Przewodniczący SPD i triumfator zjazdu w Hamburgu, Kurt Beck, zapewnia, że celem jego partii jest pozyskanie solidarnej większości społeczeństwa. Komentatorzy jednak piszą zgodnie - socjaldemokraci skręcają na lewo. Jak napisał dziennik "Die Welt", Genossen (towarzysze) wysłali do muzeum program reform Gerharda Schrödera. W Niemczech rządzi koalicja SPD i chadeków. Z pewnością zmiana kursu socjaldemokratów doprowadzi do konfliktów w gabinecie Angeli Merkel. Dziennik "Der Tagesspiegel" przewiduje "burzliwe czasy w Wielkiej Koalicji".
Socjaldemokraci w Programie Hamburskim usiłują odzyskać swoje oblicze, zostali bowiem wzięci w dwa ognie. Z jednej strony, ograniczają ich wpływy konserwatyści z CDU/CSU, którzy w ostatnich latach bardzo troszczą się o sprawy socjalne, rodziny i kłopoty szarego człowieka. Z drugiej strony, towarzyszy ostro krytykuje bardziej radykalna Partia Lewicy, na czele której stoi były przewodniczący SPD, dynamiczny Oskar Lafontaine.
Odpowiedzią na tę sytuację stał się Program Hamburski, który ma zastąpić Manifest Berliński z 1989 r. Ponad 500 delegatów przyjęło program po pięciogodzinnej dyskusji ogromną większością głosów. Tylko dwóch uczestników zjazdu głosowało przeciw. W liczącym 38 stron dokumencie kilkakrotnie umieszczono określenie "demokratyczny socjalizm", aczkolwiek wcześniej wielu aktywistów z umiarkowanego skrzydła twierdziło, że jest to termin zbyt anachroniczny i należy go usunąć.
Manifest stwierdza: "Demokratyczny socjalizm jest dla nas wizją wolnego, sprawiedliwego i solidarnego społeczeństwa, której urzeczywistnienie jest naszym ustawicznym zadaniem". Kanclerka federalna i przewodnicząca CDU, Angela Merkel, skomentowała ironicznie: "Mieliśmy dość socjalizmu w NRD".
W Programie Hamburskim znalazły się słowa ostrej krytyki pod adresem globalnego kapitalizmu, który "zaostrza dawne niesprawiedliwości i stwarza nowe", jak również przyjęte po długich sporach akcenty feministyczne (społeczeństwo "męskie" powinno zostać zastąpione przez "ludzkie").
Dokument przewiduje przedłużenie wypłat pierwszego (najwyższego) zasiłku dla bezrobotnych osobom powyżej 50. roku życia z 18 do 24 miesięcy, wprowadzenie płacy minimalnej w wysokości 7,5 euro za godzinę oraz ekologicznego Nowego Ładu. Zgodnie z powyższym ładem, maksymalna prędkość samochodów na autostradach ma zostać ograniczona do 130 km na godzinę (do tej pory w Niemczech nie ma takich ograniczeń). Minister środowiska Sigmar Gabriel przewiduje, że pozwoli to zredukować roczne emisje dwutlenku węglao 2,5 mln ton. Zgodnie z Programem Hamburskim, Niemcy powinny do 2020 r. ograniczyć emisje gazów cieplarnianych o 40%. W związku z tym należy zmniejszyć zużycie prądu o 11%, zwiększyć sektor energii odnawialnych i biopaliw.
Oczywiście SPD nie zrealizuje wszystkich swoich koncepcji. Socjaldemokraci są przecież w koalicji rządowej nieco słabszym partnerem. Potężne samochodowe lobby w Niemczech z pewnością nie dopuści do ograniczeń szybkości. Na temat przedłużenia zasiłku dla starszych bezrobotnych socjaldemokratów czeka spór z konserwatystami. A jednak być może Kurt Beck ma rację, twierdząc, że zjazd w Hamburgu ma historyczne znaczenie - socjaldemokraci żegnają się z reformami Schrödera.
Program reform pod nazwą Agenda 2010 rząd federalny, złożony z SPD i Zielonych, rozpoczął w 2003 r. Socjaldemokraci nie przyjęli Agendy z wielkim entuzjazmem. Swoim zwyczajem, Schröder niemal zmusił partię do posłuszeństwa, krzycząc: "Basta!" i grożąc dymisją. Schröder nie był ideologiem, lecz pragmatykiem, zaprzyjaźnionym z grubymi rybami świata gospodarczego (dlatego zwano go towarzyszem bossów). Wspólnie z premierem Wielkiej Brytanii napisał manifest potępiający egalitarną redystrybucję bogactw i zasobów narodowych jako zniechęcającą do przedsiębiorczości. Schröder ukuł też definicję "Nowego Centrum" społecznego, które trzeba pozyskać, także przez porzucenie lub znaczne złagodzenie lewicowego programu. Towarzysz bossów doszedł do wniosku, że tylko program Agenda 2010 pozwoli uniknąć załamania się finansów publicznych oraz rozbudowanego systemu hojnych ubezpieczeń, świadczeń i przywilejów socjalnych. Ogólnie rzecz biorąc, Agenda 2010 przewidywała modernizację państwa, ograniczenie zasiłków i świadczeń, zachęcanie obywateli do przedsiębiorczości i inicjatywy.
Jak ujął to tygodnik "Der Spiegel", program reform pomógł gospodarce i państwu, zaszkodził jednak socjaldemokratom. Niemiecka ekonomia kwitnie, liczba bezrobotnych spada, wpływy z importu biją rekordy. Socjałowie (Sozis) czują się wszakże źle w Wielkiej Koalicji z chadekami. Laury za wszelkie sukcesy gabinetu zbiera Angela Merkel. Od towarzyszy, popierających politykę zaciskania pasa, odwróciła się ich tradycyjna klientela - bezrobotni, emeryci, związkowcy, najmniej zarabiający. Od 1998 r. prawie co trzeci socjaldemokrata oddał legitymację partyjną.
Konserwatyści z CDU/CSU przejmowali elementy socjaldemokratycznego programu. Premier Nadrenii Północnej-Westfalii i jeden z tuzów chadecji, Jürgen Rüttgers, umiejętnie pozuje na "przywódcę robotników". Minister ds. rodziny, powszechnie lubiana Ursula von Leyden, troszczy się o rodziny, kobiety i dzieci. Uprzednio za najlepszych ekspertów na tym polu uchodzili socjaldemokraci. Nic dziwnego, że w sondażach SPD znacznie ustępuje chadekom. Na domiar złego z lewej strony towarzyszom zagraża Partia Lewicy Lafontaine'a. "Czerwony Oskar", były przewodniczący SPD i federalny minister finansów, w 1999 r. z hukiem ustąpił ze wszystkich stanowisk na znak protestu przeciwko zbyt liberalnej jego zdaniem polityce kanclerza Schrödera. Odtąd nie pomija żadnej okazji, aby dopiec towarzyszom. To on doprowadził do założenia Partii Lewicy (z połączenia wschodnioniemieckiej Partii Demokratycznego Socjalizmu i niewielkich ugrupowań alternatywnej lewicy ze starej Republiki Federalnej). Linkspartei stała się bardziej radykalnym konkurentem SPD.
Lafontaine i jego zwolennicy niestrudzenie oskarżają socjaldemokratów o zdradę interesów szarego człowieka, zaprzedanie się kapitałowi, a także podżeganie do wojny (chodzi o misję Bundeswehry w Afganistanie). Partia Lewicy zdobywa sympatyków - także na zachodzie kraju. Większość Niemców czuje się bowiem zagrożona deklasacją społeczną, a 80% obywateli uważa, że nie ma z prosperującej gospodarki żadnych korzyści.
Na pokładzie ostrzeliwanego z dwóch kierunków socjaldemokratycznego okrętu załoga kłóciła się nieustannie. Premier Brandenburgii i przewodniczący SPD, Matthias Platzeck, usiłował uspokoić atmosferę, występując z koncepcją "Zabezpieczającego Państwa Socjalnego", które pomaga ludziom w trudnych sytuacjach, lecz nie uwalnia ich od konieczności indywidualnej inicjatywy. Ale Platzeck okazał się efemerydą, z rozstrojonymi nerwami musiał ustąpić ze stanowiska.
Głównymi przeciwnikami w SPD stali się kolejny przewodniczący, premier Nadrenii-Palatynatu, Kurt Beck, oraz wicekanclerz i minister pracy, Franz Müntefering, uważany za konsekwentnego strażnika "dziedzictwa Schrödera". Początkowo Beck miał poważne kłopoty ze zdobyciem autorytetu wśród towarzyszy. W partii nazywano go stwarzającym problemy niedźwiedziem (faktycznie mocno przypomina misia). Mówiono o przewodniczącym BMW - co jest skrótem od Beck muss Weg, czyli Beck musi odejść. Ale niespodziewanie niedźwiedź z Palatynatu poskromił swoich adwersarzy. Müntefering sprzeciwiał się wydłużeniu czasu wypłacania zasiłków starszym bezrobotnym - jednak w konfrontacji z Beckiem musiał ustąpić. Nie wszyscy dygnitarze SPD popierali Becka, zdawali sobie jednak sprawę, że nie mają alternatywy, na kolejną zaś zmianę przewodniczącego partia nie może sobie pozwolić. Na zjeździe w Hamburgu Beck przeforsował swoje cele - tak schröderowskie Nowe Centrum, jak Zabezpieczające Państwo Socjalne zostały odłożone do lamusa.
Teraz partia ma bronić interesów maluczkich i dążyć do demokratycznego socjalizmu - cokolwiek by to miało znaczyć. Beck zamierza spowolnić lub nawet zablokować rządowy program reform także dlatego, że kasa państwowa znów się zapełnia i można wznowić tak lubianą przez tradycyjnych Genossen politykę rozdawniczą.
Program Hamburski został przyjęty z zachwytem przez związkowców, natomiast konserwatywni politycy zgłosili sprzeciw. Nowy przewodniczący CSU, Erwin Huber, oskarżył SPD, że oddala się od koalicji Angeli Merkel i przymila do radykałów z Linkspartei. "Rządzenie będzie trudniejsze, gdyż socjaldemokracja stała się nieobliczalna", oświadczył Huber.
Zdaniem większości komentatorów, Wielka Koalicja zapewne przetrwa do wyborów w 2009 r., lecz na to, że Angela Merkel zmodernizuje kraj, w obecnej sytuacji nie ma co liczyć.
Niektórzy konserwatywni politycy zacierają ręce - oto socjaldemokracja wycofuje się z politycznego centrum, co za dwa lata umożliwi CDU/CSU świetne zwycięstwo. Wydaje się, że na dłuższą metę powracająca do swych korzeni SPD może utrzymać się przy władzy, tylko zawierając sojusz z Zielonymi i Partią Lewicy. Taka lewicowa większość w Bundestagu istnieje już teraz, jednak SPD i Linkspartei dzieli mur nienawiści. Kto jednak wie, co nastąpi po elekcji 2009 r.? Nawet twórca Agendy 2010 i nieubłagany wróg Lafontaine'a, Gerhard Schröder, w rozmowie z byłym premierem Bawarii Edmundem Stoiberem przyznał, że po 2009 r. powszechny sojusz na lewicy będzie możliwy.
Krzysztof Kęciek
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".