Wokół pozostałych panowała zmowa milczenia. Po co więc ludzie mieli brać udział w wyborach, jeśli ich wynik jeszcze przed głosowaniem rozstrzygnęły za nich media i sondaże? Z drugiej strony te same media dwoiły się i troiły apelując o uczestnictwo w wyborach. Apel słuszny, ale w zestawieniu z polityką, którą prowadziły główne media, było oczywiste, że nikt się nim nie przejmie.
Wygraną podzieliły się niemal po równo PiS i Platforma Obywatelska. Polska Partia Pracy przegrała. Naszym mottem nie od dziś było "milcząca większość musi wreszcie przemówić". Jednak "milcząca większość" wolała po raz kolejny milczeć. Wolała nie iść do wyborów, które - jak słusznie przewidywała - niewiele zmienią albo głosować na przekór oczekiwaniom elit.
Te wybory potwierdziły również, że w Polsce triumfuje liberalizm. Jest on obecny zarówno w programach prawicowych konserwatystów w rodzaju LPR i PiS, jak i w programach PO czy SLD i SDPL. Koncesjonowana lewica SLD-SDPL konsekwentnie odchodzi od lewicowych wartości i ideałów, przyjmując na swoje sztandary liberalne hasła i wartości. Ze swojego punktu widzenia postępuje słusznie.
W tych wyborach lewica odniosła sukcesy tam, gdzie zdradziła swój tradycyjny elektorat przechodząc na pozycje neoliberalne. Marek Borowski osiągając wyśmienity wynik w Warszawie sprawnie przejął rolę lidera polskiej lewicy z rąk Wojciecha Olejniczaka. Szkopuł w tym, że Borowski żadną lewicą nie jest! Zarówno Olejniczak, jak i Borowski nie mają żadnej własnej koncepcji odbudowy lewicy. Stali się zakładnikami liberalnego sposobu myślenia, w całości poddając się mentalnej wasalizacji przez tych, którzy reprezentują interesy bogatych i silnych.
Nie może to budzić zdziwienia, skoro zarówno SLD, jak i SDPL podporządkowały interes własnego elektoratu, członków własnych partii, własnych wyborców karierze i powodzeniu jednego człowieka - Marka Borowskiego. Borowski z lewicą ma tyle wspólnego, co grabarz ze zmarłym, którego grzebie.
O kondycji lewicy skupionej wokół SLD i SDPL najlepiej świadczy nie tylko zawarcie koalicji z liberałami z byłej Unii Wolności, formacji skrajnie antypracowniczej, odpowiedzialnej za balcerowiczowską politykę zaciskania pasa ostatnich lat. Świadczą o niej także wypowiedzi Olejniczaka w tej kampanii wyborczej, czy poparcie, którego "strażnik świętości lewicowego ognia", wiceprzewodniczący SDPL Michał Syska, udzielił prawicowemu kandydatowi na prezydenta Wrocławia. Z każdym, aby tylko się załapać.
To wybory pod wieloma względami wyjątkowe. W ich wyniku ze sceny politycznej zniknie wiele formacji politycznych: LPR, SLD, Samoobrona. Nie zniknie Polska Partia Pracy. Jeśli ktoś myślał, że wybory to hokus-pokus, w których za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zdobywa się mandaty, srogo się zawiódł. Lewica ma przed sobą długą drogę odbudowy swojego autorytetu i zaufania wyborców.
Nie pomogą nam w tym liberalne media i lansowane przez nie pseudolewicowe autorytety, które bardziej martwią się dziurą budżetową niż budżetem domowym rodzin, zajmują się forsowaniem kolejnych ulg i udogodnień dla przedsiębiorców, a nie przejmują się losem setek tysięcy dyskryminowanych i wykorzystywanych pracowników, cieszą się z nowej zabawki za 4,5 miliarda w rodzaju F-16, a martwią się za dużymi - ich zdaniem - wydatkami na cele społeczne oraz które w imię poprawności politycznej popierały i popierają nasz udział w awanturze irackiej.
Miejsce lewicy jest wśród pracowników walczących o swoje prawa w zakładach pracy i na ulicy, ludzi dyskryminowanych, wyzyskiwanych i wykluczonych. Organizowanie i wspieranie walki tych grup społecznych jest jedyną szansą na to, że w perspektywie najbliższych lat w Polsce powstanie ruch społeczny, ruch związkowy, formacja polityczna, zdolne przeciwstawić się liberalnej ofensywie, z którą mamy do czynienia nieprzerwanie od 17 lat.
Bogusław Ziętek
Autor jest przewodniczącym Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień`80" i polskiej Partii Pracy. Tekst ukazał się w tygodniku "Trybuna Robotnicza".