Mający charakter happeningu protest rozpoczął się w samo południe. – Obcięcie dofinansowania może być gwoździem do trumny barów mlecznych, z których większość nie przynosi zysków, a jedynie „wychodzi na zero” – mówił Waldemar Domański. Mówca zwrócił uwagę, że jadłodajnie serwują zdrowe, świeże i smaczne posiłki. Ale również pełnią ważną funkcję społeczną. Wielu klientów odwiedza je ze względów towarzyskich i sentymentalnych. Dlatego zdaniem organizatorów akcji bary nie powinny być zamykane, lecz – wręcz przeciwnie – należy je dofinansować i wzmocnić, tworząc ich wyrazistą markę. Stąd podczas happeningu proklamowano powołanie „Narodowego Baru Mlecznego”.
- Na miejsce protestu wybraliśmy Kraków, bo tu jest najwięcej barów mlecznych. Stołują się w nich krakowianie i przyjezdni – mówił Domański. Dodał, że takie miejsca znajdują wielkie uznanie wśród turystów, również zagranicznych. Poruszył także wątek ekonomiczny. – Bary mleczne stanowią dyskretną formę dokarmiania niezamożnych – podkreślił Domański.
Drugi z organizatorów, Grzegorz Krzywak, odczytał list do ministra finansów Mateusza Szczurka. – Tylko tam ubodzy obywatele mogą z godnością zasiąść przy stole i zjeść treściwy posiłek w cenie 5 złotych, turysta może spotkać się z tradycyjną polską kuchnią, a student poczuć atmosferę domowego obiadu – brzmi fragment pisma.
Zebrani i przechodnie chętnie podpisywali się pod listem z żądaniem przywrócenia barom mlecznym zabranej dotacji. Podczas akcji jej uczestnicy częstowani byli gorącym mlekiem, a panie ze spółdzielni mleczarskiej pozowały do zdjęć fotoreporterom. – Mamy nadzieję, że władze wycofają się ze swojej decyzji. Jeśli tak się nie stanie, wprowadzimy „stan mleczny” na terenie całego kraju – powiedział na zakończenie protestu Krzywak.
Fot.: lewica.pl