Z miarodajnego sondażu przeprowadzonego u wyjścia z lokali wyborczych wynika, że spośród tych, którzy głosowali za odrzuceniem traktatu, aż 55% głosowało w ten sposób z pobudek lewicowych, a tylko 17% z pobudek prawicowych lub skrajnie prawicowych.
Nie dowiedzieliśmy się o tym z polskich mediów, bo takie dane są obłożone faktyczną cenzurą, aby można było bezkarnie opowiadać społeczeństwu politycznie wygodne historyjki, np. o „polskim hydrauliku”, którego rzekomo przestraszyli się Francuzi. W naszym kraju „klasa polityczna” i media w kółko o nim powtarzały i chyba mnóstwo osób w to uwierzyło. To bzdura. Ten temat rzeczywiście się pojawił, ale nie wywarł żadnego istotnego wpływu na wynik referendum.
Innym dyżurnym tematem przywoływanym przez polityków i media była Turcja, której przystąpienia do Unii Francuzi – tak twierdzono – przestraszyli się co najmniej tak, jak polskiego hydraulika, a zapewne jeszcze bardziej. Rzekomo nie chcą widzieć tego państwa w Unii Europejskiej. Tymczasem Turcji bała się tylko część prawicowej mniejszości, a nie przytłaczająca lewicowa większość głosujących „nie”.
„Sprawa akcesji Turcji do Unii Europejskiej nie była decydującym czynnikiem w odrzuceniu traktatu. Wyjątek stanowił elektorat prawicowy: ten argument przytacza ponad jedna trzecia (35%) wyborców bliskich prawicy parlamentarnej (UMP, UDF, RPF) i skrajnej prawicy”, czytamy w paryskim dzienniku „Le Monde”. Ponieważ wiemy, jaki procent głosujących „nie” głosował z pobudek prawicowych, łatwo obliczyć, że Turcji bało się niespełna 9% ogółu głosujących „nie”. Niestety, „polski hydraulik” nie figurował w sondażu, ale mając trochę wyobraźni nie trudno sobie wyobrazić, że bało go się jeszcze mniej osób niż przystąpienia Turcji.
Dyskryminacja podczas kampanii
Rozpowszechnianie w polskim społeczeństwie bzdury o zmasowanym lęku Francuzów głosujących „nie” przed „polskim hydraulikiem” i akcesją Turcji miało ten podwójny walor, że odwracało uwagę od prawdziwych przyczyn, a francuskim przeciwnikom konstytucji europejskiej pozwalała przyprawiać szowinistyczną gębę. Spośród partii wzywających do głosowania „nie”, do udziału w kampanii wyborczej w telewizji dopuszczono aż trzy partie prawicowe i tylko jedną lewicową (komunistyczną). W rezultacie prawica opowiadająca się za „nie” miała trzy razy więcej czasu antenowego niż lewica, choć, jak się okazało i co łatwo było przewidzieć, reprezentowała trzykrotnie mniej głosujących niż lewica.
Tak wyglądały demokratyczne warunki prowadzenia przez lewicę kampanii na rzecz „nie”. W rezultacie listonosz i trockista Olivier Besancenot (prawie 5% głosów w ostatnich wyborach prezydenckich) mógł w tej kampanii wziąć udział tylko dlatego, że komuniści odstąpili mu część swojego czasu antenowego.
Kierownictwa Partii Socjalistycznej i partii Zielonych twardo opowiadały się za „tak”, a tych swoich działaczy, którzy byli za „nie”, uważały (i nadal uważają) za renegatów. Tymczasem to renegaci reprezentowali doły partyjne, bo „nie” głosowało 59% socjalistów i 60% Zielonych. Oto miara wyobcowania lewicowych elit partyjnych wobec własnych dołów.
Klasowe „nie”, klasowe „tak”
W „Le Monde” stwierdza się, że tym, co w dużej mierze wyjaśnia rozmach „nie”, jest „odrzucenie «modelu anglosaskiego», postrzeganego przez francuskich pracowników najemnych jako świat bezlitosnej konkurencji, w którym za miejsce pracy płaci się bardzo niskimi zarobkami, zatrudnieniem na niepewnych warunkach i hiperelastyczną pracą, a tłem tego wszystkiego są nierówności społeczne akceptowane przez Brytyjczyków, lecz tu uważane za nieznośne”.
Nie chodzi tylko o to, że zdecydowana większość zwolenników odrzucenia traktatu była lewicowa ideowo i politycznie. Wynik tego referendum był tak wyraźnie klasowy pod względem społecznym, że politycy prawicowi i socjalistyczni, którzy chętnie twierdzili, iż podziały klasowe zanikły, teraz z przerażeniem przyznają, że one się „odrodziły”. Oczywiście to nieprawda – nie odrodziły się, bo nigdy nie obumarły.
Wyższe warstwy w większości głosowały „tak”, niższe w większości głosowały „nie”. Oto szczegóły. „Nie” głosowało 81% robotników, 60% pracowników umysłowych, 79% bezrobotnych, 71% rolników. Wśród osób mających pracę, im bardziej niepewne warunki zatrudnienia, tym więcej było głosów na „nie”. Tak więc, wśród osób zatrudnionych „w zastępstwie” „nie” głosowało 71%, wśród osób zatrudnionych na czas określony 69%, a wśród osób zatrudnionych na czas nieokreślony 58%.
Ogółem 60% wszystkich pracowników najemnych głosowało „nie”, przy czym w sektorze publicznym 64%. Wiadomo, że wyższa stopa „nie” w tym sektorze niż w sektorze prywatnym to wynik prywatyzacji i likwidacji służb publicznych.
„Nie” głosowało 66% osób z gospodarstw domowych, w których miesięczny dochód wynosi poniżej 1 tys. euro, 65% osób z gospodarstw domowych, w których miesięczny dochód wynosi od 1 do 2 tys. euro oraz 58% osób z gospodarstw domowych, w których miesięczny dochód wynosi od 2 do 3 tys. euro.
Natomiast za traktatem konstytucyjnym głosowała większość pracodawców, personelu kierowniczego, wolnych zawodów, osób z wyższym wykształceniem i żyjących w gospodarstwach domowych o dochodach powyżej 3 tys. euro.
Lęk przed bezrobociem
„Nie” głosowały w większości takie miasta robotnicze, jak Marsylia, Lille czy Hawr, i ubogie przedmieścia wielkich miast. Znamienny pod tym względem jest przypadek Marsylii – ogółem 61% głosujących mieszkańców tego miasta opowiedziało się za odrzuceniem traktatu, przy czym w samych dzielnicach robotniczych i plebejskich uczyniło tak aż 80%. W byłych osiedlach górniczych regionu Nord-Pas-de-Calais, który stał się wielkim zagłębiem bezrobocia, „nie” głosowało od 73 do 82%. W całej Francji „tak” głosowały wielkie miasta burżuazyjne – Paryż, Lyon, Bordeaux, Strasbourg – a zwłaszcza zamożne dzielnice tych miast.
Z 22 regionów Francji, „nie” zwyciężyło aż w 18. Warto też zwrócić uwagę na to, że spośród głosujących w wieku 18-24 lat, 59% głosowało „nie”, podobnie było wśród osób w wieku 25-34 lata, a wśród osób w wieku 35-49 lat aż 65%. „Tak” głosowała większość osób starszych, w wieku powyżej 65 lat, a także 56% emerytów. Dlaczego? To proste – im nie grozi bezrobocie. Nic tak nie odstręczało Francuzów od traktatu konstytucyjnego, jak groźba bezrobocia.
„Dla wyborców, którzy głosowali nie, pierwszym podawanym powodem – mówią o nim w 46% odpowiedzi – jest to, że «traktat spowoduje we Francji wzrost bezrobocia»". Ten argument wysuwa się daleko na czoło zwłaszcza wśród robotników (51% odpowiedzi). Jest on również na pierwszym miejscu wśród kobiet (51% odpowiedzi), osób wykonujących zawody pośrednie i pracowników (42% odpowiedzi), jak również wśród osób deklarujących się jako bliskie Partii Socjalistycznej (46%). Wola wyrażenia poczucia, że w ogóle ma się dość obecnej sytuacji, również popchnęła do głosowania nie: ten argument przytacza się w 40% odpowiedzi – 48% wśród robotników”, czytamy w paryskim dzienniku „Le Monde”.
Tysiąc jednościowych komitetów
Mnóstwo francuskich polityków z prezydentem Chirakiem natarczywie trąbiło, że „interes Francji wymaga, aby głosować tak”. Widać, jakiej Francji. Jeśli ktoś tego jeszcze nie zrozumiał, ma teraz okazję to uczynić. Nie ma czegoś takiego, jak „interes Francji”. Są wzajemnie sprzeczne interesy klas. Odnosi się to, oczywiście, również do Polski.
Spory naszych polityków o to, czy „w interesie Polski” leży przyjęcie czy odrzucenie unijnego traktatu konstytucyjnego, są faktycznie bezprzedmiotowe i kamuflażowe. W interesie jakiej Polski? Tej posiadającej, rządzącej i bogatej czy tej pracującej i bezrobotnej, zatrudnionej na niepewnych warunkach i wykluczonej, żyjącej poniżej minimum socjalnego, a nawet w skrajnym ubóstwie? Ta druga Polska pod żadnym względem nie ma tych samych interesów, co ta pierwsza. Ma natomiast te same interesy, co pracująca, bezrobotna i wykluczona Francja.
Gdy w październiku 2003 r. na Europejskim Forum Społecznym ruchu alterglobalistycznego w Saint-Denis pod Paryżem zaczęła się kampania na rzecz „nie”, zadufane w sobie elity polityczne wzruszały ramionami. Gdy jednak zbliżała się data referendum, popadały w coraz większą panikę.
Partia Socjalistyczna faktycznie pękła na dwie części. Krajowy Komitet Konfederalny Powszechnej Konfederacji Pracy (CGT) wbrew swojemu sekretarzowi generalnemu i wbrew kierownictwu Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych (EKZZ), do której należy, wezwał, aby głosować „nie”. Apel o głosowanie „nie” rzuciło 6 tys. związkowców z różnych central. Francję pokryła sieć około tysiąca jednolitofrontowych komitetów terenowych na rzecz „nie” z udziałem alterglobalistów, związkowców, komunistów, trockistów, części socjalistów i Zielonych, działaczy rozmaitych stowarzyszeń. „Nie” zyskiwało zwolenników w miarę wzrostu liczby strajków i demonstracji pracowniczych.
Ostry kryzys Unii
Wieczorem 29 maja, po ogłoszeniu wyniku referendum, wybuchł ostry kryzys Unii Europejskiej. Dla tych wszystkich na lewicy, dla których lewicowość jest klasowa, bo uważają, że lewica jest synonimem ruchu robotniczego i na realia unijne patrzą pod tym kątem, wybuch kryzysu był nieuchronny.
Dlaczego? Dlatego że grunt i sposób integracji europejskiej były silnie kryzysogenne. Grunt tej integracji to kapitalizm w fazie generalnego i przyspieszonego odwrotu od państwa opiekuńczego. Integracji wszędzie towarzyszyło zrywanie powojennych paktów społecznych zawartych przez państwo i kapitalistów z reformistycznym skrzydłem ruchu robotniczego. Przez całe dziesięciolecia większość europejskiego ruchu związkowego była bardzo zaangażowana w proces jednoczenia Europy, bo liczyła na realizację „europejskiego modelu socjalnego”, którego dynamiką miało być równanie w górę. Przywódców związkowych wystrychnięto na dudka, gdyż zamiast tego od lat 80. proces integracji przebiegał pośród postępującego burzenia zdobyczy socjalnych i równania w dół. Thatcherowskie hasło głoszące, że wobec neoliberalnego kapitalizmu „nie ma żadnej alternatywy”, przejęte przez kapitalistów w całej Europie, stopniowo przyswoiły sobie wszystkie partie rządzące, z lewicowymi włącznie.
W sferze politycznej zjednoczoną Europę tworzono odgórnie, biurokratycznie, nie budując europejskich mechanizmów i instytucji demokratycznych, nie zwołując Konstytuanty ani nie wyposażając Parlamentu Europejskiego we władzę ustawodawczą. Unia Europejska nie tylko nie rozszerzyła i nie pogłębiła tradycyjnej, bardzo ograniczonej demokracji parlamentarnej. Przeciwnie – na szczeblu europejskim wprowadziła ją w bardzo zredukowanej formie. Gros władzy ustawodawczej znalazło się w rękach... komisarzy i ciał złożonych z przedstawicieli rządów, co oznacza daleko idący odwrót burżuazji europejskiej od demokracji burżuazyjnej.
O Europą socjalną i demokratyczną
Grono zaufanych polityków nie posiadające żadnego demokratycznego mandatu przygotowało projekt konstytucji europejskiej w zaciszu gabinetów, za plecami społeczeństw, bez powszechnej debaty publicznej. Rozzuchwalone poczuciem swojej nieodpowiedzialności przed nikim poza rządami państw unijnych, zgodnie z ich wolą stworzyło projekt, który neoliberalnemu kapitalizmowi miał zagwarantować trwały charakter ustrojowy. Konkurencję i konkurencyjność czynił najwyższą zasadą konstytucyjną. Pozostały w nim zaledwie okruchy praw socjalnych zapisanych w konstytucjach państw zachodnioeuropejskich.
Odkąd zimą 1995 r. Francję ogarnęła wielka fala strajków i protestów w sektorze publicznym, w Europie klasa robotnicza jeszcze z trudem, ale na coraz większą skalę aktywizuje się w obronie swoich interesów. We Francji obecny poziom walk społecznych należy do najwyższych w Europie, a jak wiadomo, łańcuch pęka w najsłabszym ogniwie. Nic więc dziwnego, że pękł właśnie w tym kraju.
W systemie unijnym nagromadziło się już wiele bardzo poważnych sprzeczności, które teraz ten kryzys niechybnie spotęguje. Kapitalistycznej Unii nie da się ustabilizować. Jej kryzys sprawi, że inna Europa, socjalna i demokratyczna, stanie się możliwa jako pomost prowadzący do realizacji starego hasła Socjalistycznych Stanów Zjednoczonych Europy. Wysunięto je w łonie europejskiego ruchu robotniczego 90 lat temu, gdy kapitalistom integracja europejska nawet się nie śniła, a kontynent pogrążali w we wzajemnej rzezi narodów.
Elementem kampanii na rzecz odrzucenia unijnego traktatu konstytucyjnego był ogólnoeuropejski apel „Nie dla Konstytucji Europejskiej! Solidarność z lewicowym Nie we Francji”. W Polsce podpisali go: Filip Ilkowski, koordynator Inicjatywy „Stop Wojnie”, Piotr Kawiorski, redaktor www.lavka.info, Zbigniew Marcin Kowalewski, redaktor „Rewolucji”, Magdalena Ostrowska, redaktorka „Rewolucji”, dziennikarka „Trybuny”, Maciej Roszak, redaktor „Nowego Robotnika”, Marek Szolc, związkowiec z NSZZ „Solidarność” w KWK Budryk, Jarosław Urbański, związkowiec z OZZ Inicjatywa Pracownicza, Przemysław Wielgosz, redaktor „Lewą Nogą”, Stefan Zgliczyński, redaktor „Lewą Nogą” i Andrzej Żebrowski, redaktor „Pracowniczej Demokracji”.
Poprawiona i poszerzona wersja artykułu, który ukazał się w „Trybunie-Impulsie” z 9 czerwca 2005 r.