Tego samego dnia w "Dzienniku" Marian Piłka (PiS) o Alicji Tysiąc: "Wyrodna matka, która sądzi się z państwem o to, że nie zabiła własnego dziecka". Julia Pitera (PO): "Gdyby pani Tysiąc nie chciała mieć dziecka, oddała je do adopcji i walczyła potem w sądach, byłaby w tym jakaś logika". A tak Alicja Tysiąc "skazuje dziecko na życie z piętnem". Na "stygmat do końca swych dni" - dopowiada w "Rzeczpospolitej" Jolanta Szczypińska (PiS). Podobnie Jan Pospieszalski: "Sprawa ta będzie mieć psychiczne konsekwencje dla córki, która niebawem sobie uświadomi, jak wielkim nieszczęściem dla matki było jej przyjście na świat". Tym słowom i fotografiom towarzyszą zaklęcia psychologów: "Tę dziewczynkę wszelkimi sposobami trzeba chronić". O to samo apeluje doradczyni Romana Giertycha (LPR) Hanna Wujkowska. Powód: "Dziecko zostało dotknięte zespołem ocaleńca".
Alicja Tysiąc odsłoniła w kolejnych wywiadach sposób myślenia o niechcianej ciąży. Z początku kobieta nie wie, czy to dziewczynka, czy chłopiec, jakie ma włosy, oczy. Wtedy martwi się o własne zdrowie, o dzieci, które już są. Ale czy to przekreśla miłość do dziecka, jeśli się jednak urodzi? Właśnie relacja z Julią dawała matce pewność, że mimo trudnej psychologicznie sytuacji zdoła jej wszystko wytłumaczyć. W przyszłości Julia mogłaby być dumna z matki.
Ale obrońcy dziecięcych uczuć mocno utrudnili Alicji Tysiąc zadanie.
Zdegradowali i matkę, i córkę. Obie stały się argumentem w sporze, którego strony używają odmiennych języków. Jedni mówią "dziecko", drudzy "płód". Jedni "morderstwo", a drudzy "przerywanie ciąży". "Wskazania zdrowotne" jednych są dla tych drugich "prawem do ładnej figury i cery". Język obrońców życia jest bardziej emocjonalny, trafia w podświadomość. Tak samo jak używane przez nich gadżety: broszki-stópki, plastikowe płody wielkości naparstka itd. Dziś takim nowym gadżetem jest Julia. "Patrzcie! Jaka zdrowa, jaka ładna! A przez matkę mogło jej nie być".
Trybunał w Strasburgu uznał Alicję Tysiąc za ofiarę. Skrzywdziło ją polskie prawo: złe, bo pozbawione procedur. Ale niektórzy politycy, dziennikarze, internauci to właśnie w niej zobaczyli kata. No bo o co naprawdę walczyła? "O srebrniki", "o parę groszy".
Nie po raz pierwszy obserwujemy takie odwrócenie ról. Parę dni temu Stanisław Łyżwiński zapowiedział, że złoży wniosek o ustalenie kuratora dla Anety Krawczyk i jej dzieci, bo je "świadomie i publicznie naraziła. Atmosfera w szkole, na ulicy wobec tych dzieci to dramat". Sugerował, by władze Radomska odmówiły jej zameldowania: "Zhańbiła miasto".
Czemu Stanisław Łyżwiński pozwolił sobie na ten popis hipokryzji?
Jakim prawem Giertych nazywa Alicję Tysiąc "osobą, która chce mordować swoje dzieci"?
Bo mu się na to pozwala. Taki nastrój z moralnym szantażem w tle. Taka presja, żeby zniechęcić kobiety do walki o prawa, które przecież im się należą. Zapisano je w konstytucji, w kodeksie karnym, w ustawach.
Przykład Alicji Tysiąc pokazuje, jaki jest dziś wybór Polek. Mogą odpuścić, przemilczeć, przeboleć. Albo siebie i dzieci skazać na publiczne potępienie.
Lidia Ostałowska
Tekst ukazał się w "Gazecie Wyborczej".