Krakowski: Zimowe porządki

[2004-12-17 11:45:40]

Kwestia bezdomności pojawia się w komunikatach medialnych niemal wyłącznie na początku zbliżających się zimowych mrozów. Jednocześnie nietrudno zauważyć, że chociaż ludzi bez dachu nad głową nieustannie przybywa, to ich los w coraz mniejszym stopniu zaprząta myśli gazetowych i telewizyjnych ekspertów. Kilka lat temu, kiedy w czasie zimy zamarzło na ulicach około 200 osób, dziennik ogólnopolski alarmujący o tym na pierwszych stronach, oskarżany był o tani populizm i demagogię. Reszta pism określała te ponure wypadki jako śmierć na własne życzenie. Bo czyż zamarznięcie nie stanowi winy samych poszkodowanych, którzy pijąc alkohol i zasypiając na śniegu, mogą się przecież spodziewać przykrych konsekwencji swojego nieodpowiedzialnego zachowania? – pytali rezolutni dziennikarze. Ów cynizm bynajmniej nie uległ stępieniu z czasem. Wręcz przeciwnie, stał się on powszechnym i uznanym elementem życia społecznego. Coroczne doniesienia o ilości ludzi umierających z powodu wychłodzenia organizmu spychane są na coraz dalsze strony w gazetach, a sposób pisania o nich wskazuje na to, że zimowe żniwo śmierci zyskało status zjawisk tak naturalnych jak spadający śnieg w grudniu i kwitnące jabłonie na wiosnę.

Właśnie analizie sprawy bezdomności poświęcił swoją książkę „Rozbitkowie. Rzecz o paryskich kloszardach” Patrick Declerck (MUZA 2004). Ów urodzony w Brukseli psychiatra spędził piętnaście lat pomagając ludziom żyjącym w nieludzkich warunkach, w zakamarkach zachodnich metropolii. Uczestniczył on w kilku tysiącach konsultacji, zakładał brudne ubrania, aby poznać bezpośrednio życie na ulicy, którego główną cechą jest stan nieustannego zagrożenia, poniżenia i represji. Jego doświadczenia są zaprzeczeniem tezy o wolności, jakiej zdaniem romantycznych libertarian doświadczają kloszardzi. Ich życie ma bowiem niewiele wspólnego z poetycką wizją wagabundy spędzającego czas na nieustannych podróżach. W istocie jest ono permanentnym koszmarem, który przeżyć można często jedynie za cenę wpadnięcia w nałóg alkoholu lub narkotyków.

Według Declercka, stosunek do bezdomnych cechowała dotychczas w Europie swoista dwuznaczność. Z jednej strony ich istnienie wywoływało poczucie winy, a z drugiej uznawano, że najlepsza metoda na oczyszczenie ulic i własnego sumienia to pozbycie się z miejsc publicznych niewygodnych mieszkańców, stanowiących efekt uboczny nabierającej tempa XIX wiecznej maszyny kapitalizmu. Szczególnie wyraźnie widać to było w Anglii, gdzie wysyłano ich przymusowo do tak zwanych Work Houses, określonych przez Karola Marksa jako „istne zakłady karne dla nędzy”. Od 1887 roku instytucje te działały także we Francji, gdzie nazywano je schroniskami i ośrodkami opieki szpitalnej dla nędzarzy. W rzeczywistości były to więzienia dla osób skazanych za włóczęgostwo lub żebractwo, gdzie wymagano od pensjonariuszy tygodniowo 45 godzin ciężkich robót, mających na celu ich moralną odbudowę. W ten, jakże współczesny sposób, zmierzano do zorganizowania społeczeństwa, którego naczelną zasadę stanowiłby porządek, polegający na produkowaniu nędzy i wynikających z niej przestępstw, a następnie na tworzeniu bezlitosnego systemu karania i upiornej „naprawy”.

Tradycja angielskich Work Houses przetrwała do dzisiaj. Amerykański system penitencjarny to kopia angielskich domów pracy z XIX w. W ramach akcji o jednoznacznie brzmiących nazwach w rodzaju „Zero tolerancji” zamyka się do więzień ogromne ilości ludzi, przeważnie o innym niż biały kolorze skóry. Największe na świecie przedsiębiorstwo więzienne, czyli oparty na prywatnych zakładach penitencjarnych system więzienny w USA, gromadzi jednocześnie największą liczbę skazanych. Wśród nich znajdują się często kloszardzi i psychicznie chorzy. Jedną z metod ich swoiście pojmowanej resocjalizacji” stanowi praca, do której bywa, że są prowadzeni skuci w łańcuchy.

Okazuje się, że nędza, w którą wpychają ludzi zmienne koniunktury na rynku, jest niewystarczającą karą dla osób urodzonych z dala od luksusowych dzielnic i wymaga dodatkowych mechanizmów korekcyjnych. Mają one polegać zarówno na karaniu i odizolowywaniu, jak i odnowie rzekomo wykrzywionego szkieletu moralnego. Zgodnie z triumfującą teorią liberalną uległ on wypaczeniu na skutek błędnych działań samej jednostki. Oficjalna ideologia sugeruje, że każdy ma możliwość wybrać dla siebie takie życie, jakie tylko chce, o ile tylko ciężko pracuje. Do grona osób pracowitych zalicza się wedle tej klasyfikacji przedsiębiorczych yuppies, menadżerów, dyrektorów, właścicieli małych i średnich firm, ale rzadko kiedy kasjerki w supermarkecie i robotników na budowach, czyli ludzi nie mieszczących się w klasie średniej lub wyższej. Jednak to oni, bez względu na ilość ponoszonych trudów, pierwsi odczuwają wszelkie kryzysy i tracąc pracę, zaczynają zalegać z czynszem. Eksmisja w żadnej mierze nie stanowi efektu ich nagannego postępowania.

Pomimo to, wciąż wmawia się ludziom opinię, jakoby bezdomność stanowiła wybór pojedynczych osób. Brzmi to szczególnie absurdalnie w kraju, gdzie jeszcze dwie dekady temu nie występował w zasadzie problem bezdomności. Transformacja dokonała w tej dziedzinie niewiarygodnego spustoszenia: przez ostatnich piętnaście lat pojawiło się około 100 tysięcy kloszardów. Liczba ta jest nieprecyzyjna, ponieważ nikt nie przeprowadził dokładnych badań nad ich ilością. Niektóre dane mówią nawet o 300 tysiącach, podczas gdy najskromniejsze szacunki wynoszą 30 tysięcy. Tak czy owak, ich obecność przestała być czymś szokującym. Bezdomności nie traktuje się jako skandalu kwestionującego istniejący porządek społeczny, ale raczej jako naturalną selekcję.

Oficjalna lewica na początku transformacji co jakiś czas podnosiła problem bezdomności jako najbardziej jawnego przejawu rynkowego zła. Dziś to się zmieniło; politycy zaakceptowali zjawisko kloszardyzacji całych grup społecznych w tym samym stopniu, co rzekomo nieunikniony wyzysk w zakładach pracy. Przy takiej postawie los bezdomnych spoczął w całości w rękach kościoła katolickiego, rozwiązującego problemy społeczne przy pomocy modlitwy oraz równie skutecznych akcji charytatywnych. Niedawno wzbudzili oni także zainteresowanie partii prawicowych, głównie PiS. Lech Kaczyński wypowiedział im bezwzględną wojnę mającą na celu „oczyścić” z nich miejsca publiczne, takie jak dworce i przystanki. Pomimo skrajnego okrucieństwa tej akcji, dziennikarze nie zareagowali na nią tak częstym u nich moralnym oburzeniem, ani nawet zwyczajową obojętnością względem ludzkich tragedii, lecz… entuzjazmem. W ich wypowiedziach najczęściej przewijało się „zdroworozsądkowe” stwierdzenie, że jeżeli jest problem, trzeba go rozwiązać, w tym wypadku – „sprzątając miasto”…

Zarządzone przez prezydenta Warszawy wielkie oczyszczanie zaczęło się od Dworca Centralnego. Jako że zbliżają się mrozy, zakaz wstępu dla osób nie spełniających standardów estetycznych Lecha Kaczyńskiego (za to niezbędnych w jego wizji porządku ekonomicznego) stanowi w praktyce realizację darwinowskiej teorii o przetrwaniu najsilniejszych osobników. Oficjalnie wszakże podawane są nieco inne powody. Jak argumentuje jego pomocnik, Lucjan Bełza, szef biura bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego, „W Warszawie musi być bezpieczniej. Jeśli mieszkańcy i turyści nie będą narażeni na zaczepki ze strony takich ludzi, sytuacja ulegnie poprawie”. Jak wynika z tego stwierdzenia, kloszardzi oraz ludzie zagrożeni bezdomnością nie zaliczają się do nobliwej grupy mieszkańców stolicy.

Strategia bezlitosnej nagonki znajduje uzasadnienie w psychologii. Mało kto bowiem bezpośrednio zetknął się z przedsiębiorcą dokonującym milionowych przekrętów, za to niemal każdemu zdarzyło się jechać kiedyś autobusem z wydzielającym nader przykry zapach kloszardem. Tak nieprzyjemną postać łatwo jest oskarżyć także o sianie terroru, co mocno przemawia do ludzi, mogących wreszcie przypisać komuś bezbronnemu winę za swoje nieszczęścia. Nie ma w tym nic nowego. Autorytarna władza zazwyczaj opiera swój program polityczny na metodzie wyszukiwania kozła ofiarnego i przedstawiania go jako winowajcę problemów społecznych. Mogą to być tradycyjnie Żydzi albo komuniści, ale równie dobrze pasować będą Arabowie, homoseksualiści czy prostytutki. Każdą wyraźnie odrębną grupę mniejszościową da się zdemonizować i wykreować na wroga, po czym oskarżyć w imieniu „prawdziwej moralności” o działalność antyspołeczną. Wie o tym bardzo dobrze Kaczyński, który zanim wpadł na pomysł eksterminacji kloszardów, w imieniu cnoty i porządku przeprowadził nagonkę na pracowniczki agencji towarzyskich, a także nie zezwolił na paradę gejów i lesbijek, argumentując, że mogłaby ona… sprowokować agresywne zachowania!

We wszystkich tych działaniach widać jedną i tę samą manipulację, polegającą na przedstawianiu strony szykanowanej i prześladowanej jako winnej prowokowania przemocy. Ludzie lewicy zawsze i wszędzie powinni zwalczać ten groźny i szkodliwy sposób myślenia. Jest on im obcy z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, represjonowanie grup, zwłaszcza skrajnie pokrzywdzonych, jak bezdomni, stoi w najwyższej sprzeczności z wyznawanym przez nich egalitaryzmem. Lewica nie poprzestaje jednak na walce z dyskryminacją i obronie pokrzywdzonych. Jej sprzeciw wobec autorytarnej polityki przedstawiającej ofiary jako winowajców wynika także z wiedzy, kto tak naprawdę jest odpowiedzialny za opłakaną sytuację sfrustrowanych ludzi, podatnych na prawicową retorykę. I tutaj się koło zamyka, bowiem główne zagrożenie dla ich bezpieczeństwa stanowią w rzeczywistości politycy w rodzaju prezydenta Warszawy i jego neoliberalnych kolegów, których oparte na krzywdzie i wykluczeniu działania skutkują powstaniem masowej nędzy i bezdomności.

Marek Krakowski


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku