Trudność leży w tym, żeby dostrzec wczesne oznaki. Będę tutaj próbował przekonywać, że te – w przypadku Izraela – są dzisiaj jasne jak nigdy wcześniej. Jesteśmy świadkami historycznego procesu – albo, mówiąc precyzyjniej, początku procesu – którego kulminacją najpewniej będzie upadek syjonizmu. Oraz, jeżeli moja diagnoza jest trafna, że wchodzimy zarazem w okres niezwykle niebezpiecznego sprzężenia sił. Bowiem gdy Izrael zda sobie ostatecznie sprawę ze skali kryzysu, by go opanować, uderzy brutalną siłą niczym już niehamowaną – tak, jak w swoich ostatnich dniach czynił reżim apartheidu.
1.
Pierwszą oznaką jest rozkład żydowskiej większości izraelskiego społeczeństwa. Obecnie składa się ono z dwóch rywalizujących obozów niezdolnych już odnaleźć wspólny grunt. Rozziew ten wywodzi się z anomalii definiowania judaizmu jako nacjonalizmu. Choć kwestia żydowskiej tożsamości w Izraelu wydawała się niekiedy co najwyżej tematem teoretycznej debaty między religijnymi i laickimi fakcjami, dziś stała się już walką o charakter sfery publicznej i państwa jako takiego. Walka ta toczy się już nie tylko w mediach, ale i na ulicach.
Jeden obóz można nazwać „Państwem Izraela”. Składa się on z bardziej świeckich, liberalnych oraz głównie – choć nie wyłącznie – europejskich Żydów z klasy średniej i ich potomków, którzy odegrali kluczową rolę w ustanowieniu państwa w 1948 r. i zajmowali pozycję hegemoniczną aż do końca ubiegłego stulecia. Żeby nie było nieporozumień: ich poparcie dla „wartości liberalnej demokracji” w żaden sposób nie zmieniało jednoczesnego zaangażowania w reżim apartheidu narzucony na różne sposoby wszystkim Palestyńczykom żyjącym między Jordanem a Morzem Śródziemnym. Ich zasadnicze pragnienie to żyć w demokratycznym i pluralistycznym społeczeństwie, z którego Arabowie są wykluczeni.
Drugim obozem jest „Państwo Judei” i rozwinął się on wśród osadników na okupowanym Zachodnim Brzegu. Cieszy się coraz większym poparciem w kraju i stanowi elektorat, który zapewnił Netanjahu wyborcze zwycięstwo w listopadzie 2022 r. Jego wpływy na najwyższych szczeblach izraelskiej armii i służb bezpieczeństwa rosną w postępie wykładniczym. Państwo Judei chce, by Izrael stał się teokracją obejmującą całe terytorium historycznej Palestyny. By ten cel osiągnąć, jest zdeterminowane zredukować liczbę Palestyńczyków do całkowitego minimum i kontempluje budowę Trzeciej Świątyni w miejscu meczetu Al-Aksa. Jego członkowie wierzą, że umożliwi im to nadejście nowej ery Królestw Biblijnych. Z ich punktu widzenia świeccy Żydzi, jeśli odmawiają przyłączenia się do tego projektu, są takimi samymi heretykami jak Palestyńczycy.
Te dwa obozy zwalczały się brutalnie przed 7 października. Przez pierwszych kilka tygodni po ataku sprawiały wrażenie, jakby w obliczu wspólnego wroga odłożyły swoje różnice na bok. Ale było to złudzenie. Walki uliczne wybuchły na nowo i ciężko naprawdę wypatrzeć coś, co by mogło przynieść między nimi zgodę. Znacznie bardziej prawdopodobny skutek już rozwija się przed naszymi oczyma. Ponad pół miliona Izraelczyków – reprezentujących Państwo Izraela – od października wyjechało już za granicę, co wskazuje, że kraj jest zagarniany przez Państwo Judei. Jest to projekt, którego świat arabski, a być może i świat w ogóle, na dłuższą metę tolerować nie będzie.
2.
Druga oznaka to kryzys gospodarczy w Izraelu. Klasa polityczna nie wydaje się mieć jakiegokolwiek planu na zrównoważenie finansów publicznych pośród niekończącego się konfliktu zbrojnego, oprócz polegania coraz bardziej na amerykańskiej pomocy finansowej. W ostatnim kwartale minionego roku gospodarka doznała spadku o niemal 20%; od tamtego czasu jej stan pozostaje niestabilny. Mało prawdopodobne, by obiecane przez Waszyngton 14 mld dolarów mogło tu coś odwrócić. Wręcz przeciwnie, ekonomiczny ciężar będzie się tylko powiększał, jeśli Izrael zrealizuje zamiary pójścia na wojnę z Hezbollahem, jednocześnie intensyfikując militarną aktywność na Zachodnim Brzegu, i to w czasie, gdy niektóre państwa – jak Turcja i Kolumbia – zaczynają stosować sankcje ekonomiczne.
Kryzys dodatkowo pogłębia niekompetencja ministra finansów Becalela Smotricza, który nieprzerwanie kieruje pieniądze ku żydowskim osiedlom na Zachodnim Brzegu, ale poza tym wydaje się niezdolny zarządzać swoją działką. Konflikt między Państwem Izraela a Państwem Judei, w połączeniu z wydarzeniami od 7 października, nakłania w międzyczasie część elity ekonomicznej i finansowej do wywożenia kapitału z kraju. Ci, którzy rozważają relokację swoich inwestycji stanowią znaczną część 20% Izraelczyków, którzy płacą 80% wszystkich podatków.
3.
Trzecia oznaka to pogłębiająca się międzynarodowa izolacja Izraela – ponieważ staje się on stopniowo państwem-pariasem. Proces ten zaczął się przed 7 października, ale uległ wzmocnieniu od początku tego ludobójstwa. Znajduje swoje odbicie w bezprecedensowych stanowiskach przyjętych przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości i Międzynarodowy Trybunał Karny. Do niedawna globalny ruch solidarności z Palestyńczykami był, owszem, zdolny elektryzować mnóstwo ludzi do uczestnictwa w kampaniach bojkotu, ale tam, gdzie chodziło o oficjalne sankcje, ponosił porażki. W większości państw poparcie dla Izraela pozostawało nienaruszone pośród politycznego i ekonomicznego establishmentu.
W tym kontekście niedawne decyzje MTS i MTK – że Izrael prawdopodobnie dokonuje ludobójstwa, że ma zatrzymać ofensywę w Rafah, że jego przywódcy powinni zostać aresztowani pod zarzutami zbrodni wojennych – muszą być odczytywane jako próby uwzględnienia opinii globalnego społeczeństwa obywatelskiego, bardziej niż wyraz opinii elit. Trybunały te nie zdołały złagodzić ataków na mieszkańców Gazy i Zachodniego Brzegu. Ale dołożyły swoje do rosnącego chóru krytyk Izraela; chóru, którego głosy w coraz większym stopniu zaczynają dobiegać również z góry, a nie tylko z dołu.
4.
Czwarta oznaka, z tamtą powiązana, to przełomowa przemiana wśród młodych Żydów na całym świecie. W następstwie wydarzeń ostatnich dziewięciu miesięcy wielu z nich gotowych jest porzucić swoje związki z Izraelem i syjonizmem, i aktywnie uczestniczyć w ruchu solidarności z Palestyńczykami. Społeczności żydowskie, w szczególności w Stanach Zjednoczonych, kiedyś zapewniały Izraelowi skuteczny immunitet od krytyki. Utrata – albo przynajmniej częściowa utrata – ich poparcia ma ogromne implikacje dla światowej reputacji Izraela. AIPAC może nadal polegać na wsparciu i członkostwie chrześcijańskich syjonistów, ale pozbawiony znaczącego żydowskiego udziału nie będzie już tak samo skuteczną organizacją. Siła lobby ulega erozji.
5.
Piąta oznaka to słabość izraelskiej armii. Nie ulega wątpliwości, że pozostaje ona potężnymi siłami zbrojnymi dysponującymi najnowocześniejszym uzbrojeniem. Jej ograniczenia zostały jednak ujawnione 7 października. Wielu Izraelczyków ma poczucie, że wojsko miało niebywałe szczęście, bo sytuacja mogłaby być jeszcze gorsza, gdyby w skoordynowanym ataku wziął dodatkowo udział Hezbollah. Od tamtego czasu Izrael pokazuje, w jak desperackim stopniu polega na regionalnej koalicji pod przywództwem USA, by móc bronić się przed Iranem, którego kwietniowy atak ostrzegający liczył 170 dronów, plus pociski balistyczne i sterowane. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej projekt syjonistyczny uzależniony jest od szybkich i ogromnych dostaw od Amerykanów – bez nich nie mógłby nawet walczyć z małą partyzantką na południu.
Wśród izraelskich Żydów szeroko panuje obecnie przekonanie, że Izrael jest nieprzygotowany i niezdolny do obrony. Wywołało to ogromną presję, by usunąć wyjątek – wprowadzony w 1948 r. – zwalniający ortodoksyjnych Żydów ze służby wojskowej i powołać tysiące z nich do wojska. Nie zrobi to wielkiej różnicy na polu bitwy, ale wiele mówi o tym, jak pesymistyczne są opinie na temat armii – to z kolei pogłębiło jeszcze polityczne podziały wewnątrz Izraela.
6.
Ostatnia oznaka to odnowiona energia młodego pokolenia Palestyńczyków. Jest bez porównania bardziej zjednoczone, organicznie połączone i przekonane do swoich planów niż palestyńska elita polityczna. Ponieważ populacja Gazy i Zachodniego Brzegu należy do najmłodszych na świecie, ta nowa kohorta będzie mieć przeogromny wpływ na dalszy przebieg walki wyzwoleńczej. Dyskusje, które się toczą w grupach młodych Palestyńczyków, wskazują, że są oni zainteresowani ustanowieniem naprawdę demokratycznej organizacji – albo odnową Organizacji Wyzwolenia Palestyny, albo założeniem czegoś zupełnie nowego – którą kierować będzie wizja emancypacji antytetyczna wobec prowadzonej przez Autonomię Palestyńską kampanii o uznanie jej jako państwa. Wydają się oni być zwolennikami rozwiązania jednopaństwowego zamiast zdyskredytowanego modelu dwóch państw.
Czy będą w stanie wyjść ze skuteczną odpowiedzią na schyłek syjonizmu? Trudno na takie pytanie odpowiedzieć. W ślad za upadkiem projektu państwowego nie zawsze podąża jaśniejsza alternatywa. Gdzie indziej na Bliskim Wschodzie – w Syrii, Jemenie i Libii – widzieliśmy jak krwawe i przewlekłe mogą być konsekwencje. W tym wypadku będzie chodziło o dekolonizację, a minione stulecie pokazało, iż rzeczywistości postkolonialne nie zawsze poprawiają kondycję kolonialną. Tylko podmiotowość Palestyńczyków może poprowadzić w dobrym kierunku. Wierzę, że wcześniej czy później wybuchowe połączenie tych wszystkich trendów poskutkuje zniszczeniem projektu syjonistycznego w Palestynie. Musimy mieć nadzieję, że kiedy to się stanie, będzie tam ruch narodowowyzwoleńczy na tyle odporny i silny, że wypełni próżnię.
Przez ponad 56 lat tzw. proces pokojowy – proces, który prowadził donikąd – był tak naprawdę serią amerykańsko-izraelskich inicjatyw, na które Palestyńczykom kazano odpowiadać. Dziś taki „pokój” trzeba zastąpić dekolonizacją, a Palestyńczycy muszą być w stanie wyrażać własną wizję przyszłości dla regionu; to Izrael powinien na nią odpowiadać. Byłby to pierwszy raz – od przynajmniej kilku dekad – kiedy palestyński ruch przejąłby pierwszeństwo w rysowaniu propozycji postkolonialnej i niesyjonistycznej Palestyny (czy jakkolwiek ten nowy byt będzie nazwany). Robiąc to, będzie może spoglądał ku Europie (szwajcarskim kantonom albo modelowi belgijskiemu), a może ku starym strukturom wschodniego regionu Morza Śródziemnego, gdzie zsekularyzowane grupy religijne zlały się stopniowo w grupy etniczno-kulturowe zamieszkujące, jedne obok drugich, to samo terytorium.
Czy to się komuś podoba, czy nie, upadek syjonizmu rysuje się na horyzoncie. Ta możliwość powinna ożywiać konwersacje na temat długoterminowej przyszłości regionu. Wejdzie ona na porządek debaty, gdy tylko ludzie zorientują się, że ciągnące się przez stulecie, pod egidą Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, wysiłki, by na arabskim terytorium siłą ustanowić żydowskie państwo, dobiegają kresu. Odniosły one wystarczający sukces, by stworzyć wielomilionowe społeczeństwo osadników, wielu z nich dziś już w drugim lub trzecim pokoleniu. Ale ich obecność nadal uzależniona jest, niczym wówczas, kiedy dopiero przybyli, od ich zdolności narzucania swojej woli przemocą – milionom miejscowych, którzy nigdy nie poddali swoich zmagań o samostanowienie i wolność we własnej ojczyźnie. W dekadach, które nadejdą, osadnicy będą musieli pożegnać się ze swoim dotychczasowym podejściem i wykazać dobrą wolę życia jak równi z równymi w wyzwolonej i zdekolonizowanej Palestynie.
tłum. Jarosław Pietrzak
Ilan Pappé - izraelski i aktywista społeczny. Aktualnie profesor uniwersytetu Exeter w Wielkiej Brytanii. Należy do tzw. "nowych historyków", którzy od lat 80-tych XX wieku rewidują najnowszą historię Izraela, w szczególności wydarzeń z 1948 roku, powiązanych z losami ludności palestyńskiej zamieszkującej tereny objęte przez nowo powstałe państwo Izrael.
Tłumaczenie tekstu pochodzi z portalu VivaPalestyna.pl Ukazał się w oryginale na łamach „Sidecar”, internetowego „suplementu” do pisma „New Left Review”, 21 czerwca 2024 r.