Herer: Imperium kontratakuje

[2006-01-12 18:52:36]

Książka Hardta i Negriego "Imperium" nie ma u nas dobrej prasy. Zgniły Neoliberał w ogóle nie musi jej czytać, by wiedzieć, że jest to co najwyżej kolejna teoria spiskowa, potwierdzenie zasadniczego uwiądu myślowego lewicy, jej całkowitego wyobcowania ze złożonej, wieloznacznej rzeczywistości społecznej i ekonomicznej. Z kolei nieco bardziej otwarty Zatroskany Inteligent najwyraźniej nie wie, jak powinien się ustosunkować do nowinek z Zachodu, które przedstawia mu się jako „biblię alterglobalistów” albo „nowy Kapitał”. Ma poważny problem z „rewolucyjną przeszłością” jednego z autorów, toteż jest w stanie podjąć rozmowę dopiero po odprawieniu stosownych obrzędów – rewolucjonista musi okazać się już „nawrócony”, musi żałować za grzechy młodości, odciąć się od przemocy i pozytywnie przejść test na akceptację – mimo wszystko – przyjętych, demokratycznych reguł. Dialog odbywa się w konwencji „wyznania”. Nic dziwnego, że ta dogłębnie kapłańska, „rozumiejąca” i zatroskana postawa nie prowadzi do żadnych interesujących konkluzji, nie sprzyja pojawieniu się najmniejszej choćby myśli. [Jedyne, do czego Jacek Żakowski skłania Negriego w dość żenującej rozmowie przeprowadzonej dla „Polityki” (37/2005) to albo wymuszone uniki przed „wyznaniem winy”, albo powtórka z podstawowych tez Imperium].Wreszcie jest również Czytelnik Lewicowy. Ten ostatni przede wszystkim nie może okazać się mniej lewicowy od innych Lewicowych Czytelników, a także – co jeszcze ważniejsze – od samych autorów książki. Zostawmy w spokoju Zgniłego Neoliberała i Zatroskanego Inteligenta. Przyjrzyjmy się za to, na przykładzie tekstu Przemysława Wielgosza, lekturze ostatniego typu.

Nieufność budzą już najprostsze, poniekąd stylistyczne zastrzeżenia, jakie Wielgosz wysuwa pod adresem Imperium. Negri i Hardt posługują się „bardzo modnym językiem”, a „erudycyjne popisy, zawiły styl wywodu i obfite korzystanie ze «słownika wyrazów trudnych i robiących wrażenie» nie jest [...] w stanie ukryć podstawowych braków i sprzeczności” ich wywodu. Nieprzypadkowo cały tekst otwiera odwołanie do głośnej książeczki Sokala i Bricmonta: Modne bzdury, w której dwóch Amerykanów, ludzi nauki (i lewicy) wytyka kilku francuskim filozofom bezprawne posługiwanie się terminologią naukową. Bezprawne przede wszystkim dlatego, że nie całkiem zgodne ze sposobem stosowania spornych terminów w samej nauce. Nie idzie o Sokala i Bricmonta, chociaż skądinąd to ciekawe, że Zatroskany Inteligent i Czytelnik Lewicowy mają czasem podobne gusta. Modne bzdury to słaba książka, rozczarowująca zwłaszcza dla kogoś, kto chciałby naprawdę dowiedzieć się, na czym polega rzekoma głupota niektórych filozofów współczesnych. W sumie jest to zbiór złośliwie dobranych i wyrwanych z kontekstu cytatów, które autorzy pozostawiają niemal bez komentarza, unikając za wszelką cenę zagłębiania się we właściwą problematykę filozoficzną, czego wymagałby opracowywany przez nich temat (zastosowanie pojęć naukowych w filozofii).

Powtórzmy – nie chodzi o Sokala i Bricmonta, jednak swoista anty-filozoficzność uderza również w „Imperialnej bzdurze” Wielgosza. Wprawdzie tylko gdzieś w domyśle, implicte i ukradkiem, ale mimo to w sposób skuteczny tekst sugeruje: zawiły styl, erudycja i trudne wyrazy to środki stosowane przez akademickich filozofów, aby nam, prostym i uczciwym ludziom lewicy, zamydlić oczy. My i tak wiemy, jak się rzeczy mają z globalnym kapitalizmem; żadna filozofia nam do tego niepotrzebna. W każdym razie żadna nowa filozofia. Nazywając język Hardta i Negriego „modnym” Wielgosz sugeruje, że prawdziwa filozofia to nie postmodernistyczne nowinki, tylko coś już utrwalonego, w co uzbrojony jest od samego początku każdy porządny Czytelnik Lewicowy. Któżby inny, jeśli nie stary, dobry Karol Marks?! Karol Marks nie był erudytą, tylko bojownikiem sprawy proletariatu, nie używał trudnych wyrazów, a jego styl odpowiada zdrowym gustom klasy robotniczej. Taki Karol Marks, rzecz jasna, nigdy nie istniał, chyba że w fantazjach naszych anty-filzofów.

Być może w polemicznym zapale idę za daleko w „dopowiadaniu” za autora tego, co w samym tekście niedopowiedziane. Skupmy się zatem na argumentach wyrażonych wprost. Zawiłości stylu i filozoficzna pompa Imperium mają wszak ukrywać zasadniczy fakt, że Hardt i Negri „mylą się zasadniczo w swych ocenach i prognozach”, a ich rozważania, tak jak spekulacje modnych francuskich filozofów, „nie mają kompletnie nic wspólnego” nie tylko z nauką, ale w ogóle „z otaczającym nas światem”. Zarzuty są, jak widać, poważne. Skupiają się one dalej wokół trzech podstawowych, wzajemnie ze sobą powiązanych kwestii: 1) zmierzch państwa narodowego 2) zmierzch imperializmu 3) koniec ery „kapitalizmu przemysłowego”. Hardt i Negri zasadniczo mylą się diagnozując właśnie trzy wymienione zjawiska.

Na czym polega ich pomyłka zdaniem Wielgosza? Po pierwsze: państwo narodowe, wbrew modnym dziś tezom, bynajmniej nie chyli się ku upadkowi. Widać to zwłaszcza wszędzie tam, gdzie jego uprawnienia zostają znacząco poszerzone w związku z ideologią i praktyką wojny z terroryzmem. Państwowy aparat przemocy (armia, policja, służby specjalne) staje się fundamentem nowej rzeczywistości permanentnego stanu wyjątkowego. Po drugie, istnieje przynajmniej jedno państwo, w stosunku do którego w pełni uzasadniony jest właśnie zarzut polityki imperialistycznej: „Unilateralizm polityki zagranicznej USA, który wyraża się w pogardzie dla ONZ i instytucji prawa międzynarodowego, a nawet w lekceważeniu europejskich sojuszników Ameryki z NATO, nie jest niczym innym jak tylko próbą podporządkowania świata wąsko nacjonalistycznym interesom definiowanym w Waszyngtonie”. Zachodzi niewątpliwa ciągłość między współczesnym amerykańskim imperializmem a imperializmem europejskim znanym z jego XIX-wiecznych form. Poza tym zaobserwować można ciągłość projektu imperialistycznego samych Stanów Zjednoczonych: Panama, Zatoka, Somalia, Haiti, Bośnia, Irak, Kosowo/Jugosławia i ponownie Irak. Po trzecie, tak zwana rewolucja informatyczna i zmierzch epoki wielkiego przemysłu nie zmieniają nic w naturze czy sposobie funkcjonowania kapitalizmu, nie zniknął „podział na właścicieli środków produkcji i pracowników”.

Wszystkie trzy argumenty mają pozory empirycznej słuszności. Empirycznej – bo opartej na faktach; pozory – ponieważ fakty i odnoszące się do nich twierdzenia nie zostają powiązane z właściwymi problemami. Sztuka filozofii to sztuka konstruowania problemów. Jeśli nie zadamy sobie trudu rekonstrukcji problemu, nie będziemy w stanie zrozumieć nawet tak prostej książki jak Imperium. Nie będziemy w stanie dostrzec jej rzeczywistych słabości, koncentrując się na słabościach pozornych. Pewne pojęcia musimy sobie przyswoić, nawet za cenę zerknięcia do słownika. Czytelniku Lewicowy – trochę wiary w pojęcie; tylko ono umożliwia wszak eksplikację problemu.

Zacznijmy od pierwszej tezy. Nie odnosi się ona przecież do empirycznego faktu zniknięcia aparatów władzy państwowej ani nawet do jakiegoś szczególnego ich osłabienia (chyba, że mówimy o zdolności państw narodowych do sprawowania kontroli nad przepływami globalnego kapitału). Idzie raczej o zmianę miejsca, funkcji państwa narodowego, a więc o zmianę w obrębie reżimu suwerenności. To ostatnie pojęcie jest kluczowe, a wszystkim jest właśnie pojęciem, dostarczającym ram, w których ukazuje się dopiero sens empirycznych zjawisk. Państwo narodowe nie ląduje bynajmniej na śmietniku historii; pewne jego tradycyjne aparaty ulegają wręcz wzmocnieniu i zaczynają kontrolować coraz szersze obszary pola społecznego, jak to się dzieje właśnie w przypadku „polityki bezpieczeństwa”. Jednak kontekst, w jakim dokonuje się intensyfikacja i eskalacja szeroko rozumianej przemocy państwa, nie da się – zdaniem Negriego i Hardta – opisać w kategoriach suwerenności narodowej. Tu leży środek ciężkości ich wywodu. W nowym porządku globalnego kapitalizmu państwo narodowe stanowi niezbędny środek, umożliwiający wręcz jego funkcjonowanie. Dyscyplinowanie siły roboczej, pacyfikowanie społecznych protestów, tworzenie „korzystnych warunków” dla inwestycji, słowem: zapewnianie dogodnej, „bezpiecznej” przestrzeni dla gry kapitału (w skrajnych przypadkach na zasadzie zapewnienia mu pełnej swobody, jak w tzw. strefach wolnego handlu) – oto aktualna funkcja państwa, wymagająca zachowania przezeń wielu istotnych prerogatyw. Jednak by pełnić taką funkcję, państwo nie musi wcale być, jak dawniej (Hardt i Negri powiedzieliby: w epoce „nowoczesnej”) suwerennym centrum władzy. Oczywiście wciąż słyszymy o potędze władzy państwowej, racji stanu itp. – są to jednak tylko ideologiczne efekty powierzchniowe, które skrywają ważne procesy rozgrywające się na głębszym poziomie.

Procesy owe polegają właśnie na przemieszczeniu centrum suwerenności, a ściśle rzecz biorąc: na jego rozproszeniu w systemie globalnych zależności ekonomiczno-politycznych. Państwo „nadal funkcjonuje”, lecz „jego konstytutywne elementy zostały skutecznie przemieszczone na inne poziomy i w inne dziedziny [...] Rząd i polityka zostają w pełni zintergrowane z ponadnarodowym systemem dowodzenia” (Imperium, s. 327). Nie ma tu miejsca na bardziej dogłębną analizę pojęcia suwerenności zaproponowanego w Imperium, a zwłaszcza na dokładne sformułowanie wątpliwości, jakie może ono budzić, poczynając od najprostszej kwestii: czy suwerenność „nowoczesna”, związana z figurą narodu i instytucjami państwa narodowego kiedykolwiek była czymś więcej niż tylko politycznym przedstawieniem, w istocie ukrywającym bardziej złożone gry sił? Trzeba by pewnie wrócić do Foucaulta i do jego krytyki „jurydycznego” modelu władzy. Zapewne okazałoby się, że kwestia jest bardziej skomplikowana, niż się na pozór wydaje. Żadne tego rodzaju komplikacje nie ujawniają się za to w twierdzeniach Przemysława Wielgosza. Przywoływane przez niego fakty są prawdziwe, cechuje je naoczna oczywistość. Przemian w obrębie zasady suwerenności nie widać gołym ani uzbrojonym okiem, co nie znaczy, że są one fikcją, zrodzoną w głowach wyalienowanych od rzeczywistości akademików. Nawet krytyczni filozofowie na tyle orientują się w świecie, by wiedzieć o istnieniu obozu w Guantanamo...

Niewrażliwość Czytelnika Lewicowego na pewne dystynkcje pojęciowe okazuje się zatem źródłem pierwszych nieporozumień. Wydaje się, że podobnie jest w przypadku drugiej kwestii poruszonej przez Wielgosza, a dotyczącej imperializmu. Hardt i Negri przeprowadzają podstawowe rozróżnienie na formę imperialistyczną i imperialną. Krytykę ich stanowiska należałoby więc zacząć od zakwestionowania zasadności tego rozróżnienia. Wielgosz wybiera jednak drogę na skróty i powiada: istnieje państwo, które uprawia całkiem bezwstydnie tradycyjną politykę w stylu imperialistycznym. Znów mamy do czynienia z tym samym schematem: podważa się słuszność pewnej konstrukcji teoretycznej, przywołując oczywiste fakty: „To nie enigmatyczne, ponadnarodowe i bezpaństwowe Imperium prowadzi dziś neokolonialne wojny w Afganistanie i Iraku. To także nie owo mgławicowe Imperium okupuje Palestynę, usiłuje obalić demokratyczne władze Wenezueli, tak jak niedawno obaliło władze Haiti i wreszcie to nie Imperium grozi agresją na Iran”. Na pozór wszystko jest w porządku – brutalna rzeczywistość weryfikuje spekulacje teoretyków. Jednak czy istotnie fakty mówią same za siebie? Nie trzeba być wcale „postmodernistycznym” wyznawcą tezy o pierwszeństwie teorii i jej „konstruktów” przed tak zwaną twardą rzeczywistością, by zwrócić w tym miejscu uwagę na pewien ważny aspekt. Również i tym razem idzie o szerszy kontekst, w którym dopiero obserwujemy i wyjaśniamy poszczególne zjawiska. To, że jakieś państwo przeprowadza brutalne akcje militarne poza swoim terytorium, nie oznacza jeszcze, że mamy do czynienia z imperializmem. Liczy się kontekst i okoliczności – jak i przeciw komu prowadzona jest wojna, jakim celom służy itd.

Dla Wielgosza wystarczającym argumentem za imperialistycznym charakterem choćby ostatniej wojny w Iraku pozostaje „nacjonalistyczny interes definiowany w Waszyngtonie” – to on ma dostarczać ostatecznego wyjaśnienia. USA stanowią realną potęgę militarną, gospodarczą i polityczną, w przeciwieństwie do ulotnego konstruktu Imperium. Sam mam wiele wątpliwości co do sposobu, w jaki Hardt i Negri mówią o roli Stanów Zjednoczonych w ramach porządku imperialnego. Trzeba ich jednak bronić, skoro Czytelnik Lewicowy tak jawnie ułatwia sobie sprawę. Imperium nie jest niewidzialne dlatego, że żyje w niebie filozoficznych spekulacji. Imperium nie jest w ogóle żadnym bytem politycznym, lecz właśnie określonym porządkiem – różnym od porządku imperialistycznego – w ramach którego poszczególne instytucje państwowe, międzynarodowe itd. zajmują jakieś miejsce. Jakie są zasadnicze cechy owego porządku? Przede wszystkim, zdaniem Hardta i Negriego – inaczej niż w epoce europejskich imperializmów – w fazie imperialnej kapitalizm nie posiada już żadnego zewnętrza. Kolonizowanie zewnętrznej przestrzeni, związane z koniecznością realizacji i kapitalizacji wartości dodatkowej (poszukiwanie nowych rynków zbytu, źródeł surowców i siły roboczej) zostaje zastąpione przez nową zasadę: „współczesny kapitał podlega nadal akumulacji poprzez subsumpcję do cyklu reprodukcji rozszerzonej, tyle że subsumowane nie jest już niekapitalistyczne otoczenie, lecz własny, kapitalistyczny teren [...]. Kapitał nie spogląda już na zewnątrz, lecz do wewnątrz, ekspansję ekstensywną zastępuje ekspansja intensywna” (Imperium, s. 292).

Jeśli Czytelnika Lewicowego razi trudny wyraz „subsumpcja”, warto pamiętać, że termin ten pochodzi wprost od Marksa. „Ekspansja intensywna” to nie tylko stymulowanie konsumpcji kapitalistycznej zamiast poszukiwania niekapitalistycznych rynków zbytu; przybiera ona również formę brutalnego, właśnie zintensyfikowanego wyzysku, a także wojny. Rzecz w tym, że mimo wielu podobieństw nie jest to już wojna imperialistyczna, lecz imperialna. „Historia wojen imperialistycznych, między-imperialistycznych i antyimperialistycznych skończyła się. Koniec tej historii to początek rządów pokoju. Czy też, w istocie, weszliśmy w epokę mniejszych i wewnętrznych konfliktów. Każda wojna imperialna jest jakąś wojną domową, akcją policyjną” (Imperium, 206). Ta ostatnia charakterystyka pasuje doskonale do obrazu wojny w Iraku – akcja policyjna zakrojona na szeroką skalę, „przywracanie porządku”, przygotowywanie gruntu pod przyszłą „odbudowę” zapewniającą stabilne warunki dla operacji kapitału. W Multitude ta teoria nowej wojny i globalnego stanu wyjątkowego zostaje sformułowana w szczegółach. Bez obaw – filozofowie zdołali dowiedzieć się o licznych aktualnie prowadzonych działaniach wojennych, zanim wysunęli tezę o zmierzchu imperializmu. Zdają sobie także doskonale sprawę z tego, że Stany Zjednoczone odgrywają wyjątkową rolę w nowym układzie sił – to one mają „inicjatywę w konstytucji ładu imperialnego” (Imperium, 196). Owszem, nieraz ich diagnozy bywają w tym miejscu dwuznaczne, jak w przytoczonym cytacie o „rządach pokoju”. Imperialna zasada Pax Americana została przywołana ironicznie, co wynika jasno z następnych zdań. Czasem jednak ma się wrażenie, że Hardt i Negri unikają postawienia kwestii hegemonicznej pozycji USA na ostrzu noża. Być może obawiają się sprowadzenia złożonego problemu imperialnej formy nowego światowego porządku do zbyt prostych opozycji (na przykład: europejskie marzenie przeciw zaślepieniu amerykańskich jastrzębi). I trudno im się dziwić.

Na temat trzeciej kwestii poruszonej przez Przemysława Wielgosza nie będę się długo rozwodził. Hardt i Negri nie głoszą wcale technologicznego determinizmu, zgodzie z którym rozwój nowych technologii „prowadzi do zmiany natury porządku społecznego”. Ta wykładnia nie znajduje żadnego oparcia w tekście. Jeśli już wskazuje się w Imperium na jakiś pojedynczy czynnik „sprawczy”, to jest nim raczej subiektywność buntująca się przeciw władzy. Dla Hardta i Negriego to społeczne walki przeciw reżimowi kapitalistycznemu we wszystkich jego kolejnych wcieleniach stanowiły w przeszłości i stanowią dziś podstawową siłę, zmuszającą kapitał do kolejnych mutacji. Skądinąd idzie tu o jedną z mocniejszych i najbardziej kontrowersyjnych tez Imperium. Można by ją podsumować jako tezę o prymacie oporu w stosunku do relacji władzy. Kapitał jest instancją czysto reaktywną – jego manewry to reakcje obronne przeciw roszczeniom, odmowie i twórczym działaniom ze strony tych wszystkich, którzy swą podmiotowość wytwarzają w kolektywnych aktach oporu. Tę pozytywną siłę Hardt i Negri określają mianem multitude – „wielości” albo „zbiorowości”, zastąpionej przez tłumaczy koszmarną „rzeszą”. [Czy ktoś jest w stanie bez uczucia grozy wyobrazić sobie polskie wydanie Multitude z wielkim hasłem „Rzesza” na okładce? – grzecznie pytam] Każdorazowy stan rozwoju technologicznego wyznacza do pewnego stopnia ramy tych walk, a także sprawia, że określone manewry kapitału stają się bardziej prawdopodobne od innych – na przykład ostatni manewr, związany z częściowym „rozpłynięciem się” hierarchicznej organizacji produkcji na rzecz rozmaitych form „elastyczności” byłby wręcz niemożliwy bez istnienia współczesnych technologii informatycznych, co nie oznacza, że same technologie wywołały mutację kapitalizmu.

Autorzy Imperium nie przeoczyli faktu, iż „nawet w firmach komputerowych i produkujących oprogramowanie podział na właścicieli środków produkcji i pracowników nie zniknął”. Właśnie rekonstrukcja pojęcia proletariatu stanowi jeden z ich najważniejszych celów teoretycznych. Ciągle mamy do czynienia z kapitalistycznym sposobem produkcji w tym elementarnym sensie, że naprzeciw właścicieli kapitału stają „wolni” pracownicy najemni. Coś się jednak zmieniło. Hardt i Negri podążają śladami Marksa, wychodząc z założenia, że właśnie sfera produkcji stanowi klucz do zrozumienia kapitalistycznego wyzysku siły roboczej. Wkraczamy do „ukrytego warsztatu produkcji, na którego drzwiach czytamy: No admittance except on business” (Marks). Otóż warsztat nie wygląda już tak samo, jak kiedyś. Nawet tradycyjna produkcja przemysłowa zostaje poddana nowym regułom sieciowego zarządzania i skrajnej mobilności kapitału. Nie nastała bynajmniej epoka „postkapitalistyczna”, jednak w warunkach elastycznej produkcji, elastycznego czasu pracy, a także w związku ze znaczącym poszerzeniem pola tzw. „pracy niematerialnej” pewne procedury teoretyczne, służące choćby ścisłemu szacowaniu „stopy wyzysku”, stają się zawodne (por. Multitude, s. 140-152) . W związku z tym potrzeba nowych procedur, a także nowego, rozszerzonego pojęcia proletariatu, które obejmowałoby „wszystkich tych, których praca jest bezpośrednio lub pośrednio wyzyskiwana przez kapitał” (Imperium, s. 69).

W ogóle Przemysław Wielgosz każe czasem głosić Hardtowi i Negriemu tezy niesłychane, poza tym, że jego zdaniem nie widzą oni rzeczy oczywistych (prawie) dla każdego. Jedna z takich tez głosi, że „konflikty społeczne w erze Imperium przebiegać będą nie po linii antagonizmów klasowych, ale wedle zróżnicowań etno-kulturowych”. Wielgosz tryumfuje, przypisując autorom twierdzenia rodem z Huntigtona. A że Hardt i Negri twierdzą coś dokładnie odwrotnego – no coż... Być może Wielgosz nie zauważył, że zdaniem Negriego i Hardta „struktury i logiki władzy w świecie współczesnym są całkowicie odporne na «wyzwolicielskie» bronie postmodernistycznej polityki różnicy” (Imperium, s. 158), a zamykanie etniczno-kulturowych wspólnot w szczelnych granicach getta od dawna stanowi najlepszy sposób na to, by uniemożliwić wszelki opór ze strony globalnego proletariatu. Ten ostatni, jeśli przyjmiemy, przytoczoną wyżej, ogólną definicję, jest z konieczności „hybrydą”, tworem mieszanym („hybrydyzacja” to jeden z podstawowych terminów Imperium). Linia frontu przebiega nie między poszczególnymi tożsamościami etnicznymi czy kulturowymi, lecz między wyzwolicielskimi praktykami multitude a imperialnym projektem „zarządzania różnorodnością”, opartym jednocześnie na inkluzji i podziale (albo segmentacji).

A co do samych owych praktyk – jak należy traktować sugestię Wielgosza, jakoby Hardt i Negri „kompletnie ignorowali rzeczywiste antagonizmy społeczne”, „pomijając milczeniem” wszystkie najważniejsze „walki pracowników europejskich przeciw neoliberalizmowi, jak i emancypacyjne aspiracje klas ludowych w Trzecim Świecie”? Widać tu jak na dłoni absolutnie złą wolę Czytelnika Lewicowego. Owszem, w Imperium pojawia się teza o przerwaniu charakterystycznego dla epoki robotniczego internacjonalizmu „cyklu walk”. „Od Berlina do Moskwy, od Paryża do New Dehli, od Algieru do Hanoi, od Szanghaju do Dżakarty, od Hawany do Nowego Jorku – walki wzajemnie rezonowały przez dwa stulecia, dziewiętnaste i dwudzieste” (Imperium, s. 67). Dziś ów „rezonans” wydaje się dużo słabszy i właśnie poszukiwanie przyczyn tego stanu rzeczy stanowi jedno z aktualnych wyzwań teorii. Walki wciąż się toczą, a Hardt i Negri wciąż o nich mówią, zarówno w Imperium, jak i w Multitude. Czego brakuje to wspólny język, „za pomocą którego można by przełożyć szczególny język każdej z nich na język kosmopolityczny” (Imperium, s. 73). W związku z tym pojawia się „ważne zadanie polityczne: zbudowania nowego języka, który ułatwi komunikację, tak jak języki antyimperializmu i proletariackiego internacjonalizmu potrafiły zjednoczyć walki poprzedniej epoki” (Imperium, s. 73).

Niech Czytelnik sam oceni, na ile – jak chce Przemysław Wielgosz – nad Imperium unosi się „duch myślicieli związanych z Białym Domem, a nie przywoływanego bardzo często, ale interpretowanego bardzo powierzchownie Marksa”. Książka ta ma niewątpliwie wiele słabych stron. Jej styl bywa irytująco wtórny (zwłaszcza wobec technik stosowanych przez inny filozoficzny tandem: Deleuze’a i Guattariego). Także wiele z jej przesłanek teoretycznych cechuje nieusuwalna ambiwalencja polityczna, co wychodzi w pełni na jaw w jej kontynuacji, czyli w Multitude. W szczególności nie przekonuje przywiązanie autorów do swoistego etosu komunikacji jako czynnika z natury emancypującego – także w świetle ich własnych tez o „realnej subsumpcji”, czyli pełnym podporządkowaniu całej społecznej produkcji (również tej „niematerialnej”) logice kapitału. Wydaje się, że właśnie tego rodzaju ambiwalencje umożliwiają niektóre wątpliwe decyzje Negriego, jak na przykład poparcie dla konstytucji europejskiej. Jednak stawianie Negriego, który – czyż trzeba o tym wspominać? –był jeszcze niedawno więźniem politycznym, w jednym rzędzie z osobistościami typu Huntingtona i zarzut, jakoby ostatecznym sensem analiz Imperium było „przystosowanie się do panujących stosunków”, zakrawa już na kpinę. Poważna dyskusja z tą książką wymaga przede wszystkim uważnej lektury – do której zachęcam wszystkich Czytelników Lewicowych.

Michał Herer


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku