W miarę lektury jednak u krytycznego czytelnika narastają wątpliwości, gdzie przebiega granica między faktami, domysłem a zmyśleniem, gdzie licentia poetica zaczyna kreować rzeczywistość. W tego typu książkach autor ma prawo posłużyć się wyobraźnią by napisać np. o reakcji Batisty: "W prezydenckim gabinecie w Hawanie rozlega się śmiech, niepowstrzymany i gromki, taki, jaki następuje, gdy minie chwila strachu". Czy jednak ta wyobraźnia nie jedynym źródłem innych przedstawianych tu faktów - jak np. wtedy gdy interpretuje zachowanie Cienfuegosa? Lub gdy pisze, że Castro "ukrytym i niewyrażonym pragnieniem było położenie łapy [nie ręki - J.T.] na Wenezueli [...]". Jeśli niewyrażonym, to skąd Raffy tak dokładnie zna plany dyktatora, który popierał przecież guerillę nie tylko wenezuelską? Albo ten fragment: "[...] Castro podnosi się z miejsca, kładzie pistolet Browning 9 mm na stole i podchodzi do mikrofonu. Musiał niewątpliwie pomyśleć właśnie w tej chwili o słynnym zdaniu Goebbelsa: 'Kiedy słyszę słowo kultura, wyciągam rewolwer'". Musiał?
Potem zaczynamy dostrzegać pewne, mówiąc eufemistycznie, potknięcia faktograficzne. Według Raffy'ego kolumbijski FARC powstał z inspiracji kubańskiej pod koniec lat 60. - w rzeczywistości narodził się z żywiołowych ruchów chłopskich działających od 1950 r. Na stronie 277 czytamy o kubańskiej interwencji w Angoli: "[...] Castro co prawda usiłował uzasadniać, że młodzi żołnierze [...] FARC jadą wyzwalać Afrykę Południową od apartheidu, jednak [....] jak można wierzyć oficjalnym wyjaśnieniom? [...] Konflikt był wojną domową, a nie wyzwoleńczą". Trudno uwierzyć, by Raffy nie wiedział, że wojska RPA wkroczyły na terytorium Angoli już w sierpniu 1975 r. a 19 X rozpoczęły regularną ofensywę. Kubańczycy do Angoli przybyli 5 XI. W innym miejscu przestawia kolejność wydarzeń sugerując, że Fidel związał się gospodarczo z ZSRR już w lutym 1960 r. - w rzeczywistości układ handlowy, zgodnie z którym Związek Radziecki zobowiązywał się do zakupu kubańskiego cukru po zawyżonych cenach, został zawarty w trzy dni po decyzji Eisenhowera o redukcji importu z Kuby. Raffy twierdzi, że w czasie inwazji w Zatoce Świń castryści aresztowali ponad 200 tys. podejrzanych, gdy tymczasem dwa przytaczane przez niego źródła mówią o 100 i 200 tys. Znowuż antyreligijne posunięcia antydatuje na rok 1960.
Zaczyna też razić stosowanie podwójnych standardów, wspomagane przemilczeniami. Wspomniany układ handlowy z ZSRR "z punktu widzenia niepodległości narodowej to prawdziwa katastrofa" - wcześniejsze uzależnienie ekonomiczne Kuby od USA w niczym Raff-y'emu nie przeszkadza. Radzieckie rakiety na Kubie łamią "nietykalną zasadę niepodległości narodowej" - baza w Guantanamo bynajmniej. Nad zbrodniami Batisty (istotnymi dla zrozumienia fenomenu castryzmu!) przemyka Raffy z lekkością motyla: o masakrze rebeliantów z 26 VII 1953 r. wspomina mimochodem: "[...] ośmiu powstańców zabitych w walce, pięćdziesięciu sześciu innych zlikwidowanych [sic] w ciągu najbliższych godzin". Represje reżimu w czasie wojny domowej ujęte zostały w jednym zgrabnym zdaniu.
W miarę czytania magia Raffy'ego słabnie jeszcze bardziej. Obraz jaki przedstawia jest po prostu zbyt przerysowany, utrzymany w zbyt jednostajnej kolorystyce. Kuba jawi się niby Miasto z powieści fantastycznej Snerga-Wiśniewskiego "Według łotra": świat plastikowych manekinów, w którym żywą postacią jest tylko główny bohater. Tu tylko Castro jest aktywny, reszta stanowi tło. Jego współpracownicy to bezwolni wykonawcy poleceń, przeciwnicy - bez wyjątku naiwne dzieci błądzące we mgle, ofiary intryg tyrana. Żadne z posunięć Fidela nie jest ukazane jako reakcja na działania jego wrogów, on i tylko on przejawia inicjatywę. O tym, że USA zastosowały blokadę ekonomiczną Kuby dowiadujemy się dopiero, gdy kubański przywódca wysuwa żądania jej zniesienia. Pisząc o wybuchu na francuskim statku, który przywiózł ładunek broni (o ten zamach Fidel oskarżył CIA) Raffy sucho stwierdza, że "nie ma żadnych dowodów na to, że w sprawę zamieszane były tajne służby USA" - po czym cały akapit poświęca na sugerowanie, że zamach był prowokacją Castro. Argumenty ma nie do obalenia: Fidel to miłośnik historii a podobny wybuch w 1898 r. doprowadził do wojny amerykańsko-hiszpańskiej.
W tej narracji nie ma miejsca na przypadek, na pomyłkę, na ludzkie słabości - Castro urasta do roli demiurga kontrolującego całą rzeczywistość. Porwanie Amerykanów w 1958 r. nie mogło być działaniem na własną rękę odizolowanego oddziału, tylko szatańskim planem Fidela. Castro wszystko przewiduje, o wszystkim wie, o wszystkim decyduje - nawet o zestrzeleniu awionetek przez siły kubańskie w 1996 r. Nie ma miejsca na spontaniczność - są tylko na zimno wyreżyserowane przedstawienia (nawet wtedy, gdy kochanka mierzy do Fidela z pistoletu). Zaproszenie na Kubę Cartera to podstęp, zaproszenie dzieci z Czarnobyla - tandetny chwyt propagandowy. Nie ma miejsca na wypadki - jeśli samolot Cienfuegosa zaginął, to musiał za tym stać Tyran. Dlaczego, skoro Cienfuegos pozostawał lojalny wobec wodza rewolucji? Tu musimy zdać się na literacki talent Raffy'ego.
Castro jest według niego odpowiedzialny za całe zło. Gdy ginie z rąk batistowców przywódca frakcji Llanos w M26J Pais - oczywiście musiał wydać go Fidel. Dowód: jadł ze smakiem posiłek, mimo że się dowiedział o śmierci Paisa (widać podkreślane przez Raffy'ego talenty aktorskie go opuściły). Jeśli przebywająca na Kubie Beatriz Allende popełnia po śmierci ojca samobójstwo - to oczywiście nie może to być ludzki odruch rozpaczy, tylko machinacja kubańskiej tajnej policji mająca ukryć bliżej nie określone "straszne sekrety". Gdy mąż jego kochanki przeprowadza niebezpieczny zabieg cesarskiego cięcia innej kobiecie Castro - to czyni to bo... rozkazał mu Fidel a on jest wobec niego lojalny. Rzeczywiście, klasyczna reakcja rogacza! Jeśli nawet Raffy opisuje jakieś ludzkie odruchy Castro to zawsze opatruje je przymiotnikiem "zdumiewające".
Skoro Castro jest Diabłem, to oczywiście każdy jego oponent - nawet oskarżani o korupcję Ochoa i Abrantes albo jego córka Alina Fernandez, skądinąd narkomanka - automatycznie zyskuje aureolę. Jeśli robią coś złego (np. handlując narkotykami) to tylko na rozkaz Tyrana.
Niekiedy pióro ponosi Raffy'ego jeszcze bardziej. Prezentuje dojrzalego Fidela jako ponurego, nienawidzącego życia starca: "Uważa śmianie się za działalność głęboko kontrrewolucyjną", podczas gdy niezliczone świadectwa dają zgoła odmienny obraz kubańskiego przywódcy. Raffy stał się tu już niewolnikiem własnej wizji bezlitosnego Wielkiego Inkwizytora, spójnej z obrazem Castro przedstawionym w książce, ale niespójnej z faktami. Chwilami dociera do pokładów sentymentalizmu tak tandetnego i surrealistycznego, że musi budzić wesołość - jak np. wtedy gdy pisze, że "dramat Marity poruszył szefa mafii". Jak wiemy szefowie mafii są ludźmi szczególnie wrażliwymi na krzywdę niewinnych.
Nuży wreszcie stylistyka dzieła. Castryści to "klakierzy z M 26" i "obywatele" tylko w cudzysłowie (choć zarazem Raffy nie potrafi ukryć autentycznego entuzjazmu Kubańczyków wobec nich). Guevara nie mówi, nie krzyczy nawet, tylko "ryczy", itp. itd. W rezultacie mamy do czynienia z paradoksalnym efektem. Pojawia się narysowana grubą kreską postać z komiksu. Skrupulatne nagromadzenie samych tylko negatywnych faktów daje efekt odmienny od zamierzonego - przynajmniej u czytelnika inteligentnego, który wie, że na tym świecie dobro i zło nie występują w stanie czystym. Ale może nie tacy ludzie mają być odbiorcami tej książki...
W jednym wszakże punkcie rozwijana przez Raffy'ego "czarna legenda" styka się z komunistyczną "białą legendą". Otóż Fidel ma być komunistą nieomal od początku swej kariery, na długo przed atakiem na koszary Moncada. Jak wyjaśnić wobec tego długotrwałą wrogość dzielącą Ludową Partię Socjalistyczną (komunistów) i wywodzący się z populistycznej Partii Ortodoksyjnej M26J? To proste - Castro od 1948 r. miał być bezpośrednim agentem KGB należącym do siatki "Karaiby". Zgodnie z tymi rewelacjami KGB planowało stworzenie na Kubie "masowej partii bliźniaczej", którą według Raffy'ego stał się M26J - choć nie był ani partią, ani masową, ani bliźniaczą. Ale jeśli Fidel był agentem KGB, dlaczego Chruszczow w 1960 r. dopiero zapowiadał przyciągnięcie kubańskiego rewolucjonisty do komunizmu "jak magnes przyciąga żelazne opiłki"? Dlaczego jeszcze w 1959 r. Castro uchodził za antykomunistę? Doskonale udawał, jak sugeruje Raffy? Tak dobrze, że nawet długoletni współpracownicy Fidela uważali go za antykomunistę? Tak się konspirował, że nawet swojej kochance w cztery oczy wyznał, że "Komunizm to szatan"?
Raffy podobnie lekceważy sprzeczność między chruszczowowsko-breżniewowską polityką pokojowego współistnienia a "strategią kontynentalną" Castro. Pokojowe współistnienie? To tylko zasłona dymna rozsnuwana przez cynicznych kagiebistów! Że sprzeczność między strategią castrystów a polityką partii komunistycznych była na tyle poważna, iż doprowadziła do śmierci Guevary w Boliwii? Że znalazła swe odbicie na Kubie w ledwie napomkniętym konflikcie między Fidelem a proradziecką frakcją Escalante? Nieważne! Jak fakty przeczą tezie - tym gorzej dla faktów.
Prostszą jest hipoteza, że Castro wprawdzie utrzymywał kontakty z komunistami, ale początkowo traktował ich jako poputczyków i dopiero bieg wydarzeń (opór batistowców, wrogość USA) wymusił na nim ewolucję w kierunku marksizmu. Raffy'emu taka hipoteza nie pasuje jednak do obrazu, zgodnie z którym Fidel nie zmienia się, nie ewoluuje, jest potworem od najwcześniejszego (sic!) dzieciństwa.
Dokumentuje to w sposób nader nieraz karkołomny. Otóż dowodem, że Castro jest "sto razy bardziej marksistowski od szacownych przywódców kubańskiej partii komunistycznej" ma być jego podobieństwo do... opisanego przez Marksa Napoleona III Bonaparte. Tak, tego samego Napoleona III, na którym Marks nie zostawił suchej nitki, który uważany być może za protoplastę faszyzmu. Ale dla Raffy'ego to wszystko jedno, przecież skrupulatnie wyciąga wszelkie, być może prawdziwe, ale z pewnością wyolbrzymione, przejawy faszyzujących ciągot Fidela z początków jego kariery.
Jednym z najsilniej akcentowanych tropów jest niechęć Castro do homoseksualizmu. Raffy wie co robi uwypuklając ten wątek - w ten sposób stara się odciąć kubańskiego przywódcę od potencjalnych sojuszników z kręgów liberalno-lewicowych. Personalizuje zarazem cały problem, sprowadzając homofobię Fidela do jego wyrastających z machismo kompleksów. Tymczasem nastawienie Castro było zgodne z dominującą wówczas na dużej części lewicy teorią, wedle której homoseksualizm wynika z braku pracy fizycznej, co czyni go orientacją charakterystyczną dla burżuazji. Dlatego też usiłowano osoby homoseksualne "leczyć" pracą fizyczną w UMAP (Jednostkach Militarnych Wspomagania Produkcji).
Niewątpliwie potrzebna byłaby pozycja wyważona, odbrązowiająca mit Castro wytworzony przez hagiografów epoki PRL. Niczego takiego jednak nie otrzymaliśmy. Miejsce "Żywotu świętego" zajął na półce "Młot na czarownika". Z deszczu pod rynnę.
Serge Raffy, "Fidel Castro. Czy reżim przetrwa dyktatora?", Warszawa 2006.
Janusz Tojad