Pluciński: Slough - miasto pułapka

[2007-01-19 20:14:40]

"Krycha", "Kolczyk", praca-widmo i sfrustrowani rodacy

Mimo artykułów w prasie i reportaży telewizyjnych różni oszuści działają nadal. Bezkarnie wyłudzają, od naiwnych rodaków, z trudem zebrane na zagraniczny wyjazd pieniądze.

Jechałem autokarem do Londynu. Obok mnie siedział krępy mężczyzna. "Do pracy" - zagadnąłem. "Tak. Robię budowlankę w Slough" - odparł. Ożywiłem się, bowiem przypomniałem sobie wydarzenia sprzed roku. "Kryśka działa?" - spytałem nie wierząc, że odpowie twierdząco. "Pewnie! Kasują teraz 400 funtów od łebka. Dają niektórym zarobić tyle, żeby starczyło na kwaterę. I tak ludzie wegetują miesiącami" - powiedział kręcąc głową z politowaniem.

Spotkanie z "Kolczykiem"

Slough to miasto w pobliżu Londynu. Podobno mieszka tu kilkanaście tysięcy Polaków. Wielu, poszukując pracy, przyjechało na początku maja ubiegłego roku. Znalazłem się, w tym czasie, w Slough przez przypadek. W autokarze jadącym do Londynu poznałem Pawła. Mówił, że ma nagraną pracę. Z dworca Victoria Coach zadzwonił do jakiejś Ewy, pośredniczki. Kazała mu czekać przed dworcową fontanną. Chyba lubię kłopoty, zatem czekaliśmy razem. Po dwóch kwadransach podszedł do nas duży facet z kolczykiem w uchu i złotym sygnetem na palcu. Zerknął na mnie. Paweł wyjaśnił, że ja też szukam pracy. Adam, tak się przedstawił, zaprowadził nas do samochodu. W jakiejś uliczce do auta wsiadło jeszcze dwóch chlopaków: Patryk i Marek. Też z Polski, z Opola. "Kolczyk" wiózł nas w nieznane i zabawiał rozmową. Udzielał rad, wprowadzał w brytyjskie realia. Poruszył temat oszustów grasujących na Victorii. "Głośno o tym w mediach a naiwni ludzie nadal się nabierają na te proste numery. Co innego poważne ogłoszenia. Wyborcza lipy nie drukuje" - podsumował sprawę. Adam budził zaufanie. Nie ukrywał, że bierze 30 funtów od łebka. Wysadził nas przed jednym z piętrowych domków przy Bradley Road w Slough. W świeżo odnowionym budynku nikt nie mieszkał. Po uciążliwej podróży ten domek był jak oaza na pustyni.

W "salonie", czyli jedynym pokoju bez łóżek, "Kolczyk" przeszedł do konkretów. "Chcecie zacząć pracę już od jutra, czy ...". "Pewnie, że od jutra" - wyrwał się Patryk. Dobrze. Zatem ... Chwila napięcia. Ciszę przerwał szelest banknotów. Byłem zdezorientowany. "Za co te pieniądze?" - zapytałem. "Dwieście funtów za formalności i czterdzieści za mieszkanie przez tydzień" - uciął "Kolczyk". Próbowałem coś utargować. Nic z tego nie wyszło. "Niezła sumka, co?" - mruknął "Kolczyk" zgarniając prawie tysiąc funtów ze stołu. "Jutro o 6-ej przyjedzie po was samochód. Klucze macie. To chyba wszystko" - dodał. Pożegnał się, wsiadł do forda i odjechał. Gdy zniknął, wyciągnąłem od kolegów kilka istotnych faktów. Przedtem od Pawła wiedziałem tylko, że dostał od kogoś numer telefonu i dwa razy rozmawiał z pewną kobietą. Teraz dowiedziałem się o ogłoszeniach w gazecie oferujących pracę w Anglii i pertraktacjach w kraju - przez telefon z niejaką Krystyną, którą Paweł znał jako Ewę. Ten sam głos i numer telefonu a imiona różne. Ponure wnioski nasuwały się same. Oaza okazała się fatamorganą.

"Tam nie jesteście bezpieczni"

Następnego dnia mimo wszystko czekaliśmy o 6-ej rano na vana. Bezskutecznie. W końcu zniecierpliwiony Paweł zadzwonił do "Ewy". "Chyba ją obudziłem. Ktoś przyjedzie o 17-ej i wszystko wyjaśni" - poinformował po rozmowie. Żaden z nas już w to nie wierzył. "K... spalę tę budę. Nie daruję!" - złościł się Marek. Dyskutowaliśmy z ożywieniem przed budką telefoniczną gdy podszedł do nas młody mężczyzna. "Kiedy przyjechaliście? Jakieś problemy?" - zaczepił nas. Wprowadziliśmy go w temat. "Spie... stamtąd. Jeśli macie kasę wynajmijcie inne mieszkanie. Ja mam to już za sobą. Z nimi nie ma żartów. Wejdą z bejsbolami na chatę i oskubią was do końca. Tam nie jesteście bezpieczni" - straszył facet. Przypomniałem sobie pogięte zamki w niektórych drzwiach w domku i poczułem się nieswojo. Do naszej kwatery wracaliśmy w milczeniu. O 17-ej nikt nie przyjechał.

Za to późnym wieczorem pod dom zajechał jakiś samochód. "Przyjmiecie do siebie trzech chłopaków z Polski?" - zagadnął kierowca. "Miejsce jest ale jakby co, to my nic nie wiemy" - odpowiedziałem. "OK. Chodzi tylko o jedną noc. Jutro ich zabiorę. Może chcecie pracować przy pomidorach? Jest praca dla kilku osób. Płacą 3 funty za godzinę. Zastanówcie się. Chłopaki zaraz będą. Nara." Godzinę później pojawili się Piotr, Krzysztof i Kazek. "Kolczyk" ulokował ich w jakiejś przeludnionej norze. Nie chcieli tam zostać i przez zbieg okoliczności trafili do nas. W "salonie" gdzie rozmawialiśmy panowała nerwowa atmosfera. Ktoś nas przekręcił - co do tego byliśmy zgodni i każdy reagował na swój sposób. Niektórzy paranoicznie: "Oni tu wszędzie mają swoich ludzi. Wszystko wiedzą" - mówił jeden z kolegów. Położyliśmy się spać w podłych nastrojach.

Dwie Krystyny?

Nazajutrz o 6-ej znów czekaliśmy na vana. Tylko dla zasady. Gdy wróciliśmy do domku nikt już nie spał. Chłopcy z Opola postanowili szukać pracy w Londynie. Paweł, ja i trójka "gości" udaliśmy się na skrzyżowanie skąd miał nas zabrać samochód do pracy przy pomidorach. Van przyjechał z opóźnieniem. Dojechaliśmy nim do dużej hurtowni spożywczej pod Londynem. Tego dnia pracowaliśmy - w międzynarodowym, kolorowym towarzystwie 11 godzin. W hurtowni zetknęliśmy się z innymi Polakami, którzy zapłacili haracz za pracę. Płacili rudej Kryśce z Rybnika. Polska policja podobno wysłała za nią list gończy. Krążyły plotki, że sprawą zainteresował się znany detektyw Rutkowski. Kryśka zaś spokojnie inkasowała funty na jednej z kwater w Slough.

Gdy wróciliśmy do domku odebrałem telefon od naszej "Krystyny". Przy jakiejś okazji przedstawiłem się jej i podałem numer swojej komórki. Ujawniłem wówczas, że jestem dziennikarzem. Liczyłem na to, że potraktuje naszą grupę wyjątkowo. "Dziennikarz? Zatem kolega po fachu" - usłyszałem. Zatkało mnie. "Kpi ze mnie, czy z siebie?" - zastanawiałem się. Pośredniczka miała pracę dla trzech malarzy. Pytała czy reflektujemy. Przekazałem kolegom propozycję pracy. Zrobiło się - jak to często bywa w trudnych sytuacjach między Polakami - małe zamieszanie: dużo słów i żadnej konkretnej decyzji. "Co tam się dzieje?" - niecierpliwiła się "Krystyna". Powiedziałem jej, że mamy już pracę i jest problem z wyborem. "Kto tam teraz mieszka?" - zdaje się, że traciła kontrolę nad "biznesem". Nie ukrywałem prawdy. Przecież wszyscy zapłaciliśmy za kwaterę. "Skoro macie pracę, to tę robotę dam komuś innemu. Proszę mnie na bieżąco informować o wszelkich zmianach" - powiedziała na koniec.

"Gdzie ich zabieracie?"

Po półgodzinie do domku wpadło dwóch facetów. Cuchnęli alkoholem. "Dwóch chłopaków przenosimy na inną kwaterę. L...... zostaje" - powiedział jeden z nich. "Szybko! Szybko! Taryfa czeka" - poganiał drugi. Piotr i Krzysztof niechętnie spakowali bagaże. "Gdzie ich zabieracie" - spytałem. "Na Beresford Avenue" - odpowiedział wysoki facet. "Pod jaki numer?" - dociekałem. "Trzydzieści pięć" - dorzucił już zza drzwi. I tak zostało nas tylko trzech. "Jak oni tak mogą" - jęczał Kazek. Zadzwoniłem do pośredniczki. "Nikogo do was nie wysyłałam. Nie mam z tym nic wspólnego" - powiedziała kategorycznym tonem.

Następnego dnia rano Piotr i Krzysztof nie pojawili się na skrzyżowaniu. Gdy nadjechał van wyjaśniłem kierowcy, że koledzy zmienili kwaterę. Pojechaliśmy na Beresford Avenue. W domku z numerem 35 mieszkali Polacy. W pokoju na dole, przy włączonym telewizorze, siedziało kilka osób. W powietrzu kwaśny zapach piwa mieszał się z papierosowym dymem. Zapytałem o chłopaków. "Byli jacyś dwaj wczoraj wieczorem. Już ich nie ma. Chyba pojechali do roboty" - odezwał się jeden z facetów. Powiedziałem, że w takim razie jest praca dla dwóch osób. Nikt nie był zainteresowany propozycją. Nie mogliśmy skontaktować się z chłopakami. Nie podali żadnych namiarów. Do dzisiaj nie wiem gdzie ich wtedy zabrali i co się z nimi stało. Jechaliśmy do pracy przygnębieni.

"Ten dom nie jest z gumy"

Tego dnia po południu "Kolczyk" przywiózł trzech nowych lokatorów. Bez żenady, nie krępując się nami, odbierał od nich pieniądze. Wieczorem przyjechało jeszcze 5 osób: czterech mężczyzn i kobieta. W pięciu pokojach musieliśmy ulokować 11 osób. Kobieta dostała pojedyńczy pokój. Czteroosobowa grupa ze Śląska pracowała w masarni w Bristolu. Pozostali oczekiwali na pracę. Gdy któregoś dnia wróciliśmy wieczorem z hurtowni, Ślązacy poinformowali nas, że "bezrobotni" wyprowadzili się. Przez jakiś czas mieszkaliśmy zatem zgodnie w siódemkę. Po tygodniu pełnym wrażeń ten okres to była sielanka. "Kryśka ma tutaj pokazową kwaterę" - ironizował Kazek. Ślązacy wyjeżdżali do pracy w środku nocy. My wstawaliśmy trochę później. Nie było kolejki do WC. Zająłem przestronny pokój z małżeńskim łożem pośrodku i oknem na ulicę. Bradley Road to ślepa uliczka. Mieszkaliśmy na jej końcu. Samochody często zatrzymywały się przed domem i zawracały. Każdy taki pojazd wywoływał przez moment niepokój, że znowu ktoś się wprowadzi. Nie lubiłem spoglądać przez okno.

Nowi lokatorzy pojawili się pewnego dnia wieczorem: chłopak z dziewczyną. "Mamy dostać osobny pokój. Jesteśmy zmęczeni i chcemy się położyć. Rano wcześnie idziemy do pracy" - odezwał się chłopak. Zachowywał się jakby przyjechał na studenckie praktyki robotnicze. Para dostała w końcu materac i ulokowała się w "salonie". Krótko potem "Kolczyk" przywiózł jeszcze trzech facetów. Powstał problem z noclegiem.

Schodziłem po schodach gdy Adam podał mi komórkę. "Kryśka do ciebie" - szepnął. Wyjaśniłem pośredniczce, że łóżek jest 6 a osób 12 i jeśli nawet wykorzystamy 3 podwójne łoża, to dla trzech osób zabraknie miejsca. "Musicie sobie poradzić. Jutro rozwiążemy sprawę" - powiedziała. "OK. Proszę tylko pamiętać, że ten dom nie jest z gumy" - powiedziałem i przekazałem komórkę "Kolczykowi". Poradziliśmy sobie tak, że każdy pozostał na wcześniej zajętych pozycjach: para w "salonie" a my w swoich pokojach. Trzej faceci, którzy przyjechali na końcu spali na podłodze w korytarzu. Nazajutrz widziałem przez okno jak chłopak z dziewczyną, trzymając się za ręce, beztrosko idą na skrzyżowanie ulic, by czekać na samochód mający ich zawieźć do pracy. Nie wiem jak długo czekali. Następnego dnia w "salonie" znaleźliśmy kartkę: "Wyjeżdżamy. Dziękujemy za wszystko. Gosia i Andrzej". Krótko po nich wyjechał Kazek. On ciągle mówił o powrocie do Polski. "Tu sami cwaniacy. Nie ma perspektyw. No i dziewczyna czeka. Może spróbuję w Holandii" - mamrotał pakując wielką torbę.

"Pijany, papierowy tygrys"

Któregoś dnia do domku zaszli dwaj pijani faceci. Przynieśli ze sobą trochę piwa. Twierdzili, że przyszli nam pomóc. Po każdym wypijanym piwie mówili coraz bardziej od rzeczy. Nie wytrzymałem i powiedziałem, żeby wyszli. W pokoju zrobiło się cicho. Jeden z osiłków podszedł do mnie i zamarkował uderzenie "z główki". Bałem się, ale nie okazałem strachu. Trochę się zdziwił. "Ty nie wiesz z kim k...masz do czynienia" - wychrypiał. "Z kim?" - spytałem grzecznie. "Kulka jestem!" - wrzasnął osiłek i machnął mi łapą przed oczami. Cofnąłem się. "Pijany, papierowy tygrys" -pomyślałem. Strach minął. Czułem, że osiłek mnie nie uderzy. Miałem rację. Faceci odgrażali się jeszcze. W końcu wyszli.

W jakąś niedzielę spotkaliśmy przed polskim kościołem w Slough młodego chłopaka. Wyglądał jakby niedawno wdał się w bójkę. "Z Polski? Pewnie od Krychy" - zagadnął.. Porozmawialiśmy z nim przez chwilę. "Krycha pomogła mi, jak już było źle i spałem pod mostem. To dobra kobieta jest" - powiedział nieoczekiwanie chłopak. Nie komentowaliśmy tej oceny.

"Zrobić z oszustami porządek"

Docierały do mnie wieści o tym, co dzieje się, czy też działo kiedyś, w kilku (kilkunastu?) polskich kwaterach wynajętych przez "Krychę" (okazało się, że to jej prawdziwe imię). Słyszałem że ci, którzy nie płacili za mieszkanie byli bici. W domku, w którym mieszkałem przez dwa tygodnie, nikt nikogo nie uderzył. Panował tam jednak stresujący klimat i atmosfera nieokreślonego zagrożenia. Tuż przed wyjazdem ze Slough spotkałem kolejnych kilku facetów nabranych przez "Kryśkę". "Gdyby wszyscy oszukani, którzy włóczą się po Slough zebrali się do kupy, to szybko zrobiliby z oszustami porządek. Tego Adama, to bym zamknął w bagażniku jego pieprzonego forda i potrzymał przez parę godzin" - rozmarzył się dobrze zbudowany facet. Sadzę, że każdy oszukany, ja również, miewał w jakimś momencie podobne myśli i zamiary. Ale od myśli do czynu... Jakie to polskie.

*

Wracając z Londynu do Polski, natknąłem się na promie, na kolejnego rodaka pracującego w Slough. "Sporo ludzi pracuje już legalnie, ale wiele osób zaczynało na kwaterze u Kryśki" - powiedział. Czy sam też tak zaczynał? Wolałem nie pytać.

PS. Niektóre imiona zostały zmienione.

Zbigniew Pluciński


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku