Bulard: Drugie oblicze współczesnych Chin

[2006-06-02 14:26:30]

Pekin. Gdzieś między trzecią a czwartą obwodnicą miasta. Jednostka 798. Kompleks budynków z czerwonej cegły w stylu Bauhaus, gdzie przeplatają się awangardowe galerie, restauracje, wielkich sieci i eleganckie butiki. Zanim stało się „trendy”, to dawne danwei (wielkie przedsiębiorstwo państwowe), wybudowane w 1957 r. w geście „socjalistycznego braterstwa” przez specjalistów wschodnioniemieckich i rozciągające się na przestrzeni prawie kilometra, zatrudniało przy produkcji broni około 20 tys. robotników.

Tak było w czasach, gdy wielkie przedsiębiorstwa zapewniały mieszkania, prowadziły szkoły, ośrodki zdrowia, teatry... Epoce, w której kompleks Dashanzi, którego częścią jest Jednostka 798 mógł być uważany za wzór do naśladowania. Od tego momentu nie minęło nawet 15 lat. W tym czasie zawitała tu „reforma gospodarcza”, która doprowadziła do zamknięcia fabryki oraz wygnania robotników i ich rodzin.

Rdza powoli zżerała opuszczone hale fabryczne, kiedy – wbrew wszelkim zakazom – zamieszkała tu grupka artystów. Nie zważając na trudności (szykany administracji, policyjne kontrole i odcinanie dopływu prądu), osiedlili się tu i to właśnie im to miejsce zawdzięcza swój dzisiejszy kształt. Komunistyczni prominenci przymknęli w końcu oko, a dziś nawet wspierają wspólnotę artystów zagrożonych przez drapieżny rynek – grupę Qi Xing, która przejęła Dashanzi i zamierza przygotować grunt pod „park technologiczny”, który ma być bardziej opłacalną inwestycją. Dawni cenzorzy przeobrazili się dziś w obrońców wolnej twórczości; osobliwa rola dla tych, którzy równocześnie próbują ograniczać społeczeństwu dostęp do internetu, a także aresztują co bardziej zaangażowanych członków związków zawodowych.

Ale przecież niespokojny duch artysty nie wyrządzi wizerunkowi władz tyle szkody, ile zrobić może robotnik głośno wyrażający swoje niezadowolenie.[1]

Trzysta kilometrów stąd, nieopodal Chengde i tamtejszego cesarskiego pałacu letniego, stoi huta stali w Cheng Gang (Chengde Iron and Steel Group Co.), której udało się wyjść cało z tego gospodarczego zakrętu. Pracownicy huty, którzy – sprawdziwszy, czy posiadamy stosowną zgodę sekretarza Partii Komunistycznej – oprowadzają nas po zakładzie, są z niego bardzo dumni.

Wszak produkowana tutaj stal posłużyła do budowy wieży telewizyjnej w Szanghaju, zwanej „perłą Wschodu”, która stała się symbolem tego supernowoczesnego miasta, a pochodzące stąd elementy wykorzystano do konstrukcji monumentalnej zapory na rzece Jangcy. Praca w fabryce została całkowicie zautomatyzowana przy wykorzystaniu sprowadzonej z Włoch technologii. Tutejsi robotnicy, za wyjątkiem kilku osób kontrolujących pracę na platformach, pracują w kabinach, obsługując skomputeryzowane systemy. Ultranowoczesny świat. Wystarczy jednak przejść kilkaset metrów, by przenieść się w wiek XIX, między rdzewiejące, pokryte szarym pyłem urządzenia. Tego miejsca nie pokazuje się gościom; „to mogłoby zagrozić waszemu zdrowiu” – tłumaczy nasz przewodnik. Udaje nam się jednak dostrzec robotników, którzy gołymi rękami przerzucają silnie toksyczne substancje (z pewnością nie brak tam wapna, manganu czy siarki).

Proces chińskich przemian ekonomicznych znajduje swe odbicie w dwóch etapach historii huty. Do 1986 r. w małym miasteczku Cheng Gang 20 500 robotników fabryki wiodło całkiem znośny żywot.

Huta – oprócz pracy – zapewniała mieszkania, opiekę zdrowotną, obiekty sportowe, szkoły, emerytury. Reformy gospodarcze przyniosły pracownikom pogorszenie sytuacji. Wzrost krajowego zapotrzebowania na stal sprawił, że państwo domagało się zwiększenia wydajności. Dyrekcja zakładu, jeszcze zanim na dobre rozpoczęła modernizację, zwolniła dawnych pracowników i zatrudniła na ich miejsce młodych, sprawniejszych i często lepiej wykwalifikowanych. Potem dotarły tu zachodnie technologie, do których musieli dostosować się pracownicy. Liczba zatrudnionych w fabryce spadła do 17 tys., a średnia wieku obniżyła się do 35 lat.

Początkowo zwolnieni z fabryki mieli status xiagang zhigong, „odsuniętych ze stanowiska pracy”, nie zaś bezrobotnych. Różnica jest znaczna, jeśli wziąć pod uwagę stronę finansową – jeden z naszych rozmówców wyznaje, że otrzymuje obecnie 800 juanów miesięcznie (80 euro), podczas gdy pracując w fabryce, dostawał ich 2 tys. Ważniejsze jest jednak zachowanie więzi z przedsiębiorstwem, co gwarantuje opiekę socjalną i… miejsce w społeczności. Dzięki temu zwolniona z pracy w wieku 46 lat, dziś pięćdziesięcioletnia pani Jing Zheiying [2] ma nadal poczucie przynależności do danwei, które wspiera powstające w mieście niewielkie firmy. Dzięki temu systemowi rodzina D. mogła kupić mieszkanie i dobudować nową, błyszczącą łazienkę. W budynku, w którym mieszka, jest wiele osób, które po raz pierwszy w życiu zostały właścicielami.

Oczywiście nie wszystkim xiagang zhigong powiodło się tak dobrze. Jednakże w Cheng Gang, podobnie jak w pozostałych częściach kraju, system wspomagany przez zasadę rodzinnej solidarności sprawdził się doskonale. Dziś grozi mu upadek. Ani prywatni akcjonariusze huty (ciągle jeszcze będący mniejszością), ani inwestorzy publiczni nie zamierzają ponosić wysokich kosztów związanych z systemem opieki społecznej. Co więcej, „Plan racjonalizacji przemysłu metalurgicznego” ogłoszony przez Pekin 20 lipca 2005 r. zapewne nie ominie huty. Nad miastem zawisło widmo ubóstwa, zagroził mu los, który pod koniec lat 90. spotkał już wiele innych regionów kraju.

Tie Xi Qu. Dzielnica Shenyang, stolicy prowincji Liaoning w dawnej Mandżurii, ponad godzinę lotu z Pekinu. Serce przemysłowego miasta, wysokie kominy cementowni, kombinaty siarkowe i zakłady utylizacji odpadów; ciała robotników pokryte potem zmieszanym z brudem; natryski, które nie pasują do pokrytego czarnym pyłem otoczenia; chwila odpoczynku w czasie partyjki mah-jong, rezygnacja... Ten świat uchwycony u zarania XXI w. przez Wang Binga w jego doskonałym filmie dokumentalnym [3] dziś już nie istnieje; nie ma ani fabryk, ni stojących w nieładzie baraków, ani robotników. Ta typowa do niedawna dzielnica przemysłowa została przebudowana i dziś sprawia wrażenie jakby wytyczono ją przy linijce. Z jednej strony, wzdłuż szerokich alei stoją nowo wybudowane bądź przebudowane w nowy kształt zakłady. Z drugiej ciągnie się szereg hal wystawowych, w których prezentowane są najnowsze modele sprowadzanych z zagranicy samochodów. Dawna dzielnica zniknęła z powierzchni ziemi w czasie krótszym niż pięć lat. Na jej miejscu powstała zupełnie nowa, stając się enklawą zamożnych handlowców i przedstawicieli kadr kierowniczych, którzy wspinają się na szczyty dzięki „polityce otwarcia”. „Marzyliśmy o stworzeniu nowego świata – wyjaśnia Wang Bing – ale ten świat eksplodował”.

Pewien technik, długoletni pracownik zlikwidowanej przed czterema laty fabryki kabli, wyraża to po swojemu: „Nie zarabialiśmy wiele, żyło się ciężko, ale byliśmy szanowani”. Spokojne stwierdzenie, bez cienia gniewu. Industrializacja regionu, która zaczęła się jeszcze w XIX w. w epoce Qing i dzięki której powstała pierwsza linia kolejowa w Chinach, niosła ze sobą nie tylko wyzysk. Przynosiła również poczucie wspólnoty i dumę robotniczą. „To co produkowaliśmy było potrzebne – dodaje nasz rozmówca – ale ‘oni’ postanowili sprowadzać kable od innych wytwórców”. „Oni”, czyli nieznani bliżej naszemu technikowi nowi właściciele zakładu, którzy wykupili fabrykę i podzielili ją na kilka mniejszych zakładów. „Oni” to rząd, który „pozostawił nas samym sobie”. „Oni” to wreszcie władze lokalne, które „nic dla nas nie robią”. Rozczarowanie tego bezrobotnego człowieka podzielają wszyscy ci, których ominął chiński cud. Nie brak ich w ogarniętym restrukturyzacją regionie, w tej „Lotaryngii do potęgi 10”, jak ją określa socjolog Antoine Kernen. [4]

Pierwszymi ofiarami restrukturyzacji stają się robotnicy w zaawansowanym wieku, którzy „przez całe życie wykonywali tę samą pracę, często nie mając wysokich kwalifikacji – stwierdza Wang Zheng, pracownik Akademii Nauk Społecznych
w Shenyang – Nie potrafią się odnaleźć. Niektórzy
odrzucają nawet proponowane im zajęcia w poczuciu, że to praca poniżej ich możliwości”.

Warto dodać, że wynagrodzenie zaoferowane bezrobotnym prace publiczne wynosi 300 juanów miesięcznie, podczas gdy większość z nich zarabiała w fabryce powyżej 1000 juanów. Na jakie posady mogą dziś liczyć? Zamiatacz ulic, ogrodnik, pomocnik w kierowaniu ruchem drogowym...

Nie dowiemy się, czy nasz technik z fabryki kabli w Tie Xi Qu odrzucił taką ofertę pracy. Tego ranka, jak co dzień, czeka na rogu ulicy obok dziesięciu innych osób – siedzą w kucki, większość z nich z telefonami komórkowymi przy paskach, wszyscy z wiszącą na piersiach tabliczką, na której wypisali swoje zawody: murarz, malarz, elektryk, pomoc domowa...

„Pośredniak” pod gołym niebem, gdzie ci, którym się powiodło przychodzą wynająć za kilka juanów pracownika na jeden dzień, tydzień, znacznie rzadziej na miesiąc. Tego rodzaju prace na czarno najczęściej nie zapewniają nawet dachu nad głową, co wydaje się szczególną ironią losu w mieście, które ogarnięte jest gorączką wszelkich robót publicznych.

Na XI Zjeździe Partii Komunistycznej w październiku 2003 r. prowincję, wraz z jej stolicą, ogłoszono „strefą przyspieszonego rozwoju”. Pieniądze z budżetu państwa płyną szerokim strumieniem, ale żadne demokratyczne gremium nie kontroluje wydatków. Shenyang zmieniło się w olbrzymi plac budowy, na którym nowe konstrukcje wyrastają jak grzyby po deszczu, rozrzucone przypadkowo, domy o złoconych fasadach, dachach w kształcie pagody i inne „smoczydła”, jak określił je pewien chiński architekt zdegustowany kompletnym brakiem smaku i… korupcją, wszechpanującą tu chorobą, która objawia się tym, że budować można wszystko i wszędzie. Nawet Mao Zedong stojący na placu Zhongshan musiał przyłączyć się do tego marszu ku komercji, a jego uniesione ramię wskazuje dziś nie świetlaną przyszłość, ale afisze reklamujące produkty zagranicznych koncernów.
Dziś istnieje już kilka specjalnych stref rozwoju ekonomicznego i technologicznego. Chcąc przyciągnąć zagraniczny kapitał, Shenyang przypomniało sobie o dawnych mieszkańcach, rozproszonych dziś po świecie [5], odkryło na nowo dawne więzi łączące je z Hongkongiem, Tajwanem, a nawet – paradoksalnie – z Japonią, znienawidzoną przecież w tym regionie, który długo pozostawał pod jej okupacją. Póki co, rezultaty nie są imponujące, ale udało się zwabić tu wielkie koncerny japońskie, południowokoreańskie, amerykańskie i francuskie (m.in. Canon, Toyota, Coca-Cola, LG Electronics, Alcatel, Michelin).

Zakłady montażowe sąsiadują tu z firmami pracującymi przy wykorzystaniu najnowocześniejszych technologii z dziedziny farmaceutyki czy metali nowej generacji, jak na przykład Shenyang Kejin New Materiale Development Co. Świat bliższy filmowi Robocop, niż powieściom Zoli. Choć przeciętnemu mieszkańcowi Zachodu Chiny kojarzą się przede wszystkim z produkcją i eksportem tanich tekstyliów i zabawek z najniższej półki, nie można zapominać, że opanowały 55% światowego rynku przenośnych komputerów, 30% rynku telewizorów o płaskim ekranie, 20% rynku mikroprocesorów. W Chinach składa się części wyprodukowane za granicą, kopiuje pomysły innych, tworzy niewiele własnych, choć przyznać trzeba, że powstaje coraz więcej oryginalnych chińskich produktów. Kraj stawia pierwsze kroki w dziedzinie badań kosmicznych czy nanotechnologii. Choć wydatki na programy badawczo-rozwojowe nadal są niewielkie (1,4% PKB), to od 1997 r. zostały podwojone.

W tej sytuacji powstają nowe miejsca pracy dla wysoko wykwalifikowanej, lecz raczej mało wymagającej siły roboczej. Tym bardziej, że oficjalnie uznane związki zawodowe (All China Federation of Trade Union, ACFTU) nie są skłonne do żadnej walki. Zaś słabo wykwalifikowani młodzi robotnicy, pochodzący ze wsi, mieszkający we wspólnych pokojach obskurnych noclegowni, nie mają wiele do powiedzenia. Wszyscy tu dobrze pamiętają rozruchy z marca 2002 r., szczególnie gwałtowne w Liaoyang, dawnym ośrodku przemysłu chemicznego i mechanicznego. Po wielu dniach demonstracji aresztowano i osadzono w więzieniu ich liderów, nie próbując nawet usankcjonować tego wyrokiem sądowym [6]. Władze spełniły część żądań, takich jak wypłata zasiłków dla bezrobotnych i emerytur. Oskarżony o korupcję prezes przedsiębiorstwa został osądzony, zmieniono też osobę zasiadającą na miejscu przewodniczącego lokalnej komórki partii. Ale przywódcy ruchu robotniczego pozostają nadal w więzieniu [7]. W Liaoyang prawie nikt już o nich nie wspomina.

Pensje, nawet jeśli są szokująco niskie – oscylują między 800 i 1200 juanów miesięcznie za pracę trwającą 10 godzin dziennie – są często jedynym źródłem utrzymania dla pozostających na wsi rodzin. Technik zarabia średnio ok. 2500 juanów. Jak mówią oficjalne statystyki, od 1990 r. pensje wzrosły sześciokrotnie. [8]

W Shenyang, podobnie jak w regionach nadmorskich, ukształtowała się stopniowo klasa średnia, która nie zaprząta sobie myśli losem drobnych robotników obsługujących maszyny. Korzysta ze swoich wysokich dochodów, cieszy się przysługującymi jej wreszcie urlopami (średnio 11 dni w roku), oddaje uciechom konsumpcji i nie myśli o kontestacji. Rząd, ze swej strony, obawiać się może jedynie zahamowania tempa wzrostu uzależnionego od zagranicy, bo rynek wewnętrzny, zdawałoby się tak potężny, z powodu braku siły nabywczej nie jest w stanie wchłonąć swoich produktów. Oto kolejny chiński paradoks: system funkcjonuje dzięki niewielkim kosztom pracy, ale to z kolei wiąże się z brakiem siły nabywczej i osłabia cały układ.

900 milionom Chińczyków (spośród 1,3 miliarda) obce są uroki konsumpcyjnego stylu życia. Przewodniczący francuskiej misji gospodarczej obrazowo przedstawia sytuację: „Wyobraźmy sobie dziesięcio piętrowy budynek, w którym tylko trzy piętra są zamieszkane”. Nie można nie zadać sobie pytania, czy na pozostałe piętra kiedykolwiek zawitają lokatorzy, czy dzisiejsi mieszkańcy nie zostaną eksmitowani, i czy nagłe trzęsienie ziemi nie zagrozi całemu budynkowi.
Chiny, nawiedzane w swej długiej historii przez liczne kataklizmy (najazdy z Zachodu, japońska okupacja, dyktatura maoizmu) przeżyły przyspieszoną rewolucję przemysłową, która na Zachodzie trwała dwa wieki. [9] Teraz muszą przeprowadzić jeszcze rewolucję informacyjną i społeczną. I to w rekordowym tempie.

Ostatecznie, wobec braku lepszego rozwiązania, Chiny przyswoiły sobie prawa gospodarki rynkowej. W 1987 r., na XIII Zjeździe Komunistycznej Partii Chin (KPCh), Den Xiaoping tłumaczył tę zmianę orientacji słowami: „Planowanie gospodarcze oraz prawa rynku są wspólne dla socjalizmu i kapitalizmu. Gospodarka planowana nie jest wyłączną domeną socjalizmu, bo przecież także w kapitalizmie istnieje planowanie, a prawa rynku rządzą również gospodarką socjalistyczną. Planowanie i prawa rynku są więc dwoma sposobami, by kontrolować gospodarkę”. [10] Gospodarka centralnie sterowana (która zapewniała równość i sprawiedliwość, ale w niedostatku) odchodzi już w przeszłość. Zatryumfował wolny rynek, dzięki któremu możliwa jest kumulacja kapitału, co z kolei napędza rozwój gospodarczy kraju. Chiny nie dołączyły jednak jeszcze do grona państw wysoko rozwiniętych, dla przykładu, ich PKB wynosi mniej niż 50% PKB Japonii.

Zaadaptowanie rynku pracy do prawideł wolnej gospodarki w diametralny sposób zmieniło stosunki społeczne. [11] Dotychczas system gwarantował zatrudnienie niemalże dożywotnio, zaś obecnie, tylko w latach 1998-2003 straciło pracę od 40 do 60 mln ludzi. Trzeba było z dnia na dzień stworzyć system, który w krajach zachodnich kształtował się – nierzadko w wyniku zaciekłych walk społecznych i politycznych – przez ponad 100 lat. Potrzeba było gruntownego przeobrażenia, niełatwego do przeprowadzenia w kraju, gdzie od tysiąca lat lokalna administracja robiła swoje, niezależnie od zarządzeń władzy centralnej.

Siedząc w swym pekińskim gabinecie w Ministerstwie Pracy i Opieki Społecznej, dyrektor naczelny Pi Dehai przyznaje, że zadanie nie należy do łatwych: „Tworzymy od zera państwowy system opieki socjalnej”. Jak twierdzi, obecnie większość ludzi pracujących w miastach objęta jest ubezpieczeniem zdrowotnym, państwo gwarantuje minimalne zasiłki osobom, które wcześniej pracowały, zaczyna wypłacanie emerytur, dzieląc się wydatkami z prywatnymi funduszami emerytalnymi (1/3 kosztów pokrywa budżet państwa, pozostałe 2/3 – fundusze), ustalona została wysokość dibao, minimalnego wynagrodzenia (w zależności od regionu od 100 do 800 juanów).

Jednakże system jest dopiero w powijakach, wprowadzane rozwiązania nierzadko pozostają tylko na papierze, zaś proces restrukturyzacji przywodzi wiele rodzin na skraj przepaści. Prognozy na przyszłość? Nieuchronne pogłębianie się rozwarstwienia społecznego. Nawet ostrożny Study Times, gazeta wydawana pod egidą Partii Komunistycznej, ostrzega: „Osiągnęliśmy już stan podwyższonego ryzyka. Nie da się wykluczyć, że w ciągu najbliższych 5 lat trzeba będzie ogłosić najwyższy stopień alarmowy.” [12] Według danych Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej 20% najbogatszych obywateli dzieli się 55% zasobów finansowych państwa, podczas gdy 20% najuboższych Chińczyków musi zadowolić się 4,7%. Wskaźnik Gini opracowany w ramach ONZ-owskiego Programu Rozwoju, służący do badania nierówności społecznych (jego skala wynosi od 0, które oznacza idealnie sprawiedliwy system, do 100) w 2004 r. wynosił w przypadku Chin 44,7. To lepiej niż w Brazylii (59,1), Chile (57,1) i Nigerii (50,6). To jednak bardzo wiele, zwłaszcza, że utrzymuje się tendencja rosnąca –w 1981 r. wynosił on 28.

Na szczycie chińskiej piramidy społecznej znajdują się chińscy imigranci, którzy zdecydowali się na powrót do kraju, ale także dawni oficjale partyjni, którzy przeorientowali się dziś na wielki biznes, ci sami, którzy już za czasów równości społecznej stanowili „najwyższą warstwę społeczną”, jak mówi o nich socjolog Lu Xueyi. [13]

Nową strukturę społeczną kraju wyznaczają cztery linie podziału. Pierwsza biegnie między mieszkańcami miast a ludnością wiejską, druga oddziela wysoko rozwinięte wybrzeża od długo pozostawionych samym sobie Chin wewnętrznych. Do tej ostatniej grupy należą, stojący na najniższym szczeblu drabiny społecznej, wieśniacy z zachodnich Chin. Jak podają mocno zaniżone oficjalne statystyki, większość spośród 150-milionowej rzeszy ludzi żyjących poniżej granicy ubóstwa zamieszkuje właśnie w zachodniej części kraju. Wprawdzie w 2003 r. rząd obniżył rolnikom podatki o 30%, a w październiku 2005 ogłosił podwyższenie minimalnych pensji, zniósł podatek od produkcji rolnej i rozpoczął program promocji edukacji i ochrony zdrowia. [14] Podjęte środki są jednak niewystarczające, a większość lokalnych władz nie zaprząta sobie nimi głowy.

Wreszcie, kolejne linie podziału przebiegają już w samych miastach, dzieląc specjalistów w najbardziej poszukiwanych zawodach od pozostałych oraz osoby mające stałe zatrudnienie od bezrobotnych. Do tej ostatniej kategorii zalicza się również młodych absolwentów, którzy, jako pierwsze pokolenie, muszą stawić czoła problemowi bezrobocia. W najgorszej sytuacji znajdują się mingong, robotnicy wywodzący się ze wsi, pozbawieni podstawowych praw wygnańcy w swoim własnym kraju. Chcąc korzystać z dobrodziejstw systemu (szkolnictwo, opieka zdrowotna, zasiłki dla bezrobotnych), potrzebują świadectwa zameldowania, słynnego hukou, które wprowadzono w latach 50., by zapobiec odpływowi ludności z regionów rolniczych. Nie zawsze mogą je otrzymać. Jakże ironicznie brzmią w tej sytuacji słowa Geneviève Domenach-Chich, która zajmuje się koordynacją programu pomocy migrantom prowadzonego w Pekinie pod egidą UNESCO:
„Mingong są podstawą zasady konkurencyjności i to na nich opiera się chińska machina produkcyjna”. [15] Stanowią dziś 79,8% zatrudnionych w budownictwie miejskim i 68,2% – w produkcji elektronicznej.

Pomijając tak rozbrajające potwierdzenie brutalnej eksploatacji musimy przyznać, że jednak troska o to, by dzielnice nędzy nie stały się częścią krajobrazu rozwijających się w olbrzymim tempie miast, nie jest niczym niestosownym. System jednak chwieje się w posadach, jak przyznaje, siedząc w swym gabinecie na prestiżowym szanghajskim uniwersytecie Fudan, młody naukowiec z Centrum Nauk Ekonomicznych Lu Ming. Rząd w 2004 r. podjął pewne kroki, „żeby zlikwidować dyskryminację. Ale władze na szczeblu lokalnym robią wszystko, by nie wprowadzić tych zaleceń w życie”. To niewłaściwa droga, zarówno ze względów politycznych, jak i ekonomicznych:
„Czy to dla celów politycznych – stworzenia harmonijnego społeczeństwa (wyrażenie często pojawiające się w ustach przedstawicieli władz), czy też gospodarczych, rozwijać musimy rynek wewnętrzny i chronić prawa pracowników, by zapewnić stały rozwój kraju”.

Głębokie dysproporcje społeczne sprawiają, że eksploatowani robotnicy coraz częściej i głośniej domagają się swoich praw. Przyznaje to nawet minister bezpieczeństwa publicznego Chou Yongkang, ujawniając liczby, których zwykle nie podaje się do wiadomości publicznej: 74 tys. manifestacji (w których udział wzięło ogółem 3,76 mln osób) w 2004 r., w porównaniu z 10 tys. w 1994 r. Czy to zapowiedź społecznych i politycznych niepokojów? Nikt nie potrafi dziś przewidzieć, co się stanie. Inaczej niż w latach 80., których kulminacją były wydarzenia na Placu Tiananmen, wbrew rosnącym nierównościom społecznym, znaczna część społeczeństwa uważa, że jej sytuacja się poprawiła. Nowy prezes Banku Światowego Paul Wolfowitz, którego raczej trudno podejrzewać o prochińskie sympatie, stwierdził ostatnio, że w latach 1978-2003 280 mln ludzi w tym kraju wyszło ze strefy ubóstwa. [16]

Na wsi ludzie żyją w przekonaniu, że jeśli poślą dzieci do szkoły, zapewnią im lepszy los. W miastach, jak podkreśla Lu Ming, „po raz pierwszy w historii zdarza się, że młodzi absolwenci uczelni, z niewielkim doświadczeniem zawodowym, zarabiają więcej, niż ludzie z pokolenia ich rodziców”. Ta nadzieja pozwala Chińczykom przetrwać najgorsze. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że Chiny wchodzą w nowy, znacznie trudniejszy etap. Nieprzypadkowo Hu Jintao ogłosił na rozpoczęciu ostatniego plenum Komitetu Centralnego KPC (8-11 października 2005 r.) pięcioletni plan walki z nierównością społeczną.

Czy dziki kapitalizm zaleje Chiny? Czy uda im się zachować własną odmienność? Te kwestie zdominowały dziś dyskusje wśród lewicowych intelektualistów, choć nie mają szerszego oddźwięku publicznego. Znany ze swobody wypowiedzi pisarz Xu Xing, mieszkający do dziś w maleńkim mieszkanku w skromnej dzielnicy w południowo-wschodnim Pekinie, który wierzył zawsze w siłę chińskiej kultury, dziś jest poważnie zaniepokojony. Nie przestaje narzekać na „kapitalizm, który nie uznaje żadnych granic”, który „całe rzesze ludzi składa w ofierze” i „prowadzi do nieodwracalnych zniszczeń w kulturze regionalnej i lokalnej”. Nie jest bardziej pobłażliwy dla intelektualistów, którzy „przemienili się w psy ujadające w obronie globalnego rynku” i godzą się z nadużyciami władzy. Inni zaś, zepchnięci na margines przez postępujący proces westernizacji, powracają od sprawdzonych ideologii, zwłaszcza do filozofii Konfucjusza i jego pism, z których czerpią inspirację. Równocześnie nowa szkoła socjologii próbuje znaleźć sposób na pogodzenie rozwoju gospodarczego z postępem społecznym. Zastępca dyrektora Instytutu Socjologii w pekińskiej Akademii Nauk Społecznych Dai Jian-Zhong, który wszelkimi siłami stara się nie dopuścić do upadku myśli społecznej, uważa, że największym problemem jest nie samo otwarcie się na rynki zachodnie, ale sposób, w jaki jest ono prowadzone oraz przyjęcie prawa silniejszego. „Pracownicy nie mają możliwości jakiejkolwiek dyskusji ze swoimi przełożonymi.

Nie wolno im się organizować, zaś związki zawodowe opowiadają się zawsze po stronie kierownictwa”. Choć „istnieją prawa gwarantujące opiekę socjalną i regulujące warunki pracy (8-godzinny dzień pracy, ograniczenie liczby nadgodzin), nie są one przestrzegane”. W sytuacji, gdy władze nie dopuszczają do jakiejkolwiek dyskusji publicznej na te tematy, problem nabiera wymiaru politycznego.

Nie mniejsze znaczenie ma fakt, że choć dzisiejsze elity partyjne KPCh, w których znajdziemy wiele osób z dyplomami zachodnich uniwersytetów, dalekie są od fascynacji Zachodem i deklarują patriotyzm graniczący niekiedy z nacjonalizmem. Odwołują się do trendów obowiązujących na zachodnich uczelniach, gdzie kwestie społeczne pozostają poza głównym kręgiem zainteresowania.

Jak podkreśla Dai Jian-Zhong, Chinom, w ich wielowiekowej historii, zawsze udawało się adaptować obce elementy, tak, by stworzyć z nich swoją własną kulturę. Czy tak będzie i tym razem? Marzeniem Dai Jian-Zhonga, podobnie jak wielu innych, jest pogodzenie sprawiedliwości społecznej z możliwością indywidualnego rozwoju i ogólnospołecznym dobrem, a wszystko to w ramach obranej przez Chiny drogi rozwoju gospodarczego. Dziś to ciągle czysta utopia.

Przypisy:
[1] Co jednak nie przeszkodziło władzom nakazać 25 listopada 2005 r. likwidacji jednego ze studiów fotograficznych w innym miasteczku artystów, w Suojiacun na wschód od Pekinu.
[2] Nazwisko i imię zostały zmienione.
[3] Wang Bing, Tiexi Qu (Po zachodniej stronie torów), 2002, wersja DVD (9 godz.), studio MK2. Patrz Lu Xinju, „Ruins of the future”, New Left Review, Londyn styczeń-luty 2005, nr 31.
[4] Patrz Antoine Kernen, La Chine vers l’économie de marché. Les privatisations à Shenyang, Karthala, Paryż 2004.
[5] Szczególną rolę w przyciągnięciu zagranicznych inwestycji odegrała społeczność 30 mln Chińczyków żyjących zagranicą, szczególnie w Azji Południowej.
[6] W 2005 r. Xiao Yunliang i Pang Qingxian nadal przebywali w więzieniu.
[7] Patrz Cai Chongguo, Chine: l’envers de la puissance, En clair Mango, Paryż 2005.
[8] National Bureau of Statistics of China (NBS).
[9] Philip Golub, „Retour de l’Asie sur la scène mondiale”, Le Monde diplomatique, październik 2004.
[10] Za John Gittings, Oxford University Press, 2005.
[11] Jean-Luis Rooca, La Condition chinoise, Karthala, pierwszy kwartał 2006.
[12] Cytat za China Daily z 10 października 2005. Patrz „Income gap in China reaches alert level”, Xinhua, Pekin 20 września 2005.
[13] Praca pod kierunkiem Lu Xueyi, Dangdai Zhongguo shehui liudong (Przemiany społeczne we współczesnych Chinach), wyd. Shehui kexue wenxian chubanshe, Pekin 2004.
[14] Na temat dysproporcji w systemie szkolnictwa czytaj Teng Margaret Fu, Perspectives chinoises, nr 89 z września 2005, Hongkong.
[15] „Les migrations internes en Chine”, Connexions, Pekin, nr 27 z czerwca 2005.
[16] Stwierdzenie takie padło 12 października 2005 r., podczas wizyty Paula Wolfowitza w siedzibie Banku Światowego.

Martine Bulard
tłumaczenie: Ewa Cylwik


Artykuł pochodzi z edycji polskiej "Le Monde Diplomatique", nr 3, maj 2006.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku