W Chile w grudniu 2005 r. wybory prezydenckie wygrała w drugiej turze socjalistka Michelle Bachelet, kandydatka centrolewicowej Koncertacji Demokratycznej, która rządzi od upadku dyktatury wojskowej w 1989 r. W pierwszej turze przywódca Partii Humanistycznej i wspólny kandydat niezależnej lewicy pozaparlamentarnej skupionej w ruchu Razem Możemy Więcej (JPM), Tomás Hirsch, uzyskał 5,4 proc. głosów. Poza jego własną partią, w skład JPM weszły Komunistyczna Partia Chile (PCCh), Lewica Chrześcijańska (IC), Ruch Lewicy Rewolucyjnej (MIR), Ruch Patriotyczny im. Manuela Rodrigueza (MPMR), Blok na rzecz Socjalizmu (BS) i dziewięć innych lewicowych organizacji politycznych oraz kilkanaście organizacji społecznych, związkowych, ekologicznych i kulturalnych.
Czy możesz wyjaśnić nam, na czym polega tzw. cud chilijski?
Wielki cud chilijski polega na umiejętności przekonania wielu osób na całym świecie, że Chile to kraj rozkwitu i sukcesu i ukrycia przed nimi tego, że podział dochodu jest tu jednym z najgorszych w Ameryce Łacińskiej, że przepaść między garstką mieszkańców a ogromną większością pogłębia się codziennie, że sprywatyzowano służbę zdrowia i oświatę, wielkie firmy ponadnarodowe działają bezkarnie - eksploatują zasoby mineralne, rybne i leśne kraju, praktycznie nie płacąc podatków. Wielki cud chilijski to znakomita machina marketingowa, która rządom Koncertacji[1] pozwoliła występować wobec świata jako lewicy, gdy tymczasem są to najpilniejsi uczniowie modelu neoliberalnego w Chile.
Mówi się o Chile jako o kraju trwałego wzrostu gospodarczego. W 2005 r. wyniósł on 6 proc. Czy to znajduje odzwierciedlenie w rozwoju kraju?
To prawda, że od wielu lat wzrost gospodarczy jest wysoki. Problemem nie są tu ani wzrost, ani wskaźniki makroekonomiczne, które zgodnie z międzynarodowymi standardami pomiarów są pozytywne: niska inflacja, duży eksport, równowaga fiskalna, kontrola zadłużenia itd. Od dawna jest jasne, że sam wzrost gospodarczy nic nie znaczy pod względem podziału owoców tego wzrostu. Mamy wysoki wzrost, bo korporacje ponadnarodowe inwestują w Chile, ale nie przekłada się to na rozwój regionów, w których operują ich kapitały. Innymi słowy, przez długie lata i dziesięciolecia może być wzrost, ale wcale nie pociąga on za sobą poprawy warunków życia i zabezpieczenia podstawowych praw ludności. Dlatego w wielu środowiskach istnieje przekonanie i zgoda, że trzeba zamienić model wzrostu na model rozwoju, który zapewni całej ludności podstawowe prawa. Nie mam na myśli jedynie prawa do tego, że nie być torturowanym, wygnanym, mordowanym, zaginionym, ale również prawa do zdrowia, edukacji, mieszkania, godnej i dobrze opłacanej pracy, niezanieczyszczonego środowiska i odpowiedniej emerytury po 30 czy 40 latach pracy dla kraju. Właśnie te podstawowe prawa społeczne nie obowiązują w Chile. Dlatego na nic nam wzrost, który nie przekłada się na te prawa rodzin chilijskich.
Korporacje ponadnarodowe wywołują ucieczkę kapitałów i dóbr z krajów, w których operują. Czy w Chile istnieje na tym polu jakaś regulacja?
Rzecz w tym, że nie tylko wywozi się zyski, ale również w tym, że dzięki ustawom uchwalonym w latach dyktatury firmy ponadnarodowe praktycznie nie płacą podatków. Dlatego to m.in. one biorą na siebie kreowanie dobrego wizerunku Chile za granicą. Z tymi firmami jest mniej więcej tak, jakbyś w Warszawie miał piekarnię i nagle napadli na nią bandyci. Wiążą cię, kneblują i zabierają pszenicę, mąkę, sól, chleb, komputery, pieniądze z kasy pancernej, wszystko. Następnie ogłaszają, że twoja piekarnia jest bardzo dobra. Jasne, że wszystko zabierają nic za to nie płacąc. Taka jest formuła w Chile, stworzono ją za dyktatury. Tak jest w przypadku eksploatacji miedzi - firmy ponadnarodowe, zręcznie wykorzystując ustawodawstwo z czasów dyktatury o tzw. małym górnictwie, nie płacą podatków. Teraz w najlepszym razie płacą trzyprocentową opłatę za prawo eksploatacji górniczej, co jest haniebne. Właściciele i dyrektorzy tych firm miedziowych pękają ze śmiechu, a kraj naiwnie wierzy, że czerpie z tego korzyści. To samo dzieje się w przemyśle leśnym, gdzie wielcy inwestorzy wykorzystują ustawy uchwalone na korzyść drobnych rolników. Zagarniają wielkie połacie ziemi, co m.in. godzi w siedliska ludów indiańskich. Podobnie jest w przemyśle rybnym, gdyż zgodnie z dyktatorskim ustawodawstwem prawa do połowów przekazano na wieczne czasy dziewięciu grupom ekonomicznym dysponującym większą władzą niż 60 tysięcy drobnych rybaków z całego kraju, przy czym, co gorsza, ci ostatni muszą płacić podatki. W naszym programie rządowym i w naszej koncepcji zintegrowania Chile ze światem globalnym napisaliśmy: witamy inwestycje zagraniczne! Lecz tylko wtedy, gdy spełniają cztery podstawowe wymogi: płacą podatki, podobnie jak wszyscy Chilijczycy, tworzą miejsca pracy, zapewniają trwałość środowiska i realizują transfer technologiczny na uniwersytety w regionach, w których dokonuje się tych inwestycji. Pod tymi warunkami nie będziemy mieli nic przeciwko inwestycjom zagranicznym. To nie sprawa ideologiczna, lecz sprawa warunków. Obecnie nie sprzyjają one krajowi, lecz koncernom i ich krajowym wspólnikom.
Jakie czynniki miałyby regulować te inwestycje?
Państwo chilijskie niewątpliwie musi odgrywać w tej dziedzinie aktywniejszą rolę. Nie możemy dalej żyć z państwem minimalnym, nieobecnym, które interweniuje tylko w skrajnych przypadkach. Teraz - nie tylko w Chile - potrzeba bardzo aktywnego państwa. Nie mówimy o państwach centralizatorskich i o monopolu przedsiębiorczości, ale o dynamicznych państwach gwarantujących podstawowe prawa obywateli. Dlatego mówimy o państwie, które interweniuje w polityce podatkowej i fiskalnej, zapewnia zasoby służbie zdrowia i edukację dla wszystkich oraz ustawodawstwo pracy broniące pracowników przed żarłocznością kapitału, ogranicza zyski spekulacyjnego kapitału finansowego, promuje prawa ludów indiańskich, zapewnia ochronę środowiska dla przyszłych pokoleń. Dziś takie państwo jest zupełnie nieobecne, nie istnieje.
Porozmawiajmy o procesie prywatyzacji w Chile.
Prywatyzacje zaczęły się za dyktatury i zgodnie z badaniami przeprowadzonymi w zeszłym roku przez komisję Izby Poselskiej, straty poniesione na skutek tych prywatyzacji przez majątek narodowy przekraczają 7 miliardów dolarów. Tyle zrabowano krajowi w wyniku oszukańczych prywatyzacji. Za rządów Koncertacji ten proces trwa. Sprywatyzowano to wszystko, czego nie udało się sprywatyzować za dyktatury - konkretnie służby publiczne, komunikację, wodę, gaz, energię elektryczną. Dziś do sprywatyzowania niewiele pozostało i to, co pozostało, jest przedmiotem bardzo silnych nacisków, jak np. Krajowa Korporacja Miedzi (CODELCO) i niektóre przedsiębiorstwa sanitarne. Państwo nie dysponuje żadnym podstawowym zasobem kraju ani służbami o strategicznym charakterze, co jest niezwykle niebezpieczne dla losów kraju.
Jaka jest sytuacja prywatnych funduszów emerytalnych? Dla polskiego czytelnika to bardzo ważna informacja, ponieważ nowy polski system emerytalny znajduje inspirację właśnie w modelu chilijskim.
Sytuacja jest katastrofalna. Twórca funduszów emerytalnych, José Piñeira, stworzył je za dyktatury, z wykluczeniem wszelkiej dyskusji czy opozycji wobec systemu. Eksport modelu José Pinery niewątpliwie miał poparcie innych rządów neoliberalnych. Tak było w Argentynie za prezydentury Menema, a nawet w Australii i Nowej Zelandii, gdzie na szczęście udało się zagrodzić temu drogę, oraz w różnych krajach europejskich, w tym, jak mówisz, w Polsce. System ten sprzedawano za dyktatury jako sposób na wyjście z kryzysu i napięć w instytucjach państwowych. Jaki jest jednak rezultat po 20 latach funkcjonowania tego systemu? Po pierwsze, zgodnie z danymi urzędowymi, ponad 55 proc. tych, którzy obecnie uiszczają składki na jakiś fundusz emerytalny, nie będą mieli nawet emerytury minimalnej, ponieważ nie osiągną 240 miesięcy uiszczania składek, jak tego wymaga ten system. Zgodnie z danymi Ministerstwa Pracy, średnio zmienia się tu pracę co 4,2 miesiąca. Wielka liczba pracowników chilijskich ma przerwy w płaceniu składek emerytalnych, toteż nigdy nie osiągnie takiej sumy składek, jaka jest konieczna do uzyskania emerytury minimalnej. Spośród pozostałych 45 proc., połowa będzie miała emeryturę minimalną, tzn. około 180 dolarów miesięcznie. Tylko 20 proc. ogółu będzie miało emerytury wyższe niż minimalna. To skandaliczne. Ci, którzy pozostali w starym systemie repartycyjnym, mają trzykrotnie wyższe emerytury niż ci, którzy przeszli do nowego systemu kapitałowego. Tak jest w przypadku urzędników państwowych i samorządowych oraz pracowników służby zdrowia i oświaty. Np. pracownik Uniwersytetu Chilijskiego, który przechodzi na emeryturę w starym systemie, otrzymuje emeryturę w wysokości blisko 1000 dolarów miesięcznie, a taki sam pracownik, który przechodzi na emeryturę w nowym systemie, otrzymuje emeryturę tylko w wysokości 500 dolarów.
A służby mundurowe?
Otóż rzecz zaskakująca - ci, którzy stworzyli ten system, sami pozostali w... starym systemie! Mają wysokie emerytury, które regularnie się podnosi - w ślad za podwyżkami uposażeń tych, którzy są w służbie czynnej. Innymi słowy, jedynymi, którzy nie stracili na nowym systemie, są ci, którzy go stworzyli. Chciałbym jednak dodać coś jeszcze. Zarządy Funduszów Emerytalnych inwestują poza krajem, toteż nie są czynnikami ani wzrostu, ani rozwoju gospodarczego Chile. Obecnie w innych krajach jest zainwestowanych 18.500 milionów dolarów.
O ile mi wiadomo, w Chile system emerytalny jest zmonopolizowany.
Tak jest. Istnieje tylko pięć Zarządów Funduszów Emerytalnych i wszystkie są przedsiębiorstwami ponadnarodowymi, należącymi do kapitałów amerykańskich, kanadyjskich, holenderskich i francuskich. Te przedsiębiorstwa osiągnęły w zeszłym roku zyski wynoszące 220 milionów dolarów, podczas gdy pracownicy ponieśli straty na skutek zewnętrznych spekulacji na giełdach. Np. tylko w październiku ub.r. straty spowodowane przez wahania kursów na giełdzie nowojorskiej wyniosły 2100 milionów dolarów.
Podczas swojej wizyty w Polsce w maju 1999 r. ówczesny prezydent Chile, chadek Eduardo Frei, powiedział mi, że jest ogromnie zdumiony sympatią, którą kapitałowe fundusze emerytalne cieszą się wśród jego polskich rozmówców, w tym u Leszka Millera, ówczesnego szefa Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Zapytał mnie: czy oni tu nie wiedzą, że te instytucje to złodzieje w garniturach. Niedawno pewien parlamentarzysta chilijski podobnie określił zarządy tych funduszy, co z ich strony spowodowało ataki na jego osobę. Czy w społeczeństwie chilijskim istnieje świadomość ich rzeczywistego charakteru? Czy Koncertacja ma polityczną wolę zmiany tej sytuacji?
Niestety, wiele osób nie wie o tym, ponieważ system ten ma dopiero 20 lat i tylko jeden pracownik na trzech przechodzi na emeryturę w nowym systemie. Jednak podczas ostatniej kampanii wyborczej świadomość, na czym polega ten system, wzrosła. Natomiast Koncertacja nie mówi o zmianie tego systemu, lecz o przeprowadzeniu w jego ramach pewnych reform. Między nami jest w tej sprawie zasadnicza różnica, bo my domagamy się radykalnej zmiany tego perwersyjnego systemu. Chcemy nowego systemu, w którym Instytut Normalizacji Emerytalnej (INP, podobny do ZUS) odgrywałby dominującą rolę. Ta instytucja państwowa zarządza obecnie 1200 tysiącami emerytur, podczas gdy Zarządy Funduszów Emerytalnych zarządzają 60 tysiącami. Mimo to koszty administracyjne funduszów są ośmiokrotnie wyższe niż INP, choć ten, jak powiedzieliśmy, zarządza dwudziestokrotnie większą liczbą emerytur. Jest to okradanie pracowników za pomocą najwyższych prowizji, jakie istnieją na świecie w sferze ubezpieczeń. Zarządy Funduszy Emerytalnych pożerają aż do 20 proc. twoich oszczędności! Tak, to złodzieje w garniturach. Przez 15 lat swoich rządów Koncertacja nie zrobiła absolutnie nic, aby zmienić tę sytuację, toteż z całą odpowiedzialnością i pewnością mogę stwierdzić, że w obecnej kadencji znów nie przeprowadzi zmian strukturalnych w systemie emerytalnym, podobnie jak nie przeprowadzi takich zmian w systemie wyborczym, systemach służby zdrowia i edukacji, w systemie ochrony środowiska, w systemie podatkowym. Jak zwykle, dokona trochę retuszów, drobnych modyfikacji, które pozwolą jej zachować lewicowy wizerunek zarówno w Chile, jak za granicą.
I na nowo wygrać wybory...
Zapewne, ale to jest głębszy problem: w Chile bardzo dobrze działa szantaż groźbą dyktatury - taka jest prawda. Mimo upływu tylu lat od upadku dyktatury, panuje lęk, że prawica wróci do władzy, że powrócą do władzy politycy, którzy za dyktatury dopuszczali się skrajnych pogwałceń praw człowieka. W dużej mierze ten właśnie lęk generował głosy dla Michelle Bachelet. To słabe głosy, bezsilne, oddawane bez wizji, projektu, przekonania. Rzecz interesująca - podczas kampanii wyborczej, a konkretnie przed drugą turą, gdy wezwałem do oddania głosów nieważnych, nikt z Koncertacji nie wyzwał mnie do publicznej dyskusji o konieczności poparcia Bachelet. Nie było nikogo, kto z przyczyn zasadniczych, z przekonania wystąpiłby w jej obronie jako rzekomej kandydatki obozu zmian. Ludzie, mając do wyboru złe i jeszcze gorsze, wybrali złe. W chwili głosowania do głosu dochodzi lęk. Jednak w każdej analizie chilijskiej sytuacji politycznej należy mieć na uwadze jedną daną: 2 miliony osób między 18 a 30 rokiem życia nie głosują, ponieważ nie figurują w spisach wyborców. W przeprowadzonym wśród nich sondażu okazało się, że to my cieszymy się ich największą sympatią. Poza tym uzyskaliśmy 22 proc. głosów młodych wyborców. To spektakularny wynik! Między innymi dlatego prawica przeciwstawia się systemowi automatycznego rejestrowania wyborców; istnienie tego antysystemowego czy pozasystemowego środowiska jest dla niej wygodne. Nieuczestniczenie tego środowiska w wyborach w ostatniej instancji utrzymuje ten system w pewnego rodzaju dialektycznym stosunku między prawicą a Koncertacją. Mamy tu prawicę i Koncertację, która administruje prawicowym modelem. Ludzie myślą, że lepiej mieć takiego administratora niż samą prawicę. Stąd taki wynik ostatnich wyborów.
Wybór Evo Moralesa na prezydenta Boliwii wyraża coś zupełnie innego.
Przypadki Bachelet i Evo Moralesa są nieporównywalne. W Ameryce Łacińskiej przeżywamy bardzo interesujące zjawisko: narody zaczęły się podnosić, organizować się, podejmować odważne decyzje, wybierać prezydentów z jasnymi projektami politycznymi i społecznymi, zorientowanymi na najbardziej wydziedziczone środowiska na kontynencie. Hugo Chávez, Evo Morales to wyraźne przykłady, ale również w łonie innych rządów w regionie można zauważyć pewne tendencje do poszukiwania dróg, które pozwoliłyby nam wyjść z modelu neoliberalnego. W tym znaczeniu Chile jest wyjątkiem. To jedyny kraj, który nadal promuje zawarcie traktatów o wolnym handlu ze Stanami Zjednoczonymi, Unią Europejską, Japonią i Koreą Południową. Zwycięstwo Evo Moralesa jest dla mnie ogromnie obiecujące. Myślę, że dla narodu boliwijskiego stwarza ono nowe, realne możliwości i tylko należy mieć nadzieję, że Evo będzie mógł rządzić do końca kadencji, bez groźby wojskowego zamachu stanu, bo wiadomo, jakie są doświadczenia historyczne Boliwii w ciągu ostatnich stu lat: raz po raz zamach stanu. Tego mu życzę, ponieważ wydaje mi się, że jest on nadzieją narodu, który zbyt długo deptano i maltretowano.[2]
Co czeka Chile w świetle tych doświadczeń zmiany w regionie?
Model neoliberalny będzie trwał, kapitał zagraniczny i przedsiębiorstwa ponadnarodowe będą działały w Chile, ale zmiany zachodzące obecnie w innych krajach bez wątpienia wywrą pozytywny wpływ na nasz kraj. Myślę, że rozbudzą świadomość, pomogą na polu organizacji i mobilizacji chilijskich środowisk ludowych. Trzeba jednak wziąć również pod uwagę inny czynnik: podobnie jak to jest w przypadku schyłku imperiów, model neoliberalny sprawia wrażenie, że jest bardzo silny, gdy tymczasem w rzeczywistości się wali. Występuje przed nami w całej swojej okazałości, niepokonany, jedyny. Jednak każde poważne studium społeczno-gospodarcze realiów światowych jasno pokazuje, że ten model się wyczerpał, splajtował i jest skazany na zagładę.
Jakie są perspektywy ruchu Razem Możemy Więcej, który powstał podczas ostatnich wyborów?
W toku całej kampanii wyborczej mówiliśmy jasno, że nasz projekt społeczno-polityczny wychodzi daleko poza ramy wyborów, że nadal będziemy pracować, angażować się i podążać drogą prowadzącą ku sprawiedliwszemu, bardziej demokratycznemu Chile, w którym będzie więcej szacunku dla ludzi. Nie wątpię, że ruch Razem Możemy Więcej będzie rozwijał się w organizacjach oddolnych, związkach zawodowych, na wyższych uczelniach, w świecie wiejskim. Będziemy z tymi, którzy zmobilizują się do walki wokół swoich postulatów społecznych. Zasadniczo uważamy się za ruch na rzecz mobilizacji społecznej, który poza tym ma swoją ekspresję wyborczą i z pewnością ją zachowa. Wraz z wieloma innymi osobami poświęcę całą swoją energię na to, aby ruch ten rósł, łączył wiele środowisk i stał się realną alternatywą dla prawicy i Koncertacji, aby był zdolny dokonać zmian, których potrzebuje Chile, żeby nasz naród uwolnił się od tego całego ucisku.
To będzie trudne, bo podczas rozmów, które przeprowadziłem z osobistościami Koncertacji, między innymi z Isabel Allende, w dniu ich wyborczego triumfu, stało się dla mnie jasne, że po to, aby zrealizować choćby niektóre ze swoich postulatów z kampanii wyborczej, np. zmiany pinochetowskiego systemu wyborczego, nie są one zainteresowane mobilizacją społeczną...
Tym się właśnie tak zasadniczo różnimy. Jako Partia Humanistyczna opuściliśmy Koncertację wtedy, gdy zdradziła naród. W Chile demokrację odzyskał zmobilizowany lud, a nie elita polityczna. Przez te wszystkie lata Koncertacja popełniała ciężki grzech - ignorowała opinię ludzi. Chce oszukać lud wmawiając mu, że parlament jest jedynym miejscem, w którym można rozwiązywać problemy. Antydemokratyczny system wyborczy zmieni się za sprawą zmobilizowanego ludu. Trzeba jednak sięgnąć jeszcze głębiej: Chile potrzebuje nowej konstytucji - demokratycznej, a nie obecnej, narzuconej przez dyktaturę. Oni powiedzą mi, że to niemożliwe, bo prawo to uniemożliwia. Odpowiem: więc zmobilizujmy lud, zbierzmy 6 milionów podpisów, a one niewątpliwie umożliwią zmianę konstytucji. Wymówka, że tylko parlament stanowi właściwą instancję do uprawiania polityki, tylko potwierdza, że Koncertacja nic nie zmieni w naszym kraju - co zapowiadam tobie i czytelnikom polskiej edycji "Le Monde Diplomatique". Najwyżej trochę wyretuszują system wyborczy, tak, aby po czysto kosmetycznych zmianach prezentował się bardziej demokratycznie, ale w istocie pozostanie systemem wykluczającym. Na tym polega uprawianie polityki przez Koncertację. Ona, a w tym, niestety, również Isabel Allende, córka prezydenta-męczennika, zdradziła dziedzictwo Salvadora Allende i rządu Jedności Ludowej. Ta zdrada jest przede wszystkim wynikiem braku głębokich przekonań politycznych. Człowiek kieruje się w życiu określonymi projektami, przekonaniami. Gdy ich brak i dochodzi się do władzy, uważa się władzę za narzędzie osiągania własnych korzyści i korzyści dla silnych grup ekonomicznych, których poparciem się dysponuje. Tak dzieje się w Chile. Wystarczy zobaczyć, jaką działalność ustawodawczą prowadziła w tych latach Koncertacja, aby przekonać się, kto był faktycznym ustawodawcą.
Czy dziedzictwo Salvadora Allende i rządu Jedności Ludowej nadal jest żywe? Czy stanowi dla was źródło inspiracji?
Niewątpliwie stanowi inspirujący przykład, historyczny dowód na to, że w Chile było możliwe, by pracownicy godnie żyli, mieli prawa i korzystali z rozwoju kraju. To była wielka lekcja i wielkie doświadczenie historyczne. Uczy ono nas również, jak trzeba strzec takiego procesu ludowego, jak tamten, aby nigdy nie powtórzyło się to, co się stało w Chile w 1973 r. - żeby takiego procesu nie unicestwił wojskowy zamach stanu. Jednak konstruujemy projekt społeczny patrząc w przyszłość, w Chile XXI w. Nie kierujemy się nostalgią, nie chcemy wracać w przeszłość, powtarzać doświadczenia Jedności Ludowej. Ona nas inspiruje. Salvador Allende i inni, którzy działali w dziejach naszego kraju, inspirują nas do odzyskania tego wszystkiego, co dobre i pozytywne i włączenia tego do naszych działań zwróconych w przyszłość. Na pewno nie będziemy szli przed siebie oglądając się wstecz.
Przypisy:
[1] Koncertacja Demokratyczna, a właściwie Porozumienie Partii na rzecz Demokracji, powstała w 1988 r. i w Plebiscycie Narodowym zorganizowanym przez upadającą wówczas dyktaturę wojskową odniosła nad nią zwycięstwo. W plebiscycie tym chodziło o to, aby gen. Augusto Pinochetowi zapewnić władzę do 1997 r. Przeciwko głosowało 56 proc. wyborców, co zmusiło dyktaturę do rozpisania wyborów prezydenckich i parlamentarnych, które w 1989 r. wygrała Koncertacja. Jej kandydat na prezydenta, chadek Patricio Aylwin, wygrał wybory w pierwszej turze. Od tego czasu rządzi ona nieprzerwanie. Następni prezydenci z ramienia Koncertacji to również chadek Eduardo Frei Ruiz-Tagle (1996-2000) oraz socjaliści Ricardo Lagos (2000-2006) i Michelle Bachelet. W skład Koncertacji wchodzą Partia Chrześcijańsko-Demokratyczna (PDC) oraz trzy partie afiliowane do Międzynarodówki Socjalistycznej: Partia Socjalistyczna (PS), Partia na rzecz Demokracji (PPD) i Socjaldemokratyczna Partia Radykalna (PRSD). Początkowo do Koncertacji należała również Partia Humanistyczna. Opuściła ją w 1993 r.. oskarżając o pozostawienie ludu na łasce losu oraz o pogłębienie porozumienia z prawicą gospodarczą i wspólnikami dyktatury Pinocheta.
[2] W sierpniu br. podczas wizyty w Boliwii, gdzie Tomás Hirsch wziął udział w uroczystościach inauguracji Konstytuanty (na które nie przyjechała prezydent Bachelet) i spotkał się z prezydentem Evo Moralesem i poparł historyczny postulat narodu boliwijskiego - odzyskanie swobodnego i suwerennego dostępu do morza (do Oceanu Spokojnego), który Boliwia utraciła w wyniku wojny z Chile w latach 1879-1883.
tłumaczenie: Zbigniew Marcin Kowalewski
Wywiad ukazał się w polskiej edycji miesięcznika "Le Monde Diplomatique".