K. Szumlewicz: Chleb i róże

[2005-03-06 21:23:00]

Nikt, kto przygląda się współczesnej Polsce z choćby minimalną dawką wrażliwości i daru obserwacji, nie zaprzeczy, że stała się ona przysłowiowym piekłem kobiet. Samo wymienienie plag, dręczących Polki zajęłoby kilka sążnistych akapitów. Kobiety cierpią tu między innymi z powodu bezrobocia, biedy, małych szans awansu, dyskryminacji na każdym szczeblu zawodowym i prywatnym, braku praw reprodukcyjnych, ograniczeń wolności seksualnej, niskiej pozycji w rodzinie, podwójnej moralności, zaskorupiałej patriarchalnej tradycji i sprowadzenia do roli obiektu seksualnego przez nowoczesny przemysł kulturalny.

W związku z tak wielkim nagromadzeniem problemów pojawia się kwestia, z czym walczyć najpierw; które przejawy dyskryminacji uznać za ważniejsze, a które za mniej ważne. Wiąże się z tym jeszcze jedno, niezwykle istotne pytanie: jak o tym wszystkim mówić, by wyrwać kobiety ze stanu przygnębienia i zachęcić je do koniecznej walki o swoje prawa?

Tak jak i w innych kwestiach dotyczących szeroko pojętej emancypacji, dyskurs na temat praw kobiet uwikłany jest w kontekst stosunku do PRL. Mówiąc skrótowo, były wówczas realizowane prawa socjalne kobiet, zaniedbano jednak całkowicie walki z patriarchalnymi strukturami postrzegania świata. Dozwolona była aborcja i rozwody, umożliwiono ogromny awans społeczny i zawodowy kobiet, a państwo zajęło się dziećmi, o czym dziś można już tylko marzyć. Jednocześnie wszakże pozostawiono patriarchalną rodzinę właściwie nietkniętą, rozkład domowych zajęć pozostał konserwatywny, o czym najlepiej świadczą książki kucharskie z całego okresu trwania PRL. Autorzy zwracają się w nich wyłącznie do czytelniczki, nie do czytelnika, zaś obrazki niedwuznacznie sugerują, że - nawet w okresach najwyższego wskaźnika zatrudnienia kobiet! – gospodyni czeka na partnera z obiadem w domu, co oznacza, że sama nie może pracować zawodowo.

Podobnie wyglądała sprawa, jeśli chodzi o resztę obowiązków domowych. Dzieci, gdy nie zajmowały się nimi instytucje państwowe, przypisane były do matek, na których głowach spoczywały także wszystkie inne domowe czynności.Najdobitniej świadczy o tym fragment kroniki filmowej ze złotych lat Gierkowskiego dobrobytu, gdzie przedszkolak mówi, iż z okazji święta kobiet jego tata pomógł mamie w prasowaniu i gotowaniu!

Organizacje feministyczne, jakie rozwinęły się po 1989 roku, poza jednoznacznie polityczną sprawą aborcji, która z konieczności musiała być wówczas poruszana, zwróciły szczególną uwagę na te subtelne, rzekomo apolityczne przejawy dyskryminacji kobiet. Upomniały się o równy podział obowiązków domowych i o wyzwolenie kobiety ze stetryczałego schematu matki Polki. Nie poprzestały jednak na tym. Zajęły się kwestiami kobiecej seksualności (także – homoseksualności) i uzyskały na tym polu bardzo wiele, zwłaszcza, że obiektywnie pomogły w tym radykalne zmiany obyczajowe, jakie dokonywały się i wciąż dokonują w zachodniej Europie.

Skupiając się – właściwie po raz pierwszy w historii Polski – na tych jakże ważnych sprawach, ruchy feministyczne, zwłaszcza te związane ze środowiskiem akademickim i mające ułatwiony dostęp do mediów, dziwnie traciły siłę przebicia, jeśli chodzi o kwestie socjalne. Właśnie w tym czasie zaś odbierane były kobietom bezpłatne żłobki, świetlice i przedszkola. Likwidowano przywileje socjalne, a poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego pryskało jak bańka mydlana.

Owo nabranie przez dużą część feministek wody w usta wynikało z szeregu czynników. Jako pierwszy należy wymienić względy strategiczne. By dostać się do mediów, trzeba było wówczas dokonać rytualnego potępienia poprzedniego ustroju i pochwalić transformację. Jednak ograniczać założenia ruchu, a dokładnie jego części najbardziej rozkochanej w „Gazecie Wyborczej”, wyłącznie do tego typu czynników byłoby rażącym przykładem redukcjonizmu. Nie ma wątpliwości, że do obecnego wizerunku polskiego feminizmu przyczyniły się w największym stopniu liberalne i kulturalistyczne postawy przedstawicielek tej grupy.

Pisząc o liberalizmie, nie mam na myśli jego wersji neoliberalnej. Mało która liberalna feministka jest zwolenniczką rozbuchanej władzy wielkich korporacji czy podatku liniowego. Duża jednak ich część uważa te sprawy za niezwiązane z prawami kobiet, co na osobach lewicowych musi robić wrażenie drastycznej pomyłki. Kulturalizm z kolei polega na tym, by opresję kobiet redukować do sfery języka, obyczajów oraz wizerunków przekazywanych przez tradycję i pop kulturę. Błąd ten popełniają zwykle zwolenniczki kulturowego feminizmu, którego cel stanowi stworzenie przekonujących kontr-wizerunków i alternatywnych sposobów nazywania (tak zwana „polityczna poprawność”). Nie ma wątpliwości, że jest to słuszne i niezbędne, ale nie powinno zastępować (i w pewnych odmianach feminizmu kulturowego wcale nie zastępuje) daleko idących zmian w ekonomicznej strukturze społeczeństwa.

Wszystko to sprawiło, że polski feminizm głównego nurtu zaczął być postrzegany – mimo wszystkich wymienionych ograniczeń, niesłusznie, tym bardziej, że dotyczą one relatywnie wąskiej grupy - jako fanaberia zamożnych, wykształconych kobiet z wyższej klasy średniej. Trudno z lewicowej pozycji nie potępiać lekceważenia okazywanego takim sprawom jak bieda kobiet, nie należy jednak łączyć owego uzasadnionego oburzenia z totalnym odrzuceniem liberalnego i kulturowego feminizmu. Liberalne prawa są kobietom potrzebne, choć niewystarczające; kulturowe zmiany przydałyby się nie tylko wykładowczyniom uniwersyteckim, ale może przede wszystkim masom ubogich dziewcząt, usiłujących osiągnąć życiowa realizację w obrębie kultury jawnie faworyzującej mężczyzn. Walka o te cele powinna towarzyszyć walce o prawa ekonomiczne, socjalne i reprodukcyjne, a nie zostać przez nią całkowicie zastąpiona, jak chcieliby niektórzy przedstawiciele lewicy, którzy pod wpływem dominującego języka mediów nawet elementarne prawo do aborcji zaczęli nazywać „problemem zastępczym”. Innym błędem, wynikającym z prawicowej hegemonii tak wśród lewicowców, jak wśród feministek, jest traktowanie spraw ekonomicznych i tak zwanych „obyczajowych” jako tylko luźno ze sobą powiązanych.

Tymczasem mają one bardzo wiele wspólnego, z czego doskonale zdają sobie sprawę neoliberałowie. Wiedzą oni, że jeśli zlikwiduje się wszelkie opiekuńcze funkcje państwa, co postulują i realizują, to ktoś musi je przejąć. Tym kimś okazują się dotychczasowi odbiorcy tej pomocy i ich bliscy. By się nie buntowali przeciwko ewidentnej krzywdzie, podsuwa im się ideologię rodziny jako najlepszego, naturalnego miejsca realizowania owych funkcji, od których państwo - jako twór nie dość subtelny i niedostatecznie uświęcony przez religię – powinno trzymać się z dala. Wszelkie obowiązki względem słabszych spadają tym samym na członków rodzin, a przede wszystkim – na ich członkinie, bowiem to kobiety od wieków wykonywały żmudne, czasochłonne i nieopłacane prace związane z opieką nad dziećmi, chorymi i starszymi. Jak widać, feudalna ideologia polskiego kościoła sprawnie wspiera nowoczesny neoliberalizm w dekonstrukcji państwa opiekuńczego i polityki społecznej odpowiedzialności.

Pozornie wizji potulnej matki sprzeciwia się wizerunek przedsiębiorczej i bezwzględnej businnesswoman. Tyle tylko, że zawarta w nim obietnica kobiecej mocy i niezależności jest kłamliwa, bowiem opiera się na indywidualnym uprzywilejowaniu w ramach porządku odbierającego większości kobiet siły.

Powszechna emancypacja kobiet jest możliwa jedynie pod warunkiem istnienia przynajmniej elementów profeministycznie nastawionego socjalizmu, co dobitnie pokazuje przykład Szwecji, gdzie najwyższa na świecie pozycja kobiet jest ściśle związana z opiekuńczą polityką państwa. Nie chodzi jednak o socjalizm wprowadzany ponad głowami kobiet lub ograniczający się do nawet najdalej idących przemian ekonomicznych. Nikt za kobiety nie dokona naszej emancypacji i dlatego tak potrzebny jest feminizm, obejmujący swoją krytyką i praktyką transformacyjną całość stosunków społecznych.

Katarzyna Szumlewicz


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku