W 35 lat po okryciu się nieblaknącą sławą heroldów wolności na ulicach Karlovych Varów, biało-czerwona husaria z wdziękiem i poczuciem historycznej rangi swoich działań przystąpiła do kolejnej operacji udzielania internacjonalistycznej pomocy narodowi, który jego nierozsądni przywódcy wtrącili w otchłań przemocy, niepotrzebnych wątpliwości i pytań o zasadność reguły dominacji światowych imperiów nad losami społeczeństw. W owym dziele uświadamiania Irakijczykom rzeczywistej treści spiżowych praw historycznej konieczności wspierać będzie Polaków ich odwieczny sojusznik - dumnie dzierżący w dłoni sztandar swego niezłomnego oręża żołnierz ukraiński. Tym samym, umiłowany sercom wszystkich mieszkańców Karpat i niedwuznacznie kojarzący się z miłością, pokojem i braterstwem żółtawy trójząb wesprze w dziele umacniania własnej wiarygodności okryty chwałą walki za waszą i naszą wolność sztandar z pokojowo łypiącym okiem białym orłem.
Być może swego czasu, w czasach bolszewickiej zarazy, jagiellońskie sny o słowiańskiej unii od morza do morza nie odpowiadały siermiężnemu wymiarowi polityki prowadzonej pod dyktando azjatyckich hord kremlowskich - dzisiaj jednak, pod światłym przewodnictwem Aleksandra Kwaśniewskiego i Leonida Kuczmy, ukochanych synów ziemi polsko-ukraińskiej zdeterminowanych od dawna w dziele niesienia w świat dobrej demokratycznej nowiny, ziszczają się projekty zaprowadzenia naszych chorągwi nie tylko nad Morze Czarne, ale również nad Zatokę Perską. O takim wymiarze potęgi Rzeczypospolitej nawet nasi pradziadowie nie odważyli się nigdy marzyć.
Oczywiście, zawsze znajdą się tacy, którzy w swoim ograniczonym przez ideologiczne opary heglowskiego jadu horyzoncie myślowym dostrzegać będą w naszych działaniach objaw patologicznej uległości wobec dominującej potęgi, która w swym maskowanym cynizmem tchórzostwie wykorzystuje polską głupotę i naiwność do obrony własnych, rzekomo czysto ekonomicznych interesów. Są to jednak ci sami, którzy wiele lat temu podnosili wątpliwości, co do sensowności decyzji naszego wielkiego bohatera spod Monte Cassino, iżby poprowadzić polskich żołnierzy do rodzinnego kraju drogą najkrótszą, która jak wiadomo, zawsze wiodła przez irackie pola naftowe i pustynie Egiptu.
Nasz naród jednak, jak lawa, nigdy nie oprze się opętańczym podszeptom skarlałego ducha, który nie potrafi dostrzec dziejowego znaczenia decyzji podejmowanych przez tych, których historia postawiła na czele pochodu polskiej misji cywilizacyjnej. Nie bowiem kupiecka logika budowy dróg i zakładów przemysłowych jest nam najbliższa, jeno głębokie przekonanie o tym, że to właśnie polski żołnierz, duchowo wspierany przez swego umundurowanego jak na krzyżowca przystało pasterza potrafi ukazać światu prawdziwą treść hasła o polskim przywiązaniu do najwyższych, niepodważalnych wartości. I niech jedno zostanie powiedziane jasno - w naszej walce nie przestraszymy się żadnych masońskich w swoim rodowodzie pogróżek i ostrzeżeń odwołujących się do rzekomo uniwersalnych wartości, na których straży miałyby stać prawa organizujące międzynarodowe współżycie. Oszukańcze apostrofy do światowego ładu piszą bowiem tylko ci, którym słabość odbiera twórczą moc podejmowania decyzji stanowczych, choć być może twardych. Wiele razy w historii okazywało się bowiem, że tylko ten ma rację, za którym stoją zwarte kohorty gotowych na wszystko bohaterów. W takiej perspektywie ujawnia się też globalny wymiar naszych działań, wobec których wszelkie historyczne paralele ukazują swoje dziejowe ograniczanie. Nie zamierzamy już przechodzić ani Wisły, ani Warty, ani nawet Rubikonu. Jeśli sytuacja tego dziś wymaga, jesteśmy w każdej chwili gotowi przekroczyć jednym skokiem zarówno Tygrys, jak i Eufrat. A jak będzie trzeba, to i do Ziemi Świętej dojdziemy.
Należy przy tym podkreślić, że nasze motywacje nie mają nic wspólnego z jakimkolwiek, obcym nam rasowo dążeniem do korzyści materialnych. Polak zawsze brzydził się kalkulowania bieżących strat i zysków rodem z buchalteryjnej umysłowości. W ostatecznym rozrachunku nie liczą się wszak ani cierpienia i śmierć jednostek, ani nierozumny płacz zawodzących kobiet. Nasze niezłomne przekonanie o konieczności niesienia wolności nawet tym, którzy jej nie rozumieją wynikają bowiem z jednej strony z racji ponadhistorycznych, z drugiej zaś - z tkwiących poza horyzontem zwykłego ludzkiego pojmowania pokładów mądrości dostępnej tylko tym, którzy wiedzą, co naprawdę jest najważniejsze. Ileż to już razy w polskiej historii wytykano nam nierozum, szaleństwo, a nawet, samobójczą chęć podejmowania wysiłków przekraczających granice ludzkich możliwości.
Za każdym wszakże razem, wielcy bohaterowie nadwiślańskiej epopei udowadniali wszystkim ludziom małego ducha, że o rzeczywistej wartości czynu decydują nie jego zewnętrzne pozory dostępne nawet umysłom sklepikarzy, lecz wyłącznie aksjologiczne ramy wyznaczane przez to, co dla większości jest zakryte. Do Panteonu droga wiedzie wszak szlakiem usłanym upokorzeniami, niegodnymi pomówieniami i narzekaniami wywiedzionymi wprost ze sztambuchów niezbyt lotnych pensjonarek. Tym ostatnim, które już dziś gotowe są opłakiwać naszą rzekomo niepotrzebną ofiarę można jednak na pocieszenie zaproponować słynną mądrość wielkiego syna ziemi amerykańskiej, którego sława opromienia dziś swym blaskiem nieprzeliczone legiony naszego największego sojusznika. Generał George Patton, który swego czasu sugerował swoim przełożonym zaatakowanie wojsk radzieckich tuż po kapitulacji Niemiec hitlerowskich, a który dziś słusznie uznawany jest za jednego z ojców amerykańskiej myśli wojskowej zwykł przekazywać swoim żołnierzom myśl, którą niewątpliwie, mam nadzieję, podzielili się z naszymi wojakami na ziemi irackiej minister Jerzy Szmajdziński i biskup Sławoj Leszek Głódź: „Celem żołnierza nie jest zginąć za swój kraj, ale sprawić, żeby ten drugi, biedny skurwysyn zginął za swój”.
Tomasz Rafał Wiśniewski
Artykuł pochodzi z Nowego Tygodnika Popularnego