Modzelewski: Chóry i pienia

[2006-08-04 15:05:56]

Demonstranci skandują: "Zło-dzie-je, zło-dzie-je!". Musiała się więc pojawić partia, która odpowie: "Tak, to złodzieje, a my, szeryfowie, zrobimy porządek!". Co jednak będzie, gdy lud po raz kolejny uzna, że został oszukany - tym razem przez PiS?

Jeden tylko, jeden cud:

z szlachtą polską polski lud,

jak dwa chóry - jedno pienie!

Zygmunt Krasiński, "Psalmy przyszłości"

Czołowe autorytety polskiej inteligencji biją na alarm. Głosy rozgoryczenia i przestrogi pojawiły się po zeszłorocznych wyborach i uformowaniu jednopartyjnego rządu PiS, a nasiliły po utworzeniu koalicji rządowej z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. Być może myśl, że Polską będą rządzić bracia Kaczyńscy z Lepperem i Giertychem, powinna była przyjść nam do głowy, zanim do tego doszło, ale lepiej późno niż wcale. Pozostaje jeszcze nadzieja, że w ślad za alarmem przyjdzie refleksja. Potrzebna jest przy tym raczej refleksja nad sobą i nad stanem polskiego społeczeństwa niż nad czarnymi charakterami z naszych bajek.

Dziedzictwo PRL

Powody do wszczęcia alarmu są dwa - oba poważne. Pierwszy wiąże się z zapowiadanym i dość konsekwentnie realizowanym przez PiS odchodzeniem od zasady podziału i równowagi władz w kierunku skupienia w jednym ośrodku dyspozycyjnym pełnej kontroli nad sądownictwem, policją i wszelkiego rodzaju służbami specjalnymi, publiczną telewizją i radiem, kadrami służby cywilnej, zarządami spółek skarbu państwa... Lista nie jest zamknięta. Premier Kaczyński zapowiedział w exposé twardą walkę z korporacjami. Pod tym mglistym określeniem można rozumieć nie tylko samorząd adwokacki, ale i samorządną, czyli niezależną od władz politycznych, organizację świata nauki i nauczania uniwersyteckiego.

Powód drugi to populizm. Krytycy wytykają Jarosławowi Kaczyńskiemu, że dopuścił na polityczne salony, a w rezultacie do współrządzenia państwem ugrupowania populistyczne, powierzając Andrzejowi Lepperowi i Romanowi Giertychowi stanowiska wicepremierów.

Nie lubię słowa populizm. W języku współczesnej polityki funkcjonuje ono jako wyzwisko o bliżej nieokreślonej treści pojęciowej, nadaje się więc do różnorakich manipulacji. Nie należy zapominać, że jego źródłosłowem jest łacińskie określenie ludu - populus. Traktowane jako epitet słowo populizm wyraża na ogół bezrefleksyjną pogardę elit dla ludu. Pogardę tę lud odwzajemnia uczuciem wrogości do elit. Jeśli mimo takiego ładunku negatywnych emocji termin populizm ma być przydatny w racjonalnej dyskusji, to trzeba go zdefiniować. Proponuję przyjąć, że populizm to taka polityka i retoryka, która odwołuje się do wspomnianej już ludowej wrogości wobec wszelkich elit - politycznych, finansowych, intelektualnych, a także wobec autorytetów zawodowych i moralnych. Za wizytówki retoryki populistycznej można uznać określenia: „łże-elity”, „fałszywe autorytety” czy „lumpeninteligencja”. Nie pochodzą one jednak od przywódców Samoobrony ani LPR. To nie Lepper nazwał najznakomitszych prawników, którzy krytykują represyjną filozofię partii rządzącej, „frontem obrony przestępców”. Wszystkie te soczyste zwroty pochodzą z najbardziej autorytatywnych ust Prawa i Sprawiedliwości. Lepper i Giertych mogą traktować Jarosława Kaczyńskiego jako prawdziwego mistrza, gdy idzie o retorykę opartą na ludowej wrogości do elit.

Dlatego nie gorszy mnie sojusz PiS z LPR i Samoobroną. Owszem, partie te konkurują ze sobą - zabiegają przecież o tych samych wyborców. Owszem, różnią się historycznym rodowodem, więc do pewnego stopnia także typem kultury politycznej. Wszystkie trzy partie łączy jednak podobnie krytyczny stosunek do dorobku III Rzeczypospolitej i podobny, populistyczny sposób rozgrywania ludowego niezadowolenia. Ich koalicja nie wydaje mi się egzotyczna, lecz naturalna.

Krytycy zwracają też uwagę, że sposób myślenia i działania budowniczych IV Rzeczypospolitej przypomina teorię i praktykę PRL. Pamiętam Polskę Ludową, zwłaszcza czasy po 1956 r., i muszę przyznać, że miewam podobne skojarzenia. Nie znaczy to jednak, że wraca komuna. Po prostu 45 lat PRL zostawiło w mentalności Polaków ślad głębszy i trwalszy, niż się wydaje. Pokusa rządów autorytarnych pojawiała się w III RP na długo przed wyborczym zwycięstwem PiS. Wystarczy przypomnieć, co mówił i próbował robić prezydent Lech Wałęsa. Powoływał się on, podobnie jak Kaczyńscy, na Józefa Piłsudskiego, ale gdy przyszło użyć służb specjalnych do nielegalnych działań przeciwko Porozumieniu Centrum lub do montowania sprawy premiera Oleksego, nie sięgnął po wiernych legionistów, lecz po wypróbowaną kadrę oficerską rodem z SB. Podobnie dziś - przygotowując sądownictwo i więziennictwo do realizacji programu PiS, awansuje się na kierownicze stanowiska w Ministerstwie Sprawiedliwości sędziego, który w stanie wojennym przewodniczył wydziałowi karnemu warszawskiego sądu, i panią prokurator z osławionej ekipy Bardonowej, a na dyrektora Centralnego Zarządu Zakładów Karnych - naczelnika więzienia, który w 1982 r. wyróżnił się brutalnym traktowaniem internowanych.

Ani Wałęsa, ani przywódcy PiS nie tęsknią, rzecz jasna, za komunizmem. Kiedy jednak prezydent, premier czy minister w wolnej Polsce zleca sądom, prokuraturze, więziennictwu czy służbom specjalnym zadania sprzeczne z demokratycznym obyczajem, to robota sama sobie dobiera odpowiednich wykonawców. Dla starej PRL-owskiej kadry słowa przywódców państwa zapowiadających rządy silnej ręki brzmią jak dźwięk znajomej pobudki. Ten dźwięk budzi z uśpienia nawyki ukształtowane w niedawnej przeszłości - sędziowską służalczość, gotowość tajniaków do wykonywania bezprawnych poleceń, dyspozycyjność kuratorów oświaty, uległość nauczycieli... Nie jest to dziedzictwo sanacyjnego autorytaryzmu znane z podręczników historii, ale od dawna martwe w ludzkiej pamięci. Dziś autorytaryzm może sięgnąć jedynie po żywe jeszcze wzory postaw i zachowań rodem z PRL. Dlatego, choć miłośnicy rządów silnej ręki starają się przyozdobić swoje projekty wizerunkiem Piłsudskiego, spod świeżo malowanych portretów Marszałka wyziera wąs generalissimusa Stalina.

Polska oświecona - Polska ludowa

Dotyczy to również aroganckiego języka władzy, choć przyznać trzeba, że po 1956 r. komuniści ostrożniej ważyli słowa. Tadeusz Manteuffel, w czasie okupacji oficer Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK, w PRL zyskał sobie wśród warszawskich historyków pozycję czołowego autorytetu. Władze komunistyczne, chcąc nie chcąc, liczyły się z nim. Pewnego razu, gdy usiłowały przeforsować jakąś decyzję godzącą w korporację akademicką, Manteuffel zagroził, że na znak protestu nie tylko sam ustąpi ze stanowiska dyrektora Instytutu Historii PAN, ale skłoni do gremialnej dymisji całą Radę Naukową Instytutu. W obliczu takiej groźby władza ludowa podkuliła ogon pod siebie i zrejterowała.

Odwagą, której zabrakło komunistom, wykazał się ostatnio w podobnej sytuacji minister Zbigniew Ziobro. Postanowił on rozstrzygnąć rozbieżność poglądów między sobą a Komisją Kodyfikacyjną Prawa Karnego, odwołując przewodniczącego tej komisji prof. Stanisława Waltosia. Gdy cała Komisja złożona z najwybitniejszych znawców prawa karnego na znak protestu podała się do dymisji, Ziobro pouczył panów profesorów, że nie wypada głosić opinii sprzecznych z poglądem ministra sprawiedliwości.

Niejeden minister w PRL myślał tak samo, ale żaden, o ile pamiętam, nie odważył się tego publicznie powiedzieć. Dzisiejsza władza okazuje pewność siebie, której władza komunistyczna nie miała, ponieważ nie czuła się prawomocna. Ekipa rządząca PiS jest świadoma nie tylko swego mandatu wyborczego, ale i zakorzenienia w sporym odłamie polskiego społeczeństwa, który po 17 latach III RP jest głęboko rozczarowany demokracją. Najbardziej opiniotwórcze gazety nie zostawiły na panu Ziobro suchej nitki. Nie oszczędziły go także prywatne telewizje, a jakaś wzmianka o jego bulwersującej wypowiedzi przedostała się nawet do bardzo grzecznej wobec rządu TVP. Ale żadna krytyka nie zaszkodziła krewkiemu ministrowi. Sondaże dowodzą, że Ziobro pozostaje jednym z najbardziej popularnych polityków w Polsce.

Wyników tych sondaży nie wolno lekceważyć, jeśli chcemy poważnie dyskutować o stanie polskiego społeczeństwa. Podział na stronników i przeciwników PiS ujawnia coś znacznie istotniejszego od zwykłych różnic politycznych - ujawnia pęknięcie kulturowe. Z jednej strony mamy ludzi lepiej wykształconych, lepiej sytuowanych, lepiej oceniających bilans transformacji ustrojowej i własne perspektywy życiowe. Jest to Polska oświecona, dla której medialna krytyka PiS jest przekonująca, głos profesorów prawa ma wielką wagę, a słowa i decyzje ministra Ziobro są kompromitujące same przez się, niezależnie od komentarzy prasowych. Po drugiej stronie mamy jednak wielką rzeszę ludzi gorzej wykształconych i sytuowanych, których liberalna modernizacja kraju zostawiła za burtą, a bilans III RP przedstawia się w ich oczach fatalnie. Ta rzesza to Polska ludowa (nie mylić z PRL). Tu nie docierają argumenty obrońców liberalnej demokracji i żadna burza medialna nie zmieni pozytywnego obrazu PiS ani nie uszczupli popularności ministra Ziobro. Polskę ludową dzieli od Polski oświeconej szczelna bariera komunikacyjna, przez którą w jedną ani w drugą stronę nie przenikają oceny, argumenty, informacje. Mamy do czynienia z rozbiciem społeczeństwa na dwie części, obce sobie nawzajem.

Dlaczego doszło do tak groźnego naruszenia więzi społecznych? Przecież zaledwie ćwierć wieku temu "Solidarność", łącząca w jednym ruchu wokół wspólnych celów inteligencję z robotnikami i z organizatorami związków chłopskich, zdawała się ucieleśniać marzenie romantycznego poety: "Z szlachtą polską polski lud, jak dwa chóry - jedno pienie". Czemu dziś pienia są tak bardzo różne, jakby chóry nie miały już ze sobą nic wspólnego? To pytanie wydaje mi się istotniejsze od psychologicznych dociekań nad motywami postępowania braci Kaczyńskich.

Ukradzione zwycięstwo

Plagi społeczne trapiące dzisiejszą Polskę nie są niczym wyjątkowym na tle innych krajów, w których załamał się komunizm. Prawie wszystkie te kraje, z wyjątkiem Czech i wschodnich Niemiec, znajdowały się w XIX i na początku XX wieku w sytuacji niedorozwoju ekonomicznego. Miażdżąca przewaga konkurencyjna zachodnich potęg gospodarczych nie dawała szans wyrównania dystansu tym, którzy spóźnili się na pociąg rewolucji przemysłowej. Komunizm przynosił im obietnicę, że to zmieni - narzucał wprawdzie jarzmo polityczne, ale jednocześnie odgradzał swe imperium od rynku światowego i mechanizmów konkurencji oraz podejmował forsowne uprzemysłowienie. W tych warunkach zbudowano pokaźny ilościowo potencjał ekonomiczny, który jednak nie dorównywał światowym standardom jakości, nowoczesności i efektywności, nie mógł więc bez osłon i przekształceń sprostać wolnej konkurencji. Na tym niekonkurencyjnym potencjale opierała się pozycja społeczna milionów Polaków, Ukraińców, Bułgarów, Słowaków, Litwinów czy wreszcie Rosjan. Radykalne otwarcie pokomunistycznej gospodarki na konkurencję światową bez przemyślanej ochrony protekcjonistycznej oznaczało dla tych ludzi ryzyko społecznej degradacji i utratę pewności jutra.

Tym, co naprawdę różni Polskę od pozostałych krajów regionu, jest nie tyle problematyka gospodarcza i społeczna, ile niedawna historia polityczna. Tylko Polacy mają za sobą doświadczenie "Solidarności". Był to ruch aktywnych tłumów wyznający i praktykujący wartości egalitarne oraz wspólnotowe. Masową aktywność zniszczył wprawdzie stan wojenny, przetrwała jednak kadrowa konspiracja i elita przywódcza, a nade wszystko mit karmiący się niezatartym wspomnieniem wolności. To właśnie siła tego mitu skłoniła generałów do podjęcia rozmów Okrągłego Stołu, zapewniła Komitetom Obywatelskim zwycięstwo w wyborach 1989 r. i wyniosła do władzy rząd Mazowieckiego. To właśnie siła mitu zapewniła polityczną osłonę planowi Balcerowicza, choć był to plan rażąco sprzeczny z solidarnościowym egalitaryzmem, prowadzący do dramatycznego pogorszenia warunków życia robotników wielkoprzemysłowych - tradycyjnej ostoi "Solidarności".

Z takiej operacji mit nie mógł wyjść bez szwanku. Ci, którzy w 1989 r. cieszyli się ze zwycięstwa, wkrótce zaczęli pytać: "Jak to, myśmy wygrali, a ja i wszyscy moi koledzy jesteśmy przegrani. Kto nam ukradł nasze zwycięstwo?". Ludową frustrację i gniew wykorzystał Lech Wałęsa przeciwko Tadeuszowi Mazowieckiemu w wyborach prezydenckich 1990 r., a nazajutrz po wygranej znów powierzył ster polityki gospodarczej Leszkowi Balcerowiczowi. Dla wyborców Wałęsy było to ważne doświadczenie. Podobne rozczarowanie przeżyli oni pod rządami AWS, a gdy w następnej kadencji opowiedzieli się za Leszkiem Millerem, znów spotkał ich ten sam zawód. Ci wszyscy, którzy tracili na liberalnych przekształceniach polskiej gospodarki i raz po raz usiłowali odmienić warunki swego życia przy pomocy kartki wyborczej, za każdym razem przekonywali się o bezowocności takich prób - kolejne ekipy bez większych wahań wchodziły w buty poprzedników.

W tej sytuacji siłą rzeczy narasta groźne przekonanie, że demokracja jest tylko fasadą, za którą rządzą niejasne układy, obce wpływy, złodziejstwo i oszustwo. Afera Rywina oraz działalność sejmowych komisji śledczych umocniły ten stereotyp. Warto zwrócić uwagę, co krzyczą zrozpaczeni demonstranci, którym od miesięcy nie wypłacano zarobków albo których plajta fabryki wyrzuca na bruk. Idą pod gmachy publiczne i skandują: "Zło-dzie-je, zło-dzie-je!". Jak miała się nie pojawić partia polityczna, która odpowie na to wołanie: "Tak, to wszystko złodzieje, a my, szeryfowie, zrobimy z tym porządek!". W połączeniu z hasłem celnie trafiającym w samo źródło ludowego niezadowolenia - "Polska solidarna przeciw Polsce liberalnej" - przyniosło to PiS zwycięstwo, którego należało się spodziewać.

Czy przywódcy PiS mają zamiar uczynić z Polski państwo policyjne? Moim zdaniem nie, ale ich słowa i czyny krok za krokiem prowadzą w takim kierunku. Czy perspektywa przejścia od demokracji do autorytaryzmu jest u nas realna? Moim zdaniem tak, ponieważ istnieje społeczne przyzwolenie dla takiej zmiany.

Ograniczyć niezależność NBP

Demokracja w Polsce jest zagrożona, bo brak jej tego, co stanowi główne źródło jej siły - poparcia obywateli. Odpowiedzialności za ten stan rzeczy nie ponoszą jednak Jarosław i Lech Kaczyńscy. Nie czuję się powołany do głoszenia homilii, myślę jednak, że opiniotwórczym elitom polskiej inteligencji potrzebny jest rachunek sumienia. Można traktować rządy PiS, Samoobrony i LPR jako karę bożą, ale z pewnością nie jest to kara niezasłużona. Może więc warto porzucić prostackie i aroganckie slogany o jedynej drodze, a zamiast tego odbudować obustronną komunikację z ludową częścią Polski? Może strategia modernizacji kraju wymaga przemyślenia także na lewicy, która walkowerem oddała pole populistom?

Krytykując Polskę liberalną i optując za Polską solidarną, PiS złożył swoim wyborcom obietnicę, której poprzednio nie dotrzymali Lech Wałęsa, AWS i SLD. Dziś rządzącym sprzyja dobra koniunktura gospodarcza, ale nie będzie ona wieczna i sama przez się nie rozwiąże pokomunistycznego kryzysu. Jesteśmy nadal słabym partnerem krajów rozwiniętych. Gdybyśmy chcieli chronić swój potencjał przed niszczącą konkurencją, pozostaje nam jeszcze jedyny dostępny w ramach UE instrument protekcjonistyczny - polityka pieniężna. Użycie tego instrumentu wymagałoby jednak ograniczenia niezależności NBP. To duże ryzyko - oprócz unijnej krytyki można się spodziewać groźnych reakcji rynków finansowych.

Czy PiS ma determinację nieodzowną do podjęcia takiego ryzyka, czy też ograniczy się do nałożenia Leszkowi Balcerowiczowi czapki hańby w spektaklu medialnym przed sejmową komisją śledczą? Premier Kaczyński zapowiedział w exposé, że rząd będzie postępował ostrożnie i strzegł mocnej złotówki. Co jednak będzie w nieco dalszej przyszłości, jeżeli poszkodowany lud po raz kolejny uzna, że został oszukany? Co będzie po PiS? Nie jest to błahe pytanie.

Karol Modzelewski


Prof. Karol Modzelewski - historyk mediewista, więzień polityczny w latach 1965-67, 1968-71 i 1981-84 . Rzecznik prasowy "Solidarności 1980-81", w latach 1989-91 senator z listy OKP; 1992-95 - honorowy przewodniczący Unii Pracy, obecnie bezpartyjny. Najważniejsze prace: "Organizacja gospodarcza państwa piastowskiego X-XIII wiek" (1975), Chłopi w monarchii wczesnopiastowskiej" (1987), "Barbarzyńska Europa" (2004). Tekst pochodzi z "Gazety Wyborczej".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku