Z całą pewnością nie ją jedną. Fizyczne wykorzystywanie dzieci przez księży jest ohydne, podejrzewam jednak, że przynosi mniej cierpień i czyni mniej trwałych szkód niż psychiczne znęcanie się nad wychowankami przez katolickich nauczycieli.
Los oszczędził mi katolickiego wychowania (anglikanizm jest znacznie mniej szkodliwą odmianą religijnego wirusa). Obmacywanie przez nauczyciela łaciny było z pewnością nieprzyjemne, budziło we mnie zażenowanie i odrazę, zapewne jednak nie było tak dolegliwe, jak przekonanie, że ja lub ktoś z moich bliskich będzie po wsze czasy cierpiał w piekle. Gdy tylko udało mi się uwolnić z nauczycielskich objęć, pobiegłem opowiedzieć o swoich przeżyciach przyjaciołom. Wszyscy doskonale się ubawili. Można nawet powiedzieć, że nasza przyjaźń umocniła się dzięki wspólnym doświadczeniom z łacinnikiem-pedofilem. Nie sądzę, żeby ktoś z nas doznał trwałego uszczerbku z powodu tego fizycznego nadużycia. Fakt, że w jakiś czas potem nauczyciel popełnił samobójstwo, zdaje się raczej świadczyć, że pedofilskie praktyki najbardziej zaszkodziły jemu samemu.
Oczywiście rozumiem, że jego występki - choć według dzisiejszych standardów wystarczające, by trafił na długie lata do więzienia, a potem stał się ofiarą dożywotnich prześladowań ze strony samozwańczej straży obywatelskiej - były łagodne w porównaniu z tymi, jakich dopuścili się niektórzy inni księża, o których donoszą żądne sensacji media. Nie mam prawa lekceważyć koszmarnych przeżyć ich ofiar - ministrantów. Jednak pamiętać warto, że doniesienia o wykorzystywaniu dzieci obejmują grzechy cięższe i lżejsze - od stosunkowo łagodnego obmacywania, do gwałtów - i jestem pewien, że wiele z przypadków, które obecnie są tak kłopotliwe dla Kościoła, uznalibyśmy raczej za postępki mniej groźne. W wielu innych sprawach można oczywiście mówić o drastycznej przemocy, w tym miejscu jednak chciałbym zwrócić uwagę na dwie rzeczy: Po pierwsze, fakt, że praktyki pedofilskie są czasem gwałtowne i bolesne, nie oznacza, że zawsze są takie. Dziecko zbyt małe, by zrozumieć, co się z nim dzieje w rękach łagodnego pedofila, bez wątpienia doświadczy bólu zadawanego przez pedofila gwałtownego. Zwroty takie jak "drapieżny potwór" nie są dość precyzyjne i zdają się wyrażać raczej lęki dorosłych niż przeżycia dzieci. Po drugie, (od tego zacząłem) umysłowe znęcanie się, takie jak groźba wiecznych męczarni w piekle, jeśli dziecko szczerze w nie wierzy, może być bardziej szkodliwe niż wykorzystanie seksualne.
Być może ktoś zwróci mi uwagę, że w naszych czasach Kościół katolicki nie grozi już nikomu ogniem piekielnym ani innymi koszmarnymi karami. Nieprawda. Wiele zależy od tego, w jakiej dzielnicy mieszkamy i jak postępowy jest lokalny ksiądz. W każdym razie wiecznym potępieniem z całą pewnością straszono parafian, a wśród nich przerażone dzieci, w czasach, gdy wielu księży, którzy dzisiaj spodziewają się wydalenia ze stanu kapłańskiego lub sprawy sądowej, dopuszczało się seksualnych nadużyć wobec dzieci. Choć większość ofiar molestowania jest obecnie w wieku średnim, a zdarzenia, o których mówimy, miały miejsce dziesiątki lat temu, prawo umożliwia im ubieganie się o ogromne odszkodowania. Nikt oczywiście nie twierdzi, że fizyczne rany zadane przez sprawców nadużyć mogłyby trwać przez dziesięciolecia, tak więc wskazuje się na szkody dla psychiki poszkodowanych. Jeden z typowych oskarżycieli, liczący obecnie 54 lata, powiedział na przykład, że jego "życie było zepsute przez niewyjaśnione stany dezorientacji, gniewu, depresji oraz utratę wiary". (Nawiasem mówiąc, zadziwia mnie myśl, że życie może być zepsute przez utratę wiary. Być może chciał w ten sposób zyskać sympatię ławy przysięgłych.) Chodzi jednak o coś innego. Skoro można dochodzić odszkodowania za długotrwałą szkodę psychiczną spowodowaną fizycznym znęcaniem się nad dzieckiem, dlaczego nie można by domagać się odszkodowania za długotrwałą szkodę psychiczną spowodowaną psychicznym znęcaniem się nad dzieckiem? Tylko mniejszość księży wykorzystuje ciała dzieci oddanych im pod opiekę. Ilu jednak wykorzystuje ich umysły? Dlaczego katolicy i byli katolicy nie ustawiają się w kolejki, żeby dochodzić odszkodowań od Kościoła za trwające całe życie szkody psychiczne?
Nie zachęcam do takiego działania. Choć chciałbym, żeby Kościół rzymskokatolicki popadł w ruinę, jeszcze bardziej nienawidzę oportunistycznych, retrospektywnych spraw o odszkodowania. Prawnicy, którzy obrastają tłuszczem, odgrzebując brudy dawno zapomnianych złych uczynków i zaszczuwają ich leciwych sprawców, nie należą do moich przyjaciół. Chodzi mi tylko o to, by zwrócić uwagę na oczywistą niekonsekwencję. Proszę bardzo, dołóżmy tej paskudnej instytucji, istnieją jednak lepsze sposoby niż sądowe dochodzenie odszkodowań, a obsesyjne skupianie się na seksualnym molestowaniu dzieci przez księży może zamknąć nam oczy na inne formy przemocy.
Groźba wiecznych męczarni w piekle jest krańcowym przykładem psychicznego znęcania się, tak jak wymuszony gwałtem stosunek analny jest krańcowym przykładem przemocy fizycznej. Większość przypadków fizycznego maltretowania przyjmuje formy łagodniejsze, podobnie jak większość przypadków psychicznego maltretowania, nieodłącznego od edukacji religijnej. Ksiądz, który namawiał 14-letniego ministranta do seksu oralnego, "błogosławiąc ten akt, jako sposób otrzymania komunii świętej", nie tylko nadużył zaufania, jakie należy się nauczycielowi - czerpał także korzyści z długich lat religijnego prania mózgu, jakie dziecko musiało znosić, ponieważ było katolikiem od kołyski. Ładna mi święta komunia! Ale to tylko krańcowy przykład tego, co Kościoły - a także meczety i synagogi - robią z umysłami powierzonych im dzieci w toku normalnego rozwoju zdarzeń.
"Co powiedzieć dzieciom?" to tytuł znakomitego artykułu na temat religijnego znęcania się nad umysłami dzieci, autorstwa wybitnego psychologa Nicholasa Humphreya. Przygotowany w formie wykładu dla uczestników ruchu Amnesty International, trafił potem, jako osobny rozdział, do książki "The Mind Made Flesh", opublikowanej przez Oxford University Press. Książka dostępna jest także w sieci. Gorąco ją polecam. Humphrey twierdzi w niej, że w ten sam sposób, w jaki Amnesty pracuje niezmordowanie, by uwolnić więźniów politycznych, powinniśmy uwolnić dzieci od religii, która za rodzicielską zgodą wypacza umysły zbyt młode, by mogły zrozumieć, co się z nimi dzieje. Powinniśmy o tym pamiętać, gdy światło dzienne ujrzą kolejne sprawki duchownych pedofili. Księżowskie obmacywanie dziecinnych ciał jest obrzydliwe, jednak na dłuższą metę jeszcze bardziej szkodliwe jest księżowskie deprawowanie dziecięcych umysłów.
Richard Dawkins
tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Tekst pochodzi z 72 numeru kwartalnika "Bez Dogmatu".