Foltyn: Podatki nie szkodzą gospodarce

[2005-03-18 03:29:58]

Wbrew mitowi rozpowszechnianemu przez liberałów, podatki – szczególnie dla dużych, bogatych firm – nie szkodzą gospodarce. Wręcz przeciwnie: w dłuższej perspektywie niskie podatki (a także niskie płace i świadczenia socjalne) prowadzą do spowolnienia rozwoju gospodarczego, ściśle związanego z kondycją społeczeństwa.

W niemal wszystkich publikacjach o tematyce gospodarczej w Polsce obowiązuje liberalna doktryna, która za jeden z filarów uznaje, że zmniejszanie podatków sprzyja wzrostowi gospodarczemu, a ich zwiększanie powoduje spadek tempa rozwoju. Czy naprawdę tak już jest, że powyższa zasada jest ekonomicznym aksjomatem, pozostającym poza dyskusją? Że nie pozostaje nic innego niż poddać się mu i obniżać podatki, bo jest to warunek konieczny wzrostu gospodarczego, w ślad za którym, zgodnie z kolejnym liberalnym dogmatem, ma nastąpić wzrost zatrudnienia i poziomu życia społeczeństwa? Znamienne, że żaden z liberałów nigdy nie uzasadnił ekonomicznymi teoriami, dlaczego tak ma być. Tymczasem hasło „trzeba obniżać podatki, bo to najlepsze dla polskiej gospodarki” jest powtarzane w niemal każdej publikacji czy wypowiedzi liberałów, jak swoista mantra. Hasło to zastępuje u liberałów wszelkie programy społeczno-gospodarcze: obniżmy podatki, a gospodarka będzie się szybko rozwijać, ludzie dostaną pracę, wszyscy będą żyć w dostatku, a pomoc państwa nikomu nie będzie potrzebna. Niestety dla liberałów, na szczęście dla lewicy, jest to tylko mit. Prawda ekonomiczna bowiem jest taka, że....

Wysokość podatków nie wpływa na poziom wzrostu gospodarczego!

Na poparcie tej tezy jest wiele dowodów teoretycznych oraz praktycznych w postaci statystyk różnych gospodarek. Jeśli chodzi o teorię, to podatki są niczym innym jak dodatkowym strumieniem środków pieniężnych, który modyfikuje obieg pieniądza w gospodarce. Łatwo to zobrazować na przykładzie „statystycznego podatnika”. Jeśli podatnik zapłaci w formie podatków określoną część swoich dochodów, oznacza to wprawdzie, że on sam będzie miał dokładnie o tyle mniej środków na zakupy produktów czy usług oraz na oszczędności/inwestycje, jednakże z pieniędzmi jest jak z materią w naturze: pieniądze w gospodarce nie giną, zmieniają tylko właściciela. Tak więc pieniądze zapłacone w formie podatków trafią po prostu do innych podatników w postaci różnych świadczeń i usług publicznych, a część także do urzędników w formie ich wynagrodzeń. W sumie cała kwota podatków powiększy czyjeś dochody, dzięki czemu beneficjenci wydatków budżetowych będą mogli wydać więcej. Oznacza to wszystko, że z punktu widzenia obiegu gospodarczego, podatki mają neutralne znaczenie! Nie zwiększają ani nie zmniejszają dochodów ludności jako całości, zmieniają tylko sposób krążenia w gospodarce!

Z kolei jeśli chodzi o statystyczne obserwacje konkretnych gospodarek, wynika z nich niezbicie, że nie można zauważyć w dłuższej perspektywie żadnej korelacji między wysokością podatków a poziomem wzrostu gospodarczego. Celowo użyłem określenia „w dłuższej perspektywie”, gdyż takie obserwacje należy prowadzić w dłuższym czasie, żeby uniknąć przypadkowych zbiegów okoliczności (np. liberałowie w Polsce uważają, że wzrost dochodów z podatku CIT od firm wziął się z obniżki stawki podatkowej, tymczasem jest to obserwowany w wielu gospodarkach efekt wzrostu dochodów firm i podatków w wyniku wzrostu gospodarczego). Znajdziemy wiele przykładów państw o wysokich podatkach i z wysokim wzrostem gospodarczym, jak i państwa o niższych podatkach i niskim wzroście gospodarczym, a także na odwrót. Nawet w Polsce w latach 1993-1996 podatki dla firm były wyższe niż obecnie (CIT wynosił 40%), rynek zbytu w Europie nie był otwarty jak teraz (obowiązywały kontyngenty), a mimo to notowano wyższy wzrost gospodarczy, niższe bezrobocie i wyższe inwestycje. Po prostu inaczej być nie może, bo ekonomia to nie ideologia, lecz rachunki. Sam wzrost gospodarczy natomiast zależy głównie od stóp procentowych, kursu walutowego, zewnętrznego otoczenia rynkowego (np. wzrost/spadek popytu na zagranicznych rynkach zbytu), cykli gospodarczych, oraz wielu innych czynników, tak trudnych do zmierzenia i określenia, że ciągle ta dziedzina nauki jest w trakcie opracowywania (np. istotne znaczenie odgrywa psychika ludzka, nastroje przedsiębiorców i konsumentów).
Z powyższego rozważania nasuwa się taki oto wniosek, że....

Wysokość podatków jest sprawą wyłącznie polityki społecznej.

Skoro wysokość podatków nie wpływa na wzrost gospodarczy, nie jest uprawnione twierdzenie, że dla wzrostu gospodarczego należy je obniżać. Ale z tego wynika także inny wniosek, jakże ważny dla lewicy: podwyżka podatków czy choćby ich nieobniżanie, nie jest szkodliwe dla gospodarki, jak straszą liberałowie. Podatki są wyłącznie kwestią polityki społecznej. Decydują nie o wzroście gospodarczym, ale o rozkładzie dochodów, w tym skrajnych zjawisk jak bogactwo i bieda. Przecież nawet w USA, uważane za wzorzec liberalizmu, obowiązuje podatek dla firm w wysokości 39%, a gospodarka ostatnio rozwija się szybko. Liberałowie głosząc i wprowadzając obniżki podatków bogatym firmom i przedsiębiorcom zamiast zasłaniać się potrzebami gospodarki powinni uczciwie powiedzieć, że chcą jeszcze bardziej wzbogacić bogatych za cenę zwiększenia obszarów biedy. W Danii, kraju słynącym z wysokich podatków, długofalowy wzrost gospodarczy jest wyższy, a bezrobocie niższe od średniej europejskiej. Pozazdrościć możemy Danii, Szwecji, Finlandii inwestycji, także zagranicznych (w tym np. amerykańskich) w nowoczesne technologie. Można więc zauważyć wręcz przeciwne zjawisko – to właśnie kraje o wyższych podatkach mają lepiej rozwijające się gospodarki.

Negatywne skutki niskich podatków

Na wstępie jedna ważna uwaga: w Polsce ostatnio dokonuje się obniżek podatków tylko dla przedsiębiorców, a na dodatek faktycznie skorzystało z nich tylko 5% przedsiębiorców! Pozostałym przedsiębiorcom i podatnikom w różny sposób podwyższa się podatki i opłaty na rzecz państwa. Nie mam nic przeciwko obniżce podatków mało i średnio zarabiającym z obecnego wysokiego pułapu – o czym piszę dalej. Sprzeciwiam się natomiast konsekwentnemu w ostatnich latach obniżaniu podatków, szczególnie wielkim bogatym firmom.

Negatywne skutki niskich podatków najlepiej pokazać na przykładzie Polski, gdzie od roku 2004 obniżono podatki bogatym firmom. Zrobiono to na skutek silnego lobbingu organizacji przedsiębiorców. Obiecywano, że dzięki tej obniżce w firmach zostanie więcej pieniędzy z zysków, które będą one mogły przeznaczyć na inwestycje i tworzenie nowych miejsc pracy. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca – efekt obniżki podatków bogatym firmom był tylko taki, że znacznie wzrosły depozyty bankowe firm – większość tych dodatkowych pieniędzy z obniżki podatków zamiast na inwestycje trafiła na konta bankowe, gdzie zapewne zostaną potem wypłacone głównie zachodnim akcjonariuszom w postaci dywidend i wytransferowane za granicę. Niestety jak to w Polsce bywa – nikt nie rozlicza się ze swoich decyzji, a w normalnej demokracji wicepremier Hausner, który forsował obniżki podatków – powinien przyznać się do błędu i podać się do dymisji (na marginesie Hausner nie rozliczył się z efektów innych programów, np. „pierwsza praca”, że nie wspomnę o ciągłym, od początku swoich rządów, obiecywaniu, że już, już zacznie spadać bezrobocie – tymczasem bezrobocie za całych rządów Hausnera nie obniżyło się, mimo wysokiego wzrostu gospodarczego). Sprawa jest o tyle ważna, że za bezowocną obniżkę podatków bogatym firmom zapłaciło całe społeczeństwo – wprowadzono cięcia socjalne, w tym zamrożenie waloryzacji rent i emerytur. Gospodarka już zaczyna odczuwać cięcia socjalne – przyczyniają się one (obok niskiego tempa wzrostu płac) do zmniejszenia popytu wewnętrznego, co jest ważne dla... małych i średnich firm – uzależnionych od zasobności klientów na rynku wewnętrznym.

Cięcia socjalne, oraz wydatków na edukację i badania naukowe, co ma miejsce w Polsce – mają bardzo negatywne znaczenie dla przyszłego rozwoju gospodarczego Polski. Decydują bowiem o rozwoju społeczeństwa, a więc o jakości siły roboczej. Czy można liczyć na to, że społeczeństwo będzie stanowiło wykształconą siłę roboczą mogącą konkurować na globalnym rynku gospodarki opartej na wiedzy, jeśli 30% Polaków jest niedożywionych, 50% nie stać na wszystkie pomoce naukowe i podręczniki, a dobre państwowe uczelnie przyjmują tylko niewielką część kandydatów na studia (pozostałym zaś pozostaje studiowanie za grube pieniądze na prywatnych uczelniach, których jakość kształcenia jest taka, że absolwent może co najwyżej układać towary na półkach supermarketu)? Polska nie przyciągnie inwestorów niskimi podatkami, choćby z jednego powodu – inwestycja jest obliczana na długą perspektywę, a pierwsze zyski często pojawiają się dopiero po kilku latach. Jaki inwestor będzie więc kierował się obecnymi stawkami podatkowymi, skoro nie ma absolutnie żadnej pewności, że nie zostaną one podwyższone w kolejnych latach, zwłaszcza że średnia państw rozwiniętych jest dużo wyższa niż w Polsce? Za to dzięki wyższym podatkom można by poprawić poziom infrastruktury, szkolnictwa, badań naukowych czy sądownictwa. Dałoby to znacznie trwalsze i pewniejsze podstawy do przyciągnięcia inwestorów.

Polska dyskusja o podatkach („zakrzyczana” przez liberałów)

Tymczasem wbrew racjonalnej ekonomii, w Polsce obowiązuje narzucony bezpodstawnie przez liberałów imperatyw: obniżać podatki. Nie wiadomo, czemu miałby on służyć. W zasadzie w tej sprawie nie ma żadnej dyskusji w Polsce: politycy, lobbyści wielkich firm i media jednym chórem powtarzają mantrę: obniżać podatki (w domyśle: bogatym firmom). Tylko takie opinie są powtarzane w mediach – po prostu są wygłaszane jako prawda absolutna, nie podlegająca dyskusji. Kto uważa inaczej, ten jest populistą i szkodzi gospodarce. Jedyny argument, jaki słyszałem, to bogatym obniża się podatki po to, żeby mogli więcej odłożyć jako oszczędności, bo z nich potem finansowane są inwestycje na kredyt. To prawda. Ale zgodnie z tym, co pisałem wyżej, jeżeli bogaty zapłaci większy podatek, przez co będzie mógł mniej odłożyć w banku, to beneficjent tych podatków albo będzie mógł więcej odłożyć w banku, albo weźmie mniejszy kredyt, bo będzie miał większy dochód. Czy tylko bogaci mają prawo mieć oszczędności? Jeszcze jeden argument liberałów: wyższe podatki zniechęcają do aktywności. Ale przecież chodzi tu o podatek dochodowy, a więc płacony dopiero w momencie osiągania dochodu z danej działalności gospodarczej. Chyba tylko liberał może sobie wyobrazić sytuację, że przedsiębiorca rezygnuje z jakiejś zyskownej działalności, bo państwo każe mu zapłacić większą niż poprzednio część zysku do państwa. Obrazi się na państwo? Przecież i tak wciąż większość zysku zatrzymuje dla siebie. Co najwyżej, jeśli będzie niezadowolony z zysków, jakie zostają dla niego, rozwinie działalność albo założy kolejne przedsiębiorstwo. We wspomnianych USA podatek dochodowy dla firm wynosi 38%. Czy to oznacza że Microsoft czy Boeing zakończy wkrótce działalność, bo akcjonariusze tych firm nie mogą znieść, że muszą tak dużą część zysku płacić państwu? Kolejny argument liberałów: niższe podatki dla firm to większe inwestycje i nowe miejsca pracy. To też mit – po pierwsze przedsiębiorstwa, jeśli potrzebują środków na inwestycje, robią to z kredytów/leasingu. Tak działa każda nowoczesna firma, stosując tzw. dźwignię finansową – wielkie dochodowe firmy płacą z zysków dywidendy oraz spłacają raty kredytowe, a inwestycje finansują głównie z kredytów. Po drugie – inwestycje nie mają nic wspólnego z podatkami: w roku 2004, pomimo obniżki podatków dla firm, inwestycje nie wzrosły – jedyne co wzrosło znacząco to depozyty bankowe firm. To jeszcze jeden dowód na to, że faktyczny wpływ na poziom inwestycji mają przede wszystkim stopy procentowe ustalane przez RPP. Poziom oszczędności i inwestycji zależy już nie od systemu podatkowego, ale polityki pieniężnej – relacje między wydatkami konsumpcyjnymi, inwestycjami a oszczędnościami ustala Rada Polityki Pieniężnej – poprzez politykę stóp procentowych.

Krzywa Laffera

Jeszcze jednym argumentem (a raczej: mitem) liberałów jest powoływanie się na Krzywą Laffera – tyle że błędne. Otóż krzywa ta wcale nie pokazuje, że dochody budżetu zawsze maleją wraz ze wzrostem stawek podatkowych. Dochody te rosną – dopiero od bardzo wysokich poziomów opodatkowania wpływy podatkowe maleją. Punkt, w którym następuje takie zjawisko, zależy od wielu czynników – przede wszystkim skuteczności państwa w egzekwowaniu podatków. Liberałowie świadomie to państwo osłabiają, tworząc atmosferę nagonki na służby skarbowe. Właśnie Sejm jednomyślnie zlikwidował premie dla urzędników skarbowych (płaconych z tzw. środków specjalnych), a Grzegorz Kołodko, który chciał wprowadzić deklaracje majątkowe, żeby można było łatwiej wychwycić nieopodatkowane dochody (a przy okazji pieniądze uzyskane z przestępstw), został poddany istnemu społecznemu pręgierzowi, i to także ze strony „lewicowej” koalicji. W efekcie, za takie „niemedialne” pomysły, musiał ustąpić ze stanowiska.

Liberałowie często szantażują rząd, mówiąc „jeśli nie obniżycie podatków, firmy przejdą w szarą strefę”. Jest to naigrywanie się z państwa, zwłaszcza że rządy liberałów kiwają głową i mówią: „W porządku. A zatem o ile mamy obniżyć podatki, żebyście mieli ochotę je płacić?” To jak negocjacje z gangsterem! Tymczasem na świecie służby skarbowe są silne i wyposażone w wiele instrumentów działalności. Przykładem mogą być służby skarbowe w USA, na których liberalizm powołują się często... polscy liberałowie. Gdyby obniżenie stawek miało doprowadzić do wzrostu dochodów budżetu, USA dawno obniżyłyby stawkę podatku CIT z 38% oraz górną stawkę podatku PIT z 35%. W skrajnym przypadku, gdyby stworzyć silne służby skarbowe oraz wysokie kary za nieujawnione dochody, to nawet przy stawce podatkowej 80% każdy by płacił takie podatki. Bo przecież nie obrazi się na państwo zaprzestając działalności i rezygnując z pozostałych 20% dochodu. Zwłaszcza, że przecież te 80% z podatków wraca do obywateli, w postaci różnych świadczeń i inwestycji centralnych. W Polsce w roku 2004, w wyniku spadku stawek podatkowych dla wielkich firm i 5% najbogatszych przedsiębiorców, zmalały dochody budżetu (wbrew lansowanej przez wiele miesięcy opinii liberałów, że wpływy podatkowe budżetu wzrosły pomimo spadku stawek podatkowych). Gdyby nie te obniżki podatków dla najbogatszych firm, dochody budżetu byłyby wyższe o ok. 10 mld zł – niepotrzebne byłyby cięcia socjalne, a jeszcze zostałoby dużo na spłatę długu publicznego – dzięki czemu RPP nie miałaby argumentów za utrzymywaniem wysokich stóp procentowych. Efekty wysokiego wzrostu gospodarczego, kiedy to firmy więcej sprzedały (wzrosła produkcja), a koszty natomiast rosły o wiele wolniej (wzrosła wydajność pracy), zostały więc zmarnowane – większość tych zysków „wyparuje” za granicę, także w postaci luksusowej konsumpcji. To jeden z rzadkich przypadków obniżania podatków, pomimo wysokiego wzrostu gospodarczego (który zaczął się już w 2003 r.) – taki wzrost, znany w teorii deficytu cyklicznego, wykorzystuje się właśnie do spłaty długów budżetu zaciągniętych w okresie dekoniunktury. W ten oto sposób gospodarka polska straciła naturalną rezerwę na trudniejsze czasy, kiedy to nie pozostanie nic innego jak podwyższać podatki pomimo dekoniunktury gospodarczej.

Jest jeszcze jeden logiczny absurd w twierdzeniu liberałów, że obniżka stawek podatkowych prowadzi do wzrostu dochodów budżetu. Otóż gdyby tak było, to co by to oznaczało? Nic innego, jak to że podatnicy zapłacili... więcej podatków do budżetu! A więc... mniej zostało w ich „kieszeniach”! Stałoby się więc coś dokładnie odwrotnego niż postulują liberałowie – „zostawić więcej pieniędzy w kieszeniach podatników”. Dlatego więc uczciwie trzeba powiedzieć: obniżamy podatki, zmniejszamy dochody budżetu, powiększamy w ten sposób deficyt albo zmniejszamy świadczenia socjalne.

Jaki system podatkowy dla Polski?

Obecnie rozkład obciążeń podatkowych (uwzględniający wszystkie podatki: PIT, VAT, akcyza, opłaty skarbowe) jest taki, że najwięcej płacą go... mało i średnio zarabiający. Bo trzeba wziąć pod uwagę, że ta grupa społeczna (a stanowi ona 95% społeczeństwa) wydaje większość dochodów na konsumpcję, obciążoną podatkiem VAT. Natomiast przy dużych dochodach, udział wydatków konsumpcyjnych maleje, a rosną oszczędności – tym samym VAT dla najbogatszych stanowi niższe obciążenie ich dochodów niż dla ubogiej większości. Szumnie zapowiadana „obniżka podatków dla przedsiębiorców” skończyła się przecież tak, że z podatku liniowego dla przedsiębiorców skorzystało jedynie 5% z nich, co najlepiej pokazuje, dla kogo „dobrodziejstwem” jest podatek liniowy – tylko dla najbogatszych. Wprowadzaniem w błąd opinii publicznej jest więc twierdzenie Millera i Hausera, że pomogli przedsiębiorcom. Nie trzeba wymyślać od nowa czegoś, co już dawno wymyślono i z powodzeniem stosuje się w cywilizowanych krajach. Należy zacząć od tego, że powinna być w Polsce wyższa kwota wolna od podatku. Dlaczego jest to ważne? Otóż w całym cywilizowanym świecie obowiązuje dużo wyższa w porównaniu do polskiego systemu podatkowego kwota wolna od podatku. Powinna być ona ustalona na poziomie kosztów rocznego utrzymania podatnika oraz jego rodziny (tzn. na każdą kolejną osobę w rodzinie dodatkowa kwota wolna od podatku). Jaki jest bowiem sens pobierania podatków od osób o dochodach poniżej minimum socjalnego, czy wręcz minimum egzystencji? W „normalnym” państwie nie ma to sensu, bo przecież takie państwo i tak musiałoby z powrotem oddać ubogiemu podatnikowi pieniądze w postaci świadczeń socjalnych. A to niepotrzebna biurokracja, na którą tak alergicznie reagują liberałowie. Podatki powinno się płacić dopiero od nadwyżki dochodów ponad podstawowe koszty utrzymania. No ale wtedy dopiero by wyszła prawda o polskim systemie podatkowym: że budżet utrzymują głównie mało i średnio zarabiający. Tak znacząca podwyżka kwoty wolnej od podatku musiałaby być zrównoważona podwyżką podatków dla bogatych firm i przedsiębiorców, którym od roku 2004 niesłusznie, bez żadnego ekonomicznego uzasadnienia je obniżono. Taki system kwoty wolnej od podatku, w połączeniu z rozwiązaniami pro-rodzinnymi, występuje nie tylko w Europie zachodniej, ale także w USA. Nie wspomnę tu o systemie ulg mieszkaniowych, które tam występują, a które to w Polsce w imię jakiejś bzdurnej zasady „upraszczania systemu” zlikwidowano, mimo że przecież każdy musi w Polsce gdzieś mieszkać, choć najwyraźniej liberałowie mają na ten temat inne zdanie.

Wzrost gospodarczy a dochody ludności

Wzrost gospodarczy w roku 2004 w Polsce wynikał z niskiego na początku roku kursu złotego oraz nagłego otwarcia rynku zbytu w Unii Europejskiej. Wcześniej, w roku 2003, obowiązywały na przykład kontyngenty dla polskiej żywności, które zostały wtedy wykorzystane już w pierwszym kwartale 2003 roku. Doszły do tego efekty obniżania stóp procentowych w latach poprzednich. Pamiętamy stare dobre czasy, gdy ministrem finansów był Grzegorz Kołodko, najlepszy lewicowy minister finansów i gospodarki, który potrafił opierać się RPP oraz liberałom, którzy dążyli do obniżki podatków bogatym kosztem reszty społeczeństwa. Niestety nie wytrzymał naporu idiotyzmu ekonomicznego, zwłaszcza że wewnątrz rządu pojawiła się opozycja w osobie Jerzego Haunsera, chołubionego przez media (Gazeta Wyborcza uznała go za „najlepszego ministra w rządzie SLD-UP”, a potem Wprost za świetnego liberała) i lobbystów wielkiego biznesu. Tymczasem wzrost gospodarczy w Polsce nie przekłada się na poziom życia społeczeństwa. Płace wzrosły w roku 2004 jedynie o 2.6%, podczas gdy inflacja wyniosła 4% a dochody firm o około 30%. Liberałowie jednak wymyślili i tu nową bajeczkę: trzeba czekać cierpliwie. Tak każe Witold Orłowski („trzeba czekać kilka lat aż społeczeństwo zacznie odczuwać wzrost gospodarczy”), oraz Marek Borowski („dopiero za 10 lat wzrost gospodarczy spowoduje znaczący spadek bezrobocia”). Trzeba jeszcze dodać, że nawet spadek bezrobocia nie oznacza wzrostu poziomu życia. Przecież wielu pracujących cierpi biedę i, co pokazują dane statystyczne, ich płace rosną wolniej niż ceny. Bo takie są prawa liberalnej gospodarki: gdzie są niskie podatki jak w Polsce, tam wzrost gospodarczy nie przekłada się na wzrost poziomu życia. Jedynie system podatkowy w połączeniu ze świadczeniami socjalnymi może go zapewnić. Sama podwyżka kwoty wolnej od podatku spowodowałaby wzrost dochodów ludności o kilkanaście procent w jednym roku. Ale ktoś by musiał za to zapłacić: bogate firmy, w tym banki, Orlen, TPSA, zagraniczne sieci supermarketów, itd. itp. Musiałyby podzielić się w większym stopniu wypracowanym czystym zyskiem. Jedynie ich właściciele mogliby się trochę zmartwić, ale same przedsiębiorstwa by nie ucierpiały. Nikt nie zrezygnuje z inwestycji w europejskim kraju, jakim jest Polska, jeśli wprowadzimy takie podatki jak w reszcie Europy. W biznesie nikt się nie obraża. Podatek płaci się od zysku, i ten się liczy, a nie to, ile z niego trzeba oddać państwu. We wszelkich analizach opłacalności biznesu używa się obecnie głównie wskaźnika EBIT (Earnings Before Interest and Taxes) – zysku brutto przed opodatkowaniem (i przed odliczeniem odsetek od kredytu). Podatki są najmniej ważne dla inwestorów, zwłaszcza że zagraniczni inwestorzy zakładają w Polsce głównie fabryki. One nie mają przynosić dochodów, tylko wytwarzać tanio określone wyroby, na czym Polska korzysta w postaci dochodów ze świadczenia pracy przez polską siłę roboczą. Jeżeli wykazują jakieś zyski, to są wykazywane w macierzystej firmie koncernu. Dlatego też inwestorzy zagraniczni lokują podatki na dalekim miejscu ważności przy wyborze miejsca inwestycji, za poziomem infrastruktury, jakości, dostępności i kosztów siły roboczej, poziomem sądownictwa i administracji lokalnej. Na Węgrzech nowy premier, pochodzący ze sfer biznesowych, podjął pierwszą decyzję, jaką była podwyżka podatków dochodowych dla banków. Chwilowo na giełdzie nastąpiły spadki kursów akcji banków. Jednak już od następnego dnia ceny akcji zaczęły rosnąć, bijąc w kolejnych miesiącach rekordy notowań. Socjaliści zawsze byli lepszym gwarantem długotrwałego wzrostu gospodarczego – to gdy Balcerowicz obejmował urząd ministra finansów, kursy akcji spadały.

Inne liberalne kłamstwa

Podobnie jak w sprawie podatków, w Polsce zakłamana i pełna pustych liberalnych frazesów jest dyskusja o innych ważnych obszarach życia społeczno-gospodarczego: edukacji, służbie zdrowia, pomocy społecznej, prywatyzacji, administracji, kosztach pracy, działalności gospodarczej, itd. itp. Na liberalne puste hasła i poglądy lewica musi mieć rzeczowe argumenty: musimy rozumem zwyciężać wszechobecną liberalną ciemnotę, stworzyć coś w rodzaju lewicowego „think tank”. Trzeba skończyć z uległością wobec liberałów, którzy kwitują wszystkie inne poglądy piętnowaniem „populizmem” i „niezrozumieniem gospodarki”. Prawda jest taka, że w Polsce to liberałowie uprawiają tanią propagandę wąskiej grupy wpływowych lobbystów wielkich korporacji i biznesmenów-oligarchów, którym nie zależy na długofalowym rozwoju Polski, ale chwilowym własnym interesie ulokowanym w Polsce. Uważam zresztą że antyliberalny front powinien obejmować nie tylko lewicę. Liberalizm jest zagrożeniem dla Polski i Polaków, dla jej rozwoju szczególnie w dłuższej perspektywie. Społeczeństwo ogromnych kontrastów społecznych, jakie budują liberałowie w Polsce nie ma szans na szeroki rozwój, w szczególności rozwój licznej i dobrze wykształconej siły roboczej. Przyszłość bowiem należy do gospodarki opartej na wiedzy, a nie na taniej, biednej i źle wykształconej sile roboczej. Ta natomiast może powstać tylko przy zrównoważonym rozwoju społeczno-gospodarczym, a nie wyzysku zasobów społecznych, który obecnie ma miejsce. Taka polityka skończy się w dłuższym okresie czasu katastrofą nie tylko społeczną, ale i gospodarczą. Przedsiębiorstwa potrzebują społeczeństwa i na odwrót. Głoszenie Millera, zapewne pod wpływem podszeptów Hausnera, Pani Bochniarz i Pana Kulczyka, że „gospodarka jest ponad ludźmi” i że „gospodarka nie może mieć zobowiązań wobec społeczeństwa” – nie ma pokrycia w realnych zjawiskach gospodarczych.

Łukasz Foltyn


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku