Skąd wziął się ten wybuch społeczny, który zaszokował już całą Europę?
Z poczucia wykluczenia ze społeczeństwa. Zaczęło się w dzielnicach, gdzie młodzi ludzie nie mają już szans jak ich ojcowie na stałą pracę, na awans społeczny. To skończyło się wraz z demontażem państwa socjalnego i na pewno znacie to u siebie: młodzież, która żyje z drobnych prac na czarno, na pół etatu itd., co nie pozwala na usamodzielnienie się. Żeby mieć pieniądze musisz zostać przestępcą: drobnym złodziejaszkiem, handlarzem narkotyków... A przecież widać w telewizji, jakie to życie jest kolorowe, piękne... Do tego dochodzi poczucie wykluczenia kulturowego, zetknięcia z rasizmem policji. No i wreszcie kultura komercyjnego indywidualizmu zlikwidowała dawne poczucie solidarności, które przykładowo grupowało młodzież robotniczą wokół związków zawodowych.
Wskaźnikiem intensywności zamieszek stały się spalone samochody. Dlaczego?
Są dwa podstawowe powody: z jednej strony samochód jest symbolem tego, na co nie stać tych młodych ludzi, to symbol świata, z którego oni są wykluczeni, a z drugiej - jest to bliższy i łatwiejszy cel ataku, niż komisariat policji, na której skupia się gniew uczestników zadym. Zwróćmy jednak uwagę, że przemoc jest skierowana przeciw rzeczom i policjantom, a nie zwykłym mieszkańcom tych dzielnic.
Czy mówiąc o wykluczeniu, nie pobłażamy jednak zwykłemu chuligaństwu?
Aby poradzić sobie z problemem społecznym musimy przede wszystkim zrozumieć jego korzenie. Niektórzy myślą, że wystarczy wysłać więcej policji, a problem zniknie. Bzdura. We Francji w tzw. trudnych dzielnicach jest coraz więcej policyjnych kontroli, ale okazuje się, że to nie powstrzymało wybuchu zamieszek. Co więcej, przyczyniło się do ich zaognienia, jak w przypadku wrzucenia granatu gazowego do meczetu - policja przez trzy dni próbowała zrzucić z siebie odpowiedzialność za ten czyn po prostu kłamiąc. Nauka jest prosta - problemów społecznych nie rozwiąże się pałką policyjną.
Czy problem dotyczy tylko dzielnic imigranckich?
Jakich imigranckich? To są ludzie, którzy mieszkają tu od trzech, czterech generacji. To Francuzi o korzeniach afrykańskich, lub arabskich, tak samo jak są Francuzi polskiego czy włoskiego pochodzenia, którzy też mieli problemy z aklimatyzacją w przedwojennej Francji. Poza tym ludność pochodzenia imigranckiego stanowi w tych dzielnicach od 25 do 40 procent mieszkańców, a więc mimo wszystko to mniejszość. Zwróćmy też uwagę, że to nie są protesty na tle rasowym. Jeden z chłopaków, których śmierć była przyczyną wybuchu zamieszek, miał korzenie afrykańskie, a drugi arabskie. Można też wśród zadymiarzy spotkać białych, ale w mniejszości, bo oni jednak są sytuowani lepiej na rynku pracy. To rewolta wielokulturowa, ale nie są jej celem biali Francuzi.
Jaki jest stosunek rodziców do tych młodych zadymiarzy, bo przecież oni też tracą samochody, zwyczajnie się boją...
Rodzice rozumieją przyczyny tego poczucia beznadziei, która ogarnia młodych, powody ich frustracji - bo sami tego doświadczyli, ale są zszokowani tym poziomem przemocy, potępiają go. Poza tym przecież te spalone szkoły są też budowane z podatków płaconych przez nich.
Czy można wiązać zamieszki z ostatnią falą protestów społecznych we Francji, z odrzuceniem projektu konstytucji europejskiej?
Nie bezpośrednio. Osoby protestujące wierzą jednak, że w coś można wierzyć. Ci młodzi już w to nie wierzą. Mieliśmy w maju i czerwcu wielką falę protestów licealistów, także z tych trudnych dzielnic, i część z nich zapewne bierze udział w zamieszkach, ale nie ma tego bezpośredniego związku. Poza wspólnym dla uczestników protestów i zamieszek odrzuceniem rządzącej klasy politycznej.
rozmawiał: Dariusz Zalega
Wywiad ukazał się w "Dzienniku Zachodnim" 8 listopada 2005 roku