Około 10 rano adiutant przyniósł wiadomość, że Pinochet jest gotów wysłać po prezydenta samochód - w ten sposób Salvador Allende miałby dotrzeć przed oblicze generała. Danilo Bartulín, wówczas 33-letni osobisty lekarz chilijskiego szefa państwa, jego polityczny zausznik i przyjaciel, członek GAP (Grupo de Amigos Personales - Zespołu Osobistych Przyjaciół, czyli przybocznej gwardii Allende) doskonale pamięta, jakiej odpowiedzi udzielił człowiek, który wolał zginąć, niż ustapić z urzędu. "Powiedz mu, że prezydent przyjmuje tylko w pałacu prezydenckim. Jeśli chce rozmawiać, niech sam tu przyjedzie". Do rozmowy Allende z Pinochetem ani z generałami zbuntowanymi przeciwko jego rządom nigdy nie doszło.
"Allende w hełmie na głowie był bardzo spokojny, ale jednocześnie nie krył rozgoryczenia - wspomina Bartulín. - Wojskowi posłańcy przysyłani z wiadomościami do palacu prezydenckiego La Moneda mówili: »Wszystkie siły zbrojne opowiedziały się po stronie junty, niech pan ustąpi«. A on im odpowiadał: »Panowie, wypełniajcie rozkazy swoich przełożonych, ja zostaję tutaj jako prezydent«".
Wkrótce potem wygłosił przemówienie na antenie Radia Magallanes. Potępił w nim zdradę wojska, ambicje narodowej oligarchii i jej służalczość wobec Waszyngtonu. "Ja nie ustąpię ze stanowiska - powiedział. - W tej historycznej chwili zapłacę życiem za swoją lojalność wobec ludu. (...). Pamiętajcie jednak, że wkrótce otworzą się przed wami szerokie aleje, którymi przejdzie wolny człowiek, aby budować lepsze społeczeństwo". Allende zginął nie wiedząc nawet, czy ktoś uslyszał jego głos. Bombardowanie zapowiedziano na 11 rano, ale zaczęło się dziesięć minut przed południem. "Wybuch pierwszej bomby powalił mnie na podłogę, a szkło z rozbitej szyby zraniło mnie w rękę" - wspomina Bartulín.
Dlaczego doszło do zamachu stanu? "Być może zbyt szybko próbowano wprowadzić reformy" - zastanawia się lekarz Salvadora Allende. On sam cudem uszedł z życiem po tym, jak przez półtora roku był więziony i torturowany. Przez 10 lat przebywał na wygnaniu w Meksyku, kolejnych 20 lat spedził na Kubie, gdzie zajmował się handlem zagranicznym.
Salvador Allende wygrał wybory prezydenckie w 1970 roku dzięki koalicji z komunistami i kilkoma mniejszymi partiami. Przez pierwsze tysiąc dni swoich rządów wprowadził wiele reform, zrażając sobie prywatnych przedsiębiorców, burżuazję i kadrę oficerską: znacjonalizował banki, upaństwowił kluczowe sektory gospodarki i przeprowadził reformę rolną - w ciągu zaledwie jednego roku odebrał dotychczasowym właścicielom ponad dwa miliony hektarów ziemi.
Stany Zjednoczone prowadzące wówczas zimną wojnę ze Związkiem Radzieckim patrzyły na te działania z dezaprobatą. W Białym Domu rezydował wówczas Richard Nixon, Henry Kissinger kierował Departamentem Stanu, a George Bush ojciec stał na czele CIA. "Proszę sobie wyobrazić tę wielką trójkę" - mówi Bartulín. Chilijska ultraprawica bezskutecznie usiłowala narzucić swoją politykę słabemu rządowi Frontu Jedności Narodowej.
Naciski w kraju i za granicą oraz ciche przyzwolenie członków Chrześcijanskiej Demokracji, którzy wiedzieli o spisku oficerów, zdecydowały o powodzeniu puczu. Nie bez znaczenia był równiez fakt, że sam Allende poinformował Pinocheta, którego wówczas jeszcze darzył zaufaniem, o swoich planach: prezydent chciał przeprowadzić plebiscyt w sprawie kontynuowania reform. Spiskowcy przyspieszyli termin zamachu, aby temu zapobiec.
"W dniu bombardowania Allende zebral nas wszystkich w sali konferencyjnej w La Moneda. Z 60 osób pozostalo nas tylko 33 - wspomina Bartulín. - Prezydent powiedział nam: »Tylko moja straż przyboczna ma obowiązek wytrwać przy mnie. Może również pozostać z nami każdy, kto chce, jeśli ma broń i umie strzelać«".
Bedąc jednym z przywódców gwardii przybocznej prezydenta Danilo Bartulín nosił pistolet, a tego dnia miał przy sobie nawet dwa. Helikoptery ostrzeliwały już z broni maszynowej neoklasycystyczny pałac zbudowany dwieście lat wcześniej. "Allende zaproponował: »Chodźmy poszukać odpowiednich miejsc, skąd można strzelać: okien, balkonów«". Bartulín zadzwonił do domu, aby pożegnać się z trojgiem swoich dzieci, w wieku dziesięciu, dziewięciu i ośmiu lat. "»Tato, a co z gwardią pałacową? A co z zaprzyjaźnionymi generałami?« - pytały. Ich tam nie było".
Prezydent wraz z przyjacielem ukryli się między grubymi murami w pobliżu kuchni. "Allende poprosił mnie o kawałek chleba. Dałem mu kromkę. Znalazłem też poćwiartowane kurczaki, więc powiedziałem: »Może tymczasem coś ugotuje. Niewykluczone, że wcale nie bedą nas bombardować«". Ale wkrótce się zaczęło. Samoloty Hawker Hunter bombardowały budynek od dwunastej przez około pół godziny. Allende i Bartulín skulili się szukajac osłony przed pociskami. Dookoła waliły się ściany, a w czterech kluczowych punktach rządowego budynku wybuchł pożar. Napastnicy rzucali bomby z gazem łzawiącym. Oblężeni założyli maski przeciwgazowe, a ci z przeszkoleniem wojskowym strzelali z broni maszynowej do wozów opancerzonych rozmieszczonych wokół pałacu prezydenckiego. Lekarz pamięta, jak prezydent wydawał rozkazy, gotów ponieść męczeńską śmierć dla sprawy: "Wszyscy do broni! Nie poddamy się!" - wolal.
Chociaż w wyniku bombardowania nikt nie zginął, to jednak atak fatalnie wpłynął na morale lojalnych dotąd współpracowników Allendego. Dwanaście dni wcześniej prezydent spotkał się z przywódcami Chrześcijanskiej Demokracji w domu kardynała Raula Silvy, w nadziei, że uda mu się zażegnać niebezpieczeństwo. Wyszedł z tego spotkania załamany. "Ci ludzie nie chcą nic zrobić" - skomentował. Wszystko wskazuje na to, że chadecy chcieli z pomocą wojska przejąć urząd prezydenta dla Eduarda Freia Montalvo.
Wtedy Bartulín, wierny doradca Allende, wpadł na pomysł, jak uniknąć puczu: należało zmobilizować międzynarodową opinię publiczną. "Mamy tylko jedno wyjście. Pan, panie prezydencie musi wsiąść do samolotu i polecieć na szczyt w Algierze (gdzie odbywała się wówczas konferencja Ruchu Państw Niezaangażowanych). Potem niech pan jedzie do Rzymu i porozmawia z papiezem" - radził. Allende rozważał taką możliwość. Przez cały tydzień na lotnisku czekał gotowy do startu samolot mający zawieść go do Algieru. Partie jednak nie wyraziły wtedy zgody na wyjazd prezydenta za granice.
"Po bombardowaniu przyszedł moment, gdy osoby przebywające w La Moneda poprosiły mnie, abym porozmawiał z prezydentem i namówił go do kapitulacji" - opowiada Danilo Bartulín wspominając ostatnie godziny życia Salvadora Allende. Lekarz Arturo Girón i Eduardo Paredes, były szef policji, a także jeden z przywódców wojskowych GAP, znany jako Carlos, byli zdania, że dalszy opór jest bezcelowy. Bomby zamieniły paląc w kupę gruzów i zgliszczy, woda z rur rozerwanych przez pociski płyneła po schodach zalewając salony pałacu znajdującego się wciąż pod ostrzałem. Przewaga wojskowych była miażdząca.
"Panie prezydencie, ludzie prosili, bym panu powiedział, że przegrać bitwę to nie to samo, co przegrać wojne. Nasza sytuacja jest beznadziejna, nie utrzymamy się długo" - usłyszał Allende z ust przyjaciela. Miał odpowiedzieć, że zgadza się na kapitulacje.
Lekarze przywiązali biały fartuch do kija od szczotki i wywiesili przez okno. Nie zdążyli już zrobić nic innego. Żołnierze wdarli się do budynku wejściem od ulicy Morande numer 80. Złapali Bartulina, który stał najbliżej drzwi, powalili go twarzą na ziemię i zaczęli okładać. Allende walczył na drugim pietrze, więc generał Javier Palacios poszedł po niego. Oświadczył, że prezydent popełnił samobójstwo. "Każda wersja jest prawdopodobna, również ta o samobójstwie. Nie było przecież naocznych świadków" - podkreśla Bartulín.
Byli natomiast świadkowie gehenny, przez jaką musiał przejść ten młody Chilijczyk pochodzący z Jugosławii, który kiedyś do rana grywał z Allendem w szachy, pośredniczył w poufnych politycznych sprawach i pozostał z prezydentem aż do samego końca. Całymi miesiącami poddawano go elektrowstrząsom, bito, musiał spać nago na sienniku bez okrycia. Wielokrotnie urządzano mu symulowaną egzekucję. Bartulín nieraz myślal, że tego nie przeżyje. Jego oprawcy natomiast świetnie się bawili drwiąc z niego: "Trzeba było otruć Chicho (Allende). Byłbyś teraz sławny". Jedyna pociecha Danilo Bartulina była uporczywa myśl, że pozostał lojalny wobec spuścizny Salvadora Allende. Jest jej wierny aż do dziś.
Juan Jesús Aznárez
Tekst ukazał się w dzienniku "El Pais".