Stępień: Przypowieść o podatku liniowym
[2005-07-13 19:28:56]
Jedni powiedzą: Ale przecież tyle już o tym napisano! Niestety, mam wrażenie, że za dużo. Obozy podzieliły się na paladynów podatku liniowego i na czarnych rycerzy podatku progresywnego. I dyskusja utopiła się w ideach, wyobrażeniach, uproszczeniach, itp., zamiast na merytorycznej dyskusji. Nadszedł czas odkręcić te mity językiem możliwie prostym. Co niektórych może śmieszyć to, co piszę poniżej z powodu oczywistości zagadnienia, ale niestety dyskurs wokół podatku PIT stał się dawno beletrystyką fantastyczną w rękach domorosłych ekonomistów (co ciekawe, niektórzy chwalą się nawet dyplomem MBA albo i nawet tytułem profesorskim). Stąd moja próba – trzeba odkręcić obraz rzeczywistości i postarać się nakierować dyskusję z powrotem na sensowne tory. Walka z mitami ma na celu przede wszystkim umożliwienie wprowadzenia do dyskursu nowych pojęć i opcji. Dopóki pojęcie ‘podatek liniowy’ stanowi antytezę ‘podatku progresywnego’ (swoją drogą nieco błędnie), nie jest możliwe konstruktywne proponowanie innych reform ordynacji podatkowej (wyprzedzając wszelkie pytania nie chodzi mi o podatek pogłowny czy też regresywny). Czytelnicy mogą się zapewne nie zgodzić z paroma moimi uwagami, ale zaznaczam jedno: staram się całkowicie oddzielić własne poglądy gospodarcze i społeczne i dokonać analizy poprzez logikę, opartą na racjonalnej ocenie. W tej ocenie dopuszczam jednak jeden wyjątek: uważam za słuszne i właściwe uwzględnianie w podatkach kwestii ochrony środowiska (z czym na pewno wielu się ze mną nie zgodzi). (Żeby trochę uprzedzić zbędne postrzeganie tego, co nastąpi jako obronę obecnego systemu podatkowego, trzeba zaznaczyć, że jako Zielony uważamy podatek dochodowy od osób fizycznych za najbardziej szkodliwy, gdyż obciąża najwspanialszy z odnawialnych zasobów: pracę ludzką). Mit I: Irlandia rozwinęła się dzięki wprowadzeniu podatku liniowego. Zaczynam od tego, gdyż ostatnio niejaki pan Steve Forbes (mniemam, że ten szanowny obywatel świata jest powszechnie znany), argumentując potrzebę wprowadzenia liniowego podatku, powoływał się na ten właśnie przepiękny wyspiarski kraj. Nie wiem, czy była to świadoma manipulacja, czy też godna pożałowania ignorancja. Od czasu wygrania wojny o niepodległość Irlandia sławi się posiadaniem podatku progresywnego: obecnie z dwoma stawkami: 22% i 44% plus całkiem wysoka kwota wolna od podatku. Źródeł sukcesu tego kraju należy bez wątpienia poszukiwać gdzie indziej, ale to już nie mieści się w tym felietonie. Mit II: Podatek liniowy jest niższy od progresywnego. Tu odsyłam do pierwszego roku ekonomii. Nieważne, co by mówić o podatku progresywnym: przy jednakowej efektywnej stopie podatkowej (średnie rzeczywiste obciążenie obywatela podatkami) większa ilość ludzi będzie miała w tym systemie niższe podatki niż po wprowadzeniu rozwiązania linioweego. Jest to matematyczna pewność. Logicznie: Ponieważ jedni płacą więcej, inni mogą płacić mniej. Jeśli wszyscy płacą analogiczną stawkę podatkową to jednym trzeba podwyższyć, żeby innym móc oddać. Błąd logiczny wynika z tego, że domyślnie porównuje się np. propozycję podatku liniowego 15% (patrz PO) z progresywnym w wysokości 19%, 25% i 35%. Tymczasem zasadne jest porównywanie go tylko do podatku progresywnego o jednakowej efektywnej stopie podatkowej. Ponadto koncepcja PO nie uwzględnia kwoty wolnej od podatku (czyli de facto 0% stawki podatkowej). Twierdzenie Platformy Obywatelskiej, że przy 15% wpływy budżetowe będą takie same, wynika z pewnych uproszczonych założeń oraz z podwyżki innych podatków (np. VAT), likwidacji wspólnego opodatkowania małżeństw, likwidacji kwoty wolnej od podatku i wszystkich ulg. Efektywna stopa podatkowa ludzi w pierwszej grupie podatkowej jest 13%, czyli znacząco poniżej tych ‘niższych’ 15%. Nie jest wcale powiedziane, że w nowym systemie każdy podatnik będzie płacił mniej. Przykładowo: osoba zarabiająca (już po odliczeniu ubezpieczeń społecznych) 850 złotych w starym systemie, zapłaci w przybliżeniu 114 złotych podatku, przy ‘obniżonej stawce’ 15% zapłaci 127,50 złotych. Jeśli jeszcze ta osoba jest np. samotną matką, to jej podatek wzrośnie o ponad 90% z 66 złotych. Osoba bezrobotna (zapewne nie zwolniona z podatku zgodnie z logiką planowanej reformy Rokity) zapłaci nagle ponad 50 złotych od zasiłku. Nie mówiąc już o wzroście cen dóbr codziennego użytku po likwidacji obniżonej stawki VAT. Reszta programowej manipulacji Platformy polega na powoływaniu się na tzw. krzywą Laffer’a, która w uproszczeniu powiada, że od pewnego poziomu wysokość podatków wpływa negatywnie na wzrost przychodów budżetu (gdyż zniechęca do pracy i dusi rozwój). Problem polega na tym, że wielką niewiadomą jest, gdzie znajduje się punkt przełomu na tej krzywej. Z jednej strony wymusza to eksperymentowanie na żywym organizmie, a z drugiej krzywa pozwala na manipulowanie podczas tworzenia przeróżnych programów wyborczych (tzw. ekonomia polityczna, na którą lubują się powoływać domorośli ekonomiści jak Witold Gadomski z Gazety Wyborczej czy Maciej Rybiński z Rzeczpospolitej). Mit III: Ulgi podatkowe są integralną częścią podatku progresywnego. Absurd tego twierdzenia jest wyraźny. Tym niemniej z dyskusji własnych oraz z lektury komentatorów w prasie codziennej zauważyłem tendencje osób, wspierających rozwiązanie podatku liniowego, do traktowania ulgi jako części składowej progresywnego, nie występującego w rozwiązaniu liniowym. Uczulam: liniowość czy progresywność to całkowicie oddzielny temat od kwestii ulg podatkowych. Różnego rodzaju ulgi podatkowe występują np. w krajach bałtyckich z ich liniowymi ordynacjami podatkowymi. Mit IV: Podatek liniowy jest prostszy w obliczeniu i wymaga mniejszej administracji niż progresywny. Jest to do pewnego stopnia prawdziwe, jednak w realnej sytuacji fałszywe twierdzenie. Obliczenie podatku progresywnego różni się trudnością od podatku liniowego tym, że do działań mnożenia (i ewentualnie odejmowania) dochodzi jeszcze dodawanie. Do czasu przekroczenia pierwszego progu (z zastrzeżeniem do Mitu VI) podatek liniowy i progresywny oblicza się analogicznie. Osoba zarabiająca ponad 3000 złotych miesięcznie lub więcej (druga i trzecia stawka) powinna wstydzić się twierdzenia, że podatek progresywny jest ‘trudny w obliczaniu’. Cytując Kołodkę: „Złożoność systemów fiskalnych nie polega przecież na występowaniu kilku progów podatkowych! Jeśli ktoś potrafi obliczyć, ile wynosi 15% od jego dochodu, to przecież potrafi i wyliczyć, ile stanowi 30% (dla ułatwienia dodam, że dwa razy więcej). Jeśli przeto ktoś chce, aby system był „prosty”, to niech zaproponuje liniową stawkę 50%. No bo przez dwa to każdy umie podzielić, także wszyscy propagatorzy ‘podatku liniowego’.” Większość komplikacji podatkowych generowanych jest przez ulgi oraz parapodatki typu ZUS, a nie przez sam podatek progresywny. Co więcej, także przy liniowym konieczna jest ewidencja podatkowa, więc nie są możliwe żadne spektakularne obniżki kosztów systemu podatkowego. Każdy podatnik i tak będzie zobowiązany donieść, ile zarobił, chociażby po to, żeby kontrolować płatności do ZUSu, a także, żeby państwo wiedziało, komu przysługuje pomoc społeczna. Nawet jeśli zlikwidujemy całkowicie pomoc społeczną, byłaby możliwość likwidacji przymusu ewidencyjnego. Przecież jeśli państwo nie będzie miało dowodów na to, że taka i taka osoba zarobiła tyle i tyle to jakim prawem będzie odciągać 15% od zarobków? Likwidacja ewidencji jest więc mitem totalnym, choć silnie akcentowanym przez ludzi jak Rybiński czy twórca strategii podatkowej PO Rafał Antczak. Mit V: Podatek progresywny zniechęca do pracy. Tu należałoby się wesprzeć krzywą użyteczności, która w wypadku pieniędzy jest dosyć płaska u osób dużo zarabiających. Co to oznacza? Powiedzmy, że zarabiamy 100 złotych więcej w wyniku zwiększonej ilości pracy. W podatku liniowym osoba ta płaci 20% podatku, w progresywnym byłaby już w trzeciej stawce - 40%. Użyteczność krańcowa tych 80 złotych i 60 złotych jest prawie identyczna (czyli chęć pozyskania tych pieniędzy jest podobna i wyższy podatek nie zniechęci do pracy). Jedynie w sytuacji, gdy ‘przesadzimy’ ze stawkami i progami krzywa użyteczności nagle się rusza (powiedzmy, że się załamuje). W Polsce 50% stawka podatkowa mogłaby być takim demotywatorem. Nie zmienia to faktu, że stopy podatków progresywnych w Polsce mają bardzo wysokie skoki i to na bardzo niskim poziomie dochodów. Osoba, kwalifikująca się do najwyższej stawki podatkowej w Polsce (40%), zarabia niewiele więcej niż równowartość płacy minimalnej w Wielkiej Brytanii. Mit VI (Mit nad mitami): Polacy i większość polityków pragnie podatku liniowego. Co? To też mit? Oczywiście. Bowiem w całej dyskusji nad tą tematyką prawie nigdy nie poruszono jednej kluczowej kwestii, bez której nie można uczciwie porozmawiać o podatkach. Całkowicie bowiem pominięto milczeniem „kwotę wolną od podatku”. A czym jest „kwota wolna od podatku”? Niczym innym niż 0% stawką podatkową. Ten fakt (a także parę innych niuansów) powoduje, że należy rozróżniać dwa rodzaje liniowych: prawdziwy i praktyczny podatek liniowy. Prawdziwy podatek liniowy to rzecz wspaniała, jeśli chodzi o jego zarządzanie przez administrację publiczną. Koniec końców oznacza, że od każdej zarobionej złotówki oddajesz X % do naszego ‘skarbca’ państwowego. Proste. Masz 1 zł, oddajesz X groszy. I problem z głowy. Ale teraz pomówmy o praktycznym podatku liniowym (lub dla ułatwienia ‘podatku liniowym’). A czym on jest? Jest podatkiem z ulgami małymi i większymi (zbiorowo Y), które powodują, że od każdej 1 złotówki oddajesz (X groszy – Y groszy). Jest podatkiem z dwoma stawkami: 0% (lub też kwota wolna od podatku) i X%. Jest podatkiem, do którego dołożono parapodatki, jak choćby regresywny ZUS. (Tak, tak!!! ZUS jest regresywny, gdyż wysokość większości całorocznych składek z ZUS jest ograniczona odgórnie przez prawo (następuje regresja do 0% stawki). A co to oznacza? Oznacza to, że osoby, wchodzące do II i III stawki podatkowej, mają z reguły niższe procentowe obciążenie parapodatkami. Od pewnego poziomu dochodów okazuje się, że najbogatsi płacą efektywnie procentowo mniej niż gdyby byli w pierwszej stawce podatkowej. Warto jeszcze wspomnieć, że przedsiębiorcy płacą parapodatek ‘pogłowny’ na ZUS.) Dopóki te trzy kwestie tkwią w systemie nie można znacząco upraszczać systemu podatków od osób fizycznych. PITy pozostaną ciężkie w obliczeniu i nie wystarczy od każdej złotówki odciągnąć X groszy. Administrowanie PITem pozostanie skomplikowane. Zatem, aby wprowadzić prawdziwy podatek liniowy, należy poradzić sobie z tymi trzema zastrzeżeniami. Problem 1: Ulgi podatkowe Z pierwszym jest najmniej problemu, choć zapewne lobby budowlane będą zapierać się rękoma i nogami nad likwidacją wielkiej ulgi i ulgi odsetkowej (obie są antyekologiczne), a ponadto pozostaje dyskusyjna kwestia ulgi rehabilitacyjnej (w propozycji PO występuje likwidacja wszystkich ulg). Mimo wszystko wydaje się, że i tak jesteśmy na dobrej drodze do likwidacji ulg podatkowych przy jednomyślności lewicy i prawicy. Niewielu jednak zauważa, że państwo pozbywa się ważnego instrumentu sterowania popytem (czyli zachęcania ludzi do kupowania danej grupy towarów, np. tak jak obecnie - budowlanych). Co ważniejsze, pozbawimy się możliwości furtki bezpieczeństwa dla ‘bzdurnych’ regulacji w zakresie podatku od towarów i usług VAT (jak choćby obecnie zachowanie obniżonej stawki na Internet). Analogicznie propozycja PO wprowadzenia jednej stawki VAT uniemożliwia np. obniżonych stawek na dobra podstawowe czy proekologiczne. Czyli nie ważne jak szkodliwe społeczne i ekologicznie jest dany towar od wszystkiego płacimy jednakowy podatek. Problem 2: Parapodatki ZUS O drugiej kwestii jakoś zadziwiająco mało słychać. Czyżby propozycja ‘obozu liniowego’ miała oznaczać liniowy podatek dochodowy i regresywne parapodatki? Czy nie powinno być tak, że każdemu odciągamy w takiej sytuacji po równo? I jak to uprości kwestie rozliczania podatków? ‘Liniowcy Polski, łączcie się’ dla wspierania liniowych ubezpieczeń społecznych! Istnieje nieodparte wrażenie, że w tym punkcie napotykamy pokłady hipokryzji lub/i niewiedzy. Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie Rokity ani szerokiej rzeszy innych liniowców, deklarujących wprowadzenie takich zmian ‘podatkowych’. Nomen omen taka zmiana pozwoliłaby zmniejszyć poziom obciążeń ubezpieczeniami społecznymi, ponieważ przedsiębiorcy i osoby lepiej zarabiające zaczną płacić liniowo, co umożliwi generalną obniżkę wysokości składek ubezpieczeniowych. Problem 3: Stawki podatku liniowego 0% i X% Co do sprawy trzeciej: Wiele osób chwaląc podatek liniowy, często powołuje się na dwa przykłady: Słowacji i Estonii. Wymienia się również Łotwę, Litwę i nieraz także (aczkolwiek niechętnie) Rosję i Ukrainę. Skupmy się na tych pierwszych czterech krajach jako najbardziej pokrewnych nam gospodarczo z ich ‘liniowym’ podatkiem. Spójrzmy na Estonię z jej ‘podatkiem liniowym’. Jego wysokości to 26%, jeśli jeszcze nie wiedzieliście o tym. Litwa i Łotwa mają stawkę jeszcze wyższą. Najniższą ma Słowacja: 19%. Kraje bałtyckie, Słowację i Węgry (progresywny z najniższą stawką 18% i najwyższą 38%) wbrew pozorom wiele łączy. Przede wszystkim skuteczna walka z bezrobociem (przy czym ‘progresywne’ Węgry mają najniższe bezrobocie) i stabilny wysoki wzrost gospodarczy. Łączy ich też jeszcze jedno - o czym obie strony dyskusji o podatkach zapomniały. Mianowicie o czymś, co się zwie - koszt uzysku (czy też koszt uzyskania przychodu). Nie zapomniało o nim, np. The Economist, który w specjalnym wydaniu z 16 kwietnia 2005 roku pt. Rewolucja liniowa („The Flat-tax Revolution”) zauważył, że podatek liniowy może również być prospołeczny, pod warunkiem, że jest praktycznym podatkiem liniowym, uwzględniającym tzw. ‘koszt uzysku’. Pozwolę sobie zdefiniować koszt uzysku ‘po ludzku’. Każdy człowiek, żeby pracować i zarabiać na siebie, musi ponieść dane koszty w postaci zakupów na żywność i ubiór, opłaty za mieszkanie, nawet drobne wydatki na przyjemności. Te wydatki traktowane są jako koszty uzyskania dochodu i odlicza się je od kwoty podlegającej opodatkowaniu. Analogicznie, każda firma i wszyscy przedsiębiorcy odliczają sobie koszty uzyskania dochodu i płaci podatek tylko od zysku. W obecnym systemie podatkowym, korzystając z bardzo wąskiej definicji kosztu uzysku, oblicza się kwotę wolną od podatku. W ‘liniowej’ Słowacji występuje kwota wolna od podatku w wysokości 50% średniej płacy krajowej (w Polsce byłoby to odpowiednikiem ponad 1200 polskich złotych). Na Węgrzech system kwot wolnych uwzględnia m.in. wielkość rodziny czy niepełnosprawność i w przeliczeniu na złotówki może wynieść nawet 1500 złotych miesięcznie. W krajach bałtyckich kwoty wolne są na jeszcze wyższych poziomach. Koszt uzysku jest gwarantem stabilności podatku liniowego, powoduje też jego szerszą akceptowalność niż liniowego bez tej ulgi. W przypadku sukcesu reformy proponowanej przez Platformę Obywatelską, jej koszty odczują najbiedniejsi, gdyż podwyższą się ich podatki w skali roku o kilkaset złotych (uwzględniając VAT). Można się wtedy spodziewać, że w długim terminie wzrośnie niechęć do liniowego, szczególnie u mniej zamożnych wyborców, powodując demokratyczne sprzężenie zwrotne w kolejnych wyborach. Szanse, że podatek liniowy przetrwa więc liche 3-4 lata, zanim ‘demokracja’ nie wycofa się z pomysłu, znacznie spadają, jeśli nowy podatek nie ma charakteru prospołecznego. Takie społeczne mechanizmy współdziałania demokracji i kapitalizmu bardzo dobrze zostały opisane w książce Amy Chua „Świat w ogniu” (World on fire). Nastawienie typu ‘każdy ma to, na co zasługuje’, nie współdziała bowiem dobrze z demokracją. Prospołeczny nie oznacza też ‘antygospodarczy’. W wyniku wzrostu kwoty wolnej od podatku obciążenie podatkowe spada każdemu obywatelowi, choć zgodnie z logiką ‘bottom-up’, najsilniejszy jego spadek będzie odczuwalny przez biednych, a ponieważ są oni najszerszą rzeszą obywateli, zwiększa się jak największej grupie ludzi możliwość dalszego rozwoju. Dodatkowe fundusze pozwolą im nie tylko zwiększyć ‘konsumpcję’, ale również wzrosną ich możliwości finansowe, a także służą generowaniu wyższej stopy oszczędności w gospodarce. Wspieramy też model ekonomii popytowej, gdzie wzmożony popyt obywatelski najszerszej grupy obywateli spowoduje efekt mnożnikowy wzrostu. W dodatku koszt uzysku na poziomie np. płacy minimalnej radykalnie obniży koszta pracy w najniższej grupie dochodów. Gdyby wprowadzono koszt uzysku na poziomie płacy minimalnej, pracodawca nie płaciłby podatków od swoich pracowników aż do ponad 800 złotych miesięcznie. Dzięki temu mógłby zatrudniać po niższych kosztach, jednocześnie satysfakcja pracobiorcy z danej płacy będzie identyczna lub nawet wyższa, bo wysokość zarobków nie spadnie, lecz powinna nawet wzrosnąć z uwagi na krótkoterminową małą elastyczność płac. Co więcej jako mniej inwazyjne rozwiązanie niż płaca minimalna pozwala osiągnąć podobne rezultaty. Stąd szeroko rozumiana lewica nie powinna się wyłącznie skupiać na poziomie płacy minimalnej, lecz również obserwować wysokość kwoty wolnej. Polsce potrzebne są rozwiązania obniżające krańcowy koszt zatrudnienia pracownika. Podatek liniowy, proponowany przez Platformę Obywatelską, tego nie robi. Dzięki podwyższeniu kwoty wolnej od podatku możemy natomiast uzyskać pewne takie efekty (choć głównym kosztem są de facto parapodatki z ubezpieczeń społecznych, w tym w szczególności zbyt wysoka składka rentowa). Jednocześnie zwiększymy poziom zadowolenia społecznego i stabilność państwa. Osobiście, nie chcąc angażować się (jak przystało na arbuza) w debatę o to, który z dwóch systemów podatkowych (liniowy czy progresywny) jest ‘sprawiedliwszy’ czy ‘lepszy’, nawołuję do tego, aby w obu tych systemach uwzględniano koszt uzysku, najlepiej na poziomie przynajmniej płacy minimalnej, a nie tak jak obecnie na poziomie minimum egzystencjalnego (niecałe 250 złotych miesięcznie). W krótkim terminie należałoby zlikwidować szkodliwe ulgi (wszystkie mieszkaniowe) i cały ‘zysk’ z tego tytułu przemienić na wzrost kwoty wolnej. W dłuższym terminie poprzez powolne działania dążyć - stopniowo zwiększając kwotę wolną od podatku – do osiągnięcia kwoty wolnej na poziomie średniej krajowej. Autor jest działaczem Zielonych 2004 |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Nauka o religiach winna łączyć a nie dzielić
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
28 listopada:
1820 - W Wuppertalu urodził się Fryderyk Engels.
1893 - Nowozelandki jako drugie w świecie - po mieszkankach stanu Wyoming (USA) - mogły zagłosować w wyborach.
1905 - W Irlandii powstała partia Sinn Féin.
1918 - Strajk 12 tys. robotników miejskich w Warszawie; żądania podwyżki płac oraz zwiększenia przydziałów żywności.
1918 - Dekretem Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego kobiety w Polsce uzyskały prawa wyborcze.
1942 - Oddział Gwardii Ludowej rozbił obóz pracy przymusowej w Zakrzówku koło Iłży i uwolnił ponad 100 więźniów.
1942 - W Warszawie został zamordowany w niewyjaśnionych okolicznościach I sekretarz KC PPR Marceli Nowotko.
2009 - Urzędujący prezydent Namibii Hifikepunye Pohamba (SWAPO) został wybrany na II kadencję, zdobywając ponad 75% poparcia.
2016 - Duško Marković z socjaldemokratycznej DPS został premierem Czarnogóry.
?