Jest to opis, w którym Stany Zjednoczone, zakopane po samą szyję w nasączonych krwią piaskach Iraku, dążą do wywołania w okolicach Bagdadu wojny domowej po to by zmniejszyć ofiary ponoszone przez armię amerykańską. Jest to obraz, w którym Saddam Hussein pozostaje wciąż najlepszym przyjacielem Waszyngtonu, obraz, w którym Syria walczy z irackimi rebeliantami, choć determinacja, z jaką prowadzi tę walkę nie spotyka się z najmniejszym uznaniem ze strony Stanów Zjednoczonych. Wreszcie, jest to scenariusz, w którym minister spraw zagranicznych Syrii, znaleziony w ubiegłym roku martwy w swoim gabinecie, popełnił samobójstwo, gdyż był niezrównoważony psychicznie.
Zdaniem mojego rozmówcy, Amerykanie próbują doprowadzić do wybuchu w Iraku wojny domowej, wojny, w której sunnici zaczną masowo zabijać szyitów, ograniczając w ten sposób ataki wymierzone przeciwko siłom koalicyjnym. "Przysięgam, że moje informacje są pewne i sprawdzone", podkreśla mój informator. "Jeden młody Irakijczyk powiedział mi, że w czasie prowadzonego przez Amerykanów w Bagdadzie szkolenia policjantów (w którym sam uczestniczył), 70 procent czasu poświęcono nauce prowadzenia samochodu, a zaledwie 30 procent zajęła nauka obsługi broni. Po szkoleniu powiedzieli mu: "Przyjdź do nas za tydzień". Gdy po tygodniu się pojawił, dostał od nich telefon komórkowy i polecenie, by zaparkować samochód przy zatłoczonym placu przy meczecie i następnie do nich zadzwonić. Dojechał na miejsce i czekał w samochodzie, gdyż nie mógł znaleźć zasięgu. Po chwili wyszedł z samochodu. Zadzwonił. Wtedy samochód eksplodował".
Myślę sobie, że to niewyobrażalne. W chwilę później przypominam sobie jednak, jak wiele razy - będąc w Bagdadzie - słyszałem bardzo podobne historie. Należy im dawać wiarę, chociaż na pierwszy rzut oka sprawiają one wrażenie nieprawdopodobnych. Wiem skąd czerpią swoje informacje syryjskie służby wywiadowcze: od dziesiątków tysięcy pielgrzymów szyickich, którzy przybywają na modlitwy do położoneo pod Damaszkiem meczetu Sayda Zeinab. Ci mężczyźni i kobiety przybywają ze slamsów Bagdadu, Hillah i Iskandariyah, z Nadżafu i Basry. Z wizytą do swoich krewnych i przyjaciół przyjeżdżają też sunnici z Faludży i Ramadi. Wszyscy oni w sposób bardzo bezpośredni opisują taktykę działań władz amerykańskich w Iraku.
"Był też inny człowiek, który przeszedł prowadzone przez Amerykanów szkolenie dla przyszłych policjantów. Również otrzymał od nich telefon komórkowy i nakazano mu jechać w zatłoczony rejon miasta - prawdopodobnie w pobliże odbywającego się protestu - zadzwonić do nich i poinformować o zastanej sytuacji. Również i w tym przypadku komórka nie działała. Skorzystał więc z telefonu stacjonarnego i poinformował Amerykanów, że przyjechał na wskazane miejsce i może zdać relację z tego co widzi. W tym momencie samochód z wielką siłą eksplodował".
Mój informator nie powiedział mi, kim mogą być ci "Amerykanie". W opanowanym przez anarchię, chaos i strach Iraku funkcjonuje wiele złożonych z Amerykanów grup - włączając w to obsługę niezliczonych posterunków ustanowionych przez armię amerykańską oraz przez wspierane przez Zachód nowe Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Iraku - które działają poza prawem i wszelkimi regułami. Od rozpoczęcia inwazji w 2003 roku, zamordowanych zostało 191 nauczycieli i profesorów akademickich - do dzisiaj nie można ustalić osób odpowiedzialnych. Podobnie jak za zabójstwa, których ofiarą padło 50 pilotów samolotów myśliwskich walczących w wojnie z Iranem. Zginęli oni w ciągu ostatnich trzech lat zastrzeleni w swoich domach.
W tak trudnej sytuacji - spytał mnie towarzysz mojego informatora – jak można oczekiwać od Syrii prowadzenia działań mogących ograniczyć liczbę ataków przeciwko armii amerykańskiej w Iraku? "To przecież nigdy nie była bezpieczna i dobrze strzeżona granica", powiedział. "Gdy rządził Saddam, kryminaliści i terroryści Saddama przekraczali ją by przeprowadzać ataki wymierzone w nasz rząd. W tamtym czasie powstała na granicy zapora ziemna. Jednak w niedługi czas potem doszło do trzech wybuchów w Damaszku i Tartousie. Nie mogliśmy tych działań powstrzymać".
Obecnie, powiedział mi, szczelność granicy syryjsko - irackiej znacznie się poprawiła - na długości kilkuset mil ciągną się zasieki z drutu kolczastego. "Udało nam się pojmać półtora tysiąca nie-Syryjczyków i Arabów spoza Iraku, którzy próbowali przedostać się do Iraku. Udaremniliśmy też przekroczenie granicy 2700 Syryjczykom. Nasza armia stoi na posterunkach i pilnuje granic. Jednak wysiłki te nie są wsparte w żaden sposób działaniami armii irackiej czy Amerykanów".
Podstawą ostrożnej i nieufnej postawy strony syryjskiej i okazywanego przez nią dystansu jest wspomnienie zażyłej, długoletniej i obustronnej przyjaźni Saddama ze Stanami Zjednoczonymi. "Nasz Hafez el-Assad [były prezydent Syrii, zmarł w 2000 roku] dowiedział się, że w pierwszych latach swoich rządów, Saddam spotykał się z przedstawicielami amerykańskiej administracji 20 razy w ciągu miesiąca. Zrodziło to u Assada przekonanie, że "Saddam stoi po stronie Amerykanów". Saddam oddał Amerykanom największą przysługę na Bliskim Wschodzie (gdy zaatakował Iran w 1980 roku) po obaleniu Szacha. Był ich najlepszym przyjacielem. I jest nim do dzisiaj! Nic się nie zmieniło. W końcu to on wprowadził armię Stanów Zjednoczonych do Iraku!"
Zmieniłem temat rozmowy i spytałem moich informatorów o śmierć generała Ghazi Kenaana, byłego szefa syryjskiego wywiadu wojskowego w Libanie - niewiarygodnie wysoka pozycja - i ministra spraw wewnętrznych Syrii. Jego śmierć, w wyniku samobójstwa, została ogłoszona przez rząd w Damaszku w ubiegłym roku.
Pogłoski rozgłaszane poza granicami Syrii wskazywały, że Kenaan był jednym z głównych podejrzanych w śledztwie prowadzonym przez ONZ - mającym na celu wyjaśnienie okoliczności śmierci byłego premiera Libanu Rafika Hariri zabitego w ubiegłym roku w potężnym zamachu bombowym w Bejrucie - i że agenci rządu syryjskiego upozorowali "samobójstwo", by zapobiec ujawnieniu przez niego prawdy.
To mało prawdopodobne, stwierdził mój pierwszy informator. "Generał Ghazi był człowiekiem, który uważał, że może wydać rozkaz i niezależnie od tego, czego zażąda, zostanie on wykonany. Musiało wydarzyć się coś, co uświadomiło mu, że nie posiada już takiej władzy. W dniu swojej śmierci, przyjechał do ministerstwa by po pół godzinie wyjść i pojechać do domu. Wrócił z pistoletem. Swojej żonie zostawił wiadomość, w której się z nią pożegnał, prosił, by opiekowała się dziećmi i że to co robi, robi dla dobra Syrii. Potem się zastrzelił".
W sprawie zamachu, w którym zginął Hariri, przedstawiciele rządu Syrii wskazują na kontakty łączące Haririego z byłym premierem tymczasowego rządu irackiego Iyadem Alawim - który przyznał się, że był agentem CIA i MI6 - oraz na zawartą między Rosją i Arabią Saudyjską i wartą 20 miliardów dolarów umowę na dostawę uzbrojenia, w której - według obu stron - uczestniczył także Hariri.
Z kolei zwolennicy Haririego w Libanie odrzucają argumenty strony syryjskiej wskazując, że to właśnie Hariri - jak ustaliły syryjskie służby bezpieczeństwa - oraz prezydent Francji Jacques Chirac opracowali wspólnie projekt rezolucji uchwalonej przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, która nakazywała armii syryjskiej wycofanie się z terytorium Libanu.
Niezależnie od tego, do jakiego stopnia Syryjczycy są owładnięci obsesją na punkcie amerykańskiej okupacji Iraku, ich nienawiść wobec Saddama - uczucie podzielane przez wielu Irakijczyków - jest wciąż bardzo silna. Gdy spytałem swojego informatora o to jak zakończy się proces byłego irackiego dyktatora, odpowiedział - uderzając się pięścią w głowę - "Zostanie zabity. Zostanie zabity. Zostanie zabity".
Robert Fisk
tłumaczenie: Sebastian Maćkowski
Artykuł ukazał się w "The Independent".