C. Snochowska-Gonzalez: O zarodkach, ludziach i dobrej strategii pro-choice

[2014-02-05 14:30:48]

Od przeszło dwudziestu lat zwolenniczkom prawa kobiet do przerywania ciąży nie udaje się odnieść żadnego znaczącego sukcesu. Aborcja to problem polityczny, jednak objawia się jako taki tylko wtedy, gdy może zostać przedmiotem politycznych targów i intryg. Dostępność aborcji (razem z całą resztą „pakietu reprodukcyjnego", czyli antykoncepcją, edukacją seksualną i pomocą dla osób, które chcą mieć dzieci) nie jest postrzegana jako wyznacznik dobrego społeczeństwa. Jednocześnie delegalizacja i penalizacja aborcji sprzyja komercjalizacji usług aborcyjnych w podziemiu. Dostęp do zabiegu przerywania ciąży w rzeczywistości zależy tylko i wyłącznie od zasobności portfela.

Wynika to z wielu przyczyn. Przede wszystkim – z silnej pozycji Kościoła katolickiego, z wycofywania się państwa z aktywnej roli w sferze publicznej, a szczególnie dbania o zdrowie publiczne, z ugruntowanej (i często motywowanej strachem) tradycji rozdzielania deklaracji światopoglądowych i faktycznej praktyki życiowej. Rozważywszy wspomniane wyżej trudności, chciałabym w tym artykule zastanowić się nad różnymi strategiami, jakie my, działaczki na rzecz prawa do aborcji, przyjmujemy (lub odrzucamy) w naszej walce. Jeśli inicjatywie „Tak dla kobiet" pod projektem liberalizującym obecną ustawę udało się zgromadzić tylko 30 000 podpisów, a Fundacja Pro pod projektem zaostrzającym ustawę zebrała ich przeszło 400 000 – to znaczy, że mamy poważny problem z mobilizacją społeczną. Chociaż nie jest pewne, czy sama siła argumentów może przysporzyć nam więcej zwolenniczek i zwolenników, warto jednak przemyśleć nasze dotychczasowe strategie komunikowania i to, jak na nie reagowali nasi przeciwnicy.

Dobra strategia opiera się na takich argumentach, które przemawiają do wielu osób i środowisk, łączą je we wspólny front i zachęcają do działania. Zastanówmy się, jak te warunki spełniają różne strategie, które do tej pory były stosowane przez polskie środowisko pro-choice. Myślę, że można wyróżnić pięć sposobów argumentowania wykorzystywanych dotychczas w naszych działaniach komunikacyjnych:

Kobieta powinna mieć prawo do aborcji, bo zarodek to nie człowiek.

Delegalizacja aborcji powoduje mnóstwo niepotrzebnego cierpienia kobiet.

Prawo kobiety do bezpiecznej i legalnej aborcji to prawo człowieka.

Prawo zakazujące aborcji to martwe prawo, które jest powszechnie łamane.

Każda kobieta powinna mieć prawo do tego, żeby mieć dzieci wtedy, kiedy chce, i nie mieć ich wtedy, kiedy nie chce, a państwo powinno ją w tym wspierać, między innymi poprzez legalizację aborcji.


Wprowadzanie w życie strategii komunikowania opartych o powyższe argumenty obserwuję od lat 90. XX wieku. W 2009 roku z Anią Zdrojewską skończyłyśmy pracę nad filmem Podziemne państwo kobiet, poświęconym podziemiu aborcyjnemu. Dyskusje, które (współ)organizowałyśmy przy okazji pokazów filmu, zmusiły nas do poważnego przemyślenia tego, jakich argumentów używa się w walce o liberalizację ustawy, których z nich warto używać, a które lepiej porzucić.

W latach 90. zwolenniczki prawa do aborcji wykorzystywały argumentację dotyczącą człowieczeństwa płodu. Stronie pro-choice zależało na tym, żeby udowodnić, że zygota, zarodek, a następnie płód to wciąż jeszcze nie człowiek, człowiekiem jest za to bez wątpienia kobieta w niechcianej ciąży i jej decyzję należy uszanować. Z kolei strona pro-life właśnie na dowodach człowieczeństwa zygot, zarodków i płodów opierała (i opiera w dalszym ciągu) swoją argumentację. Za sprawą nazywania płodu w kolejnych stadiach rozwoju nienarodzonym dzieckiem, a więc człowiekiem (i to nie tylko potencjalnym) strona ta wygrała wojnę o język[1]. My przegrałyśmy tę wojnę nie tylko z powodu hegemonii Kościoła katolickiego, który swoją antyaborcyjną propagandę szerzy na mszach i lekcjach religii. Przegrałyśmy ją też nie tylko dlatego, że dzięki postępowi medycyny płody można oglądać (w badaniu USG) tuż po ich zagnieżdżeniu się w macicy, a w przypadku przedwczesnego porodu możliwe jest ratowanie wcześniaka nawet w piątym czy szóstym miesiącu ciąży, co kiedyś było nie do pomyślenia. Przegrałyśmy, bo nie da się wygrać żadnej wojny, w której odmawia się uczestnictwa. Opuściłyśmy pole bitwy, bo uznałyśmy, że dyskusje o człowieczeństwie płodu przypominają rozważania o liczbie aniołów na główce od szpilki i odwracają uwagę od rzeczywistych efektów działania ustawy antyaborcyjnej. Doszłyśmy do wniosku, że dyskusja o człowieczeństwie płodu to spór o wartości, nie o fakty – my chciałyśmy mówić o faktach[2]. Wreszcie – „dehumanizacja" płodów to zabieg, który dzieli, zamiast łączyć. Kobiety bezskutecznie starające się począć dziecko albo będące w ciąży zagrożonej nie poprą języka, w którym o płodzie mówi się jak o zlepku komórek. To nasze wycofanie się zostało skrzętnie wykorzystane przez stronę pro-life, a opowieści posła Gowina o krzyczących zarodkach są tego najlepszym przykładem.

Druga strategia, kładąca nacisk na argumenty dotyczące cierpienia kobiet zmuszanych do rodzenia niechcianych dzieci albo usuwania ciąży w nieludzkich warunkach, była stosowana już w dwudziestoleciu międzywojennym. W strategiach komunikacyjnych z wykorzystaniem tej argumentacji przedstawiamy historie piekła kobiet. Robimy to, żeby pokazać okrucieństwo ustawy i wzbudzić współczucie dla jej ofiar. Sprzeciw wobec niepotrzebnego cierpienia może jednoczyć różne kobiety i środowiska. Jedynym problemem jest tu możliwość nadużyć, która wynika z przedstawienia kobiety w roli ofiary. Strona pro-life wywróciła nasz argument do góry nogami i wykorzystała go dla swoich celów, opowiadała o cierpieniu kobiety usuwającej ciążę i popadającej w syndrom postaborcyjny. To zwiktymizowanie kobiety – oczywiście bez żadnej uczciwej obietnicy emancypacji – okazało się niezwykle nośne, a przede wszystkim łatwe do przeprowadzenia. Sama udzieliłam kiedyś wywiadu dziennikarce wrażliwej na cierpienie kobiet, opowiadałam o tym, jakie cierpienia wynikają z usuwania ciąży w podziemiu (osamotnienie, brak poczucia bezpieczeństwa, strach, że zostanie się zdemaskowaną jako przestępczyni). Każde zdanie kończyłam: „i dlatego aborcja powinna zostać zalegalizowana". Cóż z tego, kiedy moje wypowiedzi zostały tak przycięte, że idealnie wpisały się w opowieść o konieczności ratowania kobiet przed nimi samymi i okrutnymi aborcjonistami.

Trzecia strategia wykorzystuje retorykę prawniczą i zakłada szukanie sojuszników w rozmaitych międzynarodowych instytucjach. To właśnie w ramach tej strategii w 2002 roku powstał „List stu kobiet", w którym znane osoby protestowały przeciw przehandlowaniu praw kobiet przez rząd Leszka Millera w zamian za uzyskanie poparcia Kościoła dla wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. Ten list był kierowaną pod adresem Unii skargą na lekceważącą prawa człowieka Polskę i zyskał dość duży rozgłos; jeszcze większy sukces odniosły skargi, jakie w Europejskim Trybunale Praw Człowieka złożyły Alicja Tysiąc i R.R. Niestety ich zwycięstwa w żaden sposób nie przełożyły się na zmianę ustawy, ponieważ dotyczyły braku jej respektowania w obecnym, a więc restrykcyjnym kształcie. Chociaż instytucje stojące na straży praw człowieka wskazują, że do tych praw należy także legalna aborcja z przyczyn społecznych, nie mają żadnej mocy, by narzucić Polsce jej wprowadzenie. Zresztą strona pro-life znalazła swoją wykładnię praw człowieka, w której podmiotami tych praw są nienarodzone dzieci. Na wystawach ze zdjęciami poćwiartowanych płodów porównuje się je do ofiar Holokaustu, a Hitlera i Stalina (wbrew faktom) uznaje się za największych zwolenników aborcji, oczywiście po to, aby przez porównanie do nich demonizować stronę pro-choice. Zauważmy jednak, że sukces, jaki strona kościelna osiągnęła, przechwyciwszy tę strategię, w mniejszym stopniu wynika z powszechnego w Polsce szacunku dla praw człowieka (bo niestety nie jest on powszechny), w większym zaś – z epatowania masakrą.

Przy pracy nad Podziemnym państwem kobiet postanowiłyśmy oprzeć naszą strategię na czwartym sposobie argumentowania, to znaczy odwołać się do ideałów państwa prawa. Bohaterki naszego filmu opowiadały o tym, jak obowiązująca ustawa wymusza powszechne łamanie prawa, i przedstawiały na przykładzie własnych doświadczeń, jaki jest tego koszt: upokorzenie, poniżenie, strach, konieczność oszukiwania, ból fizyczny i psychiczny. My z kolei kontynuowałyśmy ten wątek w czasie licznych dyskusji przy okazji emisji naszego filmu. Pokazywałyśmy, że prawo, które jest powszechnie łamane, jest złe, a ustawa została napisana wcale nie po to, by ją respektowano. Wskazywałyśmy na powszechną wiedzę o masowym usuwaniu ciąż. Przekonywałyśmy o konieczności wprowadzenia ustawy opartej na realnych przesłankach, która dopuszczałaby legalność aborcji, ale – w celu zmniejszenia liczby zabiegów – wprowadzałaby rzeczywistą edukację seksualną, pomoc socjalną dla osób z małymi dziećmi, refundację antykoncepcji itd. Pytałyśmy retorycznie, czy chcemy żyć w państwie, w którym lekceważenie prawa jest czymś powszechnym. Liczyłyśmy na to, że przemówimy w ten sposób również do szacownej, konserwatywnej części społeczeństwa. Niewiele tym osiągnęłyśmy. Nasze argumenty – z których część była zresztą przywoływana wcześniej np. przez Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny – choć zapadły w pamięć, nie zdołały wywołać żadnej zmiany. Stało się tak dlatego, że ta strategia, choć ma potencjał łączenia różnych środowisk, w niewielkim stopniu zagrzewa do działania. Poczucie, że prawo w Polsce ma niewiele wspólnego z życiową praktyką, służy tylko uprzywilejowanym, a zwykli ludzie muszą je łamać, jest zbyt powszechne, dotyczy nazbyt wielu dziedzin, by sprawa aborcji była tu czymś wyjątkowym.

Moim zdaniem najbardziej obiecującą strategią jest wykorzystanie ostatniego z wymienionych argumentów, czyli odwołanie się do pojęcia sprawiedliwości reprodukcyjnej. Ta linia argumentacji opiera się na przekonaniu, że prawo do tego, żeby mieć dzieci wtedy, kiedy się tego chce, i nie mieć ich wtedy, kiedy się tego nie chce, powinno być dostępne dla wszystkich, nie tylko dla najbogatszych, których stać i na antykoncepcję, i na aborcję w podziemiu, i na urodzenie i wychowanie dziecka, w tym niepełnosprawnego, i na zabieg in vitro. Możliwość decydowania o swoim życiu reprodukcyjnym to obecnie w Polsce przywilej, tymczasem sprawiedliwość wymaga, żeby było to realnie przysługujące prawo. Państwo powinno stać na jego straży, gwarantować obywatelkom i obywatelom opartą na prawdziwej wiedzy edukację seksualną, refundowaną antykoncepcję, legalną aborcję świadczoną w placówkach publicznej opieki zdrowotnej (i to także z powodów społecznych), a dodatkowo prowadzić politykę społeczną, która wspierałaby młodych rodziców w staraniach o ciążę w przypadku problemów z płodnością, w wychowywaniu dzieci, godzeniu różnych ról społecznych i życiu w równości. Jeśli wpiszemy walkę o prawo do aborcji w szerszy kontekst, mamy szansę spełnić obydwa postulaty: i ten dotyczący łączenia różnych osób i środowisk, i ten mówiący o konieczności mobilizacji do działania.

Co jednak zrobić z niebezpieczeństwem, które pojawiło się w przypadku większości wspomnianych wcześniej strategii, to znaczy z groźbą manipulacji i przechwycenia hasła sprawiedliwości reprodukcyjnej przez stronę pro-life? Bardzo łatwo mi jest wyobrazić sobie taką sytuację. Wystarczy, że przesuniemy nacisk na prawo do bycia rodzicem, a aborcja zacznie znikać z pola widzenia. Okaże się wtedy, że wszyscy (a zwłaszcza wszystkie) chcą mieć dzieci, tylko zły rząd to uniemożliwia. Walka o sprawiedliwość reprodukcyjną stanie się rodzajem troski o odpowiedni przyrost naturalny i o zdrowie polskich dzieci, ich płodnych matek oraz odpowiednio zarabiających ojców.

Aby tak się nie stało, musimy wrócić do argumentów dotyczących potencjalnego człowieczeństwa płodu. Jak już pisałam, odrzuciłyśmy tę linię argumentacji, bo nie chciałyśmy się wikłać w nierozstrzygalny spór o wartości. Faktów, o których chciałyśmy mówić, szukałyśmy raczej poza brzuchem kobiety: w systemie prawnym, położeniu kobiet, polityce społecznej. Nie chciałyśmy też ranić uczuć osób, które chcą być w ciąży i cieszą się nią, od kiedy tylko zobaczą dwie kreski na teście, ewentualnie nie mogą zajść w ciążę albo jej utrzymać z powodów zdrowotnych. Doświadczenia związane z tymi okolicznościami życiowymi bywają na tyle istotne, że nie można ich pominąć w budowaniu strategii, która ma łączyć, a nie dzielić.

Strona pro-life oczywiście wykorzystuje naszą odmowę brania udziału w tej dyskusji. W jaki sposób? W państwie świeckim prawdy objawione – takie jak te dotyczące momentu obdarzenia płodu (czy zygoty) ludzką duszą, pojęcia świętości ludzkiego życia itp. – trudno traktować jako poważny argument w sporach o rozwiązania prawne. Wobec tego strona pro-life atakuje podstawowe prawa kobiet, przedstawia światopogląd oparty na prymitywnym, rzekomo zdroworozsądkowym materializmie. Zgodnie z tym światopoglądem nie ma żadnej różnicy między zygotą, zarodkiem, płodem w różnych fazach rozwoju, urodzonym już dzieckiem i dorosłym. Podstawą do ich utożsamienia jest kryterium genetyczne – jeśli doszło do zapłodnienia, powstał organizm o indywidualnym DNA, które stanowi o jednostkowym człowieczeństwie. To samo kryterium genetyczne każe odrzucać transseksualizm i możliwość zmiany płci. Jeśli posłanka Pawłowicz uparcie nazywa Annę Grodzką mężczyzną, to ze względu na przekonanie, że to para chromosomów – XX albo XY – decyduje o naszej istocie. Tak samo jest z dyskusją o in vitro. Jeśli strona kościelna byłaby w ogóle skłonna dopuścić tę procedurę, to tylko pod warunkiem, że mrozić się będzie gamety, a jeśli mrożone będą zarodki, to tylko pod warunkiem, że na pewno wszystkie zostaną komuś wszczepione, a nie zniszczone. Wybranie innych wariantów jest traktowane jak mordowanie dzieci. Najnowszą odsłoną tej argumentacji są dywagacje towarzyszące atakom na „ideologię gender", która – jak ujął to arcybiskup Jędraszewski – jest skierowana „przeciwko mnie i mojej tożsamości, wyrastającej zresztą z tego, kim jestem jako człowiek, określony przez moją biologię, czyli kod genetyczny"[3]. Indywidualne DNA ma, jak się wydaje, pełnić funkcję, którą do tej pory w religijnej argumentacji pełniła jednostkowa, niepowtarzalna dusza.

Ten prymitywny materializm łączy przesąd z okrucieństwem i brakiem szacunku dla żywych ludzi, ich wyborów i potrzeb. Jest on sprzeczny z ustaleniami nauki – a więc właśnie z faktami, o których powinnyśmy rozmawiać. Faktem jest na przykład, że nie ma czegoś takiego jak „moment zapłodnienia" – od odbycia stosunku seksualnego do powstania zygoty (jeśli w ogóle ona powstanie) mija około doby. Faktem jest również to, że nie da się dowodzić tożsamości zarodka (a więc tego, co istnieje od czasu pierwszego podziału w zygocie do końca implantacji w ścianę macicy) z człowiekiem, który miałby się urodzić z powstałej w ten sposób ciąży, w oparciu o kryterium identyczności genetycznej, i to z wielu powodów. M.in. dlatego, że materiał genetyczny w dzielącej się zygocie może podlegać mutacjom, czy też dlatego, że tylko część komórek zarodkowych przekształci się w płód (reszta da początek łożysku i błonom płodowym, których ochrony „obrońcy życia" do tej pory nie postulowali)[4].

Równie zwodnicze i sprzeczne z logiką są przedstawiane przez stronę pro-life próby uzasadnienia zakazu aborcji w przypadku płodów. Jak dotąd nie udało się znaleźć argumentów, które usprawiedliwiałyby przyznanie płodom takich samych praw, jakie przysługują urodzonym ludziom. Nie da się tego zrobić dzięki powoływaniu się na człowieczeństwo płodu i definiowaniu tego człowieczeństwa w oparciu o kryterium genetyczne. Nie da się również tego zrobić dzięki uznaniu płodu za osobę – z definicji osoby wynika, że jest nią istota ludzka, która ma rozwiniętą samoświadomość oraz zdolność do racjonalnego myślenia, a żadnej z tych rzeczy nie można powiedzieć o płodzie. Nie oprze się krytyce również jeden z najważniejszych argumentów zwolenników poglądu, że aborcja jest złem, czyli argument potencjalności (każda potencjalna osoba ma prawo do życia, płód jest potencjalną osobą, zatem płód ma prawo do życia). Jest on na obecnym etapie dyskusji etycznej nie do obrony i prowadzi do ustaleń sprzecznych z powszechnymi intuicjami moralnymi[5].

Dlaczego jednak miałybyśmy się angażować w rozważania na podobne tematy przy budowaniu naszej strategii walki o prawo do aborcji? Nie tylko dlatego, że forsowany przez stronę pro-life prymitywny materializm jest nie do obronienia na gruncie genetyki, embriologii i filozofii. Przede wszystkim dlatego, że czerpie siłę z nienawiści i braku szacunku dla ludzkiego życia. Jest wymierzony i w te z nas, które nie chcą mieć dzieci, i w te, które chcą je mieć, ale mogą zajść w ciążę tylko dzięki technikom wspomaganego rozrodu. Jest wymierzony także przeciwko wszystkim odstępstwom od genetycznej „normy": nagonka na Annę Grodzką jest tego doskonałym przykładem. „Normalność" opiewana w ramach tego światopoglądu nie opiera się na żadnej koncepcji filozoficznej ani etycznej, tylko na tradycjonalizmie i ignorancji. Dlatego powinnyśmy mu stawiać czoła. I dlatego też wydaje mi się, że tylko włączenie argumentów odrzucających uczłowieczanie zarodków oraz płodów do strategii stawiającej na sprawiedliwość reprodukcyjną uchroni tę ostatnią przed manipulacją i zawłaszczeniem.

W tym właśnie widzę zresztą możliwość zjednoczenia kobiet – i tych, które chcą mieć dzieci, a nie mogą, i tych, które nie chcą mieć dzieci, a muszą. Strona pro-life może się obrócić przeciwko jednym i drugim z dokładnie tych samych powodów. To, jakimi uczuciami zostaną obdarzone zygota, zarodek i płód, powinno zależeć tylko i wyłącznie od kobiety. Czy będzie to tęsknota, miłość, niechęć, żal, ból po stracie, ulga, radość – to kobieta jest podmiotem, który nadaje znaczenie swojej ciąży lub jej brakowi. Wspieranie jej nie może polegać na wtłaczaniu jej do brzucha karzącej instancji moralnej, obracającej się przeciwko niej.

Przypisy:
[1] Opisała to Agnieszka Graff w książce Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym, Warszawa 2001.
[2] Co ważne, sama Agnieszka Graff w Świecie bez kobiet nie tyle zachęcała do porzucenia tej strategii na rzecz innych, mniej kontrowersyjnych, i opierania się na faktach, a nie na wartościach, ile właśnie podkreślała konieczność mówienia o wartościach, takich jak np. człowieczeństwo kobiety. To jednak również była propozycja, która wykluczała angażowanie się w dyskusję o człowieczeństwie płodu.
[3] Zdaniem arcybiskupa, niebezpieczeństwo, jakie niesie ta ideologia, wynika nie tylko z odrzucenia boskiego porządku, lecz także z tego, że jej konsekwencją będzie wymarcie białej rasy. Ideologia gender „prowadzi do śmierci danej cywilizacji. (…) Mogę sobie łatwo wyobrazić, że za jakiś czas, mam nadzieję, że sam tego nie dożyję, że w roku 2050 nieliczni biali będą pokazywani innym rasom ludzkim – tu, na terenie Europy – tak jak Indianie są pokazywani w Stanach Zjednoczonych w rezerwatach. Byli sobie kiedyś tacy ludzie, którzy tu zamieszkiwali, ale przestali istnieć na własne życzenie, ponieważ nie potrafili uznać tego, kim są od strony biologicznej". Wypowiedź arcybiskupa w czasie spotkania z młodzieżą w Pabianicach, 17.11.2013. Źródło: http://wiadomosci.gazeta.pl.
[4] Rozważania dotyczące tej kwestii podsumowuje w książce Od zygoty do osoby Joanna Różyńska: „Pogląd, iż w wyniku zapłodnienia dochodzi do powstania nowego ludzkiego organizmu, posiadającego unikatową konstytucję genetyczną, która pozostaje zasadniczo niezmienna w toku jego dalszego istnienia i która steruje jego rozwojem, mającym charakter ciągły, albowiem w jego trakcie nie zachodzą żadne zmiany numeryczne czy genetyczne, jest niezgodny z aktualną wiedzą genetyczną i embriologiczną. Z ustaleń współczesnej nauki, wspartych rozważaniami filozoficznymi, wynika bowiem, że nowe ludzkie indywiduum, numerycznie identyczne z dorosłym osobnikiem gatunku Homo sapiens, powstaje nie wcześniej niż około 18–19 dnia po zapłodnieniu" (Różyńska 2008: 90). Z takimi ustaleniami nauki jest więc sprzeczny również antyaborcyjny przekaz encykliki Evangelium Vitae Jana Pawła II, w której postulat utożsamienia istoty ludzkiej („od chwili poczęcia") z osobą (ze wszystkimi jej przynależnymi prawami, w tym prawem do życia) próbuje się uzasadnić nie tylko boskim tchnieniem, lecz także autorytetem genetyki i embriologii. Co ważne, Jan Paweł II powołuje się w tym na dokumenty Kongregacji Nauki Wiary z 1974, 1987 i 1988 roku, zdecydowanie nie nadąża zatem za rozwojem tych dwóch dziedzin wiedzy.
[5] Argumenty z potencjalności nie dają się utrzymać, ponieważ opierają się na koncepcji interesów (zło zabijania wynika z tego, że pozbawia się kogoś możliwości kontynuowania życia, która leży w interesach tego kogoś – czy zatem nie jest złym zabicie kogoś, kogo życie rysuje się jako pasmo nieszczęść?) oraz na nieuprawnionym myśleniu retrospektywnym (zakładamy, że jako urodzeni już ludzie chcemy żyć, ponieważ jesteśmy świadomi wartości życia; nie możemy jednak zakładać, że czegoś takiego może również chcieć płód, który nie ma żadnej świadomości). Zob. też: Z. Szawarski, „Zasada potencjalności i prawa moralne płodu", Kwartalnik Filozoficzny, t. XXV, 1997, z. 2, s. 121-136.

Claudia Snochowska-Gonzalez



Artykuł pochodzi z 98. numeru kwartalnika "Bez Dogmatu".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku