sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka (Jan Paweł II)
Świat podtrzymują oddechy dzieci biegnących do szkoły (Talmud)
Od pierwszego września lubelskie trzylatki będą miały w przedszkolach religię. Tak zadecydowały władze miejskie, którym podlegają lubelskie przedszkola. Zapytany o komentarz na temat tej decyzji arcybiskup Kazimierz Nycz przypomniał, że katecheza w przedszkolach została wprowadzona rozporządzeniem o organizowaniu religii w szkołach i przedszkolach z 1999 roku. Strona kościelna przygotowała podstawę programową oraz pomoce dla dzieci cztero- i pięcioletnich. „Z praktyki kilkunastu lat wynika - stwierdził hierarcha — że dzieci młodsze niż sześcioletnie są objęte katechezą i praktyka ta nie budzi niczyich wątpliwości."
Arcybiskup Nycz jest metropolitą warszawskim, a na stanowisko to został wybrany w związku z rezygnacją arcybiskupa Wielgusa. Ten zaś, jak pamiętamy, tuż przed ingresem złożył rezygnację, ponieważ udzielił fałszywych wyjaśnień w sprawie swojej przeszłości. Obawiam się, że w przypadku arcybiskupa Nycza mamy do czynienia ze znacznie poważniejszym kłamstwem niż wykręty arcybiskupa Wielgusa. Hierarcha raczej nie może nie wiedzieć, iż wielu ludzi ma bardzo poważne zastrzeżenia do nauczania religii w publicznych przedszkolach. A jeśli jakimś cudem nie wie (a cuda w tych kręgach się jednak zdarzają), to naszym obowiązkiem jest doprowadzenie tego faktu do jego świadomości.
Otrzymujemy dziesiątki listów od młodych rodziców pytających jak przeciwdziałać religijnej indoktrynacji w przedszkolu i w szkole. Bynajmniej nie chodzi tu wyłącznie o rodziny ateistów. Bardzo wielu wierzących oczekuje od przedszkola czegoś zupełnie innego niż indoktrynacji religijnej czy ideologicznej.
Zapyta ktoś, co złego może być w nauczaniu małych dzieci religii? Przecież religia chrześcijańska uczy miłości bliźniego? Podobne pytania zadawali głęboko przekonani komuniści. Co złego może być w uczeniu małych dzieci idei komunistycznej, przecież komunizm uczy miłości do ludzkości? Co złego może być w uczeniu małych dzieci idei nazistowskiej, przecież nazizm uczy ludzi miłości do swojego narodu? Co złego może być w uczeniu małych dzieci ideologii zielonych, przecież ta ideologia uczy miłości do natury?
Bardzo pięknie i mądrze wierzący przyjaciel mówił mi kiedyś z żarem w oczach, że jest przekonany, iż wybrałby chrześcijaństwo, nawet gdyby urodził się i wychował w świecie islamu, buddyzmu czy jakiejkolwiek innej religii. Rozmawialiśmy później o psychologii rozwoju dziecka, o janczarach i o Bożej Armii Oporu, o pionierach i o Hitlerjugend.
Pionierzy i Hitlerjugend są chwilowo historią, Boża Armia Oporu istnieje nadal. Założona dwadzieścia lat temu w Ugandzie partyzancka armia składa się z dzieci porywanych z wiosek. Ośmio-, dziesięcioletnie dzieci zmuszane są natychmiast po porwaniu do mordów na mieszkańcach własnej wioski. Jeśli przypadkiem odmawiają, inne dzieci otrzymują rozkaz ich zamordowania. Armię założył Joseph Kony, który sam ogłosił się prorokiem i głosem Ducha Świętego. Rehabilitacja byłych członków tej armii jest bardzo trudna, zdaniem wielu psychologów w większości przypadków beznadziejna.
Armii Boga jest na świecie wiele i wszystkie dążą do tego, żeby rozpocząć kształcenie swoich żołnierzy jak najwcześniej. Słyszę już głosy oburzenia pytające jak mogę porównywać zbrodnie Koniego, czy indoktrynację dzieci przez muzułmańskich fanatyków, z łagodnym głosem katechetki opowiadającej małym dzieciom o Jezusie i o aniołach. Istotnie, katechetki w polskich przedszkolach nie rozdają obrazków ze zdjęciami terrorystów-samobójców, nie potrząsają kałasznikowami, nie rozdają kominiarek i plastikowych lasek dynamitu. W tej sytuacji być może arcybiskup jest po prostu niedoinformowany i całkiem uczciwie sądzi, że „..ta praktyka nie budzi niczyich wątpliwości".
Informuję, że niechętni tym praktykom rodzice (często wierzący) zdają sobie sprawę z tego, że na tym etapie rozwoju dziecka jest to zastępowanie stymulacji intelektualnej stymulacją antyintelektualną, że przez wciskanie dziecku dogmatów zabijamy w nim ciekawość i zdolność logicznego myślenia, ograniczamy dziecku możliwości wyboru, czyniąc je niewolnikiem idei, z którymi zerwanie będzie niemożliwe lub bardzo kosztowne.
Arcybiskup Nycz ma prawo (podobnie jak Jarosław Kaczyński) żyć w przekonaniu, że jest wcieleniem dobra, ale nie ma prawa mówić oczywistej nieprawdy i twierdzić, że tego rodzaju praktyki nie budzą niczyjego sprzeciwu.
Wielokrotnie słyszałem stanowczo wygłaszane stwierdzenia rodziców — szkoła powinna być miejscem edukacji, a nie indoktrynacji. Wielokrotnie słyszałem również zdumione głosy zwykłych ludzi nie rozumiejących o co w tym sporze chodzi. Dlaczego dziecko nie ma słuchać w przedszkolu czy w szkole opowieści jak dobry Bóg stworzył świat, opowieści o tym jak ulepił z gliny ptaszki, sarenki, Adama, a potem Ewę, dlaczego nie ma słuchać o cudach Jana Pawła II? Lekarka z pobliskiego miasta nie znalazła w stutysięcznym mieście ani jednego przedszkola bez takiej indoktrynacji. Mówiła mi z rozpaczą w głosie o tym, co jej dziecko opowiada po powrocie z przedszkola. Mówiła o swoich dylematach i trudach wyjaśniania dziecku, że „pani" opowiada bajki, że o zdrowie trzeba dbać, a modlitwy nikomu zdrowia nie zwrócą, że niebo jest piękne i warto je oglądać przez teleskop, ale opowieści o niebie i piekle nie są tak całkiem prawdziwe. Mówiła o swoich problemach z ubraniem w delikatne słowa informacji, że pani katechetka mówi głupstwa.
Rodzice domagający się w instytucjach oświatowych intelektualnej stymulacji i edukacji nie zamierzają zastępować religii ateistyczną propagandą. Obecność księdza czy katechetki w państwowym przedszkolu jest ich zdaniem zwyczajnym naruszeniem zasady rozdziały kościoła i państwa, ale przede wszystkim jest nieodmiennie zabójcza dla intelektualnego i psychicznego rozwoju dziecka.
Ten problem nie jest jednak wyłącznie polskim problemem. W wielu krajach są stowarzyszenia rodziców szukających możliwości wychowania swoich dzieci bez indoktrynacji religijnej czy politycznej. Czasem jest to próba osłonięcia swojego dziecka przed religijnym fanatyzmem, przed szerzeniem nienawiści pod religijnymi hasłami, ale również przed wiarą prymitywną; czasem jest to próba wychowania swoich dzieci w poszanowaniu wartości świeckich.
W obydwu przypadkach jest to dążenie do uratowania najcenniejszego skarbu jakim jest naturalna ciekawość dziecka, uratowania go przed „prawdą" zapakowaną w kolorowy papier i włożoną przez księdza pod choinkę, ponieważ wyrazem troski tych rodziców o ich dzieci jest przygotowanie dziecka do tego, że poszukiwanie prawdy o świecie jest fascynującą, trwającą całe życie przygodą. Jeśli w przedszkolu podejmowane są próby zamienienia twojego dziecka w bezmyślną owcę, musisz zrobić wszystko, aby temu zapobiec.
Znana amerykańska dziennikarka Natalie Angier wygłosiła kilka lat temu prelekcję o wychowaniu dziecka w poszanowaniu wartości świeckich w religijnym świecie. Wspominała w nim swoje dzieciństwo w małym amerykańskim miasteczku i ze zgrozą stwierdziła, że ma tylko jedną radę dla myślących rodziców z tych miasteczek — uciekajcie, uciekajcie do uniwersyteckich miast, gdzie znajdziecie podobnych do siebie, uciekajcie od uwięzionych w dewocji młodych matek i gotowych do stanowczej obrony wiary wiecznie pijanych ojców.
Natalie Angier jest dziennikarką „The New York Times", specjalizującą się w informowaniu społeczeństwa o sukcesach nauki, w jej życiu zawodowym najistotniejsze są dowody. Dziecko wiedzione naturalną ciekawością ma tysiące pytań, szuka dowodów. Religia nieodmiennie dostarcza mu fałszywych odpowiedzi na jego pytania i uczy, że poszukiwanie dowodów jest zbędne, lub zgoła błędne, że należy ufać cioci Kloci.
Religia zabija naturalną ciekawość dziecka i podkopuje jego skłonność do posługiwania się metodą naukową. Czy nie jest jednak tak — pyta Natalie Angier — że to religia uczy odróżniania dobra i zła? Jak dzieci mogą nauczyć się co jest dobre bez nauczania religii? Złotą regułą jest tu empatia, zdolność odczuwania współczucia, rozumienia drugiego człowieka. I znów nauka znacznie więcej nam mówi o pochodzeniu moralności niż religia. Religijny monopol na moralność jest więcej niż groźny i aż nazbyt często prowadzi do bardzo osobliwego pojmowania dobra.
Dobra rada Natalie Angier, żeby uciekać z małego miasta do wielkich, uniwersyteckich aglomeracji jest mało praktyczna, niewielu ludzi może z niej skorzystać, większość musi sobie radzić z problemem narzucanej przemocą religijnej indoktrynacji. O tym problemie trzeba głośno mówić, żeby nikt nie mógł udawać, iż nie wie o tym, że religijny terror budzi wiele wątpliwości. Inną kwestią jest wzajemna pomoc i wsparcie w poszukiwaniu rozwiązań tej ponurej sytuacji.
Jeśli świat podtrzymują oddechy dzieci biegnących do szkoły, to pilnujmy, aby nie biegły po to, iżby uczono je tam podejrzliwości wobec nauki, nienawiści wobec innych ludzi, czy chociażby tylko dogmatów rujnujących umiejętność logicznego myślenia. Troska o dziecko jest podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka. Nie znam cytatu z różnych wypowiedzi Jana Pawła II, z którym zgadzałbym się bardziej. W imię troski o nasze dzieci musimy umieć przeciwstawiać się praktykom czyniącym im często nieodwracalne szkody.
Andrzej Koraszewski
Artykuł pochodzi ze strony racjonalista.pl. Autor jest zastępcą redaktora naczelnego portalu.