P. Szumlewicz: Prawica wzięła wszystko
[2007-01-18 19:01:37]
Kampania wyborcza została zdominowana przez dwie wizje polityki. Zgodnie z pierwszą, lansowaną przez PO i większość mediów, jedyna istotna alternatywa zachodziła między centrowym PO i w niektórych kwestiach nieco zbyt radykalnie prawicowym PiS-em. PO była tutaj przedstawiana jako obiektywna i bezstronna, „apolityczna” partia skutecznych ekspertów, którzy ponad „populistycznymi” hasłami zrealizują bolesny w skutkach i sprzyjający tylko najbogatszym, ale „konieczny” program reform. Prezentowano ją jako partię umiarkowaną i rozsądną, odporną na wszelkie radykalne postulaty. Drugiej wizji broniły zaś środowiska związane z PiS-em, które postulowały konsekwentną realizację IV RP. Jego politycy usilnie dążyli do takiego zaprezentowania opozycji, aby stała się ona częścią dawnego, skompromitowanego układu rządzącego. PiS, podobnie jak w kampanii przed wyborami parlamentarnymi, starał się więc zdemistyfikować rzekomy obiektywizm PO i pokazać, że partia Tuska i Rokity broni bardzo określonych celów, które zostały określone już przez poprzednie ekipy rządzące. Istnieje jednak istotna różnica między ostatnimi wyborami parlamentarnymi i niedawnymi wyborami samorządowymi. Otóż w wyborach parlamentarnych, podobnie zresztą jak i prezydenckich, była jasno określona opozycja między PO i PiS-em. Określało ją przeciwieństwo między „Polską solidarną” i „Polską liberalną”. PiS otwarcie krytykował propozycje podatkowe PO (niezależnie od podobieństwa poglądów w tej sprawie przywódców obu partii), wyrażał solidarność z ludźmi pokrzywdzonymi przez transformację ustrojową i przyznawał istotne miejsce dla państwa w rozwiązywaniu problemów społecznych. Wydaje się, że swój tryumf PiS zawdzięczał w znacznej mierze właśnie odwołaniu się do elektoratu sceptycznego wobec gospodarczego liberalizmu. PO stawiało na przedsiębiorczość, wolny rynek i postulowało daleko posunięte ograniczenie roli instytucji publicznych. Entuzjaści PO często wskazywali też, że PiS jest partią o zapędach autorytarnych, podczas gdy Platformie bliskie są swobody obywatelskie i podstawy demokratycznego państwa prawa. Od tamtego czasu powyższa opozycja w znacznej mierze straciła aktualność, bo okazało się, że powyborcza praktyka polityczna rażąco odbiegała od deklarowanych w czasie kampanii wyborczej programów. Rząd bowiem wcale nie prowadzi polityki prosocjalnej, a opozycja wcale nie wspiera swobód obywatelskich. Za socjalną retoryką rządu stoją bowiem chociażby takie propozycje jak wprowadzenie odpłatności za opiekę medyczną czy obniżenie płacy minimalnej w najbiedniejszych województwach. Takich propozycji nie odważył się przedstawić nawet neoliberalny rząd Marka Belki. Z drugiej strony opozycja, na czele z PO, jest sceptyczna (a często wręcz niechętna) wobec emancypacji kobiet czy mniejszości seksualnych i wydaje się ona niewiele mniej konserwatywna od rządzącej koalicji, więc uznawanie jej za partię liberalną światopoglądowo okazało się co najmniej wątpliwe. Zatem chociaż przez ostatni rok kontakty między PO i PiS-em uległy znacznemu pogorszeniu, merytoryczne różnice między obydwoma partiami uległy daleko posuniętemu rozmyciu. Innymi słowy granice między poszczególnymi partiami znacznie rozmyły się. Relacje między PO i PiS-em co prawda zaostrzyły się, ale spory miały charakter głównie personalnych utarczek i rzadko kiedy tyczyły się zagadnień programowych. Deklarowane różnice i napięcia częstokroć służyły zasłonięciu ukrytego konsensusu, który zresztą łączy prawie wszystkie siły polityczne. W kampanii wyborczej w ostatnich wyborach kwestie merytoryczne właściwie nie istniały, a kandydaci prześcigali się w ogólnikowych frazesach. PiS co prawda nadal używał pojęcia IV RP, ale nie było ono wypełnione żadną konkretną treścią. Podobnie w krytyce IV RP, którą żwawo podejmowała cała opozycja, trudno było dostrzec jakiekolwiek konkrety poza dążeniem do odsunięcia PiS-u od władzy. Innymi słowy w ostatnich wyborach pogłębiła się depolityzacja życia publicznego w Polsce. Większość konfliktów obecnych podczas kampanii miało charakter personalny i zakrywało głęboki konsensus, jaki panował między wszystkimi dużymi partiami wobec zasadniczych kwestii ustrojowych. Dlatego obficie pojawiające się na ulicach hasła wyborcze zawierały tak mało treści. Można więc było przeczytać hasła typu: „By żyło się lepiej”, „Stoją za nią kompetencje”, „Wizja i skuteczność”, „Dotrzymuję obietnic”. Żadne z tych haseł nie reprezentuje jakiejkolwiek konkretnej treści światopoglądowej, a ich autorzy oczekują, że głosujący w swoich wyborach będą kierować się względami pozamerytorycznymi. Jeżeli ktoś uważał, że Marcinkiewicz lepiej się prezentuje od Gronkiewicz-Waltz, to zagłosował na niego. Jeżeli miał przeciwne odczucie, to poparł kandydatkę PO. Zasadą różnicującą nie były tutaj jednak poglądy kandydatów, lecz ich wizerunek. W ten sposób dokonano redefinicji samej polityki. W demokratycznym kraju polityka stanowi obszar ścierania się sprzecznych interesów między zantagonizowanymi stronami, a walka wyborcza jest jednym z obszarów tych starć. Tymczasem zgodnie z dominującym w Polsce trendem polityka nie ma być już obszarem zderzania się różnych poglądów na kwestie społeczno-ekonomiczne, lecz walką o to, która partia potrafi się zaprezentować jako uczciwsza, mniej skorumpowana czy robiąca lepsze wrażenie. Kampania wyborcza praktycznie w całości skoncentrowała się na „czystości”, „aferach” czy negatywnie pojmowanym „upolitycznieniu”. Doszło więc do marginalizacji debat programowych oraz dowartościowania kwestii personalnych. Dlatego tak często zanurzano się w życiorysy kandydatów, grzebano w teczkach czy prześcigano się w inwektywach, mających pokazać moralną miernotę danego kandydata, niezależnie od jego przekonań. Dobry wynik PO w wyborach pokazuje, że niestety ten model niemerytorycznej, spersonalizowanej polityki zatryumfował. Badania opinii publicznej pokazują przykładowo, że w wielu istotnych kwestiach elektorat Tuska i jego partii ma odmienne poglądy od deklaracji programowych PO. Zdecydowanie ponad połowa Polaków popiera progresywne podatki, większy udział państwa w gospodarce, bezpłatną służbę zdrowia czy edukację. Mało kto jednak widzi sprzeczność tych deklaracji z poparciem dla partii, która jest im jednoznacznie przeciwna. Coraz częściej można spotkać bezrobotnych czy robotników, którzy popierają partię Tuska, chociaż ten jawnie wspiera cięcia socjalne czy liberalizację kodeksu pracy. Jednak w odpolitycznionym społeczeństwie mało kto walczy o swoje interesy. W wielu prestiżowych starciach PO wygrało z PiS-em z dwóch przyczyn. Po pierwsze, sprawując władzę, PiS stracił wielu swoich entuzjastów. Okazało się, że IV RP niewiele różni się od III. Wbrew obietnicom wyborczym, PiS nie wprowadził nowej jakości do polityki w porównaniu z poprzednią ekipą rządzącą. Obietnice „Polski solidarnej” okazały się niewiele znaczącymi hasłami, zakrywającymi brak pomysłu na całościową politykę społeczno-ekonomiczną. Rząd obdarował społeczeństwo jedynie substytutami polityki socjalnej, wprowadzając np. becikowe. Z drugiej strony nowe władze przedstawiały wiele propozycji, nie mających nic wspólnego z jakkolwiek pojmowaną solidarnością. Przykładowo niedawno senat zdominowany przez PiS zniósł podatek od spadków dla najbliższych członków rodziny, na czym skorzystają głównie milionerzy. Warto zwrócić uwagę, że postulat zniesienia podatków od spadków pojawił się pierwszy raz w programie ultraliberalnego UPR-u, a potem w apelach PO. Fakt, że partia mająca się za solidarną realizuje tego typu rozwiązania, świadczy o tym, że debata społeczna od lat skręca w prawo. Podobnie dzieje się odnośnie kwestii obyczajowych. Miarą obiektywizmu są obecnie przekonania, które kilka lat temu jeszcze uchodziły za konserwatywny radykalizm (np. prawie nikt nie krytykuje już obecności religii w szkołach albo konkordatu). Wspólnym sukcesem PO i PiS-u jest natomiast skuteczna marginalizacja większości pozostałych partii. PiS-owi zdumiewająco łatwo udało się zdominować koalicyjnych sojuszników: Samoobronę i LPR, które zdobyły o wiele mniej głosów niż w ostatnich wyborach parlamentarnych i poprzednich samorządowych. Przywódcom PiS-u bardzo sprytnie udało się zaszczepić w świadomości społecznej przekonanie, że z ugrupowań koalicyjnych PiS jest jedyną poważną i niepopulistyczną partią. Samoobrona co pewien czas przedstawia odważne, prosocjalne propozycje (np. podwyżka płacy minimalnej o 500 zł albo powszechny zasiłek dla bezrobotnych), ale natychmiast są one dezawuowane jako niepoważne i nierealistyczne, a Andrzej Lepper, bojąc się nowych wyborów, łatwo rezygnuje z rozwiązań, na które PiS nie wyraziłby zgody. Sama Samoobrona więc pośrednio przyznaje, że jej program jest niekonsekwentny, a w swoim ogólnym zarysie polityka rządu jest jej bliska. Stąd nie może dziwić słaby wynik Leppera w wyborach. Z drugiej strony sytuuje się LPR, który próbuje przelicytować PiS konserwatywnym radykalizmem. Podobnie jak Lepper, Roman Giertych boi się jednak nowych wyborów parlamentarnych, dlatego z większości swoich propozycji prędko się wycofuje. Partii braci Kaczyńskich skutecznie udało się napiętnować LPR jako partię radykałów. Innymi słowy PiS zastosował wobec swoich współpartnerów koalicyjnych ten sam manewr, który wcześniej wobec niego stosowała Platforma Obywatelska. Mianowicie na tle koalicjantów PiS prezentuje się jako partia centrowa i umiarkowana. Dzięki temu zabiegowi udało się Kaczyńskim zmarginalizować LPR i Samoobronę, lecz zarazem rozmyła się wizja czwartej RP i związana z nią rewolucyjność. PiS uzyskał więc stabilną pozycję na polskiej scenie politycznej, ale zatracił miano partii, która może znacząco zmienić zasady ładu społecznego. Ideowe rozmycie się PiS-u może też tłumaczyć sukces wyborczy Polskiego Stronnictwa Ludowego. PSL bowiem stało z boku awantur między PO i PiS-em, co pozwoliło mu usytuować się na pozycji bezstronnego obserwatora, który może zawrzeć koalicję tak z rządem, jak i z opozycją. Ponadto w polityce określonej przez pryzmat afer korupcyjnych i personalnych rozliczeń PSL wypadł stosunkowo dobrze, ponieważ nie stanowił przedmiotu ataków mediów czy innych partii. Był od początku idealnie nijaką partią, całkowicie pozbawioną programu i tożsamości ideowej, ale zarazem nie uwikłaną w spory koalicyjne, ani w debaty o różnicach między III i IV RP. Tę nijakość świetnie oddaje też kluczowe hasło partii: „PSL = normalność”, formuła kompletnie pozbawiona treści i wyrazu, ale za to bezkonfliktowa i niekontrowersyjna dla większości społeczeństwa. Dobry wynik PSL w wyborach świadczy więc, podobnie jak sukces PO, o depolityzacji polskiego społeczeństwa i marginalizacji jakichkolwiek sporów ideowych. PSL bowiem jak w lustrze wyraża to, co się dzieje w całej polskiej polityce. Jest to partia gotowa do wejścia do każdego rządu, ale też kiedy całość sceny politycznej skręca na prawo, to PSL wraz z nią. Stąd poglądy deklarowane przez liderów PSL są bardzo bliskie konserwatywnej prawicy (np. w kwestii aborcji). Istotną konsekwencją zdominowania świadomości społecznej przez PO i PiS była skuteczna eliminacja myślenia i działania lewicowego z życia publicznego. SLD i SdPl bez oporu przystały na podział rzeczywistości politycznej między apologetów III i IV RP, sytuując się jednoznacznie po stronie tych pierwszych. Dlatego też przed wyborami coraz popularniejsza stawała się idea bloku w obronie III RP, w którym świetnie mieściło się PO, PD, SLD i SdPl. Kłopoty z jego powstaniem miały charakter jedynie personalnych ambicji liderów i zaszłości historycznych. Programowo PO i SLD prawie niczym się nie różnią, tyle że PO jest bardziej konsekwentną i wyrazistą opozycją. W tym sensie SLD przystało na wizję życia politycznego określoną przez PiS, zgodnie z którą Sojusz reprezentuje „dawny układ”. Stąd też liderzy SLD koncentrowali się głównie na ataku rządu z pozycji „osiągnięć III RP”, często broniąc rozwiązań otwarcie nielewicowych (krytyka „rozdawnictwa”, „populizmu” itd.). Zamiast spróbować skrytykować rząd z perspektywy lewicowej, demistyfikując rzekomo socjalne oblicze rządu, SLD odrzucało wszelkie działania koalicji, niezależnie od tego, jaka była ich treść. Dlatego, mimo, że w wielu kwestiach pomysły PO czy PD były znacznie bardziej neoliberalne od propozycji rządowych, to SLD i SdPl każdorazowo krytykowały rząd. Koalicja Lewica Razem w wyborach samorządowych z jednej strony broniła więc III RP, czyli kontynuacji przemian ustrojowych w dotychczasowym kształcie, a z drugiej definiowała się w negatywnym odniesieniu do PiS-u. SLD czy SdPl nie miały więc żadnych konkretnych propozycji programowych i dlatego trudno im było liczyć na większe poparcie społeczne. Z drugiej strony Lewica Razem zdobyła wynik wyborczy niewiele gorszy niż w ostatnich wyborach parlamentarnych. Skąd to poparcie? Wydaje się, że główną przyczyną był fakt, że spory koalicyjne i wzajemne brutalne ataki między PO i PiS, zniechęciły wielu wyborców do tych partii. Lewica Razem zdobyła więc spore poparcie na tej samej zasadzie, co PSL, a mianowicie korzystając z bycia dużym blokiem sytuującym się poza głównym nurtem życia politycznego, którym Polacy byli zniechęceni. Jego wynik więc i tak wydaje się słaby, biorąc pod uwagę dużą niechęć społeczeństwa do rządu i kompromitujące utarczki między koalicją rządzącą i PO. Depolityzacja społeczeństwa i zarazem rezygnacja z jakichkolwiek sporów merytorycznych wiązała się z równoczesnym umacnianiem się neoliberalno-konserwatywnego status quo. Lewicowe programy poprawy sytuacji najuboższych, walki z bezrobociem czy dążenia do laicyzacji państwa praktycznie w ogóle nie pojawiły się i w ramach polityki zdefiniowanej przez PO-PiS nie mogły się pojawić, a kojarzone w opinii publicznej z lewicą SLD czy SdPl nie uczyniły nic, aby zmienić ten stan rzeczy. Niestety skręt ku „apolitycznej” prawicy dotyczy wszystkich znaczących ugrupowań na polskiej scenie politycznej. PO nawet wśród swoich wrogów jest pojmowane jako obiektywne centrum, względem którego definiuje się prawicę i lewicę. W ten sposób prawicowe rozwiązania bronione przez polityków SLD i SdPl są przedstawiane jako „centrolewicowe”. Egalitarna lewica została kompletnie wyparta z polskiej sceny publicznej. Wszelkie egalitarne, emancypacyjne postulaty zostały zepchnięte na margines życia społecznego. Niewielkie, lewicowe partie czy stowarzyszenia takie jak Polska Partia Pracy, Nowa Lewica czy Młodzi Socjaliści są słabe finansowo i organizacyjnie, a ponadto praktycznie nie istnieją w mediach masowego przekazu. Z perspektywy lewicowej pewną szansą na zmianę polskiej sceny politycznej mógłby być fakt, że frekwencja w ostatnich wyborach nie przekroczyła 50 proc., a na dodatek bardzo wielu Polaków w wyborach do sejmików województw oddało głosy nieważne. Zgodnie z danymi Państwowej Komisji Wyborczej prawie 1,76 mln głosujących, czyli 12,7 proc. uczestniczących w wyborach do sejmików województw, oddało nieważny głos. Większość z nich wrzuciło do urny kartę, na której nie skreślili ani jednego kandydata. Jest to piąty wynik wyborów, bardzo zbliżony do poparcia osiągniętego przez Koalicję Lewica i Demokraci, a o wiele większy od wyniku należących do koalicji rządowej Ligi Polskich Rodzin czy Samoobrony. Wybory do sejmików były najbardziej partyjne, a więc wysoka absencja wyborców mogłaby świadczyć o zniechęceniu Polaków do dominujących ugrupowań. Duża absencja wyborcza połączona z niechęcią do największych partii nie wydaje się jednak sprzyjać narodzinom nowej jakości na polskiej scenie publicznej. Potwierdza ona raczej zniechęcenie społeczeństwa do polityki i sprowadzenie tej ostatniej do walk personalnych (w wyborach do rad gmin i powiatów frekwencja była wyższa, a ilość głosów nieważnych o wiele mniejsza). W ten sytuacji trudno o optymizm. W najbliższych wyborach parlamentarnych przypuszczalnie zwycięży neoliberalna, skrajna prawica, dumnie definiująca się jako neutralne centrum. Chcąc uczciwszej i bardziej egalitarnej władzy, ludzie otrzymają władzę w tym samym stopniu skorumpowaną jak obecna, tyle że jeszcze bardziej antysocjalną i już zupełnie pozbawioną pomysłu na całościową strategię rozwojową dla Polski. Tekst ukazał się w piśmie "Przegląd Socjalistyczny". |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Wolność wilków oznacza śmierć owiec
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
23 listopada:
1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".
1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.
1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.
1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.
1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.
1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.
1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.
1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.
2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.
?