Piotr Ciszewski: Papierowe piekło

[2013-12-24 00:33:14]

Idąc na Stalingrad oczekiwałem filmu odchodzącego od komiksowej konwencji, będącego czymś więcej niż starcie papierowych superbohaterów. Przedstawienia wojny w sposób zarówno efektowny jak i realistyczny. Niestety Stalingrad jest zbyt mało subtelny dla koneserów kina i za bardzo oderwany od rzeczywistości dla miłośników historii II Wojny Światowej. Film Fiodora Bondarczuka skierowano raczej do fanów kina akcji. Aż dziw że reżyser całkiem niezłej 9 kompanii stworzył „dzieło” takie jak to.

Stalingrad rozpoczyna się od tyleż dziwnej, co niepasującej do filmu wstawki. Do zniszczonej przez trzęsienie ziemi Japonii przylatuje ekipa rosyjskich ratowników. Podczas prac trafiają na piątkę uwięzionych pod gruzami młodych Niemców. Aby skrócić im czas oczekiwania na uwolnienie jeden z ratowników zaczyna opowiadać historię życia swojej matki, mówiąc, że miał pięciu ojców i wszyscy oni zginęli. Tym samym reżyser już na początku zdradza przynajmniej część zakończenia. Widz wie, że będzie obserwował ostatnie dni życia głównych bohaterów. Zabieg ten wydaje mi się chybiony. Podstawą kina wojennego jest przecież niepewność, kto zginie, a kto ocaleje i jaki będzie to na niego miało wpływ.

Następnie akcja przenosi się do Stalingradu z 1942 r. Niemcy zajęli prawie całe miasto. Utrzymują się już jedynie odosobnione punkty oporu nad Wołgą. Obrońcy decydują się przerzucić dla nich wsparcie, przed którym posyłają zwiadowców. Mają oni zapobiec wysadzeniu przez Niemców zapasów paliwa oraz zająć jeden z budynków. Do momentu gdy zaczyna się walka fabuła trzyma się ram logiki, po pierwszym strzale zaczyna jednak osiągać coraz wyższe stadia absurdu. Niemiecki kapitan Kahn mający utrzymać budynek przechadza się po dachu patrząc na płonące miasto, jakby zapraszając snajperów, później radzieccy żołnierze nacierają na płonące cysterny z benzyną i cali w ogniu przełamują linię obrony przeciwnika (płonąc jedynie z tyłu). Dowodzący tym atakiem powinien chyba otrzymać jakiś order zasłużonego samobójcy (oczywiście pośmiertnie), podobnie jak jego ludzie. Strategia nacierania na ścianę ognia pasuje do hordy zombie z horroru klasy B, a nie oddziału piechoty.

Po ataku grupa pięciu radzieckich żołnierzy w zrujnowanej kamienicy odnajduje Katię, nastolatkę, która przeżyła jako jedyna z dawnych mieszkańców domu. Żołnierze przez następne dni zajmują się dbaniem o dobry stan dziewczyny, robią jej prezenty i wszyscy po kolei się w niej podkochują. Zadanie ułatwia im główny przeciwnik niemiecki kapitan, który przeżył walkę i otrzymał rozkaz odbicia budynku. Pomimo, że jest rzekomo bohaterem Rzeszy na każdym kroku wykazuje się niekompetencją oraz głupotą. Prowadzi w pierwszym szeregu szaleńcze ataki, motywuje żołnierzy kwestiami w stylu „za tym domem są Indie”, czy „naszym bogiem jest Adolf Hitler”. Nawet gdy uda mu się pojmać jeńca to na pewno zapomni go przeszukać oraz pomyśleć czy ma w oddziale kogoś mówiącego po rosyjsku aby schwytanego przesłuchać. Niemiec zakochuje się też w Rosjance przypominającej mu żonę. Wprawdzie ją gwałci, ale ta zakochuje się w gwałcicielu i następują melodramatyczne sceny, w których kapitan opowiada jak to nikt go nie rozumie, wojna jest piekłem itd… Miałoby to jeszcze sens jako pokazanie człowieka uwikłanego w zbrodnie. Kapitan Kahn jest jednak tak sztywny i papierowy, że jego rozterki są bardziej irytujące niż zajmujące. Jego „kochanka” to z kolei chodzące usprawiedliwienie przemocy wobec kobiet. Oficer wprawdzie zgwałcił, ale się o nią troszczy. Zgwałcona cierpi, ale też tak tylko trochę, głównie ze względu na ostracyzm innych cywilów. Niech widz nie oczekuje tutaj żadnej głębi, psychologii i dramatu. To jedynie tło dla efektownej akcji oraz bardzo niebezpieczne uproszczenia. Nieco obrzydliwa kombinacja, nawet jak na tego typu kino. Ten motyw wypada zdecydowanie niekorzystnie jeśli porównać go choćby z Wrogiem u bram Jean Jacquesa Annauda, innym filmem o bitwie stalingradzkiej, w którym mimo błędów i sensacyjnej fabuły relacje między żołnierzami i cywilami pokazano lepiej, bardziej realistycznie, podobnie jak ich rozterki moralne.

Pięciu głównych bohaterów „Stalingradu” to postaci równie sztuczne, co ich niemiecki przeciwnik. Oni nie mają już nawet wątpliwości i rozterek. Pod względem umiejętności i charakteru sytuują się blisko czerwonoarmistów z plakatów propagandowych. Ich działania są też równie sensowne. Na przykład wypadają z umocnionego budynku, aby pogonić przeciwnika saperkami i bagnetami. Brakuje jedynie sloganów w stylu „Armia Czerwona się nie broni, Armia Czerwona zawsze kontratakuje” lub nawiązania do 300 Zacka Snydera – „To jest Stalingrad!”. Chodzi oczywiście nie o jakąkolwiek ideologię, ale przedstawienie efektownych scen walk, które są jedynym co w tej produkcji robi jako takie wrażenie. Żołnierzom najlepiej wychodzi walka na bagnety i saperki. Mimo pewnego efekciarstwa wypada ona lepiej niż na przykład rzucanie na odległość kilku metrów w pomieszczeniach zrujnowanego budynku granatami. Ze „Stalingradu” dowiemy się również, że jeśli w pokój w którym się znajdujemy przypadkowo bezpośrednio trafi pocisk, to wystarczy się uchylić i paść na ziemię, aby skończyło się na zadrapaniach.

Film Bondarczuka to nic innego jak efektowne kino akcji. Powstał w Rosji, ale wypada jak podobne produkcje hollywoodzkie. Wojna w Stalingradzie nie jest piekłem, krwią, brudem i rozterkami moralnymi. Jest… trudno powiedzieć czym. Zabawą w bohaterów, czasem zbiorem teatralnych gestów i patetycznych stwierdzeń, a także przygodą, nawet dla znajdującej się w tragicznej sytuacji bohaterki. Nie można więc mówić o żadnej przestrodze, ani analizie historii. Równie dobrze akcja mogłaby rozgrywać się na przykład podczas walk na Sycylii, bitwy w Ardenach i każdym innym decydującym momencie wojny.

Nie ma prawie żadnego odniesienia do ideologii obu walczących stron. Dowiemy się jedynie, że Niemcy, a przynajmniej jeden demoniczny pułkownik, równie nieudolny co kapitan, składają przed walką ofiary z ludzi, „tak jak starożytni Germanie”. Miało być strasznie, a wbrew zamierzeniom reżysera wyszło tragikomicznie. Pojawiają się wprawdzie pewne motywy rasowej teorii nazizmu czy antysemityzmu, ale także one są niewielkim dodatkiem. Niemcy walczą dla „boga” Adolfa Hitlera, ale nie za bardzo wiedzą po co. Kapitan Kahn kilkakrotnie powtarza formułki o różnicy kultur, odmienności Rosjan i tak dalej. Czyżby Bondarczuk chciał przez to powiedzieć „Europa zachodnia nas nie rozumie, bo ma inną kulturę”?

Podobnie jak z Niemców słabi naziści, tak radzieccy żołnierze są całkowicie wolni od komunizmu. Ani razu w filmie nie pojawiają się na przykład komisarze polityczni. Żołnierze nic nie wspominają o przynależności do partii czy komunizmie, ani nawet o walce z faszyzmem. W czasach ZSRR były to jedne z głównych motywów filmów wojennych. Dziś kino rosyjskie najwyraźniej idzie w drugą skrajność – apolityczność za wszelką cenę. Ideologiczna jest tylko ostatnia scenka filmu wyjaśniająca cały motyw japoński. Oto dobry rosyjski superbohater ratownik tłumaczy, że dzięki jego pięciu ojcom ludzie w Rosji żyją w pokoju. Pomijając już fakt, że mieszkańcy należących do Federacji Rosyjskiej, Czeczenii, Dagestanu czy Północnej Osetii mogliby polemizować, to brakuje tylko na koniec wizji spoglądającego na wszystko dobrotliwego cara batiuszki Mikołaja II, następnie zamieniającego się w Putina.

Stalingrad zdecydowanie nie jest filmem dla miłośników historii. Ratuje go jedynie kilka jako tako udanych scen, jednak nie dorównują one innym produkcjom o bitwie stalingradzkiej takim jak wspomniany Wróg u bram, czy niemiecki Stalingrad z 1993 r. Jeśli widz poszukuje z kolei naturalistycznego obrazu okrucieństwa wojny, to wciąż najlepszą tego typu produkcją pozostaje radziecki film Idź i patrz.


Stalingrad, reż. Fiodor Bondarczuk, Rosja 2013.

Piotr Ciszewski


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku