglądu. Polityka płacowa biurokracji miała raczej charakter kupowania sobie (bardzo chwiejnej, dodajmy) lojalności poszczególnych grup społecznych w celu, przede wszystkim, utrzymania pokoju społecznego, czyli utrzymania nadrzędnego celu, jakim było zachowanie dyspozycji własnością społeczną. Grupy kreatywne nie były zainteresowane przyczynianiem się do utrwalania znienawidzonej władzy, a więc nie były skłonne do uczciwego analizowania własnych korzyści dochodowych na tle tychże korzyści otrzymywanych przez inne warstwy społeczne, w tym przede wszystkim przez klasę robotniczą. Np., powszechnie pomija się (również dziś) zasadniczą różnicę w korelacji między czasem trwania kariery naukowej a wzrostem wynagrodzenia w odniesieniu do kariery naukowej i "kariery" na stanowisku robotniczym. Porównywanie wynagrodzeń 25-latka: młodego pracownika nauki i robotnika jest pozbawione sensu z tej chociażby racji, że ten pracownik nauki ma jeszcze przed sobą statystycznie 50 lat kariery zawodowej, podczas której poziom wynagrodzeń będzie rósł stale i coraz szybciej, zaś "kariera" robotnika osiągnie swoje apogeum za, góra, lat 15, po czym będzie się chyliła ku zmierzchowi i coraz słabszemu wynagradzaniu. Nie mówiąc już o bonusach w postaci przydatności propagandowej ludzi "pióra" w porównaniu z pracownikami fizycznymi. Podobnie jak dziś, inteligencja twórcza okresu PRL porównywała się do swych odpowiedników na Zachodzie i skrupulatnie wyliczała swoją wartość na podstawie zasady "utraconych korzyści", a nie swego efektywnego wkładu. Inna rzecz, że były to mechanizmy generowane przez biurokrację.
Rozróżnienie na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną ma więc zasadnicze znaczenie dla strategii rozwojowej gospodarki narodowej danego kraju i zmienia się wraz z przechodzeniem tej gospodarki przez kolejne szczeble rozwoju. Niemniej, zawsze pozostaje w każdej kategorii jakieś jądro znaczenia pierwotnego, które odzywa się w sytuacjach ekstremalnych - co również ukazuje prof. Dziewulski w swoim tekście. Warto więc znać historię pojęć, choćby wydawały się one nam dzisiaj przestarzałe.
Dla Jana Dziewulskiego asumptem do zajęcia się tą kategorią ekonomiczną była sytuacja, w której znalazła się gospodarka polska w wyniku transformacji ustrojowej - w sytuacji podporządkowania wyżej rozwiniętym gospodarkom kapitalistycznym, bez parasola ochronnego międzynarodowego rynku socjalistycznego, nawet w tak ułomnej formie, w jakiej on funkcjonował w okresie PRL. W pełni podzielamy analizę prof. Dziewulskiego w tym względzie, a tym bardziej jego obawy. Uważamy, że odrzucenie przydatnej w tej sytuacji kategorii pracy produkcyjnej jest wyrazem niemarksistowskiej wiary w "neutralność" kategorii naukowych systemów ekonomicznych, które interes solidarny rywalizujących gospodarek narodowych sprowadzają do wątłej racjonalności teorii kosztów komparatywnych. Jest więc wyrazem co najmniej nadmiernego optymizmu.
Artykuł ten jest fragmentem planowanej, większej całości, w której Jan Dziewulski zamierzał rozprawić się z wykładnią historii myśli ekonomicznej, w tym marksizmu, w wykonaniu Marka Blauga. Niestety, poza kilkoma urywkami, które postaramy się zaprezentować na łamach "Hartowni", zamysł ten pozostał niezakończony.
2 stycznia 2011 r.
Ewa Balcerek
Włodzimierz Bratkowski
Praca produkcyjna i dochód społeczny
Przed pojawieniem się "Bogactwa narodów" istniał we Francji "rolniczy system ekonomii społecznej": F. Quesnay i ludzi wokół niego skupieni uznawali produkcję rolną za jedynie źródło dochodu i bogactwa każdego kraju: tylko w rolnictwie, ich zdaniem, nakłady i praca miały charakter produkcyjny, przynosiły "produkt czysty".
A. Smith znał osobiście i szanował fizjokratów, ale ich system uznał za błędny. Dlaczego - wyjaśnił to dokładnie w dziele, w którym przedstawił własną koncepcję powstawania dochodu i bogactwa każdego kraju[1]. Źródłem była tu także praca produkcyjna, inaczej jednak - szerzej - pojmowana. Wedle Smitha była to każda praca "powiększająca wartość przedmiotu, w którą ją włożono". Na przykład, praca robotnika "powiększała wartość przetwarzanych przez niego materiałów o wartość jego utrzymania oraz zysk pracodawcy". Produkcyjnie pracowali zatem nie tylko rolnicy, ale także "rzemieślnicy, fabrykanci, kupcy"; służba domowa natomiast, wojsko i administracja, duchowieństwo, adwokaci, uczeni itd. byli nieprodukcyjni. Przy tym pracownicy nieprodukcyjni nie byli przez to nieużyteczni: praca służącego choćby "ma swą wartość i zasługuje na wynagrodzenie tak samo, jak praca robotnika". Ponieważ jednak "cały produkt roczny, jeśli wyłączyć spontaniczną wytwórczość ziemi, jest rezultatem pracy produkcyjnej", pracownicy produkcyjni utrzymują całe społeczeństwo i oni też zapewniają wzrost kapitału i produktu społecznego[2].
Ricardo zaaprobował smithowskie rozróżnienie między pracą produkcyjną a nieprodukcyjną. Choć często krytykowane ("przez M. Cullocha i innych pomniejszych autorów tego okresu" - M. Blaug) , zostało też ono utrzymane przez wielu czołowych ekonomistów klasycznych. Przyjął je także Marks.
W marksowskim systemie szereg pojęć definiowanych jest ogólnie oraz dla szczególnych warunków stwarzanych przez określony system ekonomiczno-społeczny (kapitalizm przede wszystkim). W pierwszym, ponadustrojowym sensie, praca produkcyjna jest działalnością ludzką przekształcającą przyrodę odpowiednio do potrzeb ludzkich; w jej rezultacie powstają dobra materialne i pojawiają się tam i wtedy, gdzie i kiedy potrzeby są zaspokajane. Specyfiką pracy produkcyjnej w gospodarce towarowej jest wytwarzanie przez nią towaru i wartości. Jej specyfiką w kapitalistycznej gospodarce towarowej jest wytwarzanie wartości dodatkowej, czyli nadwyżki wartości nowowytworzonej ponad wartość siły roboczej, w założeniu opłacaną przez kapitalistę. Ze specyficznie kapitalistycznego punktu widzenia może się zdarzyć, że praca "z natury" produkcyjna uznana zostanie za nieprodukcyjną, a nieprodukcyjna - za produkcyjną. Tak na przykład, za produkcyjną uznawana jest przez kapitał całość pracy w handlu, podczas gdy - zdaniem Marksa - produkcyjna, powiększająca wartość towarów jest tylko część tej pracy (transport, składowanie itp.), reszta zaś (działania służące tylko zmianie formy kapitału z towarowej w pieniężną) jest nieprodukcyjna[3].
Koncepcja pracy produkcyjnej w marksowskim ujęciu stała się podstawą liczenia dochodu narodowego w ZSRR i pozostałych krajach "realnego socjalizmu". Jak zwykle, kategorie jasno rysujące się w uproszczonym, abstrakcyjnym modelu teoretycznym, w gospodarczej praktyce rozmywały się na pobrzeżach; rodziły się różne wątpliwości, przecinane administracyjnymi ustaleniami. Bardziej jednak istotny był inny fakt. Marks - jak Smith i Ricardo - odrzucał wszelkie pokrewieństwo między podziałem pracy na produkcyjną i nieprodukcyjną oraz na użyteczną i nieużyteczną. Wszystkie prace wykonywane w społeczeństwie i przez nie, w ten czy inny sposób opłacane, muszą być uznane za użyteczne, podobnie jak wszystkie towary (z wyjątkiem, być może, niektórych ewidentnie szkodliwych dla społeczeństwa). W konkretnych warunkach krajów socjalistycznych, próbujących forsowną industrializacją pokonać swe znaczne zacofanie, dochodziło jednak w praktyce do traktowania prac produkcyjnych jako bardziej, a nieprodukcyjnych jako mniej społecznie użytecznych, co odbijało się dotkliwie na zarobkach pracowników sfery nieprodukcyjnej.
Zachodnia ekonomia w swym głównym (neoklasycznym) nurcie już dawno zrezygnowała z odróżniania pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej (choć czasem powraca ono jednak, w specyficznym sensie, np. u "na wpół heretyka" Keynesa). "Nowoczesny standard ekonomii" jest, jak wiemy, wzorcem dla M. Blauga, nic więc dziwnego, że pojęcie pracy produkcyjnej on odrzuca. Mało tego: jego zdaniem smithowski (także więc ricardiański i marksowski) podział na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną "jest prawdopodobnie najbardziej szkodliwą koncepcją w historii doktryn ekonomicznych"[4].
Czy rzeczywiście tak jest? Zanim spróbujemy wyjaśnić tę kwestię, warto uzmysłowić sobie, albo przypomnieć, kilka prawidłowości w historycznym procesie tworzenia i wykorzystywania pojęć przez ludzi i naukę.
Istnieje obiektywna rzeczywistość i ludzie w niej "zanurzeni". Nadają oni nazwy pewnym elementom rzeczywistości, aby móc się na ich temat porozumiewać. Powstają pojęcia ujmujące mniej lub bardziej abstrakcyjnie węższe lub szersze fragmenty otaczającego świata (także oczywiście samego człowieka, jego odczuć itp.) Pojęcia te - dotyczące najczęściej zjawisk powszechnych, masowych - są precyzowane i składają się w końcu na siatkę pojęciową określonej dyscypliny wiedzy. Tworzone przez naukę "kategorie" mają umożliwić wniknięcie weń, uchwycenie najistotniejszych jego cech, rozpoznanie i zbadanie najważniejszych spośród faktycznie istniejących związków i funkcjonujących mechanizmów. Jeśli uda się to zrobić, ludzie uzyskują możliwość skutecznego oddziaływania na rzeczywistość - dany jej fragment - w pożądanym, korzystnym dla nich kierunku.
Z pewnością lepiej (fachowo) można by to ująć czy wyjaśnić; ale nie o to tu chodzi, lecz tylko o świadomość, że choć rzeczywistość istnieje obiektywnie, pojęcia służące jej opisowi i analizie tworzą i dobierają sami ludzie. Udaje im się to lepiej lub gorzej. Lepsze, lepiej dobrane narzędzia pozwalają więcej zobaczyć, lepiej zrozumieć, wyciągnąć trafniejsze wnioski.
Warto też pamiętać o tym, o czym była już mowa w poprzednich naszych rozważaniach - "O kłopotach z teoriami niezgodnymi ze wzorcem". Że mianowicie badacze do pewnego stopnia dowolnie wybierają sobie przedmiot badania; że różne badane fragmenty rzeczywistości często zachodzą na siebie; że różni badacze znajdują się w różnych punktach i odległościach wobec przedmiotu badań i przez to jedne jego cechy widzą wyraźniej, inne mniej wyraźnie, innych jeszcze w ogóle nie dostrzegają. Ma to oczywiście wpływ na tworzone przez nich narzędzia badawcze i na rezultat ich zastosowania.
Wreszcie - o czym także była już mowa - badana rzeczywistość zmienia się w czasie. W zmienionych warunkach często tracą na znaczeniu bądź nawet zanikają pewne ważne poprzednio elementy, a inne wysuwają się na czoło. Także z tego powodu narzędzia dobrze służące opisowi i analizie rzeczywistości w pewnym okresie, po jakimś czasie mogą się okazać mało efektywne lub wręcz nieprzydatne.
W tym świetle poprawna ocena stworzonego przez Smitha, Ricarda, Marksa narzędzia badawczego w postaci kategorii pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej wymaga uprzedniego zbadania kilku spraw i odpowiedzi na kilka pytań. Trzeba stwierdzić, czy te kategorie były wytworem naukowej fantazji, czy też miały korzenie w rzeczywistości, przynajmniej ówczesnej; utrudniały czy ułatwiały rozpoznanie istotnych cech tej rzeczywistości i jakich mianowicie; przyczyniły się do wyciągnięcia przez badaczy wniosków błędnych i szkodliwych - czy też słusznych w znacznej mierze w określonych warunkach; czy zmiany, jakie potem dokonały się w ekonomice, były tak znaczne i tak powszechne, że kategorie te utraciły wszelką wartość (jeśli ją miały) i stały się szkodliwe dla nauki i praktyki - czy też nie było tak.
Podobny zestaw pytań trzeba by sformułować w stosunku do tych kategorii, które we "współczesnym standardzie ekonomii" zastąpiły kategorie, którymi się zajmujemy. Trzeba by zbadać zwłaszcza, co te nowe kategorie pomogły wyjaśnić i czy są skutecznymi narzędziami poznawczymi we wszelkich istniejących obecnie warunkach.
W oczywisty sposób sensowne odpowiedzi na te pytania nie mogą powstać bez odwołania się do historii rozwoju gospodarującego społeczeństwa ludzkiego.
W wiekach 18, 19, 20 (nie licząc czasów wcześniejszych) wielu wybitnych ekonomistów przedstawiło wiele różnych schematów rozwoju społeczeństwa i gospodarki. Jedni wyróżnili tylko 3 stadia rozwojowe, inni 5, 7 i więcej. Nam powinien tu wystarczyć prosty i bezpretensjonalny podział historyczno-rzeczowy: na społeczeństwo pierwotne, rolnicze nisko rozwinięte, wczesne społeczeństwo handlowe, społeczeństwo w okresie uprzemysłowienia, wysokoprzemysłowe oraz transformujące (aktualnie) swą stosunkowo zacofaną gospodarkę z socjalistycznej w kapitalistyczną.
Społeczeństwo pierwotne nie znało jeszcze ekonomistów i ich kategorii ekonomicznych, ale swą ekonomikę miało. Ogromną część swej nisko wydajnej pracy musiało poświęcać wytwarzaniu środków utrzymania. Wyrastające z różnicy płci, wieku, doświadczenia, z istnienia potrzeb duchowych, wspólnego bezpieczeństwa itp. nieprodukcyjne formy pracy były jednak także - w zwykłych warunkach przynajmniej - aprobowane i cenione.
Nisko jeszcze rozwinięte społeczeństwo rolnicze było już jednak zupełnie inne. W wyniku wzrostu wydajności pracy regularnie pojawia się dość znaczna "nadwyżka ekonomiczna". Miejsce wspólnej pracy i społecznej własności zajmują praca i własność prywatna; społeczeństwo dzieli się na klasy. Produkcyjnie pracują głównie masy niewolnicze, a później poddani chłopi i rzemieślnicy. Na podstawie własności i władzy znaczną część efektów pracy produkcyjnej przejmują klasy wyższe. Żyjąc w dobrobycie bez konieczności pracy, pogardzają one rolnikami, rzemieślnikami, kupcami; za godne siebie uznają "zajęcia rycerskie", działalność publiczną itp. Rozmiar nadwyżki umożliwia, m.in. znaczny rozwój nauk i sztuk.
Specyfiką europejskiego średniowiecza jest wielka rola Kościoła. W doktrynie chrześcijańskiej praca jest obowiązkiem człowieka, zasługuje na szacunek i powinna umożliwić godne życie. To znaczy, godne stanu, do którego się należy. Wszystkie stany pracują dla wspólnego dobra, każdy we właściwy sobie sposób, a różnice w "wadze" ich pracy uzasadniają wielkie różnice w sytuacji, sposobie i poziomie życia. Kościół potępia tylko "nadużycia" (np. "nadmierny" wyzysk i ucisk poddanych, "nadmierny" zbytek, "nadmierne" zyski) oraz działania zagrażające stabilności społeczeństwa stanowego (np. lichwę, wielkie zyski zagranicznych kupców - "obcych").
Także w wyżej rozwiniętym społeczeństwie rolniczym, nawet gdy samo rolnictwo przekształca się już w kierunku farmersko-kapitalistycznym, zasadniczy schemat ekonomiczny, stanowa budowa i jej ideologiczne uzasadnienie nie ulegają istotnym zmianom, czego dowodzi "rolniczy system ekonomii" fizjokratów[5].
Wczesne społeczeństwo handlowe zasadniczo różni się od rolniczego. Centrami gospodarczymi są tu miasta, te jeszcze płacące daninę wielkim feudałom (królom, książętom, papieżowi itd.), albo te już wolne i samorządne. Rządzą nimi bogaci kupcy i bankierzy. Podstawą bogactwa jest tylko w części praca produkcyjna tego społeczeństwa (na przykład, produkcja jedwabiu i wyrobów złotniczych w Wenecji), głównie zaś - wyroby społeczeństw obcych. Produkty przywożone nieraz z dalekich krajów, z wysokim ryzykiem, odsprzedawane są dalej z wielkim zyskiem. Wysokie dochody przynoszą też operacje pieniężno-bankowe. W bardziej opartym na własnej produkcji (często już manufakturowej), ale bogacącym się na handlu zagranicznym społeczeństwie, powstaje "merkantylistyczny" (handlowy) system ekonomii politycznej (Smith).
Społeczeństwo w okresie kapitalistycznego uprzemysłowienia jest dobrze znane. Wydajność pracy jest już, ogólnie biorąc, dość wysoka. Społeczeństwo jest bardzo zróżnicowane majątkowo i dochodowo. Główne środki produkcji mają w swym ręku dwie klasy: przemysłowcy i właściciele ziemscy, wspólnie utrzymujące dochody mas robotniczych i chłopskich na poziomie skrajnego minimum, w czym pomaga im państwo. Obie te klasy rywalizują ze sobą o podział "nadwyżki"; właściciele ziemscy korzystają z tego, że potrzeby żywnościowe ludności rosną szybciej niż wydajność pracy w rolnictwie. W przemyśle wydajność pracy szybko wzrasta, przemysłowcy znaczną część zysków oszczędzają i inwestują produkcyjnie. Sektor nieprodukcyjny, obsługujący klasy posiadające oraz ograniczone efektywnie potrzeby ogólnospołeczne, jest jeszcze dość wąski; rezultaty pracy produkcyjnej są bowiem w wysokim stopniu przeznaczone na rozwój przemysłu.
Historia poznała także socjalistyczny wariant społeczeństwa uprzemysławiającego się. Tu także dochody robotników, chłopów i innych grup pracowniczych utrzymywane są na niskim poziomie, który wymusza państwo. Nie ma klas i dochodów kapitalistycznych, a kierująca państwem i gospodarką biurokracja mniej kosztuje (bezpośrednio; pośrednio koszty biurokratyzacji gospodarki są wysokie) - co pozwala utrzymywać wysoką stopę akumulacji. System jest jednak nieelastyczny, nisko dynamiczny (zwłaszcza technicznie) i marnotrawny, mimo braku kryzysów nadprodukcji i bezrobocia. Stąd dominacja ekstensywnej formy rozwoju. Ze względu na potrzeby akumulacji (oraz wojskowe) sektor nieprodukcyjny jest dość wąski, mimo stosunkowo szerokiego zakresu urządzeń i zabezpieczeń społecznych.
W społeczeństwie wysoko uprzemysłowionym wydajność pracy oraz "nadwyżka ekonomiczna" są bardzo wysokie. Sytuacja majątkowa i dochodowa klas posiadających zapewnia im dobrobyt. Również ludność pracująca najemnie żyje - w normalnych warunkach - dostatnio, stąd też nie ma ostrych walk społecznych i potrzeby stosowania brutalnej przemocy. Bardzo znaczne oszczędności nie w pełni przekształcają się w inwestycje, niedostatek efektywnego popytu ogranicza okresowo wzrost gospodarczy, stąd znaczenie szczególnych bodźców popytowych. Wysoka wydajność pracy w sferze produkcji materialnej umożliwiła rozbudowę sfery nieprodukcyjnej; służy ona luksusowej konsumpcji warstw bogatych, jest elementem zamożności warstw średnich, zabezpiecza też socjalnie (w różnych krajach w różnym stopniu) biedniejszą, pracowniczą część społeczeństwa. Rozwój usług niematerialnych podnosi efektywność w sferze produkcji, a szybki rozwój nauki dynamizuje i rewolucjonizuje produkcję i konsumpcję.
Wyodrębnienie społeczeństw przekształcających swą gospodarkę z socjalistycznej w kapitalistyczną uzasadnia moment historyczny i specyfika ich problemów. Charakteryzują się one niezbyt jeszcze wysoką wydajnością pracy, co znajduje wyraz w dość niskim - niezależnie od sposobu liczenia - dochodzie na 1 mieszkańca. Prywatyzacja państwowego majątku produkcyjnego i nieprodukcyjnego stwarza klasę kapitalistyczną (wąską grupę wielkiego i dość szeroką drobnego kapitału). Państwo, które uprzednio gromadziło w swych rękach społeczną "nadwyżkę ekonomiczną" i pokrywało z niej potrzeby ogólnospołeczne (w tym rozbudowane zabezpieczenia socjalne) oraz wysoką akumulację przemysłową, rezygnuje z niej na korzyść klasy kapitalistycznej. Następuje zasadnicza zmiana w podziale dochodu społecznego: wskutek bezrobocia, obniżki płac realnych, ograniczenia uprawnień i zabezpieczeń socjalnych udział w nim grup pracowniczych radykalnie się obniża. Wysoki i rosnący udział warstw kapitalistycznych w tym dochodzie przekształcony jest przede wszystkim w luksusową konsumpcję. Krajowe oszczędności i inwestycje są, przynajmniej początkowo, niskie, dopływ kapitału zagranicznego (jeśli kraj nie ma szczególnych walorów gospodarczych lub politycznych) jest niewielki i ma charakter selektywny; stąd szybka modernizacja i wzrost gospodarczy nie są, w ogólnej skali, możliwe. Szybko tworzone, na wzór krajów wysokorozwiniętych, urządzenia ekonomiczne (konkurencja, elementy nowoczesnej infrastruktury) nie są w stanie zdecydowanie podnieść efektywności gospodarki.
Opis wybranych szczebli rozwojowych nie jest precyzyjny, może budzić różne wątpliwości i zastrzeżenia. Czy mimo to coś istotnego z niego wynika? Wydaje się, że tak.
Widoczne jest, przede wszystkim, że kategorie pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej, które stworzyli i którymi się posługiwali ekonomiści klasyczni, miały głębokie korzenie w rzeczywistości tak ówczesnej, jak i wcześniejszej. Praca polegająca na wytwarzaniu materialnych środków zaspokojenia potrzeb ludzkich (także produkcyjnych) była przez tysiące lat dominującą formą pracy społecznej, a i do dziś jest - w różnych krajach, w różnym stopniu, odpowiednio do ich ekonomicznego i społecznego poziomu - istotną jej częścią. Wzrost wydajności pracy produkcyjnej umożliwiał stopniowe zwiększenie udziału pracy nieprodukcyjnej w wysiłku społecznym, to zaś wpływało zwrotnie coraz silniej (dziś często wręcz decydująco) na proces produkcji (metody, wytwarzane produkty, efektywność).
Jeśli praca produkcyjna i nieprodukcyjna, ich związek, dynamika tego związku, są realnymi faktami ekonomicznymi, to dlaczego ich wykrycie, poprawne ujęcie, zbadanie przez ekonomistów, nastąpiło stosunkowo późno? Można odpowiedzieć, że przecież ekonomia jako nauka późno powstała, ale byłby to raczej unik niż wyjaśnienie tej konkretnej kwestii.
Pojęcia i analizy ekonomiczne pojawiają się, gdy wysuwa je gospodarcza i społeczna praktyka. Pojawia się problem, określone grupy społeczne z określonych powodów są zainteresowane jego identyfikacją i zbadaniem i, prędzej czy później, to następuje.
Wczesne społeczeństwa prowadziły gospodarkę tradycyjną; doświadczenie dyktowało im podział pracy na wytwarzającą materialne środki utrzymania i wszelkie inne. W okresie antyku i średniowiecza, wyodrębnienie pracy produkcyjnej jako przeznaczenia klas niższych zaspokajało ideologiczną potrzebę klas wyższych. Dopiero w czasach nowożytnych powstał problem bogactwa kraju i źródeł jego wzrostu. Wysunęło go silne już mieszczaństwo przeciwko tradycyjnym stosunkom społecznym i politycznym, dającym przewagę właścicielom ziemskim. Twórcy "handlowej szkoły ekonomii" przedstawili kupców, bankierów, manufakturzystów-eksporterów jako tych, którzy - pomnażając pieniądze – pomnażają bogactwo kraju, i skłonili władze do poparcia ich interesów. W Anglii przywileje dla tych grup szkodziły interesom przemysłu rozwijającego produkcję na rynek krajowy, stąd krytyka merkantylizmu przez ekonomistów "przedklasycznych" i wysunięcie przez nich pracy produkcyjnej w szerokim ujęciu jako rzeczywistego źródła bogactwa kraju. We Francji, rujnujące rolnictwo i całą gospodarkę efekty polityki merkantylistycznej musiały wywołać silną reakcję, tłumaczącą powstanie "rolniczej szkoły ekonomii", która przeniosła źródło bogactwa kraju z powrotem na wieś, a pracę farmerów uznała za jedynie produkcyjną.
Warunki do korekty tego "przegięcia" i poprawnego określenia pracy produkcyjnej powstały w szybko uprzemysławiającej się Anglii. Problem nabrał tam istotnego znaczenia praktycznego i ideologicznego zarazem. Kapitał przemysłowy zainteresowany był maksymalizacją akumulacji, tymczasem znaczną część "nadwyżki ekonomicznej" przejmowała i zużywała nieprodukcyjnie własność ziemska i grupy społeczne ją obsługujące.
Odkrycie i poprawne zbadanie ważnego problemu ekonomicznego powinno coś przynieść teorii, a także praktyce. Czy tak się stało w tym wypadku? Niewątpliwie tak. Żywiołowe dążenie kapitału przemysłowego w Anglii do ograniczenia konsumpcji społecznej w imię wzrostu akumulacji, do ograniczenia sfery nieprodukcyjnej w imię wzrostu produkcyjnej, uzasadnione teoretycznie przez Smitha i Ricarda, stało się typowe dla krajów podejmujących i realizujących szybkie uprzemysłowienie. Są, oczywiście, sytuacje wyjątkowe, gdy kraj może dokonać uprzemysłowienia ze środków zewnętrznych, albo gdy rozwój nieprzemysłowych działów gospodarki zapewnia wysokie i trwałe korzyści. Z reguły jednak uprzemysłowienie wymaga od społeczeństwa dość długiego okresu dużych wyrzeczeń konsumpcyjnych. Biedna jeszcze w punkcie wyjścia ludność, a także duża część klas posiadających, broni się przed tym, stąd częste użycie przymusu państwowego. W ZSRR i (słabiej) w innych krajach socjalistycznych stworzony został w tym celu rozbudowany system przymusu, okresowo terroru, ale totalitarne systemy istniały i dotąd występują w realizujących szybkie uprzemysłowienie państwach niesocjalistycznych (np. w azjatyckich "tygrysach"; takie systemy tworzone są też w celu budowy potęgi militarnej i prowadzenia wojny). Nadzieja, że rozwój gospodarki kraju osiągnie się "za darmo" albo ze środków bogatych krajów zaprzyjaźnionych, są kosztowną w skutkach naiwnością.
Podział pracy na produkcyjną i nieprodukcyjną był krytykowany jeszcze za życia Smitha i Ricarda. Było kilka tego przyczyn. Przede wszystkim, nie mógł on wzbudzić zachwytu w grupach zaliczanych do nieprodukcyjnych, niektórych bardzo wpływowych, ze względów prestiżowych choćby. Wprawdzie obaj wielcy ekonomiści podkreślali, że podział ten nie wiąże się w żaden sposób z oceną prac, uznaniem prac produkcyjnych za "lepsze", a nieprodukcyjnych - za "gorsze", ale z punktu widzenia akumulacji i rozwoju nie było do takiej kwalifikacji daleko.
Druga przyczyna miała charakter merytoryczny. Były mianowicie prace, które według kryterium Smitha i Ricarda musiały być zaliczone do nieprodukcyjnych, a które jednak, od razu lub z odroczeniem, wywierały znaczny, a niekiedy wielki, wpływ na pracę produkcyjną i jej efekty. Decydujące o rozwoju produkcji osiągnięcia nauk podstawowych, przyrodniczych, technicznych, wielkie wynalazki, innowacje techniczne, organizacyjne i inne, praca pedagogów itd. nie mogły znaleźć właściwego odbicia w dychotomicznym podziale. Niewątpliwie było to jego słabością, ale gdyby spróbować wprowadzić te oddziaływania, podział ten i jego sens przestałyby istnieć.
Trzecia przyczyna pojawiła się z pewnym opóźnieniem. Z teorii wartości opartej na pracy produkcyjnej grupa angielskich zwolenników nauki Ricarda wyciągnęła wnioski socjalistyczne. Potem Marks rozwinął tę teorię w teorię wartości dodatkowej i stworzył wielką konstrukcję teoretyczną, której sensem było oskarżenie kapitalizmu i prognoza jego upadku[6]. Był to chyba główny powód tego, że koncepcja pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej została z zachodniej ekonomii szybko i radykalnie wyeliminowana, bez zatrzymywania się nad uzasadnieniem, plusami i minusami. Cokolwiek staje się orężem w rękach wroga klasowego trzeba odrzucić, zniszczyć - to wręcz odruch bezwarunkowy komunistów i antykomunistów po równi.
Odkrycie, sprecyzowanie, zbadanie faktów, zjawisk, rzeczywistych problemów przez naukę powinno przynieść korzyści, choćby tylko teoretyczne, a nie szkody, nawet gdyby były nieprzyjemne. Koncepcje ekonomiczne przynosiły jednak często poważne szkody, gdy były błędne, albo tylko częściowo słuszne, a niekiedy nawet gdy były całkowicie poprawne naukowo.
W tym ostatnim przypadku powodem bywa często niezrozumienie wewnętrznych ograniczeń teorii płynących z przyjętych założeń. Innym powodem bywa rozciągnięcie teorii i praktyki na niej opartej poza granicę zakreśloną warunkami, w których powstała, albo których dotyczyła.
Klasycznym przykładem teorii, która w praktycznym zastosowaniu okazała się szkodliwa, wręcz rujnująca dla gospodarki, jest merkantylizm francuski. Teoria fizjokratyczna, także zdaniem Smitha błędna, okazała się natomiast nieszkodliwa, głównie dlatego, być może, że małą grupa entuzjastów Quesnay’a nie zyskała wpływu na gospodarkę[7].
Koncepcja pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej należy do tych, które były w praktyce nadużywane, co w tym przypadku, podobnie jak w wielu innych, doprowadziło do znacznych szkód. Wystarczy tu przypomnieć realizację w praktyce tej koncepcji w krajach socjalistycznych.
ZSRR, a potem kraje "demokracji ludowej", starały się szybko uprzemysłowić. Trwała zimna wojna, która mogła przekształcić się w gorącą, nawet atomową, co skłaniało do szczególnie intensywnego wysiłku. Środki na uprzemysłowienie musiały być wydzielone kosztem konsumpcji społecznej. W warunkach, w których sfera pracy produkcyjnej miała kluczowe znaczenie, sfera pracy nieprodukcyjnej została maksymalnie ograniczona. Praca nieprodukcyjna traktowana była w praktyce jako gorszy rodzaj pracy i znacznie też gorzej wynagradzana. Jej odwrotny wpływ na sferę produkcji był niedoceniany. W rezultacie tego - a także biurokratycznego kierowania i zarządzania gospodarką - w wielu dziedzinach innowacyjność, wynalazczość, troska o dobrą robotę wręcz zamarły. Poza szczególnymi wyjątkami jednak naukowcy nie mogą odpowiadać za wszystko to, co wynikło z ich odkryć, za to, jak zostały one użyte przez innych ludzi.
Koncepcja pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej została poniechana w "głównym nurcie" ekonomii współczesnej. Dlaczego?
Działały tu niewątpliwie przyczyny już poprzednio wymienione, ale doszła jeszcze jedna, prawdopodobnie decydująca. Efektywność pracy produkcyjnej jest już tak wysoka w czołówce krajów, że mogła bardzo się rozwinąć, zdecydowanie zwiększyć swój udział w ogólnej sumie pracy społecznej, praca nieprodukcyjna. Szereg jej form ma dziś wręcz kluczowe znaczenie dla postępu technicznego, dalszego rozwoju pracy produkcyjnej. Z drugiej strony, wielkie nagromadzenie w rękach wyższych klas społecznych majątków i dochodów napędza rozwój obsługujących ich luksusową konsumpcję form pracy nieprodukcyjnej.
W takim społeczeństwie nie istnieje już problem gromadzenia środków na inwestycje kosztem konsumpcji. Co więcej, odpowiednio wysoka i rosnąca konsumpcja (także ta organizowana przez państwo) jest warunkiem wykorzystania istniejących w kraju mocy produkcyjnych i zasobów pracy oraz dalszej rozbudowy gospodarki. W związku z tym, rozróżnienie między pracą produkcyjną a nieprodukcyjną nie ma tu już istotnego, praktycznego sensu, jak miało w społeczeństwach na niższym szczeblu rozwoju. Inne kategorie potrzebne są do opisu i analizy ekonomicznej.
Nawet jeśli posługiwanie się kategoriami pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej w kraju wysoko uprzemysłowionym przestało być potrzebne, pomagać w wyjaśnieniu problemów takiego kraju, trudno zrozumieć, dlaczego samo ich rozróżnianie miałoby być szkodliwe lub nawet bardzo szkodliwe. Chyba że chodzi tu o ideologiczne zabezpieczenie wewnętrzne w społeczeństwie bogatym, ale dochodowo i majątkowo bardzo zróżnicowanym, oraz zewnętrzne, krajów bogatych wobec masy krajów biednych.
Na pewno szkodliwe są natomiast konsekwencje odrzucenia tego rozróżnienia dla stosunków kraju wysokorozwiniętego z krajami na niższym szczeblu rozwoju. Zarówno naukowcom, jak i elicie, utrudnia to zrozumienie problemów krajów mniej rozwiniętych - ich problemów ekonomicznych, społecznych i politycznych. Musi to prowadzić do poważnych błędów w polityce wobec nich.
Fatalne wręcz skutki przynosi z reguły krajom na niższym szczeblu rozwoju wymuszone lub dobrowolne, bezkrytyczne przyjęcie i realizowanie koncepcji panujących aktualnie w nauce ekonomicznej i praktyce (albo może słuszniej byłoby powiedzieć: w praktyce i nauce) krajów znacznie wyżej rozwiniętych. Tak jest też, jak się wydaje, w kwestii przez nas badanej. Eliminacja - w myśli ekonomicznej stosunkowo zacofanego gospodarczo postsocjalistycznego kraju środkowo- i wschodnioeuropejskiego - podziału na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną nie eliminuje problemu ograniczania konsumpcji w celach akumulacji, a tylko go zaciemnia. Podział i problem faktycznie istnieje i funkcjonuje wywierając wpływ na praktykę. Starając się zredukować masową konsumpcję, redukuje się coraz bardziej sferę usług socjalnych, mniej ceni i opłaca pracę zatrudnionych w sferze budżetowej. Eliminacja tego podziału służy natomiast dobrze jako zasłona i osłona dokonujących się procesów społeczno-gospodarczych. Gwałtowna rozbudowa pośrednictwa handlowego, takaż rozbudowa bankowości i absurdalne często gospodarczo, korzystne tylko dla aferzystów, działania licznych banków przedstawione być mogą jako podnoszenie gospodarki na światowy poziom nowoczesności. Marnowanie społecznego wysiłku na ogromną luksusową konsumpcję małej części społeczeństwa nie może zostać właściwie - tak, jak przez A. Smitha - ocenione; ba, może być przedstawione jako korzystne dla wzrostu produkcji i zmniejszenia bezrobocia. Ludzie łatwiej godzą się przez to z powstawaniem bogactwa i biedy, ale szkody dla kraju, jego rozwoju gospodarczego, są ogromne i niepowetowane.
Odrzucenie w kraju na wyższym poziomie rozwoju koncepcji powstałych w specyficznych warunkach krajów mniej rozwiniętych, nawet jeśli udowodniona została ich błędność, nie zawsze jest słuszne. Nawet bowiem ogólnie błędne koncepcje mogą zawierać elementy słuszne, trafnie ujmować pewien fragment, pewną stronę rzeczywistości, przy czym niekoniecznie tej, w której się pojawiły. O co chodzi, można wyjaśnić na przykładzie różnych, opartych na różnych kategoriach ekonomicznych, metodach liczenia dochodu społecznego.
Fizjokraci uznali za produkcyjną tylko pracę w rolnictwie (tym, które jest zdolne, dzięki wyposażeniu kapitałowemu, przynieść "nadwyżkę ekonomiczną"; ale ten warunek możemy w naszym rozumowaniu pominąć). "Tablica ekonomiczna" Quesnay’a przedstawia z tego właśnie punktu widzenia, przy pewnych założeniach upraszczających, wytwarzanie i podział produktu społecznego. Fizjokratyczna koncepcja pracy produkcyjnej została skrytykowana przez Smitha i odrzucona w ekonomii politycznej. Praca w rolnictwie jest jednak częścią pracy produkcyjnej w szerszym (smithowskim) sensie; liczony przez fizjokratów dochód społeczny jest częścią dochodu społecznego liczonego metodą opartą na klasycznym ujęciu pracy produkcyjnej. W zacofanych krajach rolniczych dochód liczony "fizjokratycznie" nie odbiega daleko od dochodu liczonego "klasycznie". Ponadto, nawet w wyżej rozwiniętych krajach zdarzają się okresy (np. długotrwała wojna), kiedy zasoby produktów rolnych mają kluczowe znaczenie dla przetrwania społeczeństwa, co dyktuje też nienormalne proporcje wymienne. Nadwyżka produktów rolnych ponad minimum, które musi zostawać na wsi, wyznacza ogólnie możliwości zatrudnienia poza rolnictwem. Gdy forsowna industrializacja zwiększa szybko liczbę ludności miejskiej, przemysłowej, a jednocześnie ogranicza wzrost, albo nawet cofa produkcję rolną, przez wiele lat muszą istnieć kartki żywnościowe.
Jak się okazuje, fizjokratyczna konstrukcja nie jest zupełnie błędna, "pusta", albo dawno już przeżyta. Ożywia się ona, gdy pojawiają się znowu, z tych czy innych przyczyn, warunki, na które była "nacelowana". Dochód społeczny liczony metodą fizjokratyczną jest także kategorią sensowną, jeśli zada się właściwe pytanie: Kto utrzymuje żywnościowo całe społeczeństwo, jak powstaje i dzielona być musi produkcja rolna, aby reprodukcja w tym zakresie (prosta, rozszerzona) mogła następować?
Niemal dokładnie to samo można powiedzieć o dochodzie społecznym liczonym w oparciu o klasyczną kategorię pracy produkcyjnej. Praca taka jest częścią ogólnej sumy pracy wydatkowanej przez społeczeństwo. W krajach średnio rozwiniętych, dochód liczony tą metodą nie odbiega daleko od dochodu liczonego "nowocześnie". Ponadto, nawet w wyżej rozwiniętych krajach zdarzają się okresy (wojna, kryzys), gdy wielkość produkcji materialnej, a nie usługi niematerialne, których zakres gwałtownie się wówczas kurczy, ma kluczowe znaczenie, co wywołuje i znajduje wyraz w nienormalnych proporcjach wymiany towarów na usługi. Kurczą się wówczas, a niekiedy wręcz zanikają, liczne zawody, które rozwinęły się poprzednio na gruncie wysokiego poziomu produkcji materialnej (np. niemożność znalezienia pracy przez filozofów w okresie kryzysu).
Liczenie dochodu społecznego metodą "klasyczną" (co nie przeszkadza jego liczeniu innymi metodami) ma zasadniczy walor w kraju uprzemysławiającym się i ma sens we wszelkich warunkach, w których kategoria pracy produkcyjnej nabiera istotnego znaczenia. Odpowiada ono na pytanie: Kto utrzymuje "materialnie" całe społeczeństwo, gdzie i jak powstaje i jak musi być dzielony produkt materialny, aby reprodukcja (prosta albo rozszerzona) mogła następować.
Jest oczywiste, że gdy dochód narodowy ujmowany jest na sposób fizjokratyczny albo klasyczny, pojawiają się pierwotny, a następnie wtórny i dalsze oraz ostateczny jego podziały - co nie występuje przy obecnie obowiązującej metodzie liczenia. I znów: wbrew pozorom nie jest to bynajmniej "sztuczna konstrukcja pozbawiona znaczenia poznawczego". Ma ona znaczenie także dla praktyki społeczno-ekonomicznej, jeśli chce się z niej skorzystać.
Liczenie produktu narodowego anglosasko-oenzetowską metodą odpowiada na inne, szersze pytanie: Gdzie i jak powstaje i jak jest dzielony produkt całej sumy pracy, która, skoro jest opłacona, musi być uznana za zasadniczo społeczną. Można tu też mówić, oczywiście, o łącznym efekcie wszystkich czynników produkcji i usług.
Nie będziemy już rozwijać rozumowań, które są oczywiste: że odmiennych kategorii wyjściowych i opartych na nich konstrukcji nie należy pochopnie oceniać, łatwo dyskwalifikować, bezmyślnie ich sobie przeciwstawiać jako absolutnie błędne i absolutnie słuszne, tylko jedną za jedynie słuszną uznawać i nią się posługiwać. Każda z tych, o których była mowa, ma swoje plusy i minusy, coś ujawnia i coś ukrywa. Każda ma ograniczenia, które tym mniej ważą, im bardziej rzeczywistość przy jej pomocy badana zbliża się do założonej dla niej.
Rozpatrując kwestię pracy produkcyjnej i nieprodukcyjnej próbowaliśmy zweryfikować metodę, którą posługuje się M. Blaug: metodę "wzorca". Okazała się ona w tej kwestii - jaki w innych - niewłaściwa, naukowo nieskuteczna, niepłodna, a w praktycznym zastosowaniu często wręcz myląca i szkodliwa.
Przypisy:
[1] Smitha krytyka fizjokratów może być wzorem krytyki naukowej. Zaczął on ją od wyrazów szacunku dla przeciwnika teoretycznego. Przedstawił następnie sytuację, która spowodowała niedocenianie przez fizjokratów przemysłu miejskiego (panowanie we Francji systemu merkantylistycznego, który przemysł przeceniał i forsował kosztem rolnictwa, doprowadzając do upadku tego ostatniego, zubożenia ludności, wielkich strat w gospodarce). Przedstawił z kolei szczegółowo teoretyczną konstrukcję i argumentację fizjokratów. Dopiero potem podjął krytykę ich systemu. Wysunął i uzasadnił zarzuty, wytknął błędy. Krytykę teoretyczną poparł przykładami praktycznymi (polityki ekonomicznej i jej rezultatów w różnych krajach i czasach). Przedstawił wreszcie własną koncepcję - gospodarczego liberalizmu i zadań państwa. Por. "Bogactwo narodów", op. cit., księga IV, rozdział 9.
[2] Por. tamże, księga II, rozdział 3. Zdaniem M. Blauga, Smith dał dwie definicje pracy produkcyjnej: "wersję wartościową" (przytoczoną) i "wersję akumulacyjną" (iż praca produkcyjna "realizuje się w jakimś określonym przedmiocie i towarze"). Pierwszą uznaje za "bardzo nowoczesną", która by jednak jakoby "lepiej oddawała to, co Smith miał na myśli", gdyby ograniczyć dochód netto do zysków i renty (czyli odrzucić odtworzenie przez robotnika płacy). Por. M. Blaug, "Teoria ekonomiczna. Ujęcie retrospektywne", Warszawa 1994.
[3] M. Blaug - autor, w którego opinii Marks w 17 rozdziale I tomu "Kapitału" "bawi się w rozróżnienie między pracą a siłą roboczą", czyli który po prostu nie jest w stanie zrozumieć sensu i budowy marksowskiego systemu ekonomicznego, tak jest mu obcy i wrogi, nie może też zrozumieć takiego "szczeblowego" sposobu budowy definicji przez Marksa. Z reguły upatruje u niego w takim wypadku (podobnie jak u Smitha i Ricarda zresztą) kilka różnych definicji tego samego zjawiska, zwykle "niejasnych i sprzecznych ze sobą".
[4] M. Blaug nie uzasadnia bliżej tej zdumiewającej tezy, a szkoda. Błędnych i szkodliwych koncepcji ekonomicznych było wiele, ciekawe więc dlaczego (choć można się tego domyślić) ta akurat miałaby być aż tak destrukcyjna. Tym bardziej, iż Blaug sam przyznaje, iż koncepcja Smitha może mieć sens w krajach ubogich w kapitał, gdzie "nieproduktywne wykorzystanie oszczędności na usługi zaspokajające popyt na dobra zbytkowne może być tak poważną przeszkodą w rozwoju gospodarczym, jak sam brak oszczędności". Smithowi chodzi o ograniczenie potrzeb gospodarstw domowych, aby zwiększyć oszczędności i akumulację, ten jednak problem dzisiejsze wysokorozwinięte kraje kapitalistyczne mają "z głowy". Stąd Blaug stwierdza nonszalancko: "w tym sensie niemodne stało się rozróżnienie między pracą produkcyjną i nieprodukcyjną, odżywa ono zawsze (tylko - J.D.) podczas wojny, jako argument na rzecz brania do wojska jednych i odraczania służby innym". (M. Blaug, op. cit., s. 76)
[5] W średniowieczu zabieranie poddanym części ich pracy lub produktu przez panów było jawne i oczywiste. Pełne sprywatyzowanie majątków feudalnych, a potem oczynszowanie chłopów, zmniejszały przejrzystość stosunków. Mimo to, dla fizjokratów nie ulegało wątpliwości, że rolnik płacąc rentę oddaje właścicielowi ziemskiemu za darmo część swej pracy czy produkcji. Oni też uważają to za rzecz normalną, a nawet słuszną, dopóki pazerność i głupota piramidy właścicieli nie zagraża upadkiem rolnictwu.
[6] Marks miał co najmniej trzy powody, aby przyjąć koncepcję pracy produkcyjnej za podstawę. Po pierwsze, praca produkcyjna jest rzeczywiście podstawą istnienia społeczeństwa ludzkiego, decyduje o sposobie i poziomie życia, wpływa na dynamikę zmian. Po drugie, w tym okresie, nawet w przodującej w rozwoju gospodarczym Anglii, stanowiła ona ponad 80% całości pracy społecznej. Po trzecie, w sferze pracy produkcyjnej realizowały się stosunki społeczne, które Marksa jako socjalistę najbardziej interesowały, które chciał zbadać: między robotnikami a kapitalistami, głównymi klasami nowoczesnego społeczeństwa. Pojęcie pracy produkcyjnej jest u Marksa szerokie, chodzi mu zawsze o "robotnika łącznego", czyli o wszystkich ludzi i wszystkie prace, które współtworzą towar. Wchodzi tu także praca kapitalisty, jeśli jest on organizatorem procesu produkcyjnego w szerokim sensie, czyli do momentu przejścia towaru w sferę konsumpcji. Patrząc na uproszczone z konieczności marksowskie modele teoretyczne, konstrukcje abstrakcyjne, często się o tym zapomina, zwłaszcza, gdy ma się inny trening. Veblen, który inaczej dzielił pracę, także jednak niekorzystnie dla klas uprzywilejowanych, również został odrzucony w "głównym nurcie" [ekonomii?]
[7] Przykładów teorii bezmyślnie lub rozmyślnie przenoszonych z jednych warunków w drugie, zupełnie różne, w których muszą przynieść wielkie szkody, może dostarczyć w obfitości współczesna, polska rzeczywistość. Łatwo byłoby wskazać szereg z nich, wykazać ich szkodliwe konsekwencje - nie jest to jednak temat tego opracowania.
Jan Dziewulski
Tekst ukazał się na stronie Dyktatura Proletariatu (www.dyktatura.info).