P. Szumlewicz: Droga lewicy donikąd
[2007-03-20 15:08:49]
Narastająca dominacja prawicy miała niestety bardzo negatywny wpływ na organizację i świadomość nielicznych środowisk lewicy pozaparlamentarnej (czyli lewicy po prostu, bo trudno SLD czy SdPl nazwać partiami lewicowymi). Wielu działaczy lewicowych, często nieświadomie, buduje swój obraz świata w oparciu o dominujący język. Stąd też w licznych organizacjach anarchistycznych czy socjalistycznych coraz częściej pojawiają się zdumiewające wyrazy sympatii dla PiS-u jako formacji rzekomo uwrażliwionej na problemy biedy i wykluczenia społecznego. Autorytaryzm, homofobia czy antyfeminizm PiS nie przeszkadza niszowym organizacjom lewicowym bronić tej partii jako bliskiej postulatom lewicowym i opierać swoje nadzieje na zmianę sytuacji w kraju we wzrośnie jej wpływów. Dyskurs prawicy jest wszechobecny w sferze publicznej i przenika do masowej świadomości. W tym kontekście nie może dziwić rozpowszechniona w sektach lewicowych homofobia czy antyfeminizm, które, co gorsza, są istotną częścią światopoglądu niektórych radykalnych lewicowców. Wielu działaczy anarchistycznych lub trockistowskich przeciwstawia represjonowanych robotników (niezwykle wyidealizowanych) rzekomo uprzywilejowanym gejom i feministkom (postrzeganych przez pryzmat prawicowej ideologii). Geje, zgodnie ze schematem antysemickim, są w tym ujęciu podejrzanie wpływowymi i uprzywilejowanymi ekonomicznie ekscentrykami. Nawet jeżeli nie są oni oceniani negatywnie, to często ich walka o podstawowe prawa obywatelskie jest przedstawiana jako skandal w obliczu sytuacji jedynej grupy mającej prawa do cierpienia, czyli pracowników najemnych. Podobnie feministki są ukazywane jako bogate „paniusie”, które nie mają kontaktu z „realnymi” problemami. Elementarne postulaty feministyczne, takie jak chociażby prawo do aborcji na życzenie, dla wielu anarchistów czy komunistów są w najlepszym razie „tematem zastępczym”, który zasłania problemy „zwykłych” kobiet („zwykły człowiek” to bardzo często przywoływana figura znacznej części niszowej lewicy – oczywiście jest to tylko dziwaczna hybryda wymyślona przez rewolucyjnych radykałów). Chociażby na tych dwóch przykładach widać, w jak dużym stopniu ideologiczna hegemonia prawicy odzwierciedla się w podejściu do rzeczywistości społecznej nielicznych kręgów niszy lewicowej. Wraz z całością sfery publicznej nawet lewica mająca się za radykalną znacznie skręciła na prawo. Istotną rolę w degradacji pozaparlamentarnej lewicy miał zwrot na prawo, jakiego dokonał SLD. Znikło miejsce dla lewicy w establishmencie, co doprowadziło do jej marginalizacji poza nim. Przy wrogim otoczeniu środowiska lewicowe nie widzą potrzeby, aby wchodzić w dialog z dominującym dyskursem i dlatego szczelnie się od niego odgradzają. W dłuższej perspektywie ta strategia mogłaby przynieść pożądany skutek, czyli doprowadzić do powstania alternatywnego języka w sferze publicznej. Niestety jednak przy obecnej intelektualnej, instytucjonalnej i finansowej słabości lewicy skutki jej zamykania się wobec debat prowadzonych w głównym nurcie są katastrofalne. Większość nielicznych, lewicowych mediów nie ma żadnego kontaktu z realnymi problemami społecznymi, a stopień alienacji lewicy rośnie wraz z jej zadufaniem i przekonaniem, że tylko ona reprezentuje „zwykłych ludzi”. Powstają kolejne mikroskopijne grupki, których założyciele są przekonani, że jako jedyni reprezentują „lud”, podczas gdy w rzeczywistości docierają one jedynie do swoich znajomych i ich otoczenia. Ich członkowie rzadko też podejmują rzetelną analizę sytuacji społeczno-ekonomicznej, tkwiąc w przekonaniu, że wszelkie dane i statystyki ekonomiczne są arbitralne i nie mówią nic o rzeczywistości. Ewolucja środowisk lewicowych łączy więc dwie, pozornie sprzeczne ze sobą tendencje. Po pierwsze polska lewica w coraz większym stopniu odzwierciedla myśl panującą, a po drugie jest coraz bardziej odgrodzona od wszelkich realnych problemów społecznych i skupiona wyłącznie na sobie. Brak lewicowych pism, stacji telewizyjnych, silnych ruchów społecznych, jakichkolwiek lewicowych głosów w sferze publicznej doprowadził do narastającego sekciarstwa. Wielu ludzi o lewicowych intuicjach, widząc hegemonię prawicy i broniąc się przed nią, odrywa się od rzeczywistości i całość swojego światopoglądu buduje na podstawie własnych doświadczeń. W efekcie powstaje eklektyczna wizja świata, zbudowana po części z własnych obserwacji i indywidualnych przemyśleń każdego działacza lewicowego, a po drugie z zapożyczeń od myśli panującej. Stąd u znacznej części lewicy daleko posunięta alienacja i egocentryzm, które częstokroć skutkują szaleństwem. Jedynym, choć coraz słabszym, spoiwem różnego rodzaju lewicowych sekt jest ich stosunek do SLD. Mimo stopniowego zamykania się kręgów lewicowych, SLD wciąż odgrywa dla nich ważną rolę jako negatywny punkt odniesienia. Co może zdumiewać, przez wielu działaczy lewicy SLD jest znacznie bardziej znienawidzone niż PO czy PiS. Niechęć do SLD niektórych ruchów lewicowych jest tak silna, że często ochoczo przystępują one do czysto personalnych nagonek na Sojusz, inicjowanych co pewien czas przez środowiska związane z rządem. Nawet krytyka SLD nie ma więc charakteru merytorycznego, a przybiera postać tyleż moralnego, co pustego oburzenia skierowanego przeciwko „bandytom” z SLD (autorzy tego typu sformułowań akcentują w ten sposób swoją własną czystość moralną). Zadziwiająco silna niechęć do Sojuszu jest też przejawem innego elementu świadomości polskiej lewicy. Otóż jej przedstawiciele nie tylko (słusznie) krytykują SLD za przyjęcie prawicowej ideologii. Odrzucają też oni Sojusz jako scentralizowaną organizację partyjną, która ma swój rozbudowany system procedur, władz czy ekspertów i której celem jest przejęcie władzy w demokratycznych wyborach. Motywowana często własną słabością krytyka partii i wyborów umacnia sekciarstwo i słabość polskiej lewicy. Antyinstytucjonalizm i antypartyjność obecna w świadomości wielu działaczy organizacji socjalistycznych i tym bardziej anarchistycznych skutkuje pogłębiającą się amatorszczyzną, słabością intelektualną, kompletnie nieuzasadnionym optymizmem i jałowym marzycielstwem. Swoją niewiedzę i brak gotowości do starcia się z dominującym dyskursem wielu działaczy lewicowych zasłania demonstracyjnym antyintelektualizmem. W konsekwencji establishmentowi ideolodzy łatwo zbijają nieliczne głosy protestu, ponieważ w samej rzeczy często opierają się one na mizernych przesłankach merytorycznych. Niestety nawet w „korespondencyjnych” starciach intelektualnych między hegemoniczną prawicą i niszową lewicą często bardziej przekonująco wypada ta pierwsza, ponieważ wielu reprezentantom lewicowego marginesu wystarczy bojowy okrzyk „precz z systemem”, który ma przekonać wszelkich wątpiących co do tego, po czyjej stronie jest racja. Rzeczową argumentację wiele niszowych grupek zastępuje anarchistyczno-romantycznym patosem. Budowa sprawnej organizacji partyjnej, zabieganie o własnych, dobrze opłacanych ekspertów i specjalistów czy zdolność do walki z hegemonią symboliczną prawicy poprzez obecność w mediach masowego przekazu schodzą na dalszy plan. Są one przeciwstawione „bezpośredniemu działaniu”, co w praktyce zazwyczaj ogranicza się do setki razy śpiewanych piosenek rewolucyjnych, imprez towarzyskich w gronie „prawdziwych” lewicowców czy rozpamiętywania demonstracji, na których posypały się kamienie. Do roli najistotniejszych wydarzeń lewicy urastają rozklejanie plakatów, starcia z policją, kilkunastoosobowe pikiety czy akcje zbierania podpisów, o których nikt nie wie. U podstaw tego podejścia stoi mit autentycznego rewolucjonisty, który już wkrótce porwie setki tysięcy ludzi. Stąd też na niewielkich demonstracjach często można wysłuchać żarliwych wystąpień wielu lewicowych przywódców, którzy z rozpalonymi oczyma wieszczą nadejście ogólnopolskiej rewolucji. Ma to być nowy sposób uprawiania polityki, rzekomo bliższy „zwykłemu człowiekowi”. Tymczasem większość ludzi, słysząc namiętne wystąpienia trockistowskich czy anarchistycznych liderów, popukałaby się w czoło albo odeszłoby z przestrachem, umacniając się w przekonaniu, że nie ma alternatywy wobec SLD na lewicy. W ten sposób środowiska lewicowe same się marginalizują, poświęcając masę czasu i energii na akcje, które nie mają szans dotrzeć do masowej świadomości i nie prowadzą do jakichkolwiek zmian. Działacze lewicy nie zauważają, że często mogliby bardziej wpłynąć na rzeczywistość, pokazując czynniki odpowiedzialne za masowe ubóstwo i sposoby walki z nim niż organizując 10 piętnastoosobowych pikiet na rzecz jednej pokrzywdzonej rodziny (co i tak zazwyczaj nie zmienia jej sytuacji) czy dając się złapać policji na 50-osobowej demonstracji. Generalnie wśród środowisk anarchistycznych i socjalistycznych dominuje orientacja na wąsko pojmowane działanie, które przeciwstawiane jest rzekomo „abstrakcyjnej” teorii. Lewica w ten sposób oddaje walkowerem władzę w debacie publicznej i pomija fakt, że bez własnego języka jej aktywność będzie pojmowana jako „skrajna”, „awanturnicza” czy „utopijna”. Aby działalność na rzecz pomocy represjonowanym grupom miała istotne konsekwencje społeczne, to społeczeństwo musi ją doceniać i utożsamiać się z nią, tak aby protest mógł osiągnąć masowy rozmiar i doprowadzić do zmiany układu sił. Jeżeli jednak prawica narzuca miary tego, co jest sensowne i sprawiedliwe, a co godne potępienia, to lewica nie może liczyć na sukces. Nawet bowiem jej najbardziej chwalebna praktyka zostanie ośmieszona w świadomości społecznej. Hegemonia symboliczna oznacza przede wszystkim zdolność do nadawania poszczególnym wydarzeniom sensu, czego wielu lewicowców zdaje się nie widzieć. Wydaje im się, że np. publiczne nawoływanie do rewolucji albo pochwała użycia przemocy wobec przedstawicieli władz są po prostu słuszne i nie trzeba ich uzasadniać. Nie zauważają oni, że tego typu postulaty, gdyby dotarły do świadomości większości Polaków, zostałyby raczej uznane za przejaw choroby psychicznej niż zapowiedź powszechnego wyzwolenia. Aby więc pojęcie rewolucji, czy nawet socjalizmu zyskało jakikolwiek odzew w społeczeństwie, to najpierw musiałaby zostać podważona hegemonia symboliczna prawicy. Wszystkie sondaże opinii publicznej pokazują, że większość polskiego społeczeństwa ma egalitarne intuicje i zarazem nie ufa kolejnym ekipom rządzącym. Nie oznacza to jednak, że Polacy pragną rewolucji socjalistycznej czy nawet reform prosocjalnych. Niezadowolenie społeczne i masowa nędza mogą stać się przyczyną masowych protestów społecznych i w konsekwencji doprowadzić do zmiany systemu społecznego na bardziej sprawiedliwy. Niestety jednak anomia społeczna częściej prowadzi do kryzysu demokracji i rozpowszechniania się postaw autorytarnych. Hegemonia prawicy sprawia, że ludzie zamiast wychodzić na ulicę i wyrażać gniew wobec państwa czy pracodawców, kanalizują swoje niezadowolenie w niechęci do Żydów, „układu postkomunistycznego”, „agentów” czy gejów. Sama aktywizacja społeczeństwa nie musiałaby więc wiązać się z powstaniem ruchu emancypacyjnego, a w obecnej sytuacji raczej umocniłaby obecny układ sił. Aby egalitarne intuicje Polaków mogły przerodzić się w postępowy ruch społeczny, uprzednio lewicowe postulaty i argumenty musiałyby przebić się do masowej świadomości. Dlatego tak pilną potrzebą lewicy jest budowanie przez nią ośrodków intelektualnych i przebicie się do masowej opinii publicznej. Ciekawe, że ta pogarda dla wiedzy, kultury czy mediów swoje źródło ma w największym wrogu polskiej lewicy, czyli SLD. Konsekwentnemu skrętowi na prawo całych polskich elit towarzyszyła od początku transformacji defensywna postawa SLD na obszarze aktywności artystycznej czy intelektualnej. Środowiska socjaldemokratyczne już na początku przemian ustrojowych wycofały się z uczestnictwa w tworzeniu kultury i oddały ją pod kuratelę konserwatywnych elit związanych z Solidarnością. Znaczna część niszowej lewicy niejako dziedziczy po SLD tę pogardę dla wiedzy i edukacji. W obecnej sytuacji polska lewica jest niezwykle słaba i pozbawiona perspektyw na odegranie istotnej roli w życiu społecznym. SLD tak bardzo skręcił na prawo, że nawet jego krytyka ultraprawicowego rządu jest zazwyczaj czysto personalna, a niekiedy też dokonywana z pozycji neoliberalnych. Wraz z tym zwrotem SLD pozaparlamentarna lewica zamknęła się w sobie i obecnie nie odgrywa już prawie żadnej roli na scenie politycznej. Czy więc są jakieś szanse na odbudowę silnego środowiska lewicowego w najbliższych latach? Nie ma sensu stawianie jednoznacznie negatywnych diagnoz i szerzenie czarnowidztwa, niemniej jednak, aby cokolwiek się zmieniło, w świadomości działaczy polskiej lewicy musiałyby nastąpić radykalne zmiany. Przede wszystkim nieliczne kręgi lewicowe musiałyby porzucić anarchistyczno-romantyczny patos. Powinny zrezygnować z mrzonek, że tylko one są prawdziwymi reprezentantami ludu (choć lud jeszcze tego nie wie), że za rok będzie ich setki tysięcy, że droga do budowy „prawdziwej” lewicy biegnie poza mediami czy parlamentem i w opozycji do nich, że pieniądze oraz infrastruktura partyjna to domena „burżuazyjnych partii”. Lewica powinna porzucić mit, że zmieni świat klejeniem plakatów, śpiewaniem piosenek i organizowaniem kilkunastoosobowych pikiet. Rewolucyjne podniecenie pozbawione argumentów i siły politycznej prędko się marnuje, a z perspektywy czasu okazuje się zabawnym kaprysem młodości. Poprzestanie na nim jest natomiast świetną receptą na wariactwo lub zamkniętą w sobie megalomanię. Lewica powinna zabrać się za budowę własnych mediów, powoływania swoich centrów badawczych i wreszcie tworzenie profesjonalnej partii, która prowadzi szkolenia, warsztaty i konferencje, ma swoich ekspertów i etatowych pracowników. Przy obecnych środkach jest to oczywiście mało prawdopodobne, jednak póki co na lewicy nawet nie widać woli dokonania kroku w tym kierunku. Jeżeli obecny trend się utrzyma, dominacja prawicy jeszcze się umocni, a lewica w poczuciu zadowolenia i dobrze wykonanej misji pogrąży się w kompletnym niebycie. Tekst ukaże się w najbliższym numerze "Przeglądu Socjalistycznego". |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Wolność wilków oznacza śmierć owiec
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
23 listopada:
1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".
1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.
1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.
1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.
1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.
1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.
1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.
1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.
2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.
?