Filozof z Trewiru pisał:
I właśnie wówczas, gdy wydają się być zajęci tym, by dokonać przewrotu w sobie samych i w tym, co ich otacza, by stworzyć coś, czego nigdy jeszcze nie było, w takich właśnie epokach kryzysu rewolucyjnego przywołują oni trwożliwie na pomoc duchy przeszłości, zapożyczają od nich imiona, hasła bojowe i szaty, ażeby w tym uświęconym przez wieki przebraniu i w tym zapożyczonym języku odegrać nowy akt historii świata. Tak Luter przywdziewał maskę apostoła Pawła, rewolucja lat 1789–1814 drapowała się kolejno w togę republiki rzymskiej i cesarstwa rzymskiego, a rewolucja 1848 roku nie umiała się zdobyć na nic lepszego, jak na parodiowanie już to roku 1789, już to tradycji rewolucyjnych lat 1793 – 1795 (K. Marks, 18 brumaire’a Ludwika Bonaparte, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011, s. 104-105).
Spostrzeżenia te wydają się być aktualne również w dzisiejszej Polsce. Bo jak inaczej wytłumaczyć narastającą falę antykomunizmu? Postawa ta jest w Polsce tym popularniejsza, im bardziej oddalamy się od Okrągłego Stołu. Zarówno związkowcy z „Solidarności” wysuwający postulaty socjalne, jak i nacjonaliści maszerujący w Marszu Niepodległości czy Solidarni 2010 domagający się wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, skandują jedno hasło „Precz z komuną!” Na pierwszy rzut oka wygląda to na polityczną aberrację. Jaka komuna? Jacy komuniści? Gdy przywołamy myśl Marksa ów slogan zaczyna być zrozumiały. Dzisiejsi prawicowi radykałowie odgrywają spektakl walki z „komuną”, jaki odbywał się w latach 80. Na skutek działalności Instytutu Pamięci Narodowej i dominacji medialnej osób socjalizowanych w tamtej dekadzie to właśnie wizja – jak mówią te środowiska – „wojny polsko-jaruzelskiej” staje się uosobieniem postawy patriotycznej. Innej młodzi nie znają. Wracając do poglądu i poetyki Marksa – innych kostiumów historycznych nie znają. Rewolucja 1905 roku jest tak odległym wydarzeniem jak bunt Masława czy reformy społeczne braci Grakchów.
Po przełomie roku 1989 roku obóz postsolidarnościowy dążył do delegitymizacji Polski Ludowej. Był to główny cel polityki historycznej tego obozu, chociaż nie wszystkie jego odłamy aprobowały samo pojęcie polityki historycznej. Natężenie starań dążących do delegitymizacji PRL-u było różne w różnych środowiskach wywodzących się z „Solidarności”. Podobnie jednak jak odrzucenie dorobku sanacyjnej Polski było fundamentem Polski Ludowej, tak samo odrzucenie PRL-u było fundamentem III RP. Odrzucenie, czyli w tym wypadku uznanie Polski Ludowej za państwo niesuwerenne i zbrodnicze. Przez lata każdy przykład zacofania cywilizacyjnego lub gospodarczego, czy patologii w życiu społecznym tłumaczony był „dziedzictwem PRL-u”. Był to swoisty intelektualny wytrych popularny w publicystyce, ale używany także w życiu naukowym. Do rangi aksjomatu urosła figura homo sovieticusa, stojącego na drodze do „normalności”. Niezależnie od podejścia do tak istotnych spraw jak dekomunizacja czy lustracja, obóz postsolidarnościowy łączyła powyższa narracja. W jej propagowanie zaangażowano nie tylko polityków, ale również media i system szkolnictwa. Rewizji uległy szkolne podręczniki i programy nauczania. Z czasem do tej machiny dołączył Instytut Pamięci Narodowej. W kwestiach stosunku politycznego powstał – używając terminologii Gramsciego – spójny blok hegemoniczny. Takiego bloku lewica nigdy nie była w stanie skonstruować.
Co ciekawe, ocena PRL-u ze strony obozu postsolidarnościowego zaczęła się zaostrzać w miarę upływu czasu. Przełomem było tutaj powstanie Prawa i Sprawiedliwości oraz uznanie przez tę partię polityki historycznej za jedno z najważniejszych pól swojej politycznej aktywności. Koresponduje to niejako z „polityką tożsamości” popularną wówczas w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej. Symbolicznym wydarzeniem były obchody 60. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego zorganizowane przez Lecha Kaczyńskiego. Również Platforma Obywatelska w kwestii polityki historycznej prezentowała narrację zbliżoną do tej propagowanej przez PiS. Jest sporym nieporozumieniem mówienie, że PO nie prowadzi własnej polityki historycznej. Można odnieść wrażenie, że polityka historyczna partii obecnie rządzącej to polityka historyczna PiS w wersji odrobinę złagodzonej. Jednak liderzy PO posiadają również swój oryginalny wkład w politykę historyczną obozu postsolidarnościowego, czego flagowym przykładem jest teza Donalda Tuska, że II wojna światowa skończyła się w roku 1989. PRL w tym ujęciu był państwem permanentnego stanu wojennego. Taki obraz bywa zresztą kreowany przez szkoły i środki masowego przekazu.
Najlepszym dowodem na spójną narrację historyczną obozu postsolidarnościowego w odniesieniu do PRL jest stosunek do stanu wojennego. Większość Polaków – jak pokazują niezmiennie sondaże opinii publicznej – uznaje decyzję o jego wprowadzeniu za uzasadnioną. Jednocześnie wszystkie ugrupowania i środowiska postsolidarnościowe uważają krok Wojciecha Jaruzelskiego za zbrodnię. Popularyzowana jest teza mówiąca o „wojnie polsko-jaruzelskiej”, sugerująca skądinąd, że członkowie PZPR znajdowali się poza nawiasem narodu polskiego. IPN od lat dokłada wszelkich starań, ażeby znaleźć niepodważalne dowody na potwierdzenie tezy, że nie istniało realne zagrożenie interwencji zbrojnej państw Układu Warszawskiego. Siłę rażenia przekazu w rocznicę stanu wojennego wzmacniają akcje rekonstruktorów historycznych. Podobnie wyglądają również rocznice innych wydarzeń historycznych, przede wszystkim powstania warszawskiego.
To wszystko już było. Pytanie brzmi: co będzie w przyszłości? 25-lecie polskiej transformacji powinno być okazją do modyfikacji polityki historycznej. Tak jak w latach 70. coraz słabiej działało legitymizowanie PRL poprzez przywoływanie przykładu Polski sanacyjnej, tak samo dzisiaj coraz słabiej powinna działać legitymizacja współczesnej polskiej rzeczywistości poprzez przywoływanie negatywnych przykładów z okresu PRL. Powinno to pozwolić na inne podejście do tradycji lewicowej, w tym do PRL. Sam okres Polski Ludowej powinien być obiektem chłodnej analizy historycznej, a nie polem do poszukiwań argumentów służących do legitymizacji współczesnej rzeczywistości. Szczególnie, że pewne analogie między modernizacją Gierkowską a modernizacją ze środków Unii Europejskiej nasuwają się same. By historia mogła być dobrą nauczycielką dla tych, którzy starają się przewidzieć rozwój sytuacji społecznej i gospodarczej po 2020 roku, kiedy to kurek z europejskimi pieniędzmi zostanie zakręcony.
Chciałoby się wyrazić oczekiwanie, by polityka historyczna Państwa Polskiego była bardziej pluralistyczna. Tradycja lewicowa powinna zostać uznana za integralną część tradycji historii polskiego społeczeństwa. Dlatego takie pomysły, jak próby dekomunizacji ulicy Dąbrowszczaków w Warszawie powinny zostać odrzucone. Cieszą takie fakty, jak powrót na warszawską Wolę pomnika Ludwika Waryńskiego, jak również oddolne działania na rzecz budowy w Warszawie pomnika Ignacego Daszyńskiego. Jeśli miałbym od prezydenta Andrzeja Dudy jakieś konkretne oczekiwanie, to na przykład objęcie tej inicjatywy swoim honorowym patronatem.
Bartosz Machalica
Artykuł pochodzi z portalu Histmag.org.