Mateusz Mazzini: Łapiąc duchy Pinocheta
[2020-02-13 18:56:05]
Gdyby rozpisać wśród chilijskiego społeczeństwa plebiscyt na symbol zmian politycznych w ostatnich dekadach, niemal na pewno zwyciężyłaby tęcza. Użyta w 1988 r. jako logo opozycyjnej kampanii za odrzuceniem władzy Augusta Pinocheta, na stałe zapisała się jako znak zwycięstwa ponad podziałami. Spin doktorzy i spece od marketingu politycznego skupieni wokół późniejszego pierwszego demokratycznego prezydenta kraju Patricia Aylwina użyli jej jako metafory ówczesnych sił antyrządowych. Przeciwko Pinochetowi razem stanęli socjaliści, chadecy, liberałowie i kilkanaście mniejszych ugrupowań. Wygrali, choć nie mieli wygodnej pozycji startowej. Nie dość, że musieli zmobilizować do rejestracji w komisjach (Pinochet spalił wcześniej wszystkie spisy wyborców) i oddania głosu społeczeństwo ogarnięte marazmem politycznym i sterroryzowane przez reżim, to jeszcze przekonywali je do hasła negatywnego. Opozycja bowiem zachęcała do głosowania na „nie”, gdyż pytanie referendalne dotyczyło poparcia dla przedłużenia władzy Pinocheta na kolejne osiem lat. Tamtejsza transformacja ustrojowa długo uchodziła za modelowe przejście do demokracji, zwłaszcza na tle niestabilności innych dawnych dyktatur Ameryki Południowej. Guillermo O’Donnell i Philippe C. Schmitter, bodaj najbardziej znani politolodzy zajmujący się tzw. tranzytologią, czyli nauką o zmianach ustrojów politycznych, chilijską drogę do demokracji wychwalali pod niebiosa jeszcze pod koniec lat 90. Doceniali nie tylko jej pokojowy charakter, brak rozlewu krwi i uznanie przez przegranego w plebiscycie Pinocheta wyników głosowania, ale też fakt, że niedawni przeciwnicy polityczni potrafili funkcjonować już w warunkach demokratycznej rywalizacji. Z niemal nienaruszoną strukturą ekonomiczną opartą na zasadach neoliberalizmu Chile miało wszystko, by stać się ideologicznym pupilem Zachodu i po latach wykluczenia na nowo wejść w międzynarodowy obieg polityki i gospodarki. Jednak to przejście do wolności było podróżą w nową rzeczywistość tylko dla części społeczeństwa. Rodząca się demokracja dawała wiele szans na papierze, ale skorzystać z nich mogli nieliczni. Dawni opozycjoniści szybko rozpoczęli współpracę z byłymi zwolennikami generała, tworząc razem z bogatymi przedsiębiorcami nową klasę posiadającą, której siła wynikała z wpływów politycznych i zaplecza finansowego przejętego za bezcen w pierwszych dniach dyktatury. Choć Pinochet ani jego akolici oficjalnie nigdy nie wrócili do władzy po 1989 r., szybko się okazało, że nie musieli. W praktyce tej władzy, rozumianej jako moc sprawcza i realna decyzyjność, tak naprawdę nigdy nie stracili. Stało się tak również dlatego, że choć po upadku dyktatury w Chile wiele się zmieniło, nie zmienił się najważniejszy akt prawny – konstytucja. Trudno w to uwierzyć, ale przez trzy dekady demokracji obowiązywała tam, z drobnymi modyfikacjami, ustawa zasadnicza napisana jeszcze rękami dyktatury i przez nią ustanowiona w 1980 r. Z konstytucji usunięto oczywiście zapisy dotyczące reżimu, wprowadzono czteroletnią kadencję i demokratyczny mandat dla głowy państwa, ale poza aspektami ustrojowymi i symbolicznymi (takimi jak wpisanie gwarancji pluralizmu politycznego, przestrzegania praw człowieka i ograniczenia roli wojska do obrony kraju, bez możliwości sprawowania władzy wykonawczej) niewiele w jej treści się zmieniło. Pod względem określania relacji między obywatelem a państwem to nadal sztandarowy projekt prawicowej dyktatury, sankcjonujący istnienie nierówności w chilijskim społeczeństwie. Wprawdzie ustawa zasadnicza była od 1980 r. modyfikowana aż 19-krotnie, jednak tylko raz – w 1989 r., przy okazji transformacji ustrojowej i wspomnianych symbolicznych zmian – działo się to za zgodą elektoratu, który na temat reformy wypowiedział się w referendum. Geneza obecnego dokumentu jest kompletnie niedemokratyczna. Napisało go zgromadzenie wybrane przez Pinocheta, w którym nie było żadnego reprezentanta ówczesnej opozycji. Przyjęcie konstytucji wymagało referendalnej większości – i tu też dopuszczono się gwałtu na procedurze wyborczej, bo wyniki plebiscytu z 1980 r. dyktatura musiała fałszować. Podsumowując zatem historię sporów o chilijską ustawę zasadniczą, widać, że choć społeczeństwo przeszło przez ostatnie 40 lat ogromną ewolucję polityczną i mogło w końcu wybierać przywódców, to w praktyce nie miało szans na uczestniczenie w budowaniu kraju na nowo po 17 latach rządów reżimu. W tym roku może to się zmienić. Trwające od ponad dwóch miesięcy protesty na ulicach Santiago i innych największych miast wymusiły na prezydencie Piñerze decyzję o rozpisaniu referendum konstytucyjnego. Poprzedzić ma je nie tylko debata polityczna na temat reformy ustawy zasadniczej, będą też konsultacje społeczne związane z najbardziej kontrowersyjnymi tematami regulowanymi przez ten dokument. Tym razem liderzy społeczni nie chcą dopuścić do sytuacji, w której, tak jak trzy dekady temu, szefowie największych partii podzielą łupy, zostawiając obywateli bez gwarancji, że w chwili kryzysu państwo weźmie ich pod opiekę. Pod rządami Pinocheta Chile było bowiem spełnioną utopią neoliberalizmu. W żadnym kraju na świecie pryncypia ekonomiczne Miltona Friedmana i jego podopiecznych z Uniwersytetu w Chicago oraz paru innych amerykańskich szkół nie zostały wprowadzone w życie na taką skalę i w tak zabójczym tempie. Po zamachu stanu z 11 września 1973 r. prywatyzowane było wszystko – od największych przedsiębiorstw przemysłu ciężkiego aż po usługi obejmujące zasięgiem ogromne części populacji: wodociągi, transport publiczny czy edukację. Co więcej, ponieważ przedsiębiorstwa te trzeba było jak najszybciej przejąć z rąk państwa i wyrzucić z nich związki zawodowe – w opinii Pinocheta przygotowujące komunistyczną rewolucję i planujące „drugą Kubę w Chile” – wiele z tych firm zostało przekazanych prywatnym właścicielom za bezcen. Przez 30 lat demokracji zrobiono tam wiele, by zidentyfikować sprawców prawicowego terroru i osądzić ich, natomiast w warstwie ekonomicznej sprawiedliwość czasu przejścia nigdy nie miała miejsca. Po części z braku instrumentów prawnych, ale też z powodu braku inicjatywy politycznej. Gdy w Chile zmieniał się ustrój, wokół przyszłości tego kraju pozostawało wiele znaków zapytania. W ramach transformacyjnego kompromisu Pinochet pozostał dowódcą sił zbrojnych, zasiadał później również w Senacie. Inni jego przyboczni albo pozostali w polityce, albo wycofali się do biznesu, pomnażając prywatne fortuny. Oba światy łączy rodzina Piñerów. Obecny prezydent, Sebastián, pełniący urząd już po raz drugi, prywatnie zgromadził majątek wart ponad 2,9 mld dol. Absolwent Uniwersytetu Harvarda dorobił się, a jakże, w czasach dyktatury. Najpierw wprowadzał na chilijski rynek pierwsze karty kredytowe, potem inwestował w prywatnych operatorów telefonicznych i krajowe linie lotnicze. I choć trudno w to uwierzyć, i tak pozostaje w historii chilijskiej polityki postacią mniej wpływową niż starszy brat. José Piñera, kształcony na tej samej uczelni, jest głównym architektem chilijskiego neoliberalizmu. Na początku lat 80. wszedł do rządu Pinocheta, przygotowując pionierski wówczas projekt reformy emerytalnej. Proponowane przez niego rozwiązanie było w założeniu banalnie proste i przejrzyste. Od teraz Chilijczycy mieli na emerytury oszczędzać sami, powierzając pieniądze prywatnym funduszom reinwestującym ich oszczędności. Państwo w tym modelu nie odgrywało żadnej roli. Było tylko gwarantem wypłaty kwoty równej wkładowi początkowemu, gdyby jeden z funduszy zbankrutował. W praktyce oznacza to, że Chilijczycy nie mają żadnej gwarancji, że ich emerytura będzie na tyle wysoka, by byli w stanie się utrzymać. Dlatego wielu przestało odkładać pieniądze w funduszach i zaczęło pracować na czarno. Dostawali więcej do ręki, a prywatnym instytucjom finansowym i tak nie ufali. Wszystko odbywało się bez udziału państwa, co dla starszego Piñery i Pinocheta było warunkiem najważniejszym. Choć po 1989 r. zmienił się ustrój, nie zmieniły się zasady gry – w Chile nadal rządził rynek, a własność prywatna była wartością najwyższą. Spośród 19 zmian konstytucyjnych żadna nie dotyczyła gwarancji ochrony obywatela przez państwo po odejściu na emeryturę. Mało tego, wynalazek José Piñery zbierał pochlebne recenzje na całym świecie. Na chilijskiej reformie emerytalnej wzorowane były również zmiany w polskich emeryturach przeprowadzone przez rząd Jerzego Buzka w 1998 r. Mijały lata, a liczba Chilijczyków bez emerytury rosła lawinowo. Według szacunków tamtejszego Instytutu Praw Człowieka nawet 50-55% osób aktywnych na rynku pracy może nie mieć żadnych oszczędności emerytalnych. W ostatnich latach wprowadzono co prawda świadczenia minimalne wypłacane przez państwo, jednak ustalono je na tak niskim poziomie, że nazwanie ich głodowymi byłoby nadużyciem. To właśnie nagromadzenie systemowych nierówności spowodowało, że ponad dwa miesiące temu Chilijczycy wyszli na ulicę. Rząd młodszego Piñery długo nie chciał ulec presji społecznej, wysyłając przeciwko demonstrantom wojsko i przygotowując nawet ustawę zezwalającą armii interweniować na ulicach miast poza okresami stanu wyjątkowego. Dziś jednak wydaje się, że bliżsi zwycięstwa są obywatele. Prezydenta, którego według grudniowego sondażu przeprowadzonego przez instytut Cadem pozytywnie ocenia tylko 11% wyborców, nie uratowała wymiana połowy ministrów – przez ulice Santiago nadal przetaczały się milionowe demonstracje. Wreszcie 15 listopada Piñera ugiął się i zapowiedział referendum konstytucyjne. Data: 26 kwietnia 2020 r. Pod wieloma względami głosowanie będzie wyjątkowe. Chilijczycy zdecydują nie tylko o tym, czy chcą nowej konstytucji, ale też kto miałby ją napisać. Do wyboru będą dwie opcje: zgromadzenie konstytucyjne, złożone z urzędujących polityków i ekspertów, albo zgromadzenie mieszane, w skład którego w połowie wejść mają parlamentarzyści, a w połowie obywatele. Byłby to pierwszy raz w historii kraju, kiedy zwykli ludzie na równi z przedstawicielami władzy podjęliby zero-jedynkową decyzję o akceptacji bądź odrzuceniu proponowanej konstytucji i mieliby bezpośredni wpływ na to, co się w niej znajdzie. A propozycji nowych zapisów jest wiele. Na fali ubiegłorocznych protestów jest niemal pewne, że nowa ustawa zasadnicza będzie zmuszała państwo do wzięcia odpowiedzialności za emerytury Chilijczyków. W innym sondażu instytutu Cadem, przeprowadzonym zaraz po ogłoszeniu decyzji o rozpisaniu referendum, aż 94% respondentów wskazało właśnie kwestię emerytur jako tę, która najbardziej potrzebuje nowych regulacji na poziomie konstytucji. Obywatele chcą też większego udziału państwa w oświacie i edukacji wyższej. W Chile bowiem uczniowie i studenci kształcą się według zasad czysto wolnorynkowych. Wprawdzie szkoły podstawowe i średnie są, przynajmniej na papierze, prowadzone przez państwo, ale funkcjonuje mnóstwo ukrytych opłat za mundurki czy nadprogramowe godziny zajęć. W dodatku różnica poziomów między szkołami publicznymi a prywatnymi jest tak duża, że rodzice z ambicjami posłania dzieci na uniwersytet prawie zawsze wybierają te drugie. Prawdziwe schody zaczynają się jednak dopiero na uczelni. Czesne jest tak wysokie, że większość rodzin zadłuża się, by posłać dzieci na studia. Z kolei same uczelnie działają praktycznie jak banki – oferują komercyjne kredyty na pokrycie czesnego, a im wyższy wynik na egzaminach wstępnych, tym lepsze oprocentowanie pożyczki. Jeśli kandydat chce studiować drugi kierunek – nie ma sprawy, zaoferujemy kredyt konsolidacyjny. Nowa konstytucja ma położyć temu kres, regulując praktyki uczelni na rynku finansowym. Sebastián Piñera robi wszystko, by referendum przekuć w swój sukces. Przedstawia się jako zbawca narodu, który jako pierwszy polityk po 1989 r. wyszedł naprzeciw potrzebom obywateli i zamknął w szafie ostatniego ducha dyktatury, jakim była konstytucja z czasów Pinocheta. Jeśli jednak w kwietniu wyborcy zdecydują, że konstytucję chcą napisać sami, jego decyzja może się obrócić przeciw niemu – i całej klasie politycznej, której wymiany domaga się społeczeństwo. Gdyby tak się stało, można by powiedzieć, że chilijska transformacja ustrojowa skończy się dopiero teraz. Tekst pochodzi z Tygodnika Przegląd |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Wolność wilków oznacza śmierć owiec
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
22 listopada:
1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.
1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.
1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.
1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.
1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.
1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.
2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.
?