Dobra kobieta to martwa kobieta
2009-12-28 14:41:30
„Jak mogłaś mu to zrobić?”, „Czemu mścisz się na niewinnym człowieku?”, „Zawsze wiedziałem, że jesteś niezrównoważona, ale takiego zacietrzewienia się po tobie nie spodziewałem”, „Życie cię rozliczy, zła kobieto”, „Jesteś potworem, nie umiem tego inaczej nazwać”, „może kiedyś się opamiętasz i zobaczysz, ile krzywdy wyrządziłaś”, „idź na terapię, bo jesteś chora z nienawiści” – pisze do Marty jej były chłopak. Piszą tak również Tomka koledzy. Koleżanki także nie stygną w zapale smsowym i mailowym.

Co takiego strasznego zrobiła Marta? Odeszła od Tomka. Ich związek trwał 4 lata. Mają 3-letnią córkę.

Na pierwszy rzut oka byli cudowną parą. Młodzi, wykształceni, piękni, z „alternatywnego” środowiska, gdzie prawa człowieka są tyleż ważne, co oczywiste, a Manifa to coroczny obowiązek i towarzyska przyjemność, bo co krok spotykali na niej znajomych. Kiedy Marta zaszła w zaplanowaną ciążę, Tomek był taki troskliwy. Dzwonił co chwila, podwoził ją samochodem do pracy, wszystkim opowiadał, rozanielony, jak przygotowuje się do roli taty. Zamieszkali w M4 w centrum Warszawy. Tomek dużo zarabiał, Marta pracowała w fundacji ekologicznej. Często odwiedzali ich przyjaciele. Głównie Tomka.

Bo Tomek niechętnie widywał przyjaciół Marty. Marcie na ich temat opowiadał złe rzeczy. Mówił, że zadaje się z głupszymi od siebie, że po co Marcie inni ludzie, skoro ma jego, że Elka jest interesowna, a Tymek tak naprawdę ją podrywa. Zrażał ich do siebie, więc coraz rzadziej przychodzili, coraz częściej czuli się źle widziani.

Te Tomka podwózki, przyjeżdżanie po Martę znienacka pod uczelnię, częste telefony miały na celu kontrolę, bo Tomek – sądząc po sobie – bał się, że Marta go zdradza. Obsesję swoją uważał za racjonalne podejrzenia, te zaś za wystarczający powód, by grzebać w Marty komórce, czytać jej maile, rozpytywać w jej pracy. Kiedy coś się Tomkowi w zachowaniu Marty nie podobało - np. że poszła na imprezę bez niego, zdecydowała się studiować drugi kierunek, nie używała perfum, które jej kupił na urodziny – wypraszał ją. Wyrzucał z domu. Bo mieszkanie było kupione przez jego rodziców, zapisane na jego nazwisko. Mówił Marcie, że bez niego sobie nie poradzi. Gdy protestowała, nazywał ją „żałosną dziewczynką”. Gdy kłótnie eskalowały, Tomek, w zależności od nastroju, groził samobójstwem, rzucał w Martę butami, powtarzał, że po ciąży zrobiła się brzydka i gruba albo brał na ręce córkę i ze słodkim uśmiechem mówił jej: „tato nie pozwoli, żeby takie ścierwo jak twoja mamusia się tobą zajmowało”.

Sam zajmował się córką jedynie na oczach gości. Wtedy był wzorowym tatusiem. Tatusiem jak z podręcznika, jak z książki o partnerskim związku, jak z bajki po prostu. Opowiadał o jej kupkach i siuśkach z oczami zamglonymi miłością, głaskał Martę po głowie rozmodlony do swojej gromadki, w dobrze dobranych momentach deklarował przyjaciołom: „one są najlepszym, co mi się w życiu przytrafiło”. O tym, że Tomek wstaje około południa, nie lubi dziecka przewinąć, nie potrafi położyć spać i nie wie, na co córka jest uczulona, goście nie wiedzieli. Nie wiedzieli także, że gdy Tomek jest w paskudnym nastroju, a mała marudzi, mówi Marcie: „To twoje dziecko, więc się nim zajmij. Ja go nie chciałem”.

Niektórzy natomiast wiedzieli, że Tomek, pracownik Otwartego Funduszu Emerytalnego z siedzibą w Kutnie, jeżdżący po całej Polsce w celach służbowych, ma wiele okazji, by sypiać z innymi kobietami i zazwyczaj skrzętnie te okazje wykorzystuje. Nie wiedziała o tym Marta. Do czasu, gdy sam jej tego nie powiedział wyzywając od „sztywniar”, bo nie chciała się z nim kochać tak, jak robią to bohaterki jego ulubionych pornosów.

Marta miała dyplom z orientalistyki, nieskończone drugie studia, 720zł miesięcznie w ramach projektu, który kończył się za pół roku, córkę, jedną przyjaciółkę, która nie dała się Tomkowi wystraszyć. Nie miała mieszkania, bogatych rodziców, rodziny w Warszawie, ubezpieczenia, samochodu. Decyzję o odejściu podejmowała wielokrotnie. Raz, kiedy Tomek szydził z niej, że „czyta te swoje książeczki i uważa się za bóg wie kogo, a tak naprawdę jest prosta i głupia jak pierwsza lepsza laska”. Drugi, kiedy Tomek cisnął jej laptopem o podłogę, bo uważał, że pisanie pracy magisterskiej to strata czasu, przecież on ją utrzymuje, to po co jej dyplom. Trzeci, gdy jakiś „życzliwy” pokazał jej profil niejakiej Mary na facebooku, a na tym profilu romantyczne zdjęcia znad morza: Mary+Tomek = WNM. Czwarty, kiedy podczas rozmowy o pieniądzach na domowe zakupy kazał jej powiedzieć: „poproszę”.

Marta zabrała dziecko i odeszła na dobre dopiero, gdy zrobił imprezę i nie zorientował się, że mała zniknęła. Znalazł ją na klatce schodowej. Marta wtedy nie było - wyjechała na jeden dzień do siostry.

Alimenty i dzielenie się opieką nad córką Tomek traktuje jak system nagród i kar. Dla Marty, bo dziecko jest tylko pionkiem w jego grze. Grozi Marcie sądami i odebraniem praw rodzicielskich. Zabrał jej wszystkie przedmioty, które kupił: elektryczny czajnik, fotelik dla dziecka, blender. Stawia warunki: „zapłacę, jeśli...”. O każdej porze dnia i nocy wysyła Marcie wiadomości. Raz smsy, że Marta jest wariatką i że on ją zniszczy. Potem mmsy, na których widać jego nową dziewczynę. Kilka godzin później maile: „Jeśli będziesz grzeczna, to się dogadamy”. Smutny i opanowany, muchy w życiu nie skrzywdziwszy, szemrze w dobrze dobrane uszy, że Marta jest niebezpieczna, a on został skrzywdzony.

Znam wiele podobnych historii. Dominika ma 11-letniego syna. 3 miesiące po porodzie narzeczony Mateusz wycedził przez zęby swoją małżeńską krzywdę: odkąd urodziła, Dominika za mało dba o siebie i on się wstydzi przed znajomymi takiej byle-jakiej żony. 11 lat Dominika walczy z Mateuszem o alimenty i udział w opiece nad dzieckiem. Cała jego rodzina i większość ich dawnych znajomych do dziś uważa Dominikę za wredną, pazerną zdzirę. Niektórzy są na tyle szlachetni, że „dają jej szansę”, by wytłumaczyła się z krzywdy, jaką wyrządziła Mateuszowi. Dominika nieraz próbowała. Nigdy nie była wystarczająco przekonująca, bo Mateusz zabiera znajomych na snowboard do Austrii, a Dominika może ich najwyżej zabrać na herbatę do wynajmowanej kawalerki. Między wywiadówką w szkole syna, a odrabianiem z nim lekcji.

Alina chodzi z łatką popapranej egoistki odkąd założyła byłemu chłopakowi sprawę karną o psychiczne znęcanie się. Przez 2 lata uważała, że to mieści się w normie, kiedy podczas kłótni Robert wychodzi na klatkę schodową i krzyczał: „tu mieszka dziwka, zapraszam! Może wreszcie sama na siebie zarobi”. Albo przez kilkanaście godzin traktuje ją jak powietrze, bo nie zareagowała wystarczająco entuzjastycznie na jego kolejny wspaniały pomysł: żeby mieli psa, żeby on rzucił pracę i poświęcił się pasji renomowania starych samochodów, żeby ona poszła na kurs wizażu, za który on hojnym gestem zapłaci. Albo wybił szybę w drzwiach do łazienki, kiedy Alina zamknęła się od środka, żeby wziąć kąpiel. I oznajmił, że w jego domu ona nie ma prawa się przed nim zamykać.

Agnieszka została nazwana „niewdzięcznicą”, gdy kochance swojego męża, która deklarowała, że się za Agnieszkę modli i chciałaby się z Agnieszką zaprzyjaźnić, odparowała: „zabieraj go i wynoś się”.

Zdaniem połowy rodziny Monika jest „złą córką” odkąd zerwała kontakt z ojcem, który miał zwyczaj wyżywać na niej swoje frustracje, a kiedy po latach próbowała z nim o tym porozmawiać – wyśmiał ją jako „przewrażliwioną”.

Wystarczy rozmawiać z kobietami, by wiedzieć, że sposobów na upokarzanie są miliony. A ludzi, którzy nie wykorzystują przewagi - fizycznej, finansowej, psychicznej, tej wynikającej z mniejszego zaangażowania - by upokarzać, stanowczo mniej. Mężczyźni nie są "z natury" skłonni do dominacji bardziej niż kobiety. "Każda władza deprawuje" – to poczciwe hasło oddaje realia życia nie tylko publicznego, ale i prywatnego. Każda władza deprawuje, dlatego wymaga albo kontroli, albo zniesienia. Władza ma wiele postaci. Budują ją lub wzmacniają decyzyjne stanowiska pracy, dobre zarobki, prestiżowe zajęcia, szacunek współpracowników, lęk podwładnych, powodzenie towarzyskie itd. W naszym społeczeństwie wszystko to przynależy nieporównywalnie częściej mężczyznom. Ale i bez tego ich pozycja w relacjach intymnych jest silniejsza - mocą tradycji („głowa rodziny”), religii („prawo naturalne”), obyczajów (zmiana nazwiska), podziału pracy emocjonalnej (kobieta dba o atmosferę i temperaturę relacji, więc na nią spadają oskarżenia, gdy coś się w relacji psuje). Im większą mamy władzę, tym częściej ktoś jest od nas zależny. Im bardziej ktoś jest od nas zależny, tym większą mamy władzę. Także w życiu prywatnym. Żona, która nie zarabia, bo pracuje na domowym etacie, chora matka wymagająca codziennej opieki, córka, której ojciec płaci za studia są bardziej narażone na drobne nadużycia, manipulacje, szantaże, wreszcie przemoc. Z lęku przed utratą partnera, dachu nad głową, bezpieczeństwa dzieci, nie zareagują, nie krzykną, nie odejdą. Załagodzą, udadzą, że nic się nie stało, podporządkują się.

Wystarczy rozmawiać z kobietami, trzeba tylko obdarzyć rozmówczynie zaufaniem, bo niemal każda wstydzi się nadużyć, których doświadcza. Ukrywa je, bo czuje się za nie odpowiedzialna. Obwinia się, że nie jest wystarczająco silna, by do nich nie dopuszczać, że nie dała rady odejść wcześniej, nie zareagowała od razu. Pozwoliła przekraczać kolejne swoje granice oszukując samą siebie, że to, co ją spotyka, jest jeszcze „normalne” albo „chwilowe”.

A kiedy wreszcie te granice odbudowuje, słyszy: egoistka. Kiedy mówi o krzywdzie zamiast w milczeniu ją znosić, słyszy: wariatka. Kiedy walczy o swoją godność, słyszy: zła kobieta.

Bo dobra kobieta to taka kobieta, która wszystko poświęci dla innych. Siebie odda, o sobie zapomni, da się zakrzyczeć, zadeptać, zagłaskać, zagłuszyć, zabić. Która zniesie w milczeniu, schowana do nory nie pokaże siniaków, nie powie złego słowa, w milczeniu wytrzyma, zapomni krzywdę, wybaczy, będzie ponad to. Dobra kobieta jest za dobra, by przeżyć. Dobra kobieta to martwa kobieta. Good girls go to heaven zbyt szybko.

80% sprawców przemocy wobec kobiet to najbliżsi członkowie rodziny. Kobiety częściej giną z rąk mężów i konkubentów, niż zaatakowane przez obcych na ciemnej ulicy. W tych statystykach nie ma śmierci zadawanych powoli: poprzez systematyczne upokarzanie, odzieranie z godności, tresowanie karami i nagrodami. Nie ma w nich kobiet, które popełniają samobójstwa albo umierają na ciężkie choroby. Bo nie poszły na czas do lekarza. Bo uwierzyły swoim partnerom, że ich życie jest nic nie warte. Pozbawione przyjaciół („mąż ich nie lubił”), skłócone z rodziną („po kłótni z teściową mąż powiedział: więcej do nich nie pójdziemy”), odcięte od świata („mąż nie lubi, kiedy wychodzę”) nie miały nikogo, kto by je zmobilizował, potrząsnął nimi, albo po prostu zapytał. Good girls go to heaven, bo nie mają dokąd pójść.

Ta gra naprawdę bywa zero-jedynkowa: albo giniesz, albo masz łatkę suki. Wiele kobiet wybiera to pierwsze, bo wolą dać się walcem rozjechać niż zmierzyć z poczuciem winy. Przyuczone do roli ofiary, kobiety potrafią czerpać z niej perwersyjny zysk. Nienawykłe do konfrontacji czynią cnotę z własnego poświęcenia. Zamiast we własnej obronie, agresję kierują przeciwko innym kobietom. Zwłaszcza tym, które miały na tyle możliwości, determinacji i żywych marzeń, by zawalczyć.

Jeśli zatem usłyszysz, że jesteś egoistką, wariatką lub złą kobietą najprawdopodobniej znaczy to, że właśnie uratowałaś swój tyłek, więc masz nie lada powód do radości. Jeśli próbujesz myśleć niezależnie i podejmować wolne decyzje, przygotuj się na te epitety. Wszelkie „suki”, „pazerne zdziry”, „wredne babska”, „świruski” i „niezrównoważone furiatki” czas przyjmować jak komplementy, nosić niczym ordery, trofea, generalskie belki. One są jak blizny po walce o człowieczeństwo, jak znaki wywalczonej wolności. W świecie, gdzie kobiety traktowane są jak plastelina, z której wedle zapotrzebowań lepi się matki, żony lub kochanki, „zła kobieta” to ten cyborg, co uciekł programistom, Pinokio, co ożył, Aleksandra, która odchodzi(1).

1. W filmie „Tajemnica Aleksandry” (reż. Rolf De Heer, 2003) tytułowa bohaterka przygotowuje mężowi nietypowe „birthday party”. Nagrywa dla niego kasetę video, na której opowiada o upokorzeniach, jakie znosiła w ich małżeństwie. Z kasety dowiadujemy się, że Aleksandra była traktowana jak darmowa siła robocza do opieki nad domem i dziećmi oraz do seksualnego zaspokajania męża wedle jego życzeń i pomysłów. Podczas oglądania taśmy najpierw rozbawiony, potem przerażony mąż orientuje się, że Aleksandra zabrała dzieci i odeszła. Komentując film na łamach „Wysokich Obcasów” Wojciech Eichelberger pochylał się nad „tragedią dorosłych ludzi, którzy nie potrafią ze sobą rozmawiać”. Konsekwentnie pominął aspekt genderowej dominacji, ukazanej w filmie. Dzieło De Heera zinterpretował w kategoriach kłopotów komunikacyjnych. Analiza relacji międzyludzkich pozbawiona perspektywy władzy i kontekstu hierarchizujących różnic między społecznym uplasowaniem ludzi biorących w tych relacjach udział, pozbawiła film ładunku społecznej krytyki. Uśpiła potencjalnych widzów bajką o pięknym świecie pełnym ludzi, którzy gdyby tylko zdecydowali się na terapię – na pewno uzdrowiliby swoje związki. O psychologii jako ideologii, która unieważnia strukturalne mechanizmy dominacji, a w konsekwencji czyni je niewidocznymi, pisze Małgorzata Jacyno w książce Kultura indywidualizmu: „Miłość, pieniądze, zdrowie i kres wszelkiej opresji po prostu należą się i dostępne są każdemu, kto ma właściwą postawę wobec siebie. Przejawem tej właściwej postawy jest już przystąpienie do pracy nad sobą w ramach programu autoterapii i terapii”. (PWN, Warszawa 2007, s.229)


poprzedninastępny komentarze