Od początku amerykańskiej agresji oficjalnie zginęło w Iraku 3 855 Amerykanów, z tego 852 w roku ubiegłym. Koszt amerykańskich wojen w Iraku i Afganistanie przekroczył kwotę 1,5 biliona dolarów. Oznacza to, że każda amerykańska rodzina została obciążona kosztami wojny na sumę 20 tys. dolarów. Mimo to, Stany Zjednoczone w ubiegłym roku zwiększyły swój kontyngent wojskowy w Iraku o 30 000 żołnierzy, podwyższając ich liczbę do 168 tysięcy, a całkowite wydatki na wojnę w Iraku i Afganistanie pochłoną w bieżącym roku sumę 670 miliardów dolarów.
Tą samą drogą idzie Polska – jeden najwierniejszych sojuszników USA, aktywnie i bezkrytycznie wspierający wszelkie militarne awantury.
18 grudnia 2007 r. nowy rząd podjął decyzję o przedłużeniu, jak to zostało określone, "misji Polskiego Kontyngentu Wojskowego" w Iraku do 31 października 2008 r. Kontyngent ów liczyć będzie 900 żołnierzy. Równie ochoczo polski rząd angażuje się w operację afgańską.
Rządowe plany przewidują zwiększenie liczby żołnierzy w Afganistanie z 1200 do 1600 osób. Nie ma w tym nic zaskakującego, skoro udział Polaków w afgańskiej awanturze "załatwił" w ubiegłym roku ówczesny minister obrony z nadania PiS – Radosław Sikorski, który obecnie szefuje polskiej dyplomacji w imieniu PO. I na tym polega polska specyfika polityki zagranicznej ponad podziałami.
Wojny bez szans
Operacje militarne zarówno w Iraku, jak i w Afganistanie, z wojskowego punktu widzenia były z góry skazane na niepowodzenie. Tak zwana misja stabilizacyjna w Iraku doprowadziła do totalnej destabilizacji tego kraju. Jak w przypadku każdej okupacji, również w Iraku i w Afganistanie rozwinął się ruch oporu, z którego ręki giną i będą ginąć żołnierze-okupanci. W obydwu tych krajach odżyły dawne podziały narodowościowe i religijne, co doprowadziło do wzajemnych walk między przedstawicielami różnych na nowo zwaśnionych grup. Do Iraku zaczęli przenikać – nieobecni przed inwazją – terroryści z Al-Kaidy, przed którymi miała rzekomo chronić amerykańska okupacja. Problemów tych nie jest w stanie rozwiązać żadna okupacja.
W Afganistanie władza centralna jest czystą karykaturą, ponieważ jest w stanie kontrolować jedynie niewielki obszar wokł stolicy kraju. Na pozostałych terenach panują talibowie oraz zaprawione w bojach i politycznych rozgrywkach grupy partyzanckie. Należy też pamiętać o tym, że w Afganistanie jeszcze nikomu nie udało się wygrać wojny. Nie udało się Wielkiej Brytanii, ani Związkowi Radzieckiemu. Fakty te nie docierają jednak do świadomości tych, którzy brną w beznadziejną i bezsensowną wojnę.
W Stanach Zjednoczonych coraz więcej ludzi zastanawia się nad dalszym sensem militarnego zaangażowania w Iraku i w Afganistanie. Polskim władzom obce są tego rodzaju dylematy. Obowiązuje dogmat sojuszniczej wiarygodności i bezwzględnego podporządkowania się interesom USA.
Charakterystyczne dla takiego sposobu myślenia są poglądy ministra obrony narodowej Bogdana Klicha, wyrażone w niedawno udzielonym wywiadzie radiowym. Jak wiadomo, jednym z genialnych pomysłów polskich władz było przejęcie kontroli nad prowincją Paktita, co z kolei stanowiło uzasadnienie dla zwiększenia liczebności kontyngentu wojskowego. O tym jednak – podobnie, jak o wszystkim w Afganistanie – decydują Stany Zjednoczone. Skwapliwie potwierdza to także minister Klich. "Rozpoczęliśmy sondowanie naszych sojuszników i partnerów. Zasadniczo rozmowy będę prowadził w Waszyngtonie. Jednak w Afganistanie oraz w całym NATO, najbardziej znaczący głos mają Amerykanie" – mówił we wspomnianym wywiadzie.
Pan Klich ma również oryginalne spojrzenie na sensowność afgańskiej operacji wojskowej. Jak twierdzi, "w Afganistanie całym swoim potencjałem wojskowym jest NATO i nie może się skompromitować".
Teraz już wiemy, po co polscy żołnierze wysyłani są w najbardziej niebezpieczne regiony świata. Po to, aby uniknąć kompromitacji NATO bez jasnego sprecyzowania, na czym ta kompromitacja miałaby polegać. Zdaniem ludzi rozsądnie myślących, kompromitujący jest sam udział wojsk i narażanie życia zarówno obcych żołnierzy, jak i Afgańczyków. Dla Bogdana Klicha i jego mocodawców kompromitujące byłoby natomiast wycofanie się z wojennej awantury. Minister obrony, a tym samym polski rząd, traktuje sprawę polskiej obecności wojskowej w Afganistanie w kategoriach czysto prestiżowych i propagandowych. Najważniejsza jest polska flaga powiewająca nad będącą w naszym władaniu afgańską prowincją, aby – cytując ministra – "poprzez widoczność tej flagi na forum NATO łatwiej było nam osiągać nasze zamiary, a nie odnosić porażek" i dalej "aby w wyniku tego podniesienia na maszcie polskiej flagi, lepiej osiągać cele polskiej polityki zagranicznej, zwłaszcza w dziedzinie bezpieczeństwa zagranicą".
Wychodzi z tego niezły, pompatyczny bełkot, z którego wynika, że osiąganie zamiarów i celów w polityce zagranicznej i w zakresie bezpieczeństwa, tudzież unikanie porażek zależy od powiewu polskiej flagi na masztach zlokalizowanych zagranicą. Jest to myśl niezwykle odkrywcza, wnosząca swój twórczy wkład w teorię stosunków międzynarodowych. Wkład na miarę możliwości intelektualnych polskich polityków.
Pod dyktando Waszyngtonu
Mocarstwowe ambicje Polski wyrżniają nasz kraj spośród innych państw uczestniczących w operacji wojennej w Afganistanie. Po względem liczebności obecnych tam żołnierzy Polskę wyprzedzają jedynie Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, RFN, Kanada i Włochy. Niektóre kraje, jak Słowacja czy Słowenia ograniczyły się do skromnej kilkudziesięcioosobowej "reprezentacji". Po dziewięciu przedstawicieli mają w Afganistanie Islandia i Luksemburg, pięciu – Irlandia, po dwóch – Szwajcaria i Ukraina. Państwa te widocznie nie dorosły do zrozumienia znaczenia łopotu flagi. Natomiast mówiąc poważnie, kraje te świadomie zdecydowały się na symboliczny udział w międzynarodowych siłach ISAF utworzonych na mocy decyzji Rady Bezpieczeństwa ONZ z 2001 r. Siły te podporządkowane są NATO, gdzie – jak wiadomo – decydujący głos mają Stany Zjednoczone.
Podległości Amerykanom unika zatem nie tylko neutralna Szwajcaria, lecz także aspirująca do NATO Ukraina, która wysłała do Afganistanu jedynie dwóch lekarzy wojskowych. Warto też brać pod uwagę i to, że koszty udziału w operacji afgańskiej ponoszą same zainteresowane kraje. Widocznie bogatą Polskę stać – w odróżnieniu np. od biednej Szwajcarii – na tego rodzaju wielomilionowe wydatki.
Bolesław K. Jaszczuk
Tekst ukazał się w tygodniku "Trybuna Robotnicza".