"Rzeczpospolita" pisze, że do marszałka Dorna trafił projekt ustawy znoszącej subwencje budżetowe dla partii. Chodzi o to, żeby to obywatele wybierali, na jaką partię polityczną idą ich pieniądze (obecnie "składają się" na wszystkie największe), podobnie jak ma to miejsce z przeznaczaniem 1% podatku na organizacje pożytku publicznego.
W obliczu notorycznego olewania wyborców przez polityków, pomysł na pewno wart jest dyskusji. Rzecz jasna jako dodatek, nie alternatywa dla możliwości przeznaczenia części swojego podatku na wybraną fundację czy stowarzyszenie.
Najpierw przeanalizujmy, jak działa obecnie prawo wyborcze i powiązane z nim dofinansowanie partii.
Ordynacja wyborcza Rzeczypospolitej Polskiej, jakkolwiek bardzo skomplikowana, gwarantuje w wyborach do Sejmu powszechność, równość, bezpośredniość, proporcjonalność oraz tajność głosowania. Każda z tych zasad, choć wydaje się oczywista, zapewnia obywatelom nieco większą możliwość nieskrępowanego wpływania na skład Sejmu. Na przykład zasada powszechności, dotyczy wyłącznie pełnoletnich, gwarantuje biednym udział w wyborach. Zasada równości i bezpośredniości (bez elektorów) jest wręcz fundamentem zgody na funkcjonowanie wyborów jako takich. Nieco gorzej jest z realizacją zasady proporcjonalności. Ordynacja wyborcza nie realizuje jej świadomie a planowane zmiany w ordynacji wyborczej mają na celu jej dalsze osłabienie. Natomiast zasada tajności aktu głosowania jest przestrzegana w praktyce.
Zgodnie z ordynacją wyborczą sumuje się głosy oddane na każdy komitet wyborczy w skali całego kraju. Komitet, który uzyskał więcej niż 5% poparcia (koalicja komitetów 8%), uczestniczy w podziale mandatów w poszczególnych okręgach wyborczych. Kandydaci, którzy uzyskają mandat poselski, zasiadają w izbie reprezentując naród przez 4 lata. Równolegle dokonuje się obliczenia oddanych głosów dla celów finansowych. Komitet, który uzyskał więcej niż 3% poparcia (koalicja komitetów 6%), uczestniczy w podziale dotacji budżetowej przez okres kadencji.
Oczywistym chyba jest, że to drugie uprawnienie jest równie istotne jak to pierwsze. Uzyskane z budżetu pieniądze zwracają koszty kampanii wyborczej i umożliwiają funkcjonowanie partii przez 4 lata. Partii, bo w oligarchii parlamentarnej partie konstytuują komitety wyborcze.
Równoczesne uczestnictwo w strukturach władzy i w alimentacji z budżetu stabilizują system partyjny i blokują zmiany. Jednak rezygnacja z subwencji oznaczałaby zwiększenie roli finansowania partii przez kapitał. Finansowanie partii przez kapitał oznacza wybór partii w następnych wyborach. Bo obywatele głosują na wyborców, których propaguje telewizja, których wizerunki szpecą ulice czy których ulotki znajdują w swojej skrzynce pocztowej razem z reklamą szkoły języków obcych. Drugim walorem utrzymania subwencji dla partii są przymioty ordynacji wyborczej a więc proporcjonalność i tajność wyboru.
Spróbujmy zastanowić się, jak to będzie funkcjonować w przyszłości, po wprowadzeniu zasady finansowania partii z 1% podatku rocznego. Złamana zostanie zasada powszechności. Z udziału w decyzji o finansowaniu wykluczeni zostaną biedni, którzy nie osiągają dochodów obligujących do płacenia podatku, studenci oraz emeryci, którzy często rozliczają się z urzędem skarbowym za pośrednictwem ZUS. Zasada równości w oczywisty sposób zostanie złamana: bogatsi będą mieć większy wpływ na dofinansowanie partii. Oczywiście, można próbować ulepszyć metodę obliczania wysokości dofinansowania partii tak, by liczyła się suma uzyskanych procentów a nie suma uzyskanych odpisów ale będzie to tylko proteza. Dalej: konstytucyjne zasady bezpośredniości i proporcjonalności wyboru będą realizowane.
Najgorzej będzie z przestrzeganiem zasady tajności aktu dofinansowania. Każdy urzędnik urzędu skarbowego będzie miał wgląd w dane o poglądach politycznych wyborców. Na pewno Centralne Biuro Antykorupcyjne i inne służby państwa uzyskają wgląd w dane o głosowaniu. Niestety, praktyka pokazuje, że nie tylko urzędnicy państwowi. Zawsze znajdzie się człowiek, który postanowi dane wykraść i opublikować. W IV Rzeczypospolitej człowieka takiego awansowana na prezesa TV. Bo walczył ze złem, z komunistami. Tymczasem obywatel, w zaciszu kabiny wyborczej, dokonuje wyboru na czerwonego, na geja, czy na warchoła. Ma do tego prawo. Zaś po wyjściu w lokalu wyborczego reporterowi TV czy sąsiadowi mówi to, czego się po nim spodziewają. To jest wytłumaczenie błędów grubych sondaży wyborczych. Wytłumaczenie jedno z wielu.
Skutkiem wprowadzenia zasady finansowania partii przez obywateli będzie wykluczenie "politycznie niepoprawnych" partii politycznych z finansowania a tym samym z istnienia. Na to liczy kapitał chcący wprowadzić system dwupartyjny, dając wyborcom wybór pomiędzy partią dążącą do ograniczenia praw socjalnych i partią zwolenników ograniczenia praw politycznych. Nie można do tego dopuścić. Jeszcze gorzej będzie, gdy sam system bezpośredniego dofinansowania partii z pieniędzy podatników nie powiedzie się i dozna ośmieszenia. Wówczas finansowanie przez kapitał będzie jedynym "rozsądnym" rozwiązaniem. Propozycja finansowania partii jak określona jak w propozycji znosi zasadę tajności wyboru i stanowi zagrożenie dla demokracji wyborczej w dłuższym okresie czasu. Z dużym prawdopodobieństwem oznacza wprowadzenie cenzusu majątkowego w wyborach.
Złożenie propozycji mającej tyle negatywnych następstw nie dziwi, gdy składa ją Platforma Oligarchii. To w ich interesie. Dlaczego jednak redakcja "Obywatela" zachęca do powyższego projektu? Autor tekstu zna dwie osoby blisko współpracujące z redakcją, które w przeszłości lansowały przedstawiony pomysł. Senator Zbigniew Romaszewski zawarł tenże pomysł w programie swojego stronnictwa "Suwerenność - Praca - Sprawiedliwość".
Obecnie senator PiS realizuje politykę swojej partii rozumienia demokracji jako zrzeczenia się władzy obywateli na rzecz wybranych w wyborach przedstawicieli. Były poseł, Ryszard Bugaj, podobny pomysł umieścił w programie swojej partii "Polska Praca", której nie zarejestrował. Obaj panowie, na list elektroniczny autora krytykujący pomysł, nie odpowiedzieli. Redakcja "Obywatela" postanowiła pomóc PO w destrukcji demokracji obywatelskiej przypuszczalnie z głupoty. Oczekuję, że redakcja "Obywatela" z Ryszardem Bugajem, w wyniku zaproponowanej dyskusji, sami zmienią stanowisko.
Rafał Zieleniewski
Autor jest działaczem Czerwonego Kolektywu-Lewicowej Alternatywy.