Przede wszystkim na projekt Dyrektywy gwałtownie zareagowały związki zawodowe. Europejska Konfederacja Związków Zawodowych w maju 2004 roku wydała oświadczenie, w którym wyrażała swoje zaniepokojenie projektem, podkreślając zwłaszcza to, że przyjęcie go przyspieszy deregulację, w znacznym stopniu pozbawi pracowników praw i ochrony, a konsumentom utrudni dostęp do usług o podstawowym znaczeniu. Konfederacja domagała się również spotkania z odpowiednimi grupami roboczymi, na którym mogłaby przedstawić swoje wątpliwości i żądała, aby przed podjęciem jakichkolwiek prac nad Dyrektywą, Komisja Europejska przeprowadziła badania dotyczące jej wpływu na pracowników, pracodawców i usługobiorców. Podobnie krytyczne oświadczenia wydały wkrótce inne organizacje: Europejska Federacja Związków Służb Publicznych uznała projekt dyrektywy za niemożliwy do przyjęcia i żądała odrzucenia go oraz wypracowania w jego miejsce pozytywnych regulacji dotyczących usług publicznych, a Europejska Federacja Pracowników Sektora Górniczego, Chemicznego i Energetycznego stwierdziła, że doprowadzi on do powstania „Europy socjalnej konkurencji”. W tym samym czasie Prezydium Komisji Krajowej NSZZ Solidarność wydało komunikat z informacją, iż pozytywnie ocenia kontynuację prac nad dyrektywą, podkreślając jednocześnie, że musi je poprzedzić uregulowanie kwestii dotyczących nieodpłatnych usług publicznych.
Oczywiście na oświadczeniach się nie kończyło. 4 czerwca 2004 roku dwie największe belgijskie konfederacje związków zawodowych, wsparte przez lewicowe partie polityczne, organizacje pozarządowe i Belgijskie Forum Społeczne, zorganizowały demonstrację, w której uczestniczyło 5 tysięcy osób. Protestujący domagali się między innymi, aby państwowe i lokalne władze przeprowadziły analizę skutków, jakie przyniesie wprowadzenie Dyrektywy. Podobne żądania wciąż powracają, wydaje się więc, że przytaczane przez Komisję Europejską dane mówiące, iż wprowadzenie Dyrektywy doprowadzi do stworzenia 600 tysięcy nowych miejsc pracy nie wszystkich przekonują. I nic dziwnego – dotychczas liberalizacja i deregulacja skutkowały raczej zmniejszaniem liczby miejsc pracy niż jej zwiększaniem.
Mobilizacja przeciwko Dyrektywie stale nabierała rozpędu, a tłem – lub motorem – dla niej stały się liczne demonstracje przeciwko organiczaniu praw socjalnych, mające miejsce jesienią i zimą w wielu krajach Europy. Kwestia Dyrektywy została podjęta również przez ruch alterglobalistyczny – w końcowym oświadczeniu ruchów społecznych, podpisanym podczas Europejskiego Forum Społecznego w Londynie, znalazło się wezwanie do demonstacji między innymi przeciwko Dyrektywie Bolkesteina wiosną 2005 roku. Przeciwko projektowi zdecydowanie opowiadają się także europejskie oddziały stowarzyszenia ATTAC. Listopadowe publiczne przesłuchanie w sprawie Dyrektywy w Radzie ds. Konkurencyjności umożliwiło rozmaitym grupom interesu wyrażenie swojej opinii, wzmocnione dodatkowo odbywającą się jednocześnie demonstracją uliczną. Wreszcie na przełomie stycznia i lutego rozpoczęła się europejska kampania www.stopbolkestein.org. Na wielojęzycznej stronie internetowej umieszczono petycję przeciwko Dyrektywie, dotychczas podpisaną przez ponad 60 tysięcy osób i wspartą przez kilkaset organizacji, partii politycznych i ruchów społecznych. Przeciwko Dyrektywie zaczęli się wypowiadać także europarlamentarzyści. Francuscy socjaliści, Henri Emmanuelli i Jean-Luc Mélenchon, w styczniu zainicjowali kampanię przeciwko Dyrektywie, wiążąc ją nierozerwalnie z działaniami na rzecz odrzucenia projektu Konstytucji Europejskiej, a w marcu GUE/NGL (Konfederacyjna Grupa Zjednoczonej Lewicy Europejskiej/Nordycka Zielona Lewica) zorganizowała w Parlamencie Europejskim pierwsze z cyklu przesłuchań dotyczących Dyrektywy, tym razem pod hasłem „Dyrektywa Bolkesteina – zagrożenia i alternatywy”.
Wszystkie te działania zmierzały do swojego punktu kulminacyjnego – ogromnej, bo gromadzącej według różnych szacunków od 50 do 120 tysięcy uczestników, demonstracji 19 marca 2005 roku, tuż przed rozpoczęciem wiosennego szczytu Rady Europejskiej, na którym miały się rozstrzygnąć losy Dyrektywy. Rozstrzygnąć – gdyż opinie polityków i urzędników europejskich były coraz bardziej podzielone. Wobec groźby odrzucenia przez społeczeństwo francuskie projektu traktatu konstytucyjnego, urzędnicy francuscy, na czele z prezydentem, wygłaszali coraz bardziej krytyczne opinie na temat Dyrektywy. Za gruntownym przeredagowaniem tekstu opowiadali się przedstawiciele Niemiec, Szwecji, Luksemburga, Danii, Hiszpanii i Włoch.
Demonstracja nie pozostawiła wątpliwości odnośnie tego, jaką opinię na temat Dyrektywy mają osoby, których dotyczy ona w największym stopniu. Stanowiący zdecydowaną większość manifestantów pracownicy i związkowcy z całej Europy – również wschodniej, w tym stuosobowa delegacja z NSZZ „Solidarność” oraz przedstawiciele Związku Zawodowego Górników – protestowali pod hasłem „Więcej miejsc pracy, lepsze zatrudnienie, nie dla dyrektywy Bolkesteina”. Manifestację otwierała tysiącosobowa grupa młodzieży, domagającej się pracy, bezpłatnej edukacji i równości, a zamykało 10 tysięcy działaczy ruchów na rzecz globalnej sprawiedliwości, wśród których znalazła się delegacja ATTAC Polska.
Naciski wydawały się przynieść skutek. W czasie szczytu podjęto decyzję o poddaniu Dyrektywy znaczącej rewizji, stwierdzając, że chociaż wewnętrzny rynek usług musi sprawnie funkcjonować, nie może to stanowić zagrożenia dla europejskiego modelu socjalnego. Tymczasem, jak pokazały masowe protesty i społeczne niezadowolenie, obecny projekt takie niebezpieczeństwo stwarza, nie może więc zostać przyjęty. Wydawało się więc, że cel został osiągnięty. Następca Bolkesteina, komisarz McCreevy przyznał, że jeśli chodzi o dyrektywę, to jej przeciwnicy odnieśli zwycięstwo, a Prezydent Chirac ponoć stwierdził pod koniec szczytu, że choć dyrektywa nie została oficjalnie wycofana, to zabito jej główną oś, czyli zasadę kraju pochodzenia – a wcześniej Bolkestein mówił, że bez tej zasady wprowadzenie dyrektywy nie ma sensu. Okazuje się jednak, że zamiast cieszyć się z sukcesu, należało raczej poważnie potraktować słowa przewodniczącego Komisji Europejskiej José Manuela Barosso, który po szczycie oznajmił, że nikt nie domagał się wycofania dyrektywy usługowej, a wręcz przeciwnie, wszyscy zgodzili się na to, iż konieczne jest otwarcie rynku dla handlu usługami. I rzeczywiście, prace trwały. Kolejne komisje zgłaszały swoje opinie, Rada Konkurencyjności potwierdzała chęć kontynuowania prac nad projektem, wreszcie Tony Blair zapowiedział, że rozwiązanie pewnych trudnych kwestii, wśród których znajduje się priorytetowo przez niego traktowana dyrektywa usługowa, będzie jednym z zadań Prezydencji Brytyjskiej. W tej sytuacji opór wobec dyrektywy musiał odżyć. W czerwcu w Paryżu zainaugurowano kampanię mającą na celu zablokowanie dyrektywy poprzez zebranie miliona podpisów przeciwko niej; niedługo potem odbyło się kolejne spotkanie strategiczne w Brukseli. Opór przyjmował czasami formę niemal humorystycznych akcji bezpośrednich: gdy w czasie jednego ze swych wystąpień Bolkestein wyznał, że z wielką przyjemnością sprowadziłby elektryka z Polski, gdyż przebywając w swoim letnim domu na północy Francji miał trudności ze znalezieniem przedstawiciela tej branży, lokalni elektrycy odnaleźli go sami i na znak protestu pozbawili go prądu.
Mobilizacja – do której wzywają już nie tylko związkowcy i działacze ruchów społecznych, ale także krytyczni wobec projektu unijni politycy, którzy zdają sobie sprawę z siły oddziaływania masowych protestów – narasta z miesiąca na miesiąc. We wrześniu parlamentarna grupa GUE/NGL we współpracy z oddziałami ATTAC z Niemiec, Belgii i Francji zorganizowała kolejne przesłuchanie, mające na celu wypracowanie strategii oporu wobec dyrektywy, a przez kolejne miesiące przez europejskie miasta przetaczały się demonstracje przeciwko liberalizacji sektora usługowego. Pojawiają się kolejne oświadczenia. W listopadzie w Londynie 11 organizacji, partii politycznych i ruchów społecznych, tworzących Europejską Lewicę Antykapitalistyczną podpisało deklarację, w której między innymi sprzeciwiło się atakowi na zdobycze socjalne krajów Europy i zapowiedziało aktywny udział w protestach przeciwko projektowi dyrektywy usługowej. W tym samym duchu wypowiadała się obradująca i demonstrująca w styczniu w Finlandii Europejska Sieć Demokratycznej Młodej Lewicy. Skalę oporu doskonale było widać podczas kolejnego przesłuchania zorganizowanego przez GUE/NGL. Na spotkanie pod hasłem „Dla sprawiedliwości socjalnej w Europie: Nie dla dyrektywy usługowej. Nie dla Bolkesteina” przyjechało niemal dwieście osób z całej Europy, reprezentujących związki zawodowe i organizacje, przeciwstawiające się dyrektywie. Wiele z nich nich mówiło o lokalnych inicjatywach: w Finlandii przeciwko projektowi protestują związki zawodowe nauczycieli, domagając się jednoznacznego wyjęcia edukacji z zakresu oddziaływania dyrektywy; w Austrii rozpoczęto kampanię na rzecz wspólnej Europy i powstał komitet koordynujący działania związane z dyrektywą usługową; w Hiszpanii organizowane są spotkania jej dotyczące z europarlametarzystami, mające na celu uświadomienie im znaczenia dyrektywy i wagi ich decyzji. Przedstawicielka Europejskiego Lobby Kobiet przypomniała o tym, iż przyjęcie dyrektywy będzie miało szczególnie negatywny wpływ na sytuację kobiet, które zarówno stanowią większość osób zatrudnionych w sektorze usługowym, jak i w największym stopniu z nich korzystają (na przykład w zakresie opieki nad dziećmi). Najwięcej jednak uwagi poświęcono przygotowaniom do dwóch manifestacji w Strasburgu, poprzedzających kluczową sesję Parlamentu Europejskiego, w czasie której odbędzie się dyskusja i głosowanie nad projektem dyrektywy. 11 lutego będą protestować ruchy społeczne i organizacje polityczne, a 14 lutego – związki zawodowe. W tym samym czasie mniejsze demonstracje i pikiety odbędą się w wielu miastach Europy, w tym również w Polsce, gdzie od kilku tygodni trwa kampania przeciwko przyjęciu dyrektywy. Pod polskim apelem o włączenie się w protesty 11 lutego podpisało się kilkadziesiąt różnych organizacji, partii politycznych, redakcji niezależnych pism i portali internetowych oraz związków zawodowych.
Co istotne, opór wobec projektu dyrektywy wychodzi poza granice Unii Europejskiej. Pomysły liberalizacji rynku usług zdecydowanie odrzuca Norwegia, zapowiadając, że jeśli projekt zostanie przyjęty, Norwegia wykorzysta przysługujące jej prawo weta w celu uniemożliwienia jego implementacji. Jeszcze przed wyborami we wrześniu 2005 roku obietnicę taką złożyły na piśmie lewicowe partie, co było jednym z podstawowych warunków udzielenia im poparcia przez związki zawodowe i ruchy alterglobalistyczne. Przeciwko dyrektywie ostro wypowiedział się także szwajcarski oddział ATTAC, jak również rumuński Krajowy Blok Związków Zawodowych. Rumuńskie Forum Społeczne prowadzi kampanię zbierania podpisów pod apelem przeciwko projektowi dyrektywy, do stycznia tego roku gromadząc ich 4 tysiące. Co charakterystyczne, działania takie stoją w sprzeczności ze stanowiskiem rządu Rumunii, zakładającego, że najlepszą strategią dla starającego się o wstąpienie do Unii Europejskiej kraju będzie akceptacja wszelkiego unijnego prawodawstwa. Tymczasem Rumuńskie Forum podkreśla, że socjalna Rumunia powinna stać się częścią solidarnej Europy, w której nowe kraje członkowskie mają takie same prawa jak stare.
Kwestia rozbieżności między nowymi i starymi państwami jest zresztą bardzo istotna. Często można spotkać się z opinią, iż konflikt wokół dyrektywy to konflikt między „starą” i „nową” Unią Europejską. Do pewnego stopnia takie przekonanie wydaje się znajdować potwierdzenie w tym, że rządy nowoprzyjętych krajów opowiadają się za przyjęciem dyrektywy usługowej, podczas gdy jej najostrzejsza krytyka wychodzi od rządów niektórych państw „starej” Piętnastki. W myśl retoryki konfliktu między dwiema częściami Europy, nowe kraje członkowskie, w których obowiązują niższe standardy zatrudnienia i opieki społecznej, miałyby zyskać na liberalizacji rynku usług, gdyż pochodzący z nich pracownicy byliby bardziej konkurencyjni niż ci z krajów o wyższych kosztach pracy i ostrzejszych regulacjach. Protesty pokazują jednak coś zupełnie innego: powszechne jest przekonanie, iż dyrektywa uderzy w pracowników sektora usługowego i usługobiorców z Europy wschodniej i zachodniej, którzy na równi stracą na jej wprowadzeniu. Często zwracają na to uwagę krytycy projektu z nowych krajów członkowskich. Na przykład w swoim oświadczeniu OPZZ podkreśla, że dyrektywa usługowa może poprawić sytuację polskich pracowników tylko na krótką metę, a w ostatecznym rozrachunku będzie dla nich szkodliwa. W istocie konflikt przebiega po zupełnie innej linii: między pracownikami, którzy albo stracą prawa, które już posiadają (w krajach Europy zachodniej), albo nigdy nie będą w stanie ich zdobyć, stanowiąc rezerwuar taniej siły roboczej (we wschodniej Europie), a właścicielami firm, a w szczególności korporacjami, które na wprowadzeniu dyrektywy mogą zyskać najwięcej.
Kartika Liotard, holenderska posłanka do Parlamentu Europejskiego, mówiła niedawno: „Jako parlamentarzyści, staramy się o to, aby jak największa liczba usług została wyłączona z zakresu dyrektywy. Ważne jest, aby społeczeństwo obywatelskie zdecydowanie przeciwstawiło się temu prawu. Potrzebujemy zdecydowanej wspólnej walki obywateli i związków przeciwko pomysłowi prywatyzacji usług publicznych. A w przyszłości pochodzące z podatków pieniądze nie powinny być przeznaczane na finansowanie wojen, ale na poprawę usług dla obywateli”. Jeśli chcemy Europy przyjaznej ludziom, a nie tylko korporacjom, zaspokajającej potrzeby obywateli, a nie tylko troszczącej się o pomnażanie zysków, musimy o nią walczyć. Do głosowania w Parlamencie Europejskim i debat w Radzie Unii pozostało jeszcze trochę czasu. Jeszcze możemy powiedzieć, za czym się opowiadamy, czego domagamy się od osób, które mają obowiązek reprezentować nasze interesy. Wciąż jeszcze możemy pisać do posłów i posłanek do Parlamentu z żądaniem odrzucenia dyrektywy. A przede wszystkim pamiętajmy o tym w sobotę, gdy w wielu miastach Polski odbywać się będą demonstracje przeciwko projektowi. Bądźmy tam jak najliczniej. Niech nas wreszcie usłyszą.
Katarzyna Gawlicz