W rozwiniętych gospodarczo społeczeństwach Zachodu rolę ścisłej elity kulturalnej pełni klasa społeczna intelektualistów. Intelektualiści to nie to samo, co inteligencja. To nawet coś zupełnie innego. Intelektualiści wyodrębnili się w drugiej połowie XIX wieku jako klasa społeczna producentów dóbr kultury. Do najważniejszych impulsów dla jej powstania Pierre Bourdieu zalicza nadmiar ludzi z wyższym wykształceniem, których nie były już w stanie wchłonąć tradycyjne zawody urzędnicze i im podobne. Szereg ich posunięć szczegółowo przeanalizowanych przez twórcę teorii przemocy symbolicznej na przykładzie Francji w książce "Reguły sztuki" doprowadził do wyodrębnienia się tego, co francuski socjolog nazywa "polem produkcji kulturowej" i uzyskania przez to pole autonomii w strukturze społecznej. Posunięcia te miały jednoznacznie lewicowy charakter. Skierowane były przeciwko prawu władzy politycznej i ekonomicznej (a więc instancji państwa i burżuazji) do ustanawiania hierarchii w sztuce, na rzecz całkowitego przejęcia władzy wydawania prawomocnej oceny dzieła sztuki i osoby jego twórcy przez samą klasę społeczną twórców dóbr kultury - poprzez spór jaki się toczy w jej obrębie. Stanowi to zresztą źródło dynamiki izmów wysokiego modernizmu. Kolejne z tych posunięć miały na celu wykorzystanie autorytetu specyficznego uzyskanego przez klasę społeczną intelektualistów (za sprawą wyjątkowego charakteru produkcji, jaką się zajmują i specyficznego znaczenia tej produkcji dla społeczeństwa) w samym życiu społecznym i politycznym, dla "demaskowania zbrodni w białych rękawiczkach" i obrony społeczeństw, zwłaszcza jego słabszych sektorów, przed nadużyciami ze strony władzy. Kluczową dla tego momentu genezy klasy społecznej intelektualistów była postać Emila Zoli i jego manifest "J`accuse!" w obronie Dreyfussa, poparty przez ogół środowiska francuskich twórców kultury. Właśnie w trakcie afery Dreyfussa powstało zresztą samo słowo intelektualista (intelectuel), początkowo jako obelga ze strony prawicy pod adresem zwolenników protestu Zoli, coś w rodzaju mięczaka. Na zasadzie "Ha! Intelektualiści! Co wy możecie wiedzieć o twardym świecie polityki!" Krąg związany z protestem Zoli przechwycił jednak słowo i przekuł jego znaczenie na dodatnie. Tak, jesteśmy intelektualistami, to znaczy pracujemy intelektem i to pozwala nam na głębszą analizę rzeczywistości i daje nam prawo do zabierania głosu.
Intelektualiści jako klasa społeczna są z natury, genetycznie i strukturalnie, tworem lewicowym, krytycznym, kwestionującym porządek społeczny i legitymizujący go porządek symboliczny oraz kontestującym społeczne niesprawiedliwości i nadużycia. W języku francuskim, w którym słowo powstało, określenie "intelektualista prawicowy" graniczy z oksymoronem, "intelektualista lewicowy" - z tautologią. Dlatego intelektualistę prawicowego Bourdieu nie nazywa intelektualistą sensu stricto, a "reprezentantem pola władzy w polu produkcji kulturowej", co znaczy mniej więcej tyle samo, co "intelektualista organiczny burżuazji" u Gramsciego.
Polska inteligencja to zupełnie inna klasa społeczna. Wywodzi się historycznie ze zdeklasowanej i często spauperyzowanej często szlachty, która wobec utraty własnego politycznego znaczenia (wskutek rozpadu państwa, do którego sama doprowadziła) uciekła przed widmem utraty wszelkiego innego znaczenia społecznego w zawody związane z wyższym wykształceniem. W przeciwieństwie do zachodnich intelektualistów, polska inteligencja nie składa się wyłącznie z producentów dóbr kultury, można nawet powiedzieć, że stanowią oni tylko jej mniejszą część, uzupełnienie, na dodatek samo to zajęcie, produkcja dóbr kultury, rzadko kiedy jest głównym źródłem utrzymania nawet tej mniejszości. Jej wyznacznikiem nie jest wytwarzanie dóbr kultury, ale dziedziczenie glejtu przyznającego literki mgr przed nazwiskiem jako oznaki pozycji społecznej.
Nie jest to jednak jedyna (ani najważniejsza) różnica. Niezależnie od zasilających ją elementów wszelkiego innego pochodzenia społecznego, inteligencja pozostała na zawsze zdeterminowana swą poszlachecką genezą. W klasie społecznej intelektualistów stawką, o jaką toczy się gra, jest udział w rozstrzygnięciu kluczowych problemów specyficznych pola produkcji kulturowej i wykorzystanie zdobytego w ten sposób autorytetu specyficznego w celu obrony wartości uniwersalnych. W klasie społecznej, jaką jest inteligencja, stawką jest utrzymanie wyobrażonego podziału społeczeństwa na szlachtę (lub coś w jej rodzaju) i pospólstwo oraz przekładanie go, na ile się tylko da, na rzeczywiste konsekwencje społeczne, polityczne, ekonomiczne itd. Z tego to względu charakterystyczną cechą strukturalną polskiej inteligencji są poglądy prawicowe, konserwatywne różnego autoramentu. Inteligencja nie przestaje tworzyć siebie przez negatywne odniesienie do całego tego chłopstwa wokół. Konstruuje i podtrzymuje różnego rodzaju bariery utrudniające pomiotowi owego chłopstwa awans do elity, czyli do niej samej.
W PRL do wyrafinowanych strategii grodzenia własnej pozycji jako elity należały wpisane głęboko w klasową nieświadomość sposoby, w jaki nauczyciele oceniali uczniów, najwyżej oceniając esejowate wyfiokowanie prac pisemnych, w którym bezkonkurencyjna była dziatwa inteligencji, przyzwyczajona w domowych pieleszach do lektury takich czasopism. Dzieci robotników i rolników były tu na z góry straconej pozycji. Dzięki takim oto taktykom nawet pozytywna dyskryminacja w postaci punktów za pochodzenie nie zdołała przełamać klasowego monopolu tej grupy na wyższe wykształcenie i pracę w zawodach z tym związanych. Po implozji bloku wschodniego inteligencja wytworzyła nowe sposoby, z których jeden jest szczególnie przewrotny. Jest nim erupcja szkolnictwa wyższego, w znacznej mierze kiepskiej jakości. Tworzy ono ludzi trwale wykluczonych, bez perspektyw na resztę życia, gdyż w Polsce nie ma w ogóle miejsc pracy dla tylu ludzi z wyższym wykształceniem. Inteligencja z premedytacją skazała w ciągu ostatnich piętnastu lat całe pokolenie na społeczny i ekonomiczny niebyt, bo nie tylko nie dostaną oni pracy w dziedzinach, z których mają dyplomy, ale też odbiera się im szansę na uzyskanie jedynej pracy, jaka w Polsce jeszcze czasem istnieje, gdyż nikt nie przyjmie na murarza, hydraulika czy kelnera magistra np. psychologii społecznej czy prawa. Najważniejsze, co inteligencja w ten sposób uzyskuje, to podcięcie skrzydeł wszystkim parweniuszom, którzy popełnili niewybaczalną hybris ambicji awansu społecznego, wpojenie im, przez doświadczenie życiowej porażki, nawyku temperowania tejże ambicji, który przekażą także swoim dzieciom, co zabezpieczy elitarną pozycję inteligencji. Przy okazji inteligencja zagwarantowała kapitałowi możliwość utrzymywania w Polsce (dzięki strukturalnemu wykluczeniu i bezrobociu) płac poniżej kosztów utrzymania, nawet gdy zacznie w pewnych zawodach brakować rąk do pracy, po tym, jak wszyscy młodzi już wyjadą zmywać garnki i sprzątać do Londynu i Dublina. Te przykłady służą pokazaniu, że od wartości uniwersalnych bliższy i droższy jest inteligencji partykularyzm i jej klasowy interes, który skazuje Polskę na peryferyjne położenie w obrębie globalnego systemu kapitalistycznego, nazwanego przez Wallersteina systemem-światem.
Inteligencja pełna jest jednak frustracji. Dla większości jej przedstawicieli elitarność jej pozycji opiera się jedynie na wyznacznikach symbolicznych i z trudem wielkim przekłada się na inne, zwłaszcza ekonomiczne wyznaczniki. Robotnicy budowlani przynajmniej mają możliwość wyjazdów na kontrakty zagraniczne, gdzie są wyzyskiwani do granic możliwości, ale zarabiają więcej niż większość inteligentów. Tym bardziej musi inteligencja nadmuchiwać mydlaną bańkę swej klasowej ideologii, zwanej szumnie ethosem. Tym mocniej wierzy w fikcję własnej spójnej tożsamości kulturowej jednoczącą nauczyciela w prowincjonalnym gimnazjum żyjącego za 700 zł miesięcznie i prezesa Balcerowicza w Warszawie. Tym bardziej się czuje sumieniem narodu i tym podobne wygaduje farmazony. Frustracje wynikające z rozdźwięku między wyobrażoną (przez nią samą i, dzięki skuteczności jej klasowej ideologii, przez resztę społeczeństwa) rolą elity, a niedoborem materialnych na tę pozycję dowodów, również są przez inteligencję odziedziczone po szlachcie. Szlachta również wyznawała fikcję wspólnej klasowej ideologii, w imię której ogromna jej część, niezbyt zamożna, żyjąca na poziomie podobnym jak chłopi, a nawet czasem bardzo biedna, postępowała "wbrew swemu obiektywnemu interesowi" (Kula) i wspierała coraz większą dominację magnaterii, co bynajmniej drobniejszej szlachcie nie służyło.
Inteligencja dziedziczy po szlachcie również sposób, w jaki usiłuje się z tymi frustracjami uporać. Jest nim integryzm. Polska szlachta nie zawsze była integrystyczna. Ale stała się taką pod koniec XVII wieku definitywnie i w XVIII doprowadziła tym sposobem do upadku państwa. Po utracie usankcjonowanego politycznie terytorium, szlachta musiała ten brak nadrobić eskalując jeszcze bardziej swój integryzm. Robiła to, systematycznie, prawie że celowo przegrywając powstania. Następnie przekazała ten integryzm z całym dobrodziejstwem inwentarza swojej spadkobierczyni, inteligencji. Integryzm ów to "eksport" napięć wewnątrzspołecznych na zewnątrz w odniesieniu do (wyimaginowanego bardzo często) wroga, przejawiającego się w Niemcach, "ruskich", Żydach, czy ostatnio Arabach, ale też np. w przemianach (czytaj: okcydentalizacji) obyczajów, np. moralnych, seksualnych, itd. Wskutek zaludniania instytucji kultury i edukacji, inteligencja roznosi integrystyczną zarazę na całe społeczeństwo.
Inteligencja nazywa oczywiście integryzm patriotyzmem, dlatego w odpowiedzi na ministra Giertycha pomysły nauczania patriotyzmu w szkołach potrafi co najwyżej się zarzekać, że patriotyzmu to się człowiek uczy w rodzinie, na różnych innych przedmiotach, no i że polska młodzież przecież już dawno jest patriotyczna. Zakwestionowanie samego patriotyzmu jako wartości nie jest jednak w stanie inteligentowi przyjść do głowy. Patriotyzm tymczasem jest kolejnym partykularyzmem i ekskluzywizmem w całej serii tychże praktykowanych przez polską inteligencję (niezdolność rozpoznania go jako takiego jest zresztą jedną z przyczyn, dla których kierująca się biegunowo przeciwnymi wartościami uniwersalistycznymi klasa społeczna intelektualistów nie uznaje w ogóle wytworów polskiej kultury za przedmioty warte oceny, a co dopiero wartościowe; jest to jeden z czynników determinujących tak małe znaczenie polskiej kultury w skali europejskiej).
Inteligencja jako klasa społeczna nie potrafi analizować, demistyfikować, kwestionować, myśleć krytycznie, ponieważ nie kieruje nią illusio właściwe intelektualistom, illusio rozstrzygania problemów intelektualnych i artystycznych przez kwestionowanie status quo - w wymiarze społecznym i symbolicznym. Inteligencją kieruje illusio kultywowania i czczenia samej siebie jako elity w morzu otaczającego ją pospólstwa. Inteligent uczy się nie po to, by mieć udział w ruchu idei w polu produkcji kulturowej, a jedynie po to i o tyle, żeby się odróżnić od pospólstwa. Dalej nie idzie. Inteligencja jest więc w konsekwencji więźniarką ideologicznych frazesów, czy to składających się na jej własną klasową ideologię (jak owo sumienie narodu), czy też cudzych, których w równym stopniu nie potrafi zdemistyfikować. Dlatego nawet Stalinowi i jego propagandzie uwierzyła na słowo, że stworzony przez niego system był lewicowy, w związku z czym opór jemu, ale też i wszelkim innym lewicowym anomaliom, stawiać należy w sposób prawicowy, na czym jedzie teraz rząd Kaczyńskiego, i to tym bardziej, im bardziej się sam do stalinizmu upodabnia. Oto typowa dla inteligenta wypowiedź (tu akurat przykład na temat włoskiego reżysera Pier Paola Pasoliniego z periodyku filmoznawczego): "katolickie wychowanie i marksistowska indoktrynacja". A dlaczego nie na odwrót?
Prawicowe ideologie, różnego pomiotu konserwatyzm (w tym neoliberalizm), partykularyzm, ekskluzywizm, integryzm, opór stawiany wartościom uniwersalistycznym i wszelkim ruchom emancypacyjnym, tak w strukturze społecznej, jak w utworach artystycznych - te wszystkie cechy reżimu Kaczyńskich są immanentnymi i trwałymi właściwościami polskiej inteligencji jako klasy społecznej. W rodzinach Kaczyńskich i Giertychów doznają one jedynie swego najbardziej konsekwentnego, wręcz orgazmatycznego spełnienia (jedni i drudzy reprezentują wszak środowiska o głęboko inteligenckich tradycjach). Dlatego wszelkie próby krytyki tego reżimu ze strony inteligencji, podejmowane z pozycji wyznaczanych przez jej klasową ideologię, są tak śmieszne, krótkoterminowe, nieudolne i nieudane. Nie przyniosą one żadnych owoców. Gdyby chciała go skrytykować naprawdę i poważnie, inteligencja musiałaby zacząć wyliczać własne wady, na co ewidentnie brakuje jej intelektu. Jest ona klasą społeczną poronioną z założenia i już na etapie pomysłu, bo chciałaby być wszystkim na raz, mieszczaństwem i intelektualistami (nie przestając jeszcze przy tym być szlachtą), podczas gdy są to byty przeciwstawne: intelektualiści ukonstytuowali się na Zachodzie jako klasa społeczna w strukturalnej lewicowej opozycji do mieszczaństwa.
Środowiska, które mają obecnie w Polsce ambicje pełnienia roli prawdziwej elity kulturalnej, które zarazem (siłą rzeczy) są przeciwne reżimowi Kaczyńskich, powinny otrząsnąć się z niedorzecznego ethosu inteligencji, który właśnie w tym reżimie ostatecznie się realizuje i kompromituje zarazem. Powinny zacząć wreszcie tworzyć konkurencyjny (i krytyczny) wobec niego ethos intelektualistów.