Niektórzy zapewne się nie zgodzą, wytkną mi obdarcie tego patriotycznego obowiązku każdego Polaka z górnolotnego patosu, w który ubrała go historia naszego kraju. Jestem pewien, że powtórzą dumnie za swoimi podręcznikami, że "każdy dorosły obywatel III RP, bez żadnych wyjątków powinien swoje w wojsku odsłużyć". Podobnie jak każdy Polak - patriota powinien szanować flagę i godło, doskonale znać słowa hymnu Polski (nie Wolski) i kochać swoją ojczyznę miłością absolutną. Nie zamierzam się z nimi kłócić, wchodzić w merytoryczne spory, wiem doskonale, że taka dyskusja trwałaby wiele godzin po to tylko, aby zakończyć się bezproduktywnym zawieszeniem broni. Oddziela nas bowiem od siebie niezniszczalny mur w postaci stosu lektur, które przeczytaliśmy, lat życia w całkowicie odmiennych środowiskach i wiele innych wartości kształtujących nasz relatywizm moralny. Dlatego też ten tekst nie jest napisany po to, by po jego przeczytaniu opowiedzieć się po jednej ze stron tego moralnego konfliktu. Nie zamierzam oskarżać, serwować strony wypełnione niepotrzebnymi liczbami i statystykami. Pragnę podejść do sprawy indywidualnie, dać ledwie przyczynek do zastanowienia się nad obowiązującym prawem moralnym. To przecież od nas zależy, czy będzie to prawo absolutne.
Mój ojciec dokładał wszelkich starań, żeby zarazić mnie popularnym w Polsce mitem o zbawczym wpływie służby wojskowej na charakter człowieka. Często powtarzał, że wojsko naucza punktualności, zaradności, co pomaga hartować osobowość i przetrwać w twardym, męskim świecie. Z wiekiem "prawda" o wojsku traciła swój aksjomatyczny charakter, przywdziewając szaty pospolitego straszaka, wykorzystywanego przez rodziców w zależności od okazji. A samych okazji było wiele, zwłaszcza że rodziciele z czasem zauważyli powolne krystalizowanie się u mnie poglądów sprzecznych z tymi, które opanowały przestrzeń publiczną. Jednakże to najbliższe środowisko ma największy wpływ na kształtowanie człowieka, przynajmniej w okresie jego dzieciństwa. Nie od dziś wiadomo, że dziecko jest doskonałym obserwatorem rzeczywistości, podświadomie rejestruje zachowanie osób dorosłych we własnym otoczeniu choćby po to, by je później naśladować. Wspomniane obserwacje współtworzą superego, leżą u źródła każdej myśli, która przez lata kształtuje nasz światopogląd. Czasami jest nam dane przeżyć je jeszcze raz podczas naszych onirycznych podróży, wtedy to przez pryzmat snów, pełnych groteski i skomplikowanej symboliki, trafiają one na krótką chwilę do świadomości. Właśnie w taki sposób nawiedza mnie pewne wspomnienie, o którym napomknąłem już we wstępie do niniejszego artykułu.
Doskonale znam miejsce akcji, to ciasna kawalerka moich dziadków, gdzie zazwyczaj odbywały się imieniny babci, tak bowiem nazywano coroczne zjazdy naszej rodziny, będące polem bitwy dla licznych, rodzinnych konfliktów. Spoglądam na swoje ręce, żeby upewnić się, że znów mam 8 lat. Wolę sprawdzić, tak na wszelki wypadek, kto wie, co też może skrywać moja podświadomość. Będąc pewnym co do całej sytuacji, zwracam uwagę na siedzących nieopodal wujków. Za chwilę dosiądzie się do nich dziadek i wygłosi swój osławiony pogląd na temat wojska, czym rozpocznie burzliwą dyskusję starszych panów, przerywaną nagłymi improwizacjami, pełnymi wspomnień z lat młodzieńczych. Nie obędzie się także bez sentymentalnej przerwy na uronienie łzy, która szczególnie upodobała sobie takie momenty, żeby pojawić się na zmęczonej twarzy i spaść niepostrzeżenie do kieliszka z wódką.
- Każdy chłop musi przynajmniej raz w życiu udowodnić, że jest prawdziwym mężczyzną. Na szczęście, łaskawe państwo daje nam szansę rozładować młodzieńczy żywioł, służąc Bogu. - stwierdza, z niekłamanym patosem, rozochocony alkoholem dziadek, emerytowany robotnik zgierskiej Boruty, po czym dodaje - i ojczyźnie, ojczyźnie przede wszystkim, ghee!
To tylko wstęp do koncertu wspomnień, bowiem do dyskusji włączają się kolejne osoby. "W jakiej jednostce służyłeś? W Tomaszowie Mazowieckim? Super! A czy jest tam nadal ten wąsaty kapral, ten, co to go z kumplami przyłapaliśmy, jak robił z szeregowym... no, wiesz co. Taa, pamiętam, był u nas taki Janek..." i tak trwa owa podróż sentymentalna. Przyznasz sam, drogi czytelniku, że to piękny widok - grupa starszych panów wraca pamięcią do czasów ich młodzieńczej przygody, kiedy dumnie maszerowali w równych szeregach, prezentując broń, karabin - ich ówczesne przedłużenia penisa. Jakże zabawnie (dla ośmiolatka) wyglądają, kiedy tak gestykulują starczymi rękoma, pomagając mowie w opisie dawno zapomnianych sprzętów, broni, ekwipunku. Jak zatrzymują się w połowie zdania, szukając gorączkowo w zdezelowanej pamięci dawno niesłyszanych rozkazów. Jak milkną niespodziewanie, a w oczach pojawiają się łzy. Przypomina im się, że Jacek chciał zaraz po woju pójść na studia, a na Tomka czekała piękna dziewczyna, że teraz obaj mieliby po 50 lat, kochające rodziny, samochody. Nawet po tylu latach nie jest w stanie uspokoić ich nadzieja, że Bóg, o którym śpiewali, maszerując na ćwiczenia, pamiętał o tych drugich, którzy zginęli przypadkiem, "przy czyszczeniu broni".
Nikt nawet nie zauważył obecności ośmiolatka, który z ogromnym zainteresowaniem chłonął każde słowo, zwłaszcza te płynące prosto z serca i pozbawione moralizatorskiego tonu. Tak jest i tym razem, tyle że to sen, kolejna projekcja tego samego filmu. Czas wracać do świadomości, do życia. Powietrze gęstnieje, a trzeba oddychać, trzeba żyć i nieść przesłanie, bo zaraz dzień brutalnie przerwie sen i powie prawdę.
Pamiętam, że znacznie później, kiedy miałem już 15 lat, dwóch moich starszych kolegów poszło zaraz po maturze do wojska. Jeden z nich był utalentowanym, młodym poetą, publikował swoje wiersze w "Tyglu Kultury", ponoć nawet Biuro Literackie miało wydać jego debiutancki tomik. A poszedł do wojska tylko dlatego, że jego literacki "idol", poeta, Marcin Świetlicki także odbył służbę wojskową. Chciał to przeżyć, sprawdzić, jak wielkie spustoszenie pozostawi po sobie ten pobyt, jak można się upodlić, żeby wytrzymać okres legalnego ograniczenia wolności. Wierzę, że to sprawdził, ale nie było mu dane podzielić się z nami swoimi spostrzeżeniami, popełnił samobójstwo. Nawet nie wiem, w jakich okolicznościach zginął, ale jestem pewien, że zabił się, bo wojsko pozbawiło go nadwrażliwości, jedynej rzeczy, która pozwalała mu oddychać. Wiadomość o jego śmierci sprawiła, że pierwszy raz w życiu poczułem w przełyku lodowaty żużel, który nie opuszcza mnie odtąd, ilekroć pomyślę o perspektywie służby wojskowej. Czy powie się kiedyś głośno o tych, którym wojsko zniszczyło życie? Kiedy wreszcie skończy się dramat tysięcy ludzi, wykorzystywanych przez bezduszny system? To pytania skierowane w próżnię. Póki co, mamy 2007 rok, kolejny rocznik zostanie powołany do służby. Tym razem znowu nie obędzie się bez ofiar.
Dawid Dobrowolski
Autor jest działaczem Młodych Socjalistów.