Marek Borowski nazwał je "powrotem do kanibalizmu kapitalistycznego z początku XIX wieku". Podobny pogląd mają wszystkie związki zawodowe i politycy PiS-u. Z tych powodów przyszło Platformie rakiem wycofywać się z podjętych ustaleń. Ale nie dziwmy się. Wszystko co jest związane ze stanowieniem prawa w obszarze polityki społecznej i gospodarczej od lat spoczywa w rękach ludzi mających o tym blade pojęcie.
Kiepski biznes, słabe związki, politycy nie lepsi
W Polsce są trzy liczące się organizacje pracodawców: Konfederacja Pracodawców Polskich, Polska Konferencja Pracodawców Prywatnych "Lewiatan" oraz coraz mniejszy Business Centre Club. Kto stoi na ich czele? Wybitni przedsiębiorcy z pierwszej dziesiątki listy 100 najbogatszych Polaków? Prezesi wielkich narodowych koncernów? Raczej trudno do nich zaliczyć Andrzeja Malinowskiego (KPP), Henrykę Bochniarz (PKPP) czy Marka Goliszewskiego (BCC).
Ze związkami zawodowymi też nie lepiej. NSZZ "Solidarność" dawno straciła swój rewolucyjny zapał i dziś jest na poły partią polityczną, na poły związkiem, którego działacze zainteresowani są jedynie posadami. OPZZ podobnie, choć tej organizacji daleko do politycznych wpływów "Solidarności".
Jednak prawdziwy dramat rozgrywa się na Wiejskiej. Bez wątpienia reprezentantem rodzimego biznesu był w Sejmie poszukiwany dziś listem gończym poseł Samoobrony Piotr Misztal. Swego czasu przedsiębiorczością wykazywał się poseł Paweł Piskorski. Dziś wpływowym posłem Platformy i szefem sejmowej komisji do spraw wszelkich jest Janusz Palikot – były producent wódki "Żołądkowej Gorzkiej".
Jeszcze bardziej wymowne są losy wybrańców narodu, którzy stracili mandaty, a którzy niegdyś chętnie wypowiadali się na każdy temat. "Państwowiec" i potencjalny "Premier z Krakowa" Jan Maria Rokita jest dziś zaledwie mężem swojej żony. Popularny "Premier IV RP na wychodźstwie" Kazimierz Marcinkiewicz – zatrudniony w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju – lukratywną posadę zawdzięcza raczej partyjnym kolegom niż własnym talentom. Kilku innych posłów, których nazwiska lepiej zapomnieć, otarło się o wymiar sprawiedliwości, większość nie odniosła znaczących sukcesów, byli też tacy, którzy musieli skorzystać z zasiłku dla bezrobotnych. Jak można oczekiwać, że osobnicy podobnego pokroju będą zdolni odpowiedzieć na wyzwania stojące dziś przed naszym krajem?
Premier Donald Tusk rzucił w kampanii wyborczej hasło "Drugiej Irlandii" (kiedyś Lech Wałęsa mówił o "Drugiej Japonii"), lecz nie miał zielonego pojęcia, jak np. w Dublinie chronione są prawa pracownicze. To nie przypadek, że blisko pół miliona rodaków wybrało uchodzącą za najbardziej liberalną w Europie Wielką Brytanię na kraj, w którym warto osiedlić się i pracować.
Przypadek pana Turbaka
We wrześniu ubiegłego roku media obiegła wieść, że Polak został "Mistrzem Świata w Sprzątaniu". 33-letni sprzątacz Piotr Turbak, absolwent szkoły zasadniczej ze specjalizacją mechanizator maszyn rolniczych, zamieszkały w Swansea, opowiadał dziennikarzom o swoim sukcesie. Zaczynał jak wielu rodaków przy segregowaniu towaru w Tesco, potem sprzątał w hotelu, a następnie, "jak doradził mu kolega", poszedł na bezrobocie i "wystąpił do socjalu o przydział mieszkania"!
Najlepsze było to, co zdarzyło się później. "Jak poszedłem na ten socjal – wspominał Turbak – to oni mają tak, że pomagają. Nie wiem dlaczego. Może jakiś obowiązek czy co. Wypełnili za mnie CV i znaleźli pracę w ISS Facility Services. Ofertę to mi nawet do domu przywieźli". I tak Piotr Turbak zaczął karierę sprzątacza w supermarkecie sieci Sainsbury’s. Dostał też z "socjalu" domek z ogródkiem!
Teraz rozumiecie, dlaczego ten absolwent szkoły zasadniczej, bez jakiejkolwiek przyszłości nad Wisłą, przykłada się do pracy ze wszystkich sił. I ani myśli wracać, bo właśnie uczy się angielskiego i robi w Swansea College "dyplom na travel & tourism".
Podobnych warunków nie oferuje się w naszym kraju nawet managerom! Domek z ogródkiem..., nauka angielskiego..., urzędnicy, którzy wypełniają CV! Tym brytolom najwyraźniej coś się w głowach poprzewracało. Za swego życia nie doczekam podobnego poziomu opieki społecznej w Polsce.
A przecież Wielka Brytania jest daleko w tyle za takimi państwami opiekuńczymi, jak Szwecja, Norwegia, Finlandia czy Dania. W tych krajach, gdzie związki zawodowe są prawdziwą potęgą, jak już masz legalną pracę, to zarobki są na poziomie krajowców, a pracodawca często sam szuka ci mieszkania. I to nie byle jakiego, minimum trzy pokoje z kuchnią.
Jak najszybciej wyemigrować
Jak tu się dziwić, że większość młodych ludzi, zwłaszcza z małych miasteczek i wsi, marzy o tym, by jak najszybciej wyemigrować? Ich zapał do wyjazdu rośnie, gdy słyszą, że politycy po raz kolejny biorą się za "uelastycznianie" kodeksu pracy i reformowanie służby zdrowia. Wiedzą, co to oznacza – będzie tylko gorzej.
Warto uświadomić sobie, że dziś Polacy są na kontynencie najbardziej pracowitą, ruchliwą i głodną sukcesu nacją. Gdyby nie oni, co przyznają np. sami Brytyjczycy, wzrost gospodarczy w Zjednoczonym Królestwie byłby niższy.
Tymczasem w Polsce ci, którzy obejmują ster rządów – bez względu na polityczne umaszczenie – natychmiast biorą się za "reformowanie", które zawsze oznacza ograniczanie praw pracowniczych i socjalnych. Dlaczego? Bo to najprostsze – by nie powiedzieć prostackie – rozwiązanie.
Rzućmy okiem na wyniki badań prowadzonych wśród przedsiębiorców. Co przeszkadza im w prowadzeniu biznesu? Wysokie podatki? Nadmiar przywilejów pracowniczych? Nie! Na pierwszych miejscach od lat jest złe prawo, nieskuteczny wymiar sprawiedliwości, nieskuteczna administracja, która najprostsze rzeczy załatwia miesiącami, a dopiero gdzieś dalej koszty pracy, podatki i prawa pracownicze.
Logika nakazywałaby rządzącym, by nim zaczną mieszać w reformach i znęcać się nad ciężarnymi kobietami, wzięli się za naprawianie tego, co im bezpośrednio podlega – prawa i administracji. Tylko że to jest trudne. Wymaga często specjalistycznej wiedzy i zawsze spotyka się z oporem urzędników. Łatwiej "oszczędzić" na "nierobach" i "wyłudzających świadczenia" samotnych matkach. A najłatwiej żerować na emerytach i rencistach. Taki kraj.
Marek Czarkowski
Tekst ukazał się w dzienniku "Trybuna".