Spróbujmy jednak spojrzeć na to wszystko beznamiętnie - nie jak na problem przestrzegania praw człowieka, ale jak na PR-owską katastrofę, podobną do tej, jaką dla firmy farmaceutycznej jest znalezienie cyjanku w kapsułkach wyprodukowanego przez nią leku. Pomyślmy o tej sprawie jako o problemie badawczym podczas kursu na temat korporacyjnej komunikacji - jak The Gap radzi sobie z problemem i czy mogłoby poradzić sobie lepiej.
To nie pierwszy raz, kiedy The Gap zostało przyłapane na wykorzystywaniu pracy dzieci, ale szefowa Rady Nadzorczej firmy - Matha Hansen oświadczyła na antenie telewizji tylko tyle, że "sytuacja jest niedopuszczalna" i "korporacja będzie działać szybko". Zauważam tu dwa problemy. Po pierwsze, Hansen nie zdołała przedstawić konkretnych działań, jakie korporacja w tej sprawie podejmie. Miło byłoby usłyszeć, że - na przykład - The Gap zamierza najlepszych dziecięcych producentów-niewolników przesunąć do pracy przy firmowych wyprzedażach w amerykańskich supermarketach, a tych najgorszych adoptuje Angelina Jolie.
Drugi, bardziej poważny problem, polega na tym, że Hansen zajęła defensywną postawę wobec pracy dzieci. Jest to ten sam błąd, jaki w 1996 roku popełniła Kathie Lee Gifford, która przyłapana na wykorzystywaniu pracy dzieci z Hondurasu przy jej nowej kolekcji, rozpłakała się na antenie telewizji. Może Hansen chciała bronić się, mówiąc, że "The Gap nigdy, przenigdy nie godzi się na to, aby dziecięcy pracownicy wytwarzali naszą garderobę". Ale dlaczego nie powiedziała, że jej firma nie godzi się pracę dzieci w ogóle? Skądinąd wiemy już - po tych gumowych wężach i zatłuszczonych szmatach - że The Gap nie godzi się na wiele ze strony swoich dziecięcych pracowników.
Hansen nie doceniła potencjalnego poparcia dla wyrażonej pełnym głosem obrony pomysłu pracy dzieci. Przecież na pewno poparłby ją wszechobecny mędrzec konserwatywny William Kristol, zważywszy na jego niedawne stwierdzenie, że "zawsze, kiedy słyszy o bezdusznym ataku na dzieci, myśli, że to był dobry pomysł". Koronnym argumentem, jaki należało podnieść w tej sytuacji, jest to, że każdy, kto sprzeciwia się pracy dzieci, nie jest jeszcze świadomy jej przeciwieństwa - dziecięcego bezrobocia i próżniactwa.
Hansen deklaruje, że sama jest matką, a ja zastanawiam się, ile razy wracała do domu po całodniowej, ciężkiej pracy w garsonkach i znajdowała swoją bezrobotną pociechę mażącą po ścianach Magicznym Mazakiem i wciskającą w dywan Owocożelki. Oto właśnie, czym zajmują się niepracujące dzieci: wcierają Szalony Klej we włosy rodzeństwa, wylewają sok jabłkowy na Twoją klawiaturę. Uwierzcie mi, widuję takie rozwiązłe, destruktywne zachowania codziennie. Wandalizm jest sposobem życia dla bezrobotnych dzieci, które nie mają żadnych wyrzutów sumienia.
W rzeczywistości korporacyjna Ameryka powinna pójść dalej i zdobyć się na silne oświadczenie przeciwko chorobliwej kulturze zależności, jaka narosła wokół dzieciństwa. Zadajmy sobie pytanie, dlaczego niepracujące dzieci są tak podatne na występki kryminalne? Otóż dlatego, iż wiedzą, że niezależnie od tego, jakie zniszczenia spowodują, i tak dostaną kolejną paczkę Owocożelków. The Gap powinno zatem przedstawić swoje obsadzone dziecięcymi pracownikami fabryki jako dalekowzroczny program "Dobrodziejstwo Pracy", którym w perspektywie mogłyby zostać objęte także amerykańskie dzieci.
Aby zainteresować amerykańskich rodziców, nasze własne dziecięce fabryki powinny być jednak prowadzone trochę jak szkoły Montessori, gdzie dzieci są już zachęcane, aby traktować każdą ze swoich obłąkańczych aktywności jako "pracę". Skoro więc nasze dzieci mogą całymi dniami układać klocki i potem je burzyć, to dlaczego nie mogłyby przyszywać guzików i przynosić do domu trochę gotówki? Jednak nawet amerykańskie rodziny musiałyby stawić czoła nieuniknionej redukcji kosztów. Najpierw musiałyby odejść mleko i ciasteczka, potem - podobnie jak w Indiach - toalety i łóżka. Wal-Mart pokazał już, jak bronić się w sytuacji naruszającego elementarne prawa człowieka programu redukcji kosztów. The Gap powinno podążyć tą samą ścieżką.
Należy mieć świadomość, że korporacja może w tym zakresie doświadczyć uporczywej opozycji. Tak jak istnieją wegetarianie czy pacyfiści, tak zawsze będzie grupa osób, które będą wolały nosić spódniczki zamiast dżinsów impregnowanych ekskrementami i łzami dziesięciolatka. Cóż, pozwólmy im kupować u producentów nie korzystających z pracy dzieci, a jeśli tam nic dla siebie nie znajdą, niech noszą szmaciane opaski biodrowe. W kraju, który nie jest w stanie zapewnić rozszerzonej opieki medycznej każdemu dziecku w potrzebie, ubrania wykonane przez dzieci są uznanym standardem mody. Dlaczegóżby więc nie kupić sobie do swojej dżinsowej kurteczki szalika uszytego z jednej z tych tłustych szmat wtykanych w usta skamlących robotników?
Barbara Ehrenreich
tłumaczenie: Bartłomiej Kacper Przybylski
Artykuł pochodzi z gazety "Huffington Post", opublikowano go także na stronie Z-Net.