Scenka ze sklepu w pod londyńskim Greenfordzie. Łysy osiłek ściska rękę ufnemu Hindusowi. Ściska mocno, coraz mocniej i pyta: "No i co się mówi? Co się mówi?". Tamil nie wie, co ze sobą zrobić, nie rozumie pytania, które padło w szeleszczącym języku, nie wie, czego od niego chce ten przysadzisty śmierdzący alkoholem typ. "Jak się masz?" – wydusza z siebie wreszcie po polsku, znalazłszy właściwą odpowiedź. Osiłek luzuje uścisk i mówi z radością do zadowolonych towarzyszy bez czół: "Wszystkiego można ciapaków nauczyć".
Ta scenka naprawdę miała miejsce. Opowiedział mi o niej świadek, który zresztą ruszył na ratunek Hindusowi, ale Hindus zdążył wygrzebać ze sterroryzowanej pamięci hasło wytrych. Świadek zapytał osiłków, czy im nie wstyd, czym wzbudził ogromne zdziwienie i chwilową konsternację. Pojawiła się w ich życiu nowa jakość uformowana w pytanie - mieliby się wstydzić własnego zachowania wobec Tamila. Przecież "ciapaki" (tak w nomenklaturze niektórych emigrantów mówi się na Brytyjczyków o korzeniach indyjskich, arabskich, afgańskich itp.) to podludzie.
Każdy może być rasistą
Myślałam na początku, że ta nietolerancja, czy nazwijmy rzecz po imieniu - rasizm, to domena podpitych chojraków, być może z małych miasteczek. Spotkałam się z podobnymi zachowaniami wśród emigrantów wykształconych, teoretycznie takich, którzy powinni byli mieć w Polsce do czynienia z innością, z racji na przykład, dłuższego przebywania w ośrodkach akademickich, w których można spotkać innoskórych.
- Bo oni tacy są brudni - powiedziała mi w zaufaniu (nie mam pojęcia, dlaczego zaufała mi w tej kwestii), pewna pracowniczka mediów emigracyjnych (studia wyższe, duże miasto) – i obrzydliwi po prostu. Nie rozumiem kobiet, które mogą się z nimi wiązać..
- Nie jestem rasistą, ale czarni to bandyci i złodzieje – ogłosił inny niezgorzej wykształcony człowiek, który w Londynie piastuje bardzo odpowiedzialne stanowisko - Tacy są. Nie ufam im.
Fraza "Nie jestem rasistą, ale..." to moja ulubiona fraza, bo słyszałam ją z wielu już ust i zawsze po niej następuje to samo, czyli pada rasistowska uwaga... Mój kolega Irańczyk w wielkiej tajemnicy (znowu nie mam pojęcia, czemu uznał, ze może mi coś takiego powiedzieć), rzekł, że nie jest rasistą, ale... nie znosi czarnych i Afgańczyków. Czarni kradną, a Afgańczycy to tacy pariasi Środkowego Wschodu. Kiedy mu przypomniałam, że język, jakim mówią Afgańczycy niewiele różni się od języka Irańczyków, powiedział ze wzgardą: "Nie, nieprawda. Może to ten sam język, ale oni używają dużo bardziej prostackich wyrażeń i są niehigieniczni".
Czasami można?
Kiedy w Polsce szłam ulicą z moim kolegą, brytyjskim Pakistańczykiem, usłyszałam: "Fajna jest ta dziewczyna, ale temu kolorowemu należy się lanie". Tak po prostu. Dlatego, że znajomy mój miał zdecydowanie ciemną karnację (a do tego, jak sam powiedział, za bardzo się opalił, przebywając w polskich górach), a że rozmawialiśmy po angielsku, wzięto nas za przybyszy z jakiegoś innego kraju, stąd (być może) czelność komentatorów, żeby w ogóle sformułować takie zdanie.
Inny znajomy, Anglik z dziada pradziada (jak twierdzi, choć, jednocześnie trudno by mu było przeprowadzić prawdziwą analizę własnego drzewa genealogicznego w wielokulturowej Wielkiej Brytanii) też niedawno poinformował mnie, że nie jest rasistą, ale w UK jest za wielu Polaków.
Owszem, nie stanowimy innej rasy niż Anglicy, lecz takie postawienie sprawy bardzo mnie zdenerwowało, tym bardziej, że wcześniej takiego argumentu użył "Daily Express", wyjątkowo nacjonalistyczne pismo, w którym pojawiła się sugestia, że Polaków można rozpoznać po prostu na nich patrząc.
Dziennikarska z "The Observer" uchyliła mi rąbka tajemnicy. Otóż Polacy są białymi chrześcijanami- tak jesteśmy odbierani - więc wygłaszanie niechętnych nam opinii nie podpada pod rasizm, bo nie reprezentujemy innej rasy. Więc niby, że można, choć się nie powinno (choć policja zachęcą do tego by zgłaszać przypadki dyskryminacji na tle etnicznym). Ale co z Polakami, którzy nazywają Hindusów ciapakami albo z założenia nie znoszą czarnych? Co z moim irańskim kolegą, który gardzi Afgańczykami?
Zmysły i fizyczność
Rasista to taki typ, który konstruuje wizje nielubianej rasy poprzez jej fizyczność, zawsze jego zdaniem odrażającą, która rzutuje na zachowanie innego i jego charakter. Zawsze zatem nielubiany Inny będzie brzydko woniał, brudno wyglądał, dziwnie mówił, wstrętnie gotował.
Rasista, niezależnie od wykształcenia i pochodzenia, to człowiek, któremu się wydaje, że można, a nawet trzeba wartościować ludzi według ich wyglądu. Że "niewłaściwy" wygląd determinuje zachowanie i pojawianie się określonych cech. Może się to brać z poczucia niższości, ale i bywa, że odwrotnie - z kompleksu wyższości. Nasi lokalni rasiści emigranccy na ogół uważają się za istoty dużo lepsze, co już jest nielogiczne, bo czy są lepsi od drugiego człowieka czy nie, z pewnością obiektywnie nie zależy od ilości pigmentu w jego skórze.
Miałam do czynienia z nieprzyjemnym Jamajczykiem, ale miałam tez do czynienia z nieprzyjemnymi Polakami. W jednej z moich ulubionych hinduskich restauracji pracuje kelner, który jest tak konsekwentnie obrażony na klientów, że marzy mi się przeniesienie go wehikułem czasu do lat osiemdziesiątych w Polsce (albo do takiej jednej znanej knajpki w Krakowie, w której obsługiwał mnie i moich przyjaciół polski kelner, który tylko dlatego nam nie rozbił talerzy na głowie, że na progu sali stał coś mocno podejrzewający właściciel przybytku). Ale na postawie tych przeżyć nie mogę generalizować, bo skrzywdzę innych zrównoważonych psychicznie kelnerów, zarówno Polaków jak i Indusów.
Czy rasiści zrozumieją, że ich postawa to średniowieczny lek przed innością i niczym nieuzasadnione poczucie wyższości, które wynika często z kompleksów, niewiedzy albo pragnienia przelania swoich frustracji na kogoś innego? Pewnie nie, ale warto o tym pisać, żeby przynajmniej zaczęli bać się ostracyzmu z powodu ich zachowania, jeśli nie potrafią zmienić swojego sposobu myślenia.
Aleksandra Łojek-Magdziarz
Tekst pochodzi ze strony Londynek.net.