Anna Artwińska: Płacz genów

[2015-08-30 19:29:19]

Narratorka Małej Zagłady – książki, która przez większość recenzentek i recenzentów głównego nurtu została przyjęta pozytywnie, jako opowieść o traumie wojny wyrażonej głosem tak zwanego drugiego pokolenia i odsłaniającą mało znane fakty [1] – wierzy w sprawczą moc genów i siłę więzów krwi. Pamięć o historii rodzinnej wywodzi się według niej z ciała i przekazywana jest biologicznie. Kiedy Janko pisze o „strachu dziedzicznym, przekazanym w życiu prenatalnym” (s. 9), o tożsamości „zapisanej spiralnie na dnie każdej komórki ciała” (s. 20) czy o „łzach genetycznych podpływających pod powieki” (s. 37), nie są to metafory wyrażające doświadczenie dorastania z naznaczoną traumą matką, która jako dziewięcioletnia dziewczyna była świadkiem brutalnego rozstrzelania rodziców przez Niemców. Przeciwnie: w autobiograficznej powieści Anny Janko trauma została przekazana córce, zanim ta przyszła na świat. Autorka łączy przy tym różne stanowiska i teorie naukowe: kiedy pisze o „płaczących genach” (s.19), daje się poznać jako zwolenniczka epigenetyki, czyli „dziedziczenia ponadgenowego” (s. 195):

Traumę się dziedziczy jakimś epigenetycznym trybem. Istnieje coś takiego: dziedziczenie cech nabytych, choć nie wszyscy uczeni się z tym zgadzają. Jakiś bodziec ze środowiska powoduje zmianę wyglądu lub zachowania danego osobnika […] i ta cecha pojawia się u potomstwa, pomimo że czynnik sprawczy już usunięto. Sprawdzono, że geny pozostają niezmienione, że żadna mutacja nie zachodzi, ale zmienia się tak zwana ekspresja genu. W dodatku potomstwo może zareagować na powrót owego czynnika jeszcze gwałtowniej niż osobnik wyjściowy, z powodu przekazanej awersji [s. 194].

Przykładem ekspresji genowej jest w Małej Zagładzie choroba sieroca, którą Janko odziedziczyła po matce (przekazana także córce autorki), jak również alergie i uczulenia skóry, wywołane pobytem w miejscu katastrofy – „ziemi przodków”. Rozważania o genach, biologii i więzach krwi nie miałyby takiego znaczenia – każdemu wolno wszak przywoływać takie ramy metodologiczne, jakie uważa za słuszne [2] – gdyby nie fakt, że autorka traktuje je jako punkt wyjścia do rozważań historycznych i filozoficznych, wykraczających poza ramy historii rodzinnej. Mała Zagłada jest nie tylko opowieścią o życiu w cieniu katastrofy i próbą narracyjnego określenia swoich korzeni. Jest czymś więcej niż epitafium dla pomordowanych przez Niemców mieszkańców wsi Sochy na Zamojszczyźnie, ofiar masakry, która wydarzyła się 1 czerwca 1943 roku i która nie ma swojego miejsca w europejskiej pamięci o wojnie. W Małej Zagładzie równie ważna jest perspektywa ogólna: wychodząca od dramatycznej historii matki, Teresy „Reni” Ferenc, Anna Janko zabiera głos na temat stosunków polsko-niemieckich, antysemityzmu, dyskursów ofiar i sprawców, tożsamości narodowych. Każdorazowo sięga przy tym do argumentów z zakresu biowiedzy i biowładzy: procesy dziedziczenia odpowiednich genów dotyczą w jej interpretacji w takim stopniu jednostek, jak i narodów. Małą Zagładę można czytać – to moja główna teza – jako próbę nowego uporządkowania naszej wiedzy o Holokauście oraz otwarcie tego pojęcia na inne wydarzenia katastroficzne. Próbę, w której dominuje myślenie deterministyczne oraz kategorie krwi, genów, dziedzictwa, a także esencjonalnie rozumianych tożsamości indywidualnych i zbiorowych.

Niepolska
Autorka Małej Zagłady nie ukrywa, że jako dziecko nienawidziła Niemców za krzywdę, którą wyrządzili jej rodzinie i światu. Jako dorosła kobieta i narratorka stara się tę nienawiść zracjonalizować, czy bardziej precyzyjnie: znaleźć dla niej środki ekspresji możliwe do zaakceptowania w Europie XXI wieku. Oskarżenia i zarzuty wobec Niemców (nazistowskich, współczesnych i wszystkich innych) są w powieści formułowane ostrożnie, w tonie troski o dalsze losy Polski i kształt europejskiej pamięci. Janko pamięta, żeby obok opowieści o śmierci i zabijaniu przypomnieć także historie o dobrych esesmanach – „białych Murzynach, albinosach nazizmu” (s. 48), którym miękły serca na widok bezbronnych polskich dzieci. Podaje ich imiona i nazwiska, przyjmuje pozę sprawiedliwej dokumentalistki. Pamięta, że należy starać się zrozumieć także i najbardziej brutalnych sprawców – ofiary złego systemu i zbrodniczej ideologii – oraz przypomnieć winę innych narodów: „Świat już się dawno znudził Niemcem winowajcą” (s. 206). Nie szczędzi słów uznania prezydentowi Niemiec Horstowi Köhlerowi, który mimo urodzenia się na Zamojszczyźnie (polityka wysiedleń Niemców z Besarabii do Polski) podkreśla, że „nie uważa się za wypędzonego. Wypędzeni zostali Polacy, w których domu moi rodzice zostali wtedy zakwaterowani” (s. 126). Dobra pamięć Anny Janko jest jednak pamięcią koniunkturalną. Autorka wykorzystuje medium powieści, by przypomnieć Niemcom ich nieodkupione winy w kontekście własnej historii rodzinnej: „Deballacja, wysiedlenie ludności i osadnictwo podczas wojny, jest wbrew prawu międzynarodowemu, ale zdaje się, że nikt nie osądził Niemiec za ten błąd w sztuce wojennej” (s. 127); pouczyć ich, że nie znają historii Zamojszczyzny; wykpić ich wysiłek włożony po wojnie w dzieło pojednania: „Alianci sprzedali nas w Jałcie Sowietom […] za to zachodni Niemcy dostali nagrodę […] No to oni mogli sobie pozwolić na luksus czasowego samoobwiniania się, społeczne dyskusje na łamach i te rzeczy…” (s. 233). Autorka zabiera także głos w sprawie „polskich obozów koncentracyjnych”. Żeby uniknąć nieporozumień i raz na zawsze zakończyć spory o „polskie” obozy, proponuje, by Auschwitz oraz wszystkie inne nazistowskie miejsca zagłady … „przenieść” do Niemiec:

Auschwitz to nie jest Polska. To kawałek niemieckiej skóry, przetransplantowany, przyszyty do polskiego ciała, do polskiego miasta. […] To złudzenie geograficzne. Wielka Zagłada miała miejsce w Niemczech, krew wsiąkła w niemiecką ziemię, dym z krematorium szedł w niemieckie niebo. Wszędzie były Niemcy wtedy. Nie podrzucajcie nam ofiar pod drzwi…[…] Moim zdaniem najlepiej by było, żeby Niemcy zabrali do siebie wszystkie swoje obozy, które zostały po nich w Polsce. Żeby się już więcej nikomu nie myliło [s. 106–107].

Także w tym fragmencie zwraca uwagę płaszczyzna semantyczna: skóra, transplantacja, polskie ciało, krew. Zasadniczo Janko ma rację – w czasie II wojny światowej obozy koncentracyjne w Polsce założyli Niemcy i to oni ponoszą za nie odpowiedzialność – ale przycina problem tak, by pasował do jej założeń. Każdorazowo chodzi tu o pokazanie przepaści pomiędzy winą jednych i czystością drugich. Kiedy autorka pisze o Niemcach i Niemczech, odwołuje się do klasycznych antyniemieckich resentymentów – wbrew zapewnieniom nie chodzi jej ani o zrozumienie, ani tym bardziej o pojednanie. Wskazywanie palcem na winnych Niemców służyć ma moralnemu wywyższeniu Polaków, którzy, gdy tylko Auschwitz zniknie z terenu ich kraju, będą mogli wreszcie odetchnąć spokojnie. Niemieckość w ujęciu Janko jest kategorią ponadczasową, ahistoryczną i uniwersalną, rodzajem skazy dziedziczonej z pokolenia na pokolenie. Przykładem na „nieśmiertelność genów” jest w powieści fakt, że dzieci i wnuki nazistów do dzisiaj zmagają się z traumą sprawców, definiowaną jako przekaz biologiczny. Stąd Janko doskonale rozumie, że córka Amona Götha, Monika, „nienawidzi swojej tkanki, przesyconej genami zbrodniarza” (s. 192) [3]. Autorka ignoruje niemiecką pracę na rzecz reedukacji społeczeństwa i niemiecką kulturę pamięci, zakładając, że żadne muzealne czy performatywne upamiętnianie nie jest w stanie zmienić czegoś tak stałego, jak charakter narodowy. Jej zdaniem gen nazizmu jest obecny także we współczesnych niemieckich pokoleniach. Tezy o złych Niemcach nabierają szczególnego znaczenia w kontekście Holokaustu i antysemityzmu.

Mała Zagłada

Powieść Anny Janko jest głosem w sprawie ustalenia nowej hierarchii ofiar i zmiany praktyk upamiętniania. Autorkę drażni asymetria pamięci: choćby to, że Europa pamięta tragedię, która wydarzyła się w czeskich Lidicach, a nie wie niczego o dramacie Zamojszczyzny. Przyczyny takiego stanu rzeczy są zdaniem Janko związane z kategorią pochodzenia. Lidice są „wypieszczone medialnie” (s. 62), ponieważ Czesi „jako najbardziej germańscy wśród Słowian, potrafią nawet na Niemców od czasu do czasu nakrzyczeć za te swoje jedyne Lidice” (s. 262). Niegermańscy Polacy takiego daru nie mają. Spychani na marginesy historii, nie potrafią zawalczyć o swoje interesy i przekonać Europy, by pamiętała o ich krzywdach. Czyni to więc za nich autorka, odważnie nazywająca masakrę na Zamojszczyźnie „małą Zagładą”. Aby uprzedzić zarzuty o niestosowność i nieetyczność takich porównań [4], Anna Janko wiele miejsca na kartach swojej powieści poświęca cierpieniom Żydów. Podobnie jednak jak w przypadku opowieści o dobrych Niemcach, jest to posunięcie strategiczne. Opozycja między „dużą” i „małą” Zagładą ma charakter ironiczny: autorka nie odmawia Żydom prawa do bycia ofiarami „dużej Zagłady”, ale równocześnie dąży do dowartościowania i wywyższenia tej „małej”, która spotkała jej rodzinę i innych mieszkańców Soch. Janko pozornie odcina się od myślenia w kategoriach konkurencji i rywalizacji [5] – wystarczy jej „mała” Zagłada – zarazem daje jednak wyraz przekonaniu, że te wydarzenia można porównać. „Złe dzieciństwo, potworne, traumatyczne zgotowali Niemcy dzieciom żydowskim, słowiańskim i cygańskim (…) rozpętując tę wojnę” (s. 177) – pisze. Umierające dziecko to, jak wiadomo, doskonały chwyt perswazyjny [6]: Anna Janko nie przypadkiem pisze o cierpieniach dzieci i nie przypadkiem zaczyna swoją wyliczankę od cierpień dzieci żydowskich. Nie przypadkiem wspomina także o rzeziach Hutu i Tutsi oraz wojnie w byłej Jugosławii. Empatycznie brzmiących tez o wszechobecnym cierpieniu i wojnie jako części składowej życia na Ziemi potrzebuje autorka po to, by bez posądzenia o rewizjonizm, pod hasłem „sprawiedliwego pamiętania”, forsować swój punkt widzenia na problem hierarchii cierpień oraz problematykę ofiar i sprawców.

Przy okazji upamiętniania „małej Zagłady” Anna Janko rozprawia się z zarzutami o polski antysemityzm. Po pierwsze uważa, że „jeśli chodzi o antysemityzm, to Polacy nie są wyjątkowi” (s. 206), gdyż w trakcie wojny cała Europa ogarnięta była antyżydowską fobią. Zamiast więc skupiać się na „podstępnych Polakach, pod niemiecką okupacją spontanicznie, indywidualnie denuncjujących Żydów” (s. 133), należałoby mówić o antysemityzmie jako chorobie wszystkich ludzi. W tym miejscu – wbrew wcześniejszym zapewnieniom o konieczności zindywidualizowania sprawców, nadania im imion i nazwisk oraz zapamiętania ich twarzy – Janko nie przeszkadzają ogólne kwalifikatory. Wobec Żydów winni są wszyscy. Po drugie autorka twierdzi, że wprawdzie ci i owi Polacy rzeczywiście Żydom nie pomagali, ale przyczyną ich bezczynności nie była niemoc ani obojętność, lecz brak sił i konieczność walki o przeżycie własnych rodzin. Trudno się w tym miejscu nie zgodzić: od ludzi nie należy (zwłaszcza post factum) wymagać heroizmu. Jest jednak różnica między brakiem heroizmu a byciem współsprawcą. Po trzecie wreszcie, według autorki Małej Zagłady opowieść o antysemityzmie należy rozpocząć od tego, że bardzo często sami Żydzi nie stawiali Niemcom oporu. Stąd:

Pytanie, dlaczego Polacy jak jeden mąż nie ratowali Żydów, jest z tej samej niemej puli co pytanie: dlaczego tysiąc Żydów prowadzonych przez dziesięciu Niemców szło na śmierć bez sprzeciwu. Jest w tej puli więcej pytań równie drażliwych, ale odpowiedź jest jedna – bo strach zawęża świadomość [s. 133].

W wywiadzie „Zabierzcie Auschwitz do Berlina” Janko poszła o krok dalej: zwróciła uwagę na „antysemityzm żydowski”, konkretnie fakt nieudzielania pomocy Żydom przez samych Żydów [7]. Dla autorki jest to argument ostateczny i rozstrzygający. Pozwala on przerwać krzywdzące praktyki oskarżania Polaków o antysemityzm, zwłaszcza przez tych z „drugiego pokolenia”, którzy już w fazie prenatalnej naznaczeni zostali genem cierpienia, strachu i ofiary.

Zła dziewczynka
Anna Janko udziela sobie prawa do wystawiania rachunków, równocześnie cały czas podkreślając, że sama bynajmniej nie jest bez winy. Nie ma złudzeń, że w czasie wojny najpewniej nie przeciwstawiłaby się prześladowanym Żydom („nie rzuciłabym się na ratunek. Na pewno. Na pewno. Wróciłabym do domu i płakałabym”, s. 207-208), tak jak w trakcie szkolnych wagarów nie zaprotestowała przeciwko męczeniu i zabijaniu kreta przez koleżankę z klasy. Retoryczne wyznanie grzechów – „zła dziewczynka to także ja” (s. 201) – ma uwiarygodniać i legitymizować żądania autorki odnośnie do polityki historycznej i pamięci. Wszak łatwiej uwierzyć komuś, kto sam ma w ręku kamień niż komuś, kto zakłada, że nigdy kamieniem nie rzuci. Autorka Małej Zagłady konsekwentnie kreuje się na zwykłego człowieka, wcielenie nie-świętej. Tym samym wstydzić się powinni ci wszyscy, którzy po pierwsze uważają ratowanie Żydów za bezwzględną konieczność, a po drugie są pewni, że sami na pewno by ich ratowali. To, że między tymi pozycjami jest jeszcze cała paleta innych możliwości, zdaje się autorki nie interesować. W swojej powieści Janko konsekwentnie realizuje strategię odpierania potencjalnych kontrargumentów poprzez ich wcześniejsze przytoczenie i wykorzystanie. Na wypadek, że zarzuci się jej stronniczość czy relatywizację historii, Janko legitymizuje swoje tezy o „małej Zagładzie” wiedzą na temat innych ludobójstw i traum, z którymi zapoznała się dzięki licznym lekturom i studiom. Dla tych, których nie przekonuje pomysł uniwersalizacji Holokaustu (w języku powieści: „sprawiedliwego pamiętania”), Janko ma kolejny argument. W duchu lewicowego filozofa Petera Singera autorka projektuje dalsze katastrofy: „To się dzieje ciągle, zagłada się nie kończy – te lisy, te żywe krowy podciągane za nogi do zarżnięcia na takich jakby karuzelach, te kury pozbawione żywcem dziobów i pazurów”. (s. 185–186).

Każdy, kto choć trochę orientuje się w warunkach życia hodowlanych zwierząt i sposobach ich zabijania wie, że tezy o bezbrzeżnym cierpieniu krów czy kur są prawdziwe. Nie sposób odmówić Janko empatii, trudno jednak oprzeć się wrażeniu moralnego szantażu i pomieszania płaszczyzn dyskursu. Ustawiczne przywoływanie różnorakich form i stadiów cierpienia jest rodzajem ich instrumentalizacji. Nie zmienia faktu, że autorka Małej Zagłady jest pełna agresji i pretensji: wobec Niemców i tych wszystkich, którzy nie chcą pamiętać o ofiarach masakry we wsi Sochy w czerwcu 1943 roku. W gruncie rzeczy cały czas chodzi Janko o jedną i tę samą tragedię, w stosunku do której wszystko inne jest zaledwie kontekstem. Przepracowywanie traumy wiąże się tu z ustawicznym oskarżaniem – że Polska i świat nie chcą pamiętać o Sochach, a zamiast tego wybierają Lidice i Holokaust.

Rzecz nie w tym, że Janko nie ma racji – masakra, o której pisze, rzeczywiście nie znalazła jeszcze należnego jej miejsca w europejskiej pamięci. Ale czy w jej upamiętnianiu konieczne jest zaprzeczanie antysemityzmowi Polaków i reaktywowanie antyniemieckich stereotypów? I najważniejsze: zagłada Żydów, pozostająca wydarzeniem jednostkowym i bez precedensu [8], jest nierzadko traktowana jako rodzaj blueprintu dla innych ludobójstw. Należy jednak dostrzec różnicę pomiędzy brutalnością, morderstwem i przemocą dokonywanymi w kontekście działań wojennych, a pomysłem systematycznej eksterminacji całego narodu w komorach gazowych. Masakra na Zamojszczyźnie nie wpisuje się w paradygmat Zagłady – przymiotnik „mała” niczego tu nie zmienia.

***
Anna Janko jest pisarką świadomą. Nie ukrywa, że Mała Zagłada to rodzaj prowokacji:

[…] zrozumiałam, że powinnam dać sobie, jako autorce, szansę na polityczną niepoprawność. Dlatego „na poziomie akcji” jest to rozmowa z matką w czterech ścianach domu, gdzie możemy mówić, co czujemy, a nawet krzyczeć. Ale już „fabuła” jest szeroka, rzec można ogólnokrajowa i międzynarodowa. Ta książka to przecież także rozmowa z Polską, która jest moją niewidzialną rozmówczynią, „matką” moją i moich bohaterów z Soch [9].

„Politycznie niepoprawna” opowieść Anny Janko jest z kulturoznawczego punktu widzenia interesującym przykładem postkatastroficzności. Obok zainteresowania samym wydarzeniem katastroficznym, dużą rolę odgrywają w niej jego ciągi dalsze. Przynajmniej tak samo ważna jak tragedia Soch na Zamojszczyźnie jest w Małej Zagładzie problematyka jej upamiętniania. Zamykające opowieść słowo „koniec” niczego nie domyka. Już w fazie prenatalnej naznaczona piętnem katastrofy, Anna Janko zmaga się z problemem jej wyparcia, zapominania i niewłaściwej obecności w europejskich kulturach pamięci. Byłoby lepiej, gdyby do przedstawiania swoich poglądów autorka nie wykorzystywała historii matki, jak również historii innych prześladowanych osób i społeczeństw. Teresa Ferenc – nota bene poetka i pisarka – w powieści jest niemal całkowicie pozbawiona głosu. Jeśli mówi, to tylko w kontekście interesujących córkę zagadnień. Jak tu: „Dziś twierdzą niektórzy, że lubelscy chłopi to byli wyjątkowi antysemici, że przez nich dużo Żydów zginęło… Wiesz coś o tym? Nic nie wiesz. Moja prawda przeciwko tej drugiej, powiadasz” (s. 130).

Nie można odmawiać Annie Janko prawa do żałoby ani kwestionować jej prawa do pamięci o Sochach, wolno jednak mieć nadzieję, że w przyszłości przepracowywanie fantomów i uzupełnianie pustych miejsc rodzinnych historii odbywać się będzie w bardziej adekwatnych ramach. Postmemorialny framing [10] masakry na Zamojszczyźnie dokonany przez Annę Janko wymaga korekt.

Przypisy:

[1] Zob. zwłaszcza: Robert Traba, „Koniec żałoby? Oby. Recenzja Małej Zagłady Anny Janko”, Gazeta Wyborcza 02.03.2015, wywiad Doroty Wodeckiej z Anną Janko na tych samych łamach: „Zabierzcie Auschwitz do Berlina”, Gazeta Wyborcza 31.01.2015, oraz rozmowę Ludwiki Włodek z Anną Janko „Pocięte pokolenia”, Rzeczpospolita. Do Małej Zagłady krytycznie odniosła się Olga Wróbel w recenzji pod znaczącym tytułem: „Dym z płonącej stodoły zasłonił polską krzywdę: oto refren Małej Zagłady”, opublikowanej w internetowym dzienniku opinii Krytyki Politycznej. Olga Wróbel wskazała na kilka strategii pisarskich Anny Janko, zwróciła także uwagę na fakt, że mimo załączonej listy lektur towarzyszących powstawaniu książki autorka o zagładzie „Żydów i Słowian” pisze tak, jak gdyby nie istniały ustalenia „Błońskiego, Grossa, Tokarskiej-Bakir, Grynberga, Ledera”.
[2] Teoria dziedziczenia epigentycznego od kilku lat funkcjonuje także w humanistyce i jest wykorzystywana do analizy narracyjnych historii o „biologicznym dziedzictwie”. Zob. Ohad Parnes, „Biologisches Erbe. Epigenetik und das Konzept”, w: Erbe. Übertragungskonzepte zwischen Natur und Kultur, red. Stefan Willer, Sigrid Weigel i Bernhard Jussen. Frankfurt am Main: Suhrkamp, s. 202–243.
[3] We fragmentach tych pobrzmiewają echa debaty związanej z opublikowaniem autobiografii Jennifer Teege, córki Moniki Göth i wnuczki Amona Götha, pt.: Mój dziadek by mnie zastrzelił. Teege, która przypadkowo odkryła swoje pochodzenie (jej biologiczny ojciec pochodził z Nigerii, ona zaś wychowywała się w rodzinie adopcyjnej), pisze jednak nie tyle o genetycznym dziedziczeniu win, ile o konieczności przepracowywania rodzinnych tajemnic.
[4] Anna Janko nie jest oczywiście pierwszą, która zastanawia się nad możliwością porównywania katastroficznych, ekstremalnych doświadczeń. Autorka wskazuje na prace Timothy'ego Snydera, który w książce Skrwawione ziemie ukazywał Holokaust, terror stalinowski i Wielki Głód na Ukrainie jako różne aspekty tego samego wydarzenia.
[5] W jednym z wywiadów na pytanie Wojciecha Engelkinga, dotyczące „proporcji pisania o Zagładzie”, autorka odpowiedziała: „Zabrzmiało, jakbyśmy byli w jakimś supermarkecie o nazwie Tragedia, gdzie można sobie wybrać jakąś najfajniejszą, taką, żeby pasowała. Mówiąc o proporcjach mam na myśli sprawiedliwe pamiętanie. Nie ma mowy w mojej książce o wyższości jednego cierpienia nad innym, przeciwnie […]. Sprawiedliwe pamiętanie. Tylko tyle i aż tyle”, natemat.pl.
[6] Odwołuję się do tytułu artykułu Janiny Abramowskiej „Umierające dziecko jako chwyt perswazyjny”, Poznańskie Studia Polonistyczne 2002, red. Tomasz Lewandowski i Tomasz Sobieraj, Poznań, s. 123–129.
[7] „Zabierzcie Auschwitz do Berlina”, Gazeta Wyborcza 31.01.2015. Krytyki tez Janko podjął się Dawid Warszawski. Zob. „Polemika z Anną Janko”, Gazeta Wyborcza 06.02.2015.
[8] Zob. Dan Diner, Gegenläufige Gedächtnisse. Über Geltung und Wirkung des Holocaust, Göttingen 2007, s. 107 i następne.
[9] "Polskie „obozy koncentracyjne” nie wzięły się znikąd" [Wojciech Engelking rozmawia z Anną Janko], natemat.pl.
[10] O praktykach „ramowania” wspomnień zob. Aleida Assmann, „Das Rahmen von Erinnerungen am Beispiel der Foto-Installationen von Christian Boltanski”, w: BIOS - Zeitschrift für Biographieforschung, Oral History und Lebensverlaufsanalysen 21 (2008), 1, s. 4–14.

Anna Janko, Mała Zagłada, Warszawa: Wydawnictwo Literackie 2015.


Recenzja ukazała się w kwartalniku "Bez Dogmatu" 2015, nr 104.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku