Żukowski: Marketing polityczny

[2006-10-17 13:15:40]

Politycy troszczą się dzisiaj przede wszystkim o popularność i marketing. Czy poglądy polityczne są jeszcze do czegoś potrzebne? Z pewności ą przetrwały w formie szczątkowej jako jeden - i to nie najważniejszy - element firmowego logo, którym reklamuj ą się partie. Sukces wyborczy zależy od wizerunku i wszyscy są zgodni, że zdobywanie popularności medialnej to kwintesencja polityki. Warto może jednak pamiętać, że reklama polityczna nie ma właściwie nic wspólnego z polityką jako reprezentacją, ponieważ interesy grupowe, których realizacją miałyby zajmować się partie, zupełnie znikły z reklamowych spotów wyborczych. Politycy się tego nie wstydzą, choć wydawałoby się, że sprawowana przez nich władza traci tym samym legitymację. Przynajmniej w teorii, do której jeszcze od czasu do czasu ktoś się odwołuje, wybory nie są od tego, żeby wyłonić kogoś, kto najsympatyczniej uśmiecha się do kamery albo najlepiej robi marsową minę. Że marketing polityczny podoba się prawicy, to nic dziwnego - polska prawica jest w istocie antydemokratyczna i wodzowska.

Polityk, który stawia na marketing, ma swobodę działania. Nie musi zanadto przejmować się wyborcami, bo nie łączy go z nimi żaden kontrakt, z którego musiałby się wywiązać. Wystarczy popularność. Gorzej, że na polityczną reklamę powołuje się coraz częściej lewica i nie widzi w tym żadnego problemu. Lewicowy marketing polityczny polega przede wszystkim na unikaniu lewicowych poglądów. Nie ma co kopać się z koniem - powtarzają politycy lewicy - więc nie krytykują kapitalizmu, nie walczą z wpływami kościoła, nie podejmują haseł feministycznych ani nie mówią serio o równouprawnieniu gejów i lesbijek, nie sprzeciwiają się narodowej retoryce, wreszcie nie przeszkadza im polska ksenofobia. Wszystko to pod hasłem pragmatyzmu i skuteczności. Łapać wiatr w żagle! Dostosowywać się do przekonań ogółu.

Tymczasem wyniki SLD spadły z ponad czterdziestu procent do niespełna dziesięciu... Czas zapytać, czy polityczny marketing, który każe nie sprzeciwiać się powszechnie przyjętym opiniom, jest rzeczywiście skuteczny, i jakie są społeczne konsekwencje jego stosowania. Strategię schlebiania większości stosowała ostatnio nie tylko lewica. Oprócz SLD konserwatywnym gustom podlizywała się na potęgę Platforma Obywatelska. Obie partie przegrały. Dlaczego?

Przypadek Platformy

Politycy PO założyli, że elektorat nie jest liberalny, ale w większości konserwatywny, i postawili na konserwatyzm. Doprowadziło to do swoistego wyścigu z PiS - prześcigano się w konserwatywnej retoryce. Donald Tusk nawrócił się nagle i po dwudziestu latach małżeństwa wziął ślub kościelny, PO deklarowało przywiązanie do narodu, a w wypowiedziach publicznych odwoływało się do narodowych wartości. Na drugi plan zeszła sprawa wolności obywatelskich, które skądinąd powinny być bliskie liberalnej partii. Nikt nie zająknął się o ustawie antyaborcyjnej, a wielu przyszłych posłów w celowało w homofobii.

Wyborcy zrozumieli, że to PO uznała stosowane przez PiS kategorie za prawomocne i obowiązujące, a nie na odwrót. Walka wyborcza rozgrywa ła się na polu dyskursywnym stworzonym przez PiS: układ, naród, patriotyzm, uczciwość od pokoleń. Już w tym momencie bracia Kaczyńscy byli górą. Nie chcieli i nie musieli cofać się przed niczym. Inaczej Platforma - liberałów musiały przecież odróżniać jakieś skrupuły. Wybuchła afera z dziadkiem Donalda Tuska. Platforma znalazła się w szachu. Nie mogła powiedzieć - zgodnie zapewne z własnymi przekonaniami i zdrowym rozsądkiem - że biografia dziadka nie ma najmniejszego znaczenia dla wiarygodności Tuska. Nie mogła też stwierdzić, że kategorie zdrady narodowej to tania ideologia, szczególnie gdy mowa o pograniczu, takim jak Kaszuby. Ludzie postawieni przed wyborem między Polsk ą a Niemcami, znaleźli się tam najpierw pod niemieckim młotem a potem na polskim kowadle, w modelowej sytuacji podwójnej presji i przemocy.

Znam przypadek dwóch braci spod Gdańska, z których jeden nie podpisał volkslisty i trafił z rodziną do obozu koncentracyjnego, gdzie stracił dzieci, a drugi podpisał, w skutek czego jego dwaj synowie zginęli na froncie wschodnim jako żołnierze Wehrmachtu. Tusk - chociaż z pewnością zna dobrze takie historie - nie mógł stwierdzić, że biografia jego dziadka świadczy tylko o tym, jak podejrzane są kategorie narodu i wierności narodowi. Nie mógł też wyrazić nadziei, że nikt nie będzie już musiał - tak jak Kaszubi w czasie ostatniej wojny - stawać przed podobnymi wyborami. Sam związał sobie ręce przyjmując konserwatywną retorykę w myśl zaleceń marketingu politycznego.

Czy warto mieć przekonania?

A gdyby tak bronić własnych pogl ądów, choć wydaje się to sprzeczne z zasadami politycznego marketingu? Być może straci się dwa lub trzy punkty procentowe, ale z pewnością nie będzie to duża strata. W końcu ci, którzy głosowali na PO, głosowali na model nienacjonalistyczny i bardziej liberalny światopoglądowo niż ten proponowany przez PiS. Ci z kolei, którzy oddali głos na SLD, lokują swoje sympatie polityczne na lewo od centrum. Nawet chłodny rachunek przekonuje, że obstawanie przy własnym stanowisku na dłuższą metę popłaca. Przede wszystkim liczy się fakt oporu wobec retoryki przeciwnika politycznego.

Nie chodzi o to, żeby „pięknie przegrać", wprost przeciwnie - przegrany, który wyraźnie odróżnił własne stanowisko, zachowuje siłę i trzeba się z nim liczyć. Ten, który oddał pole ideom przeciwnika, jest bezbronny, a to oznacza podwójną przegraną Partia, która stawia opór powszechnie przyjętemu sposobowi myślenia, tworzy alternatywę. Dopiero odmienny głos słyszalny w przestrzeni publicznej pozwala krystalizować się i krzepnąć społecznym opiniom. Bez niego sprzeciw pozostanie rozproszony i przez to niezauważalny. Nic dziwnego, że w Polsce, gdzie organizacje polityczne są w przeważającej mierze konserwatywne i gdzie w przestrzeni publicznej słychać tylko konserwatywny język, badania opinii wykazują, że społeczeństwo jest konserwatywne. Nie może być inaczej, nawet jeśli wiadomo, że opowiada się za egalitaryzmem i jest niezadowolone z tego, co działo się w ciągu ostatnich piętnastu lat. Obraz społecznych opinii podsuwany przez specjalistów od marketingu politycznego jest prawdopodobnie w dużej części odbiciem układu sił na rynku medialnym i politycznym, a nie rzeczywistych lub potencjalnych nastrojów społecznych. Te ostatnie może ujawnić tylko polityczne dzia- łanie związane z jakimś rzeczywistym, alternatywnym projektem.

Opór skupia zatem tych, którzy nie odnajdują się w panującym dyskursie, a takich jest niemało, biorąc pod uwagę zmniejszającą się z wyborów na wybory frekwencję. Spór światopogl ądów i zderzenie przeciwstawnych języków sprawiają, że zwycięzcy nie mogą opanować całej przestrzeni publicznej. Ich założenia nie zamieniają się w niepodważalne aksjomaty, ale są ciągle poddawane w wątpliwość. Przegranym pozostaje więc wyraźna odrębność, która będzie ważnym przyczółkiem, kiedy przyjdzie krytykować rządzących i odzyskiwać społeczne poparcie. Zwalczanie tego rodzaju krytyki nie będzie dla niedawnych zwycięzców łatwe, bo wymaga obrony założeń, a nie - jak to się dzisiaj dzieje - powtarzania ich w kółko.

Obstając przy własnych poglądach i przeciwstawiając się opinii większości - nawet gdyby chodziło o większość rzeczywistą - partia okazuje się wiarygodna. To sprawa niebagatelna.
Wielu wyborców doceni wierność przekonaniom, nawet jeśli nie będzie ich w stu procentach podzielać. Mitterand wygrał wybory prezydenckie we Francji, chociaż otwarcie i wbrew opinii publicznej zapowiadał zniesienie kary śmierci.

W dzisiejszej Polsce sytuacja wygląda inaczej. Zwycięstwo PiS sprawi- ło, że wszystkie liczące się partie respektuj ą narzucone przez braci Kaczyńskich zasady mówienia. Światopogląd PiS nie ma właściwie alternatywy. Przeciwnicy mogą co najwyżej zgłaszać nieśmiałe zastrzeżenia. Dekomunizacja jest ważna, ale nie można przeprowadzać jej w takim stylu. Nie wolno rezygnować z wychowania patriotycznego, ale zastanówmy się, czy propozycje ministra Giertycha nie są już aby nacjonalistyczne. Kościół odgrywa szczególną rolę w życiu Polaków, ale czy nadmiar przywilejów nie zaszkodzi przypadkiem samemu kościołowi? I dalej w tym stylu.

Brak alternatywy przeobraża z kolei elektorat. Jeżeli w przestrzeni publicznej nie pojawia się krytyka przyjętych form myślenia, to siłą rzeczy podziela je coraz więcej ludzi. Nawet ktoś, kto po cichu jest przeciwnikiem lustracji, zamilknie lub zmieni zdanie, jeśli ze wszystkich stron będzie słyszał, że lustracja jest konieczna. Światopoglądowa kapitulacja przeciwników PiS sprawia zatem, że stają się oni coraz słabsi. Nawet jeśli PiS przegra przyszłe wybory, to przy dzisiejszej strategii PO i SLD zastąpi go partia prawicowa, tyle że radykalniejsza.

Przypadek SLD

W czerwcu na Paradzie Równości posłanka Senyszyn powiedziała: „Niech ta parada odmieni oblicze ziemi. Tej ziemi". W SLD zaczęła się dyskusja. Czy to na pewno w dobrym tonie, czy wolno w ten sposób parafrazować Ojca Świętego? Wojciech Olejniczak przeprosił obrażonych. Doprawdy trudno zgadnąć, komu chcieli przypodobać się krytycy Senyszyn. Ludzie, którym drogi jest autorytet papieża, i tak nie wybaczą SLD zmiany ustawy antyaborcyjnej i nie zapomną Siwca, całującego ziemię na lądowisku.

Czyżby politycy SLD chcieli przekonać do siebie wyborców LPR i PiS-u? Próżny trud! A ich własny elektorat? Czy nikomu nie przyszło do głowy, że jeśli ktokolwiek głosuje jeszcze na lewicę, to głównie ci, którzy mają dość przywilejów kościoła i kultu Karola Wojtyły? Można być niemal pewnym, że elektorat SLD będzie się śmiał z dowcipu Senyszyn, więc po co zniechęcać go dzieleniem włosa na czworo. Nie lepiej zostawić tę robotę Radiu Maryja? Andrzej Jaeschke, wiceprzewodniczący SLD i szef Rady Strategii Programowej Sojuszu opublikował w Przeglądzie (9 lipca 2006) skrót swego wystąpienia na konferencji programowej partii. Tekst jest zaiste kuriozalny.

Z tradycyjnych postulatów lewicy znalazły się w nim same nic nie znaczące ogólniki, konkretów, które mogłyby budzić najmniejsze nawet kontrowersje, nie ma nawet na lekarstwo. Okazuje się, że najważniejsza w programie lewicy jest „godność człowieka". „W naszym programie sporo uwagi poświęcamy kwestiom, wydawałoby się, często zapominanym - godności człowieka, jego postaw, jego zachowań". O godności człowieka wcale nie zapomniano. Owszem, mówi o niej sporo prawica i europejska chadecja. Sformułowanie to wprowadzi ł do języka polityki personalizm, a Karol Wojtyła wykorzystał je, żeby ostatecznie rozprawić się z teologi ą wyzwolenia, jedynym chrześcijańskim ruchem, który miał coś wspólnego z lewicą. Czy Jaeschke o tym nie wie? Wie, ale zaleca się do konserwatystów. W trzech długich akapitach tłumaczy, że SLD nie jest partią antyreligijną. „Motywacje socjaldemokratycznego działania mogą być motywacjami chrześcijańskimi" - peroruje. Po co? „To pozwoliłoby (...) pozyskać (...) ludzi, którzy być może nie chcą do nas przychodzić właśnie dlatego, że uważają, iż każda wypowiedź antykościelna jest wypowiedzią antyreligijną".

Tymczasem „antyklerykalizm SLD, czyli zwalczanie przejawów klerykalizmu w państwie, to reakcja na działania klerykalizacyjne". „Te tezy niew ątpliwie nie będą w smak osobistym wrogom pana Boga" - stwierdza Jaeschke. Zapewne liczy, że polscy antyklerykałowie będą głosować na SLD, bo nie mają innego wyjścia. Myli się, mogą w ogóle nie głosować. W zapale pozyskiwania sympatyków wśród czytelników Tygodnika Powszechnego i Gościa Niedzielnego zapomniał najwyraźniej, że jego wyborcy czytają raczej Nie Urbana albo Fakty i Mity. Dla tych ostatnich sens deklaracji SLD jest jasny: ogólniki o obronie wolności obywatelskich to bujda. Jaeschke rozwodzi się o poszanowaniu religii, ale nie zająknął się ani słowem o aborcji i prawach gejów, nie wymienił ani jednego przywileju kościoła, który przeszkadza Sojuszowi, ani jednego konkretnego przejawu klerykalizacji państwa i to w kraju, gdzie religia będzie za chwilę przedmiotem egzaminu maturalnego, a prokuratura ściga artystów obrażających uczucia religijne.

Jaeschkemu wtóruje Wojciech Olejniczak. Także dla niego język prawicy jest najwyraźniej punktem odniesienia, od którego nie potrafi się uwolnić. W wywiadzie dla Przeglądu (2 lipca 2006) zamiast konkretów proponuje „wrażliwość społeczną", ta jednak - jak się okazuje - ma swoje granice. Sposób myślenia Olejniczaka widać najlepiej na przykładzie tego, co mówi o gejach. Prawa mniejszości przedstawia tak, że przy okazji potwierdza za- łożenia, które leżą u podstaw dyskryminacji. „Popieramy więc marsze równości" - czytamy - „niektóre oczekiwania środowisk gejowskich możemy spełniać, prezentując w sejmie projekty ustaw. Ale nie te związane z promowaniem homoseksualizmu. Bo to już nie jest nasza sprawa." Olejniczak najwyraźniej nie ogląda telewizji, nie słucha radia i nie czyta gazet. Gdyby znalazł na to chwilę, szybko by się zorientował, że zarzut „promowania homoseksualizmu" jest głównym sloganem homofobicznej prawicy i odnosi się do wszelkiej obecności homoseksualizmu w sferze publicznej, zwłaszcza parad równości.

Olejniczak przejął od prawicy perspektywę, w której „promocji homoseksualizmu" nie da się oddzielić od samego istnienia gejów, a już z całą pewnością od ich publicznych wystąpień. Na czym miałoby polegać „spełnianie oczekiwań środowisk gejowskich" i tolerancja, o której mówi lider Sojuszu, jeśli przyjmuje się podział na żądania usprawiedliwione i niedozwolone promowanie homoseksualizmu? Czy gej, który mówi publicznie, że jest gejem i że się tego nie wstydzi, promuje homoseksualizm? Powinien pewnie wyznać ze spuszczoną głową, jak bardzo mu przykro, że jest zboczeńcem, i jak bardzo chciałby się z tego wyleczyć. Wtedy uniknąłby promocji gejostwa.

Jaeschke i Olejniczak, a z nimi całe SLD, nie wiedzą, do kogo mówią. Ci, którzy podzielają dziś ogólnie przyjęte przeświadczenia, głosują na PiS, LPR i PO. Nie ma sensu ścigać się z tymi partiami w umiarkowaniu, akceptacji kapitalizmu, delikatności wobec uczuć religijnych i podszytej konserwatyzmem rezerwie wobec emancypacji, jeśli nie chce się przegra z kretesem.

Politycy lewicy tłumaczą swój brak poglądów, utyskując na konserwatyzm elektoratu. Twierdzą, że z lewicowym programem nie sposób w Polsce wygrać. Szkoda, że nikt jeszcze nie spróbował. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych wybuchł konflikt o ustawę antyaborcyjną, zwolennicy referendum stworzyli ogromny, oddolny ruch społeczny. Okazało się, że żadna partia nie chce głosów miliona ludzi, którzy podpisali petycję do Sejmu. Politycy obdarzeni autorytetem opuścili ruch, który, pozostawiony sam sobie rozpadł się. Od tamtej pory każda antyklerykalna lub lewicowa inicjatywa zostaje na wstępie uznana za „nieodpowiedzialny radykalizm" i skazana na izolację. Tymczasem SLD szuka sojuszu z Partią Demokratyczną. Szczęśliwej drogi! Tyle że tędy najłatwiej znaleźć się poza parlamentem.

Tomasz Żukowski


Artykuł pochodzi z 62 numeru pisma "Bez Dogmatu".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku