Na galerii staje grupa osób ze skrzyżowanymi ramionami i zaciśniętymi pięściami" - ten nieco melodramatyczny opis gestu "no pasaran" w wykonaniu grupy kobiet można przeczytać w stenogramie z posiedzenia Sejmu z 26 października 2006. A dalej było tak:
Marszałek: Proszę o zabranie głosu pana posła Wojciecha Wierzejskiego, który przedstawi stanowisko Ligi Polskich Rodzin.
Poseł Wojciech Wierzejski: długa wypowiedź o konieczności wprowadzenia do konstytucji zapisu o ochronie życia od poczęcia.
Marszałek: Dziękuję bardzo. Panie pośle...
(Głosy z galerii: "Faszysta!").
Marszałek: Proszę o spokój. Ja, proszę panów ze straży marszałkowskiej, sam zwrócę uwagę. Panowie ze straży, proszę o spokój, a panie proszę o spokój na galerii.
Straż spokojnie wyprowadziła grupę z sali sejmowej. Uczestniczki zajścia otrzymały zakaz wstępu do Sejmu.
W prasie potraktowano całe zdarzenie zdawkowo, z pewnym niesmakiem - ot, kolejna niepotrzebna awantura na "temat zastępczy" przerwana absurdalnym krzykiem. "Gazeta" podała na dziewiątej stronie, że to krzyczały "zwolenniczki aborcji". Krótko mówiąc, kolejna scenka z aborcyjnego kabaretu. Patrzcie państwo, oto mamy dwie skrajności - LPR i feministki. Na prawo nacjonaliści krzyczą: "Rodzić!". Na lewo zwolenniczki krwawych jatek wyją: "Usuwać!". A pośrodku zdezorientowana niewiasta. Temu wszystkiemu przygląda się dziennikarz, który w temacie aborcji ma jasność. On wie, że LPR się wygłupia, bo idą wybory. Wie, że obecna ustawa to kompromis, że aborcja jest złem i że te wariatki feministki, co krzyczą z galerii, to "zwolenniczki aborcji". Wie też, że na galerii powinien panować spokój. Tak? Niezupełnie tak. A raczej zupełnie nie tak.
Po pierwsze: nie jesteśmy "zwolenniczkami aborcji". Jeśli takowe istnieją, to pewnie mają dziś fantastyczne humory. Podziemie działa sprawnie, zabiegów dokonuje się od 80 tys. do 200 tys. rocznie, a przy braku edukacji seksualnej, ograniczonej dostępności antykoncepcji ich liczba nie zmaleje. Wirtualne zwolenniczki aborcji wznoszą zapewne toasty i śpiewają skoczne piosenki. My zaś jesteśmy zwolenniczkami PRAWA DO ABORCJI i LIBERALIZACJI OBECNEJ USTAWY. I wcale nam nie do śmiechu.
A już całkiem nie do śmiechu kobietom, którym nikt nie zafunduje "głupiego Jasia". Dostępność aborcji to dziś kwestia zasobności: wolność wyboru dotyczy ok. 20 proc. kobiet (tych, które zarabiają miesięcznie więcej niż 3 tys., stawka za zabieg waha się od 1,5 do 4 tys. zł). 60 proc. Polek musiałoby poświęcić na zabieg od dwóch do sześciu pensji miesięcznych (dane za: www.wynagrodzenia.pl).
Po drugie: "kompromis". Otóż obecna, niezwykle restrykcyjna ustawa nie jest żadnym kompromisem. Jest narzuconym przez prawicę status quo, za który płacą zdrowiem i upokorzeniami tysiące polskich kobiet. Na ten niby-kompromis centrum i lewica godziły się latami. Przed referendum unijnym debaty o skutkach obowiązującej ustawy unikano, by nie drażnić Kościoła i nie tracić jego poparcia dla wejścia do UE... a potem? No cóż, pewnie z przyzwyczajenia. Może czas, by o "kompromisie" zadecydowali obywatele? Za całkowitym zakazem opowiada się dziś 10 proc. Polaków, 57 proc. uważa, że kobieta powinna mieć prawo do decydowania o losach ciąży w pierwszych tygodniach jej trwania (CBOS, styczeń 2005). Kobiety, które krzyknęły "faszysta" z galerii Sejmu, krzyczały w imieniu tej cichej, anonimowej większości. Powiedziałybyśmy więcej, gdyby nas dopuszczono do głosu.
Po trzecie: Liga i jej przedwyborcze popisy. Otóż Ligę należy dziś traktować ze śmiertelną powagą. Niedawni radykałowie występują teraz w roli zdrowego trzonu narodu: "Postępujemy w imię przezorności, w imię odpowiedzialności za przyszłość" - powiada skromnie Wierzejski. Liga ma dziś realną władzę. Płynie ona nie z poparcia społecznego, lecz z kalkulacji braci Kaczyńskich i z genialnego odkrycia, że istnieją trzy słowa, którymi można dziś skutecznie zaszantażować niemal cały parlament i znaczną część opinii publicznej. Te słowa to: Jan, Paweł i Drugi. "Jestem przekonany, ufam, że wszyscy posłowie niezależnie od światopoglądu czy przynależności partyjnej odpowiedzą na apel Papieża Polaka i poprą nowelizację" - z takim oto szantażem moralnym zwraca się do Sejmu RP Marek Kotlinowski, dziś już sędzia Trybunału Konstytucyjnego. I trudno mu się dziwić - skoro szantaż w znacznym stopniu działa. Abrakadabra, padło zaklęcie, a kto wierzy w świeckie państwo, ten jest cielęciem.
Słodkie groźby prawicy
Wpisując "życie poczęte" do konstytucji, LPR chce uczynić z Polski ostoję "wartości", która świecić będzie przykładem wobec reszty Europy, gdzie stosunek do życia jest naganny. Jesteśmy w UE, trudno, stało się. Ale niech Polska zaznaczy swoją odrębność, wpisując do konstytucji zapis oznaczający całkowity zakaz aborcji i całkowite milczenie na ten temat. Bo Polki są inne niż Europejki. Polki będą rodzić dzieci poczęte w wyniku gwałtu. Będą rodzić dzieci głęboko upośledzone. Będą rodzić nawet wówczas, gdy urodzenie stanowi zagrożenie życia. Będą rodzić i milczeć. Na galerii zapanuje spokój.
Sejmowa debata z 26 października nie była debatą na "temat zastępczy" czy tylko przedwyborczym "rozrabiactwem" chłopców z LPR. Tu się stało coś ważnego. To była próba ostatecznego wypisania Polski z cywilizowanego świata, z rodziny państw szanujących prawa człowieka wobec kobiet.
Nie dziwi nas tok LPR-owskiego myślenia o aborcji. Mówią to od lat. Zastanawia nas gotowość polityków innych partii do porozumiewania się językiem skrajnej prawicy, gotowość mediów do traktowania tego języka na równi z innymi. Wsłuchajmy się w ten język. Jest pełen słodyczy, a przecież podszyty groźbą: "I chciałabym powiedzieć jednoznacznie, że zawsze, jeżeli znajdzie się obok kobiety jakakolwiek pomocna dłoń, podejmie ona właściwą decyzję, której nigdy nie będzie żałować, urodzi własne dziecko" - to słowa Beaty Kempy, sekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości. Zawsze? A jeśli jednak nie zawsze? Czy wtedy pomocna dłoń prawicowca zamieni się w pięść?
"Odpowiadam przy okazji na pytania, co zrobić wtedy, gdy dziecko jest poczęte z gwałtu. Jeżeli nieco zmienimy świadomość społeczną, pokażemy, czym jest piękno macierzyństwa i czym jest życie, to być może nie będzie w sercu tych kobiet pokusy, aby to dziecko - powiedzmy to po męsku - zabić. Być może jeżeli ta kobieta dostanie pomoc psychologa..." - to znowu poseł Marek Kotlinowski. A jeśli świadomość ofiary gwałtu okaże się oporna? Jeśli nie wczuje się w uroki macierzyństwa, nie zechce "pomocy" prawicowego psychologa? Czy i tak tę "pomoc" dostanie? Niech pan odpowie, tylko koniecznie po męsku, panie pośle.
Za hasłem "kultura życia", na które tak chętnie powołuje się prawica, kryje się system wartości, w którym nie istnieją życie, zdrowie, nie mówiąc już o podmiotowości kobiety. Albo inaczej - istnieją o tyle, o ile można je poświęcić w imię wartości wyższych.
Nie zmuszajcie nas do heroizmu
Ktoś powie, że chodzi o "życie", a płeć nie ma nic do rzeczy? A jednak ma. W programie Ewy Drzyzgi wystąpili niedawno dwaj młodzi chłopcy pragnący w geście poświęcenia ofiarować jedną z dwóch zdrowych nerek innemu chłopcu, który bez przeszczepu prawdopodobnie długo nie pożyje. W programie była też matka chorego. Chłopcy decydowali się świadomie i dobrowolnie. Chcieli to zrobić za darmo. Argumentowali, że przecież z jedną czynną nerką można żyć długo i szczęśliwie.
Obecni w programie lekarz i psycholog przekonywali chłopców, że ich decyzja jest niedojrzała: w przyszłości ich zdrowie może być zagrożone, decyzja jest zbyt heroiczna, nie na ludzką miarę. Matka syna bez nerek płakała. Młodzi ludzie nie rozumieli, dlaczego odmawia im się prawa do poświęcenia.
Oto ewidentna nierówność wartości. Tu częściowe kalectwo, z którym można żyć. Tam ewidentne zagrożenie życia. Tymczasem - jak cierpliwie wyjaśniał goszczący u Drzyzgi prawnik - prawo zabrania takiego ofiarodawstwa osobom bez bliskich więzi z odbiorcą organu. Gdyby dawczynią niezbędnego organu miała być matka, to ani lekarz, ani psycholog, ani prawo by jej od tego nie odwodzili. I słusznie, jako dorosła osoba ma ona prawo do poświęcenia. Ale uwaga! Nie istnieje i nie może istnieć zapis prawny, który NAKAZYWAŁBY matce oddanie nerki swojemu choremu dziecku. Nawet wtedy, gdy ona straci tylko zdrowie, a dziecko bez nerki straci życie. Możemy dziwić się, że kobieta wybierze własne zdrowie, możemy ją moralnie potępić, ale nie możemy jej prawnie nakazać, aby oddała część swojego ciała drugiej, nawet najukochańszej osobie. Prawo nie może nakazać heroizmu.
Jak to się ma do całkowitego zakazu aborcji? Otóż zgadzamy się, że matka nie ma prawnego obowiązku oddania jednej z dwóch zdrowych nerek swojemu dziecku. Tymczasem serio proponuje się zapis w konstytucji nakazujący kobiecie poświęcenie życia dla... płodu. Po porodzie kobieta ma prawo do integralności swojego ciała, do podmiotowego człowieczeństwa, do zachowania zdrowia kosztem życia dziecka. Nie ma takiego prawa, gdy w grę wchodzi płód czy - zdaniem innych - dziecko nienarodzone. Innymi słowy kobieta w ciąży - i tylko ona - traci prawa obywatelskie. O co tu chodzi? O życie? Bynajmniej, chodzi o ubezwłasnowolnienie kobiet, które - zachodząc w ciążę - stają się w chorej wyobraźni nacjonalisty własnością narodu.
To nie przypadek, że w argumentacji LPR raz po raz pojawia się postać kobiety, która rodzi dziecko pochodzące z gwałtu. Nie jest też przypadkiem telewizyjna wypowiedź jednego z wnioskodawców, że w przypadku zagrożenia zdrowia kobiety i zagrożenia życia płodu mamy do czynienia z nierównymi wartościami - życie płodu uważa, rzecz jasna, za wartość nadrzędną. Bezwarunkowy szacunek dla "nienarodzonych" przekłada się na równie bezwarunkowy brak szacunku dla życia, zdrowia i godności kobiet.
Wymazywanie z prawa śladów kobiecej podmiotowości, sprowadzenie kobiety wyłącznie do roli matki pozbawionej prawa do decydowania o własnym życiu to zabiegi charakterystyczne dla ideologii nacjonalistycznej. Szczególnie wyraziste staje się to w przypadku konfliktów zbrojnych - zderzenia dwóch lub więcej nacjonalizmów. "Wojna w byłej Jugosławii to męska wojna. Kobiety w tej wojnie to skrzynki pocztowe, ciała, które służą do przesyłania informacji innym mężczyznom, wrogom" - pisze Dubravka Ugreszić w "Kulturze kłamstwa". Proponowany zapis to właśnie taka informacja: prawica pokazuje lewicy, kto tu rządzi. Polska pokazuje Europie, kto ma "prawdziwe wartości". Kobiety są skrzynką pocztową.
Poseł Wojciech Wierzejski poczuł się "znieważony i zniesławiony" słowem "faszysta". W trybie wyborczym pozwał obecną na galerii Wandę Nowicką. Oboje są kandydatami na prezydenta Warszawy, niemniej Nowicka była tam jako wieloletnia działaczka na rzecz prawa kobiet do wyboru. Wierzejski traktuje jednak najwyraźniej kwestię aborcji jako część kampanii. Sąd pierwszej instancji sprawę oddalił, poseł odwołał się od wyroku.
Być może LPR nie jest partią faszystowską w ścisłym tego słowa znaczeniu. Ale faszyzm niejedno ma imię. Proponowana przez Ligę wizja kontraktu to klasyka twardego nacjonalizmu, to pomysł głęboko autorytarny, sprzeczny z kanonem praw człowieka. W III Rzeszy zamknięto kliniki planowania rodziny i zagrożono karą do 15 lat więzienia lekarzom podejmującym się przerwania ciąży. Koniec gadania, drogie panie. My was będziemy zapładniać; wy nam będziecie rodzić małych Polaków/Niemców/Chorwatów (niepotrzebne skreślić). I cicho tam na galerii, bo złożymy pozew.
Na zorganizowanym niedawno przez Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny publicznym wysłuchaniu kobiet, które doświadczyły negatywnych skutków obecnej ustawy, pisarka Hanna Samson słusznie stwierdziła, że zgodny z prawdziwymi intencjami LPR byłby zapis "o ochronie życia od momentu poczęcia do chwili narodzin". De facto w ten właśnie sposób wielu lekarzy rozumuje już dziś - wolą ryzykować życie i zdrowie pacjentek, niż kierować je na (wciąż jeszcze legalne) zabiegi.
Cicho tam!
Przypomnijmy historię Agaty, którą opowiedziała jej matka na przesłuchaniu Federacji. Wijącej się w bólach kobiecie z ropieniem odbytu na błagania o środek przeciwbólowy lekarz podał apap, mówiąc, że za bardzo zajmuje się "swoim tyłkiem, a za mało ciążą". Lekarz odmówił też wykonania badania, które jego zdaniem mogło zaszkodzić płodowi. Ostatecznie kobieta, którą można było spokojnie wyleczyć, gdyby odpowiednio wcześnie usunięto ciążę, zmarła, cierpiąc straszliwie na posocznicę i ogólną sepsę. Zgodnie z wizją proponowaną przez LPR należałoby powiedzieć: trudno.
Według skrajnej prawicy ciąża stawia kobietę poza obszarem racjonalnych decyzji. Nie dla niej prawa obywatelskie. Nie dla niej świadome decyzje. Nie dla niej nowoczesna medycyna. Jej los w rękach Boga. To samo zresztą dotyczy problemu bezpłodności - ma być traktowana jako skaza i dopust boży, a nie jako choroba podlegająca (refundowanemu przez państwo) leczeniu. To samo wreszcie dotyczy we współczesnej polskiej kulturze porodów - mimo akcji "Rodzić po ludzku" większość porodów po ludzku nie przebiega. Kobiety są traktowane przedmiotowo i upokarzane. I chyba kryje się za tym głębokie przekonanie, że tak właśnie ma być, bo taki jest kobiecy los.
W zamęcie przekłamań, demagogii, kilkunastoletniej propagandy zagubiło się meritum problemu. Debatuje się nad człowieczeństwem płodu, zapomina się o człowieczeństwie kobiety. Uznaje się za aksjomat oczywistą nieprawdę, że obecna ustawa to kompromis. Głos kobiet, których kwestia aborcji dotyczy bezpośrednio, został skutecznie wyciszony - stałyśmy się niemymi świadkami polityków, którzy naszym kosztem paktują z Kościołem.
Cicho tam na galerii - taki jest przekaz już nie tylko LPR, ale niemal wszystkich uczestników polskiej demokracji. Wspólnym głosem ucisza nas PiS i PO, "Gazeta Wyborcza" i prawicowa prasa, "Wiadomości" i marszałek Sejmu. To samo wynika z ostatnich wypowiedzi przewodniczącego SLD Wojciecha Olejniczaka: "Ja nie znam ani w SLD, ani w ogóle w Polsce ludzi, którzy by mówili o tym, że chcą wprowadzić przepisy mówiące o tym, aby aborcja była na żądanie... Generalnie dzisiaj jesteśmy przeciwni, aby mieszać w tej sprawie, bo może być tylko i wyłącznie gorzej". Przywódca największej lewicowej partii "nie zna" zwolenników prawa kobiet do wyboru? Na galerii panuje pełna zażenowania cisza.
Katolicy razem z feministkami
A może Polska skazana jest na taki właśnie kształt debaty o prawie do aborcji, dlatego że jest katolicka? I dlatego, że zmarły niedawno Papież pochodził właśnie stąd? Otóż katolicyzm i autorytet Jana Pawła II wyjaśniają sporo, ale jednak nie wszystko.
Konsekwentna "etyka życia" potępia przecież zarówno aborcję, eutanazję, jak i karę śmierci, tymczasem w kwestii kary śmierci prawica ani myśli się autorytetem Kościoła kierować i wcale przez to poparcia społecznego nie traci. Międzynarodowy konsensus dotyczący aborcji i kary śmierci wygląda dokładnie odwrotnie niż w Polsce. Jak podaje Amnesty International, kara śmierci zniesiona jest w 88 krajach, a łącznie z tymi, gdzie się jej nie wykonuje - w 125. Aborcja jest zakazana w 38 krajach, a dozwolona w niektórych przypadkach w 158 (w 54 - bez podania powodu). Komitet praw człowieka ONZ wielokrotnie wypowiadał się za łagodzeniem restrykcyjnych ustaw antyaborcyjnych w różnych państwach.
W języku praw człowieka kluczowe miejsce zajmuje kategoria "praw kobiet", nie istnieje taki byt jak "człowiek nienarodzony". Taki sposób myślenia nie wyklucza się z katolicyzmem. Wystarczy przyjąć do wiadomości, że "życie nienarodzone" to kategoria z obszaru teologii, a nie prawa. Wystarczy być katolikiem, który szanuje prawo niekatolików do posiadania innych poglądów. Wystarczy, pozostając otwartym na " nienarodzonego", uznać człowieczeństwo kobiety.
Kobieta też człowiek
Tymczasem człowieczeństwo kobiet nie jest oczywistością. W wielu kulturach oczywiste jest coś wręcz przeciwnego. Porządna kobieta tym się właśnie odznacza, że nie decyduje o sobie. Pozostaje pod kuratelą ojca, braci, wreszcie męża (o jego wyborze decydują ojciec i bracia). Kobieta jest przedmiotem wymiany, a jej cnota - inwestycją.
Jednym z najbardziej spektakularnych przejawów stopniowego uczłowieczenia kobiet w filozofii praw człowieka była decyzja Trybunału ONZ ds. Zbrodni Wojennych z lutego 2001 roku. Uznano wówczas masowe i systematyczne gwałty i niewolnictwo seksualne stosowane jako narzędzie walki za zbrodnię przeciw ludzkości (za gwałcenie i torturowanie kobiet muzułmańskich skazano byłych oficerów armii bośniackich Serbów).
Doniosłość tej decyzji polegała na uczłowieczeniu tych cech, które tradycyjnie stawiają kobietę poza obrębem człowieczeństwa - jej seksualności. Gwałt (nie tylko wojenny) uznano za akt przemocy wobec osoby, a nie za zamach jednej grupy mężczyzn na "honor" innej grupy. "Hańbę" uznano za "krzywdę". Ta redefinicja godzi w głęboko zakorzenione w społeczeństwach patriarchalnych odczłowieczenie kobiet - przekonanie, że funkcje seksualne i rozrodcze kobiet należących do danej wspólnoty stanowią swoistą własność mężczyzn z tejże wspólnoty.
Co to ma wspólnego z prawem do aborcji? Wszystko. Nasi politycy pamiętają o narodzie, ojczyźnie i odmieniają przez wszystkie przypadki Jana Pawła II, ale zapomnieli o godności kobiet. Kobieta w oczach polskiej prawicy jest istotą bezwolną, podlegającą presji, wymagającą opieki.
LPR uwielbia słowa "heroizm" i "poświęcenie". LPR jest do heroizmu gotowy. Kobiety mają rodzić i wychowywać dzieci z chorobami genetycznymi - poseł Kotlinowski zaciśnie zęby i zniesie to po męsku. Kobiety mają rodzić dzieci pochodzące z gwałtu - cóż, trudno. Poseł Bosak jako Polak katolik i to potrafi zdzierżyć. Kobiety mają rodzić wówczas, gdy zagraża to ich życiu i zdrowiu; mają ryzykować utratę wzroku albo po prostu umierać bez pomocy lekarskiej. Cóż, nie będzie to łatwe, ale przecież poseł Wierzejski wytrzyma także i to.
Panowie, jesteśmy pełne podziwu dla waszej dzielności i patriotyzmu. I mamy dla was propozycję. W szpitalach pełno jest pacjentów, którzy czekają na wasze nerki. Obowiązek oddawania organów możemy dla pewności zapisać w konstytucji. A potem zapiszmy też obowiązek oddawania nawet ostatniej czynnej nerki. Wtedy ten pierwszy zapis nazwiemy "trudnym kompromisem" i będzie go można bronić w imię narodowej zgody.
Agnieszka Graff
Katarzyna Bratkowska
Agnieszka Graff jest adiunktem w Ośrodku Studiów Amerykańskich; wykłada na Gender Studies UW i w Collegium Civitas; członkini Porozumienia Kobiet 8 Marca. Katarzyna Bratkowska jest działaczką Komitetu Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników i Porozumienia Kobiet 8 Marca; historyczką i krytyczką literatury, członkinią składu hiphopowego Duldung. Tekst ukazał się w "Gazecie Wyborczej" z 10-12 listopada.