Zaostrzanie się walki klas w postaci nowej linii polityki historycznej
2011-01-23 23:03:25
Jako punkt wyjścia tytułowego zagadnienia chciałbym poświęcić kilka słów omówieniu curiosum jakim jest najnowszy hit wydawniczy zatytułowany "Kłamstwo Bastylii" autorstwa niejakiego Andrzeja Marcelego Ciska (rocznik 1935).

Znam już różne kłamstwa, przeinaczenia, półprawdy, ale przeglądając jej treść po prostu zbaraniałem. Ksiażka piętnuje nie tylko rewolucję francuską z 1789, bądź co bądź burżuazyjną, ale także komunę paryską, wysławiając wprost postawę antyrewolucyjną Krasińskiego i Norwida, opisując jego oburzenie, że zburzono kolumnę na Pl. Vendome ( jak by potem francuskie i pruskie kulomioty nie obróciły w perzynę znacznie większej ilości takich kolumn i infrastruktury miejskiej, co dokumentują stosowne zdjęcia dostępne także w internecie i pokazujące jak reakcja tłumiła ten oddolny ruch ).

Autor z niechęcią przyznaje, że przeważał terror skierowany przeciw komunardom, co nie przeszkadza mu pryncypialnie potępić wyłącznie tego drugiego. Interesujące, że starszy Cisek w zasadzie stwierdza tylko jako fakt kolosalną przewagę morderstw na komunardach i ich zwolennikach w stosunku do liczby ofiar terroru obronnego Komuny w ostatnim tygodniu jej istnienia. Jednak cały potępieńczy nacisk kieruje na ocenę tego ostatniego.Jednak prawdziwą perełką są dopiero przypisy starajace się wykazać jedność okrucieństwa rewolucji francuskich i bolszewickiej , co jest myślą przewodnią opracowania. Jeden z przypisów do wydarzeń we Francji bez podania źródła, przytacza jako bezsporny fakt...zmyśloną przez Ronikiera bajdę o tym, jak to rzekomo Dzierżyński rozstrzeliwał pracowników stacji kolejowych, wcześniej namawiając ich do donoszenia jeden na drugiego.

Kłamstwo znane, tylko, że zestawienie go na zasadzie odnośnika do wydarzeń we Francji 1789, nawet bez słów: tak samo postępowali po rewolucji bolszewicy i bez podania źródła, tylko zaprezentowanie go jako logiczna ciągłość narracji wskazuje na konkretny cel w sposób jeszcze bardziej jawny niż czyniono to dotychczas - coraz bardziej rzuca się w oczy, że reakcja czuje instynktownie oddech rewolucji na swoim karku i obrzydza już nie tylko wysiłki rewolucjonistów, jak czynił to np Figes, ubierając się w szaty obrońcy wykorzystanych rzekomo przez bolszewików ruchów oddolnych, ale właśnie same mechanizmy oddolne, które ona rodzi, nawet przy pomocy wykorzystania autorytetu Krasińskiego czy Norwida.

Podobnym zresztą ideologicznym antykomunistycznym majstersztykiem był wywiad "Newsweeka" z okazji zbliżającej się rocznicy bitwy warszawskiej z Nałęczem, gdzie teza, że na szczęście komunizm w Niemczech nie zwyciężył w 1920, bo późniejsze zwycięstwo nazizmu miało jego zdaniem pokazać, że taki sam byłby komunizm w Niemczech, jest tak naciągana, i pozbawiona uwzględniania różnic w bazie, ideologii i naturze społecznej obu systemów, że aż dziwne, że ktoś z dyplomem profesora nie wstydzi się powtarzać takich bzdur.

Oto dyskurs Nałęcza, który jest zdumiewającą konfabulacją człowieka, który z jednej strony przyznaje, że rewolucja w Polsce i w Niemczech i budowanie nowego ustroju w tych krajach, nie odbywałoby się pod dyktando Moskwy a nawet nie ukrywa, że wówczas Europa uniknęłaby hitlerowskiej hekatomby, uchylając się też od nazywania rewolucjonistów obcą agenturą, wskazując na ich wysoki poziom ideowy i identyfikację z głoszonymi hasłami, a z drugiej, buduje siejącą grozę apokaliptyczną wizję, gdyby udało im się zwyciężyć w oparciu o tezy rodem z zakłamanej Czarnej księgi komunizmu:

"W tej skomunizowanej Europie raczej nie wszystko działoby się pod dyktando Moskwy. Silne państwa komunistyczne mogłyby powstać w Niemczech, we Francji, Włoszech. Doszłoby do napięć wynikających z odmiennych interesów tych społeczeństw, choć naiwnością byłoby sądzić, że w warunkach silnie uprzemysłowionych Niemiec komunizm miałby bardziej cywilizowaną postać. Popatrzmy, jakie kształty przybrał nazizm w Niemczech hitlerowskich. Może niemiecka doskonałość sprawiłaby, że komunizm w wydaniu niemieckim stałby się jeszcze sprawniejszą maszyną terroru i zabijania?
Gdyby komunizm zapanował w Europie w latach 20., nie byłoby nazizmu, faszyzmu. Powstałby potężny blok, który by się położył głębokim cieniem na kontynencie na długie lata. Nie potrafię sobie tego wyobrazić, co by się stało w Europie, pamiętając, jak wielkie spustoszenie komunizm wywołał w sowieckiej Rosji. Natomiast z całą pewnością los Polski byłby żałosny. Polska stałaby się republiką sowiecką, tak jak wiele narodów po 1920 roku. Bylibyśmy terytorialnie okrojeni. Nie ulega wątpliwości, że Polska sowiecka sąsiadowałaby z sowiecką Białorusią i Ukrainą przez granicę wyznaczoną na Bugu. Na zachodzie byłoby znacznie mniej niż to, co dał nam traktat wersalski. Polscy komuniści byli przeciwni przyłączeniu do naszego państwa Śląska i Pomorza. Mielibyśmy kraj o kształcie Księstwa Warszawskiego z lat 1809-1812: sto kilkadziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych bez dostępu do Bałtyku, kilkanaście zamiast 30 milionów ludności".

http://www.newsweek.pl/artykuly/sekcje/newsweek_polska/po-trupie-polski-do-raju,62660,3

poprzedninastępny komentarze