Wszystko zaczęło się około godziny 15.00, kiedy demonstracja nacjonalistów miała wyruszyć z Placu Konstytucji w stronę Ronda Dmowskiego, a następnie przejść Alejami Jerozolimskimi i Ujazdowską pod pomnik przywódcy polskiej endecji. Na tracie tzw. "Marszu Niepodległości" stanęła jednak antyfaszystowska blokada, która te plany skutecznie pokrzyżowała. Narodowcy musieli zmienić trasę przemarszu. Nie chcieli.
"Ole, ole! To my kibole!"
Pierwsi zaatakowali narodowcy. Najpierw była szarpanina z policją, która przez głośniki wezwała do podporządkowania się jej poleceniom. Kiedy w odpowiedzi nacjonaliści obrzucili policjantów kamieniami, ci użyli pałek. To rozjuszyło prawicowy motłoch, który zaczął wyrywać kostkę brukową, demolować przystanki autobusowe i podpalać auta. Plac Konstytucji zamienił się w regularne pole bitwy. W ruch poszły armatki wodne, gaz łzawiący i broń gładkolufowa. Koło policjantów cały czas wybuchały petardy. W końcu policji udało się zepchnąć manifestujących z placu w boczne uliczki. Tam doszło do kolejnych starć w trakcie których demonstranci spalili kilka radiowozów i uszkodzili kilkanaście prywatnych aut.
W tym samym czasie rzecznik ONR Marian Kowalski zapewniał prasę, że jest w środku marszu i że wszyscy zachowują się dobrze. Najwyraźniej zapomniał jednak dodać, że "dobrze" jak na nacjonalistów. Rozbity marsz sformował się ponownie przy skrzyżowaniu Waryńskiego i Armii Ludowej, a następnie, skandując "Bóg, honor i ojczyzna", "Ole, ole! To my kibole!" i "Raz sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę", ruszył trasą Waryńskiego, Goworka, Spacerową, Belwederską i Ujazdowskimi pod pomnik Romana Dmowskiego. Na koniec demonstracji uczestnicy Marszu Niepodległości spalili wozy transmisyjne telewizji oraz radia i jeszcze raz starli się z policją.
Rachunek sumienia
Organizatorzy Marszu Niepodległości zdecydowanie odcinają się od pseudokibiców. Szkoda jednak, że dopiero teraz, bowiem wcześniej wręcz zabiegali o ich poparcie. Trudno doprawdy uwierzyć, że nie wiedzieli kogo zapraszają na swoją demonstrację. Warto również przypomnieć, że sami członkowie ONR-u i Młodzieży Wszechpolskiej wielokrotnie w przeszłości brali udział w różnego rodzaju incydentach, jak choćby obrzuceniu Parady Równości kamieniami w 2007. To właśnie tych ludzi wsparli swoim "autorytetem" Rafał Ziemkiewicz, Bronisław Wildstein oraz Jan Pospieszalski. Teraz ich nazwiska powinny być wymieniane w jednym szeregu ze słowami takimi jak "kibol" i "bandyta".
Mainstreamowe media próbują rozmyć odpowiedzialność za piątkowe zamieszki na obydwie strony sporu, jako koronny argument podając "starcia" do których miało dojść pomiędzy antyfaszystami z Niemiec a policją na Nowym Świecie. Prawda jest jednak taka, że do żadnych starć nie doszło. Antyfaszyści próbowali przemieścić się z kawiarni na Nowym Świecie w kierunku blokady na ulicy Marszałkowskiej, kiedy to drogę zastąpiła im policja. Po tym jak zawrócili z powrotem do kawiarni, policjanci uniemożliwili im opuszczenie lokalu, a następnie dokonali prewencyjnego (!) zatrzymania. Do poniedziałku będą oni zapewne wszyscy wolni, czego nie można powiedzieć o faszystach i nacjonalistach zatrzymanych w trakcie regularnych zamieszek na Placu Konstytucji.
Konieczna zmiana prawa o zgromadzeniach publicznych?
Wydaje się jednak, że najbardziej w tym sporze ośmieszyli się politycy, którzy natychmiast po zakończeniu demonstracji wezwali do zaostrzenia prawa o zgromadzeniach publicznych. Mędrcy naszego społeczeństwa doszli do wniosku, że gdyby nie antyfaszystowska blokada to do zamieszek by nie doszło. Oczywiście nie można odmówić temu rozumowaniu logiki. Gdyby Marsz Niepodległości był organizowany w Lesie Kabackim do zamieszek nie doszłoby również. Fakty są jednak takie, że bezpośrednią odpowiedzialność za starcia ponoszą ci którzy brali w nich udział, a pośrednią - organizatorzy i wspierające ich autorytety, a nie pokojowo demonstrujący antyfaszyści. Fakty bywają nieubłagane. Zwłaszcza gdy ma się tyle pomyślunku, ile mają nasi politycy z Wiejskiej.
Michał Jorwik
Tekst ukazał się na stronie "Magazynu Iskra" (www.iskra.rdl.pl).