Tak mniej więcej brzmi najważniejsza kwestia wypowiedziana w filmie „Tajemnica Brokeback Mountain”. To w niej zawiera się tragedia dwóch ludzi, których złączyła piękna romantyczna miłość. Ludzi, którym nie było jednak dane cieszyć się tą miłością. Zamiast szczęścia jedyne, co ich spotkało, to frustracja, strach i niezrozumienie. Stali się ofiarami społeczeństwa, a raczej systemu wartości wyznawanego przez społeczeństwo, w jakim przyszło im żyć. Gdyby byli osobami dwóch różnych płci, ich miłość zakończyłaby założeniem szczęśliwej rodziny, zaś wszyscy sąsiedzi wskazywali by ich jako przykład. Ich miłości nie było dane jednak spełnić się w ten sposób. Jedyne co czekałoby ich, gdyby zamieszkali razem, to życie w wiecznym strachu, że pewnego dnia grupa „porządnych obywateli” przyjdzie wymierzyć sprawiedliwość, aby dać lekcję następnym pokoleniom.
Film Anga Lee „Tajemnica Brokeback Mountain” jest więc przede wszystkim filmem o miłości. Miłości pięknej, której jedyną „winą” jest to, że „odważyła się” połączyć dwóch mężczyzn. Jest filmem o tym, jak bardzo stereotypy i uprzedzenia potrafią niszczyć ludzkie życie, zamieniając je w piekło. Tak stało się w przypadku dwóch głównych bohaterów filmu. Jednak zasięg krzywd wyrządzonych przez społeczne uprzedzenia był znacznie szerszy. Ich ofiarą padły wszystkie osoby, które w jakikolwiek sposób były związane z tą miłością. Szczególnie warto zwrócić uwagę na cierpienie żony jednego z bohaterów, który starał się być „dobrym obywatelem” i wpisać się w szablon zachowań uznawanych przez społeczeństwo za tzw. normę. Ożenił się, miał dwoję dzieci – wszystko na pozór sprawiało wrażenie, że żyje „tak jak żyli wszyscy jego przodkowie od dziada pradziada”. Jednak były to tylko pozory wymuszone przez społeczeństwo, żądające życia zgodnego z uświęconą przez wieki tradycją. To właśnie to żądanie doprowadziło żonę głównego bohatera do wielkiej życiowej tragedii. Kochała swojego męża, powoli uświadamiała sobie jednak, że nie jest najważniejszą osobą w jego życiu. Kochała go również wówczas, gdy była świadoma, że stała się ofiarą wymuszonej przez społeczeństwo mistyfikacji. Winiła siebie za to, co się stało, nie potrafiąc zrozumieć, że winy nie ponosi ani ona ani jej mąż, ale właśnie społeczeństwo, które poprzez swoje bezdyskusyjne żądanie życia zgodnego z „normą” wytworzyło sytuację, która zniszczyła życie jej i wszystkim, których kochała.
„Brokeback Mountain” to nie tylko świetne kino zaangażowane społecznie. To świetne kino po prostu. Na szczególne wyróżnienie zasługuje z pewnością wspaniałe aktorstwo odtwórców dwóch głównych ról Heatha Ledgera i Jake’a Gyllenhaalla. Przede wszystkim kreacja stworzona przez tego pierwszego zasługuje na uznanie. Sposób mówienia, poruszania, czy też najbanalniejsze gesty, wszystko to sprawia, że patrząc na ekran kinowy nie mamy wątpliwości, iż oglądamy prostego chłopaka, który całe życie spędził na ranczo w Wyoming. Całości dopełniają piękne obrazy dziewiczej przyrody w wykonaniu autora zdjęć Rodrigo Prieto. Na szczególne uznanie zasługuje również sam Ang Lee, dzięki któremu historia miłości dwóch mężczyzn stała się po prostu historią wielkiej miłości.
Miłości jednak nieakceptowanej przez społeczeństwo. Nieakceptowanej również obecnie, czego dowiodły chociażby liczne protesty amerykańskich konserwatystów. W stanie Utah w wielu kinach w ostatniej chwili właściciele kin odmówili projekcji filmu. Jeszcze bardziej histeryczne okazało się przyjęcie filmu przez władze Chin, którzy po prostu zabronili jego dystrybucji, co swoją drogą spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem ze strony wielu polskich internautów, stwierdzających z rozrzewnieniem, że Chiny to „ostatni normalny kraj”. Na szczęście w krajach Zachodu film trafił na ekrany film bez większych perturbacji. Wiele osób wiąże z nim spore nadzieje, licząc na to, że dokona zmiany w postrzeganiu osób homoseksualnych, przynajmniej wśród tych, którzy zdecydują się wybrać nań do kina. Należy mieć nadzieję, że oczekiwania te nie okażą się płonne.
Bartosz Machalica