Niczyja wina nie jest aż tak wielka, by mogła skłonić drugiego człowieka do zadania mu śmierci – powiedział tydzień temu premier Włoch Romano Prodi. Jego kraj, który z początkiem stycznia objął rotacyjne członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, zapowiedział inicjatywę w sprawie globalnego zakazu wykonywania kary śmierci. Pomysł spotkał się z entuzjastycznym poparciem europejskich rządów, które, w przeciwieństwie do USA, pod koniec grudnia potępiły stracenie Saddama Husajna.
Oburzenie europejskich polityków zasługuje na pochwałę, ale jest w nim pewna doza hipokryzji, zważywszy na fakt, że prócz Saddama stracono w minionym roku co najmniej dwa tysiące osób, a żadna z nich nie miała na koncie zbrodni ludobójstwa, jakich dopuścił się były iracki dyktator. Europa przejęła się karą śmierci dopiero, gdy ta zapukała do jej drzwi: dotknęła osoby powszechnie znanej, a nagranie z egzekucji obiegło świat, tyleż wzburzony obrazami spod szubienicy, co chorobliwie zaciekawiony agonią zbrodniarza.
– Kaźń Saddama łatwo doprowadziła światową dyskusję na temat kary śmierci do temperatury wrzenia, bo też temperatura ta była już od kilku czy kilkunastu tygodni bardzo wysoka – mówi Saria Rees-Roberts z londyńskiej centrali Amnesty International, organizacji walczącej od lat z karą główną.
W dzień Bożego Narodzenia egzekucje wznowiła Japonia, wieszając czterech skazanych, w tym dwóch 70-latków. By uniknąć protestów, egzekucje zarządzono jak zwykle poza sesją parlamentu, a opinii publicznej nie podano miejsca ani daty stracenia. Sami skazani dowiedzieli się o nadchodzącej śmierci rankiem przed egzekucją, rodziny – już po fakcie. Powodem 15-miesięcznej przerwy w straceniach był minister sprawiedliwości, który jako buddysta odmawiał podpisania wyroków śmierci. Problem znikł wraz z niedawną zmianą rządu, a nowy szef resortu postanowił szybko nadrobić zaległości. Japońskie sądy wydały w ubiegłym roku 44 wyroki śmierci, najwięcej od 20 lat.
W połowie ubiegłego roku w Teheranie powieszono za cudzołóstwo 16-letnią Atefeh Radżabi. Wyrok niezgodny był nawet z drakońskim perskim prawem: najpierw sędzia zawyżył jej wiek do 22 lat, potem nie zatrzymał egzekucji, choć skazana wołała pod dźwigiem "Skrucha! Skrucha!", co wedle tradycji powinno prowadzić do ułaskawienia. Na swoje nieszczęście jednak nastolatka podczas procesu obraziła sędziego, który osobiście założył jej pętlę na szyję.
Miesiąc temu sąd w Libii powtórnie skazał na śmierć pięć bułgarskich pielęgniarek i palestyńskiego lekarza, wywołując tym ostre protesty Unii Europejskiej. Proces o zarażenie libijskich dzieci wirusem HIV został ustawiony, a przyznanie się wydobyto ze skazanych torturami.
Te wstrząsające przypadki i zamieniona w makabryczne widowisko egzekucja irackiego dyktatora to tylko część obrazu kary śmierci w świecie. Archipelag śmierci wciąż istnieje i przestępcy nadal giną z rąk państw, ale statystyki wyroków i straceń, sondaże poparcia opinii publicznej oraz zmiany w orzecznictwie krajów stosujących karę śmierci pokazują, że abolicyjna rewolucja nabiera tempa.
W amerykańskich więzieniach stracono w minionym roku najmniej skazanych od 10 lat, a sądy od 30 lat nie wydały tak niewielu wyroków śmierci. Wśród samych Amerykanów proporcja zwolenników kary spadła od początku lat 90. z 80 do 66 procent. Główną przyczyną są pomyłki sądowe i rosnące kontrowersje wokół zastrzyku śmierci, najpowszechniejszej obecnie metody egzekucji. Od 1976 roku z amerykańskich cel śmierci wyszły aż 123 osoby, oczyszczone z zarzutów dzięki badaniom DNA. W 2000, w obawie przed zabiciem choćby jednego niewinnego, gubernator Illinois ułaskawił hurtem 167 skazańców w swoim stanie.
Ale prawdziwy przełom przyszedł dwa lata temu w brytyjskim czasopiśmie medycznym "The Lancet". Grupa amerykańskich anestezjologów opublikowała wyniki badań kart zgonów z czterech stanów stosujących zastrzyki śmierci. Wynikało z nich, że 88 procentom skazanych podano zaniżone dawki środków znieczulających, a 43 procent musiało być w pełni świadomych potwornego bólu podczas aplikowania środka zatrzymującego pracę serca. Nie mogli tego okazać, bo środki zwiotczające mięśnie podawano w pełnej dawce. Badanie wywołało lawinę odwołań od wyroków, bowiem ósma poprawka do konstytucji USA zakazuje karania w sposób okrutny. W kilku stanach zawieszono wykonywanie wyroków, w innych sądy znacznie utrudniły władzom egzekucje.
Refleksja nad karą śmierci rozpoczęła się nawet w Chinach, które są światowym liderem w czarnym rankingu egzekucji. Do moratorium, którego żądają organizacje praw człowieka przed olimpiadą w Pekinie, raczej nie dojdzie, ale kilka miesięcy temu władze zarządziły przegląd wszystkich wyroków przez sąd najwyższy ChRL, a jego prezes zalecił sędziom, by orzekali najsurowszą karę jedynie w najostrzejszych przypadkach.
Debata abolicyjna dotarła też na Bliski Wschód, gdzie poza Izraelem wszystkie państwa stosują karę śmierci. O jej uchyleniu myśli oświecona Jordania. W czerwcu karę najwyższą zniosły Filipiny, a prezydent Francji Jacques Chirac ogłosił w orędziu noworocznym, że przed odejściem z urzędu chce wprowadzić obowiązujący od 1981 roku zakaz kary śmierci do konstytucji.
Czy w takim razie kara śmierci ma szanse na zawsze przejść do historii naszej cywilizacji? Czy możliwe jest nakłonienie do rezygnacji z niej Chin albo USA, stałych członków ONZ?
– Nie załatwi tego jedno oświadczenie Romano Prodiego ani nawet wspólny komunikat wszystkich premierów państw europejskich. Nie stanie się to ani za rok, ani dwa, ani pięć, ale wizja świata bez kary śmierci jest realna – uważa Michel Taube, lider Światowej Koalicji Przeciwko Karze Śmierci.
Jeszcze 30 lat temu równie fantastycznie brzmiał postulat zniesienia kary śmierci we wszystkich krajach Europy. Dziś 45 z 46 członków Rady Europy całkowicie zrezygnowało z jej stosowania. W 1965 na świecie było zaledwie 12 państw, które wykreśliły z kodeksów karę śmierci. Dziś jest ich 68, 11 utrzymuje ją tylko na wypadek wojny, w kolejnych 30 obowiązują moratoria, dzięki którym od co najmniej dekady nie wykonano żadnego wyroku.
Mimo utrzymującej się wciąż przewagi zwolenników kary śmierci nad jej przeciwnikami dominacja tych pierwszych stale maleje. A warto wspomnieć, że większość krajów, które zniosły karę śmierci, czyniła to wbrew opinii swoich obywateli.
"Podobnie jak wbrew woli większości zniesiono polowania na czarownice" – pisał Leszek Kołakowski.
Jeszcze na przełomie XIX i XX wieku egzekucje w Europie odbywały się tak jak dziś w Iranie – były cenioną przez gawiedź rozrywką. Markiz du Deffand, będąc w 1889 roku świadkiem ścięcia dwóch skazańców w centrum stolicy Francji, wspominał: "Tłum reagował dziecinnym entuzjazmem. Wystawa Światowa w Paryżu trwała wtedy w najlepsze, lecz egzekucja cieszyła się większym powodzeniem niż wieża pana Eiffla. Firma przewozowa Thomas Cook & Company wpisała egzekucję na listę atrakcji i podstawiła siedem konnych autobusów, aby zabrać chętnych turystów".
Wcześniej przez długie wieki skazańców krzyżowano, wieszano, ścinano, palono na stosach, ćwiartowano, łamano kołem i wbijano na pal i nikt nie widział w tym niczego niestosownego. Do czasów oświecenia przeciwko karze śmierci nie występował ani Kościół, ani wielcy myśliciele. Za naturalny element ładu społecznego, narzędzie sprawiedliwego i moralnego odwetu uważał ją Immanuel Kant, Hegel miał ją za dialektyczną konieczność, antytezę przestępstwa. Jeszcze długo po roku 1764, kiedy prekursor abolicjonizmu Cesare Becaria opublikował traktat "O przestępstwach i karach", przeciwnicy kary śmierci należeli do wąskiego kręgu ekscentryków. W 68 krajach świata są nimi do dziś.
Nic jednak nie jest dane na zawsze. W Związku Radzieckim znoszono karę śmierci trzykrotnie, po czym za każdym razem przywracano, by natychmiast wysyłać na śmierć setki tysięcy skazańców. W 1972 roku Sąd Najwyższy USA orzekł, że prawa stanowe nie zabezpieczają Amerykanów wystarczająco przed groźbą okrutnej kary, powodując kilkuletnią przerwę w wykonywaniu kary śmierci. Ale w 1976 ten sam sąd uznał jej zgodność z konstytucją, a stany, poprawiwszy swoje prawodawstwo o karze śmierci, z czasem powróciły do egzekucji. Pod koniec lat 90. USA dołączyły do światowej czołówki pod względem liczby egzekucji (98 straceń w 1999).
W Europie karę wykonuje wciąż Białoruś, przywróciły ją Gambia i Papua Nowa Gwinea, choć jak dotąd ani razu jej nie zasądzono. Debata nad restytucją trwa na Jamajce i w Australii, PiS wnioskował kilka lat temu o przywrócenie kary śmierci w Polsce, nad rozszerzeniem zakresu jej stosowania zastanawia się Peru. W większości krajów jest zarezerwowana dla okrutnych zbrodni, ale w państwach arabskich orzeka się ją także za odstąpienie od islamu, zdradę małżeńską czy sodomię, w Chinach za malwersacje i przestępstwa podatkowe, w wielu krajach Azji gros straconych stanowią handlarze narkotyków.
Niezależnie od debat i zakresu stosowania argumenty zwolenników i przeciwników kary śmierci są wszędzie takie same i od oświecenia skupiają się na dwóch wielkich pytaniach: o skuteczność kary i o jej wymiar etyczny. Odpowiedzi zaś są dobierane dowolnie w zależności od prezentowanego stanowiska.
Przeciwnicy kary śmierci cytują na przykład Karola Dickensa, który opisał, jak to podczas XIX-wiecznej publicznej kaźni kieszonkowego złodzieja jego koledzy po fachu spokojnie i w skupieniu wyłuskiwali portfele zapatrzonych w stryczek gapiów. Argumentują też, że egzekucja prowadzi do brutalizacji norm publicznych i podważa ideę nienaruszalności życia ludzkiego, zaś zaangażowanie ludzi w ten proceder narusza ich godność i człowieczeństwo.
"Wymiar sprawiedliwości może dysponować wolnością, majątkiem, a nawet godnością tego, kto pogwałcił prawo. Ale moc sprawiedliwości nie sięga życia człowieka, którego osądza. Bo żadna władza nie będzie miała legitymacji do pozbawienia mężczyzny lub kobiety tego, co stanowi o ich człowieczeństwie – samego życia. I ten wymóg ma wartość podstawową dla całej ludzkości" – pisze w najnowszej książce Robert Badinter, francuski senator, który w 1981 doprowadził do zniesienia kary śmierci w swoim kraju.
Zwolennicy kary śmierci przytaczają z kolei badania amerykańskiego ekonomisty Izaaka Ehrlicha z lat 70. Jego praca dowodzi, że każda z egzekucji w latach 1933–1969 powstrzymała osiem zabójstw. Przeciwnicy odpowiadają, że nie doliczono się nigdy wzrostu liczby morderstw po zniesieniu kary śmierci; zwolennicy na to – że nie doliczono się też ich spadku. Argumentacja się nie zmienia, ale coraz więcej faktów przemawia za stanowiskiem przeciwników kary śmierci. I paradoksalnie dostarcza ich głównie praktyka wykonywania wyroków.
Teoretycznie ludzkość zabija skazańców w sposób coraz bardziej humanitarny. Kiedy 25 kwietnia 1792 roku po raz pierwszy użyto gilotyny, jedna z paryskich gazet pisała: "morderstwo tego rodzaju nie splamiło niczyich rąk, a prędkość, z jaką działa, zgodna jest z duchem prawa – często surowego, lecz nigdy okrutnego". Entuzjaści gilotyny przypominali, że przecież zaledwie sto lat wcześniej podczas egzekucji hrabiego de Chalais nieudolny kat musiał zadać aż 29 ciosów mieczem.
Kilkadziesiąt lat temu jako urządzenie dające szybką i pewną śmierć zachwalano udoskonalone szubienice, później krzesło elektryczne i komorę gazową. Dziś najbardziej humanitarna ma być strzykawka z trucizną – najpopularniejsza w USA metoda straceń obowiązująca w 37 z 38 stanów stosujących karę śmierci (wyjątkiem jest Nebraska, która pozostaje przy krześle elektrycznym, choć od lat nie wykonała żadnego wyroku). W pozostałych państwach świata najbardziej rozpowszechnioną metodą pozostaje egzekucja przez powieszenie.
Ale nowe wynalazki i sposób ich użycia nigdy nie nadążają za zmieniającymi się i coraz bardziej humanitarnymi standardami, jakie przyjmuje społeczeństwo. Kilkunastu lat zaledwie potrzeba było, by tocząca się po paryskim bruku zgilotynowana głowa stała się w społecznym odbiorze symbolem okrucieństwa i ślepego terroru, a krzesło elektryczne współczesną maszyną tortur, która zanim zabije, potrafi odparować oczy, ugotować mózg i zwęglić skórę. Dziś w USA kontrowersje budzi wspomniany zastrzyk.
– Niezależnie od sposobu egzekucji zabijanie człowieka ma to do siebie, że jakkolwiek się starać, nigdy nie będzie czynnością fizycznie i psychicznie higieniczną – kwituje Katherine Holte, działaczka Duńskiej Grupy Medycznej przeciwko Karze Śmierci, lekarz szpitala Hvidovre w Kopenhadze.
To, co dzieje się w blokach śmierci, potrafi wstrząsnąć nie tylko przeciwnikami kary śmierci. W Japonii debatę o niej wywołuje nie tyle sama egzekucja (przez powieszenie), ile reżim, jakiemu poddani są skazańcy. Do ostatniej chwili nie znają dnia ani godziny, na wykonanie wyroku oczekują nawet 20 lat, a cele śmierci mają po pięć metrów kwadratowych. Zimą nie są ogrzewane. Skazanemu nie wolno po nich chodzić, ma siedzieć na podłodze. Przysługuje mu spacer w weekend i codzienna dawka środków nasennych. Pomagają przetrwać. Po egzekucji rodzina ma dobę na odbiór ciała. Po większość nikt się nie zgłasza, bo posiadanie w rodzinie straconego mordercy to w Japonii hańba.
W Stanach Zjednoczonych szok wywołała książka zakonnicy i abolicjonistki Helen Prejean pod tytułem "Dead Man Walking" – relacja naocznego świadka z egzekucji i film nakręcony w 1995 roku na jej podstawie. Dramaturgia tej książki wyrasta nie z pytania: "czy zginą?", lecz "jak zginą?". Prejean opisuje między innymi przypadek Leandresa Rileya straconego w 1953 roku w komorze gazowej więzienia San Quentin. Przypasano go i zaryglowano drzwi, ale Riley wyrwał się z pasów, wyskoczył z krzesła i zaczął biegać po komorze. Obecni przy tym strażnicy już nigdy nie byli w stanie wziąć udziału w egzekucji.
Nieraz kontrowersje wywoływały też sposoby utrzymywania spokoju w więzieniu przed egzekucją. W Missouri dzień przed straceniem więźniom pokazywano filmy pornograficzne, w żeńskim więzieniu w Karolinie Północnej strażniczki namawiały osadzone do masturbacji.
Najbardziej wstrząsające dla zachodniej opinii publicznej jest z pewnością to, jak giną skazańcy w krajach odległych kulturowo i etycznie od Zachodu: w Chinach, gdzie ciało straceńca ćwiartuje się w poszukiwaniu organów nadających się na przeszczep, w Sudanie, gdzie skazuje się na ukrzyżowanie, w końcu w Iranie i Nigerii, gdzie nierzadko stosuje się kamienowanie regulowane w dodatku szczegółowymi przepisami określającymi wielkość kamieni, by skazaniec nie zginął, zanim zacznie cierpieć.
Ostatnio abolicjoniści z coraz większą nadzieją patrzą w stronę Chin i Stanów Zjednoczonych. USA – najczęściej skazująca na śmierć demokracja, gdzie nawet liberał Bill Clinton jako gubernator Arkansas zatwierdził 26 wyroków śmierci i ani razu nie skorzystał z prawa łaski, a w trakcie kampanii prezydenckiej przerwał objazd kraju, by podpisać wyrok, obawiając się, że inaczej przegra wybory. Chiny – fabryka śmierci, w której odbywa się 94 procent wszystkich znanych straceń na świecie (2005), a ich rzeczywista liczba może być czterokrotnie wyższa.
A jednak. W Stanach Zjednoczonych szósty rok z rzędu spada liczba skazań i jest dziś o połowę mniejsza niż w końcu lat 90. Po burzliwej dyskusji Sąd Najwyższy zdelegalizował najpierw karę śmierci dla osób opóźnionych w rozwoju, później dla nieletnich w chwili popełnienia zbrodni. 3 stycznia komisja legislatury stanu New Jersey zaleciła władzom stanowym abolicję, uznając karę śmierci za "niezgodną z ewoluującymi standardami przyzwoitości". W Chinach od początku roku weszły w życie przepisy ograniczające swobodę orzekania kary śmierci, coraz częściej stosuje się też zastrzyk zamiast strzału w potylicę.
Coraz bardziej krytyczne w ocenie kary śmierci są środowiska związane z wymiarem sprawiedliwości: sędziowie, adwokaci, biegli, a nawet policjanci i prokuratorzy – uważa Gregory Lermont, były sędzia, profesor i wykładowca prawa na Uniwersytecie Pensylwania. Inny amerykański sędzia zasiadający w Sądzie Najwyższym Antony Blackmun, który oddał głos za przywróceniem kary śmierci, wyznał ostatnio: – Czuję się w moralnym i intelektualnym obowiązku przyznać, że eksperyment z karą śmierci zawiódł.
Specjaliści zwracają uwagę na to, że obraz Ameryki jako ostoi kary śmierci buduje przede wszystkim Teksas, gdzie w minionym roku stracono 24 z łącznej liczby 53 amerykańskich skazanych. Następne na liście Ohio wykonało "zaledwie" pięć egzekucji.
Choć dla realistów jest jasne, że do światowego moratorium na karę śmierci szybko nie dojdzie, to prawdziwym wyzwaniem nie są USA, gdzie debata już trwa, czy Chiny, które przywiązują wagę do udanych interesów, ale kraje, gdzie stosuje się prawo koraniczne lub systemy prawne inspirowane szariatem. Bo zupełnie czym innym jest spór z najbardziej nawet zacietrzewionym i uzbrojonym w argumenty zwolennikiem kary śmierci, a czym innym dyskusja ze słowem bożym.
Igor T. Miecik
współpraca: Agnieszka Chądzyńska
Joanna Woźniczko
Tekst pochodzi z tygodnika "Przekrój".